Rozdział 16

Piątek, godzina 6.30, 22 marca 1996 roku


Pomimo że drugą noc z rzędu kładł się spać znacznie później niż zwykle, już o piątej trzydzieści nad ranem Jack obudził się całkiem rześki. Zastanawiał się nad ironią rzeczy. Żeby między przypadkami dżumy pojawiła się także tularemia? Przedziwny zbieg okoliczności, szczególnie że to on postawił obie diagnozy. To sztuka bez wątpienia warta dziesięciu dolarów i dwudziestu pięciu centów, które wygrał od Calvina i Laurie.

Myśli tak wirowały mu w głowie, że wszelkie próby zaśnięcia okazały się daremne. W efekcie wstał, zjadł śniadanie i przed szóstą znalazł się na rowerze. O tej porze panował mniejszy niż zwykle ruch uliczny, więc w pracy zjawił się rekordowo wcześnie.

Po przyjeździe udał się najpierw do pokoju lekarskiego, aby zobaczyć się z Laurie i Vinniem. Nie było ich jeszcze w pracy. Wracając korytarzem, zapukał do Janice. Wydała mu się bardziej zmęczona niż zazwyczaj.

– Co za noc – przywitała Jacka.

– Zapracowana? – zapytał.

– To się samo przez się rozumie. Głównie przez te kolejne przypadki. Co się dzieje w tym Manhattan General?

– Ilu dzisiaj?

– Trzy przypadki i w żadnym z nich nie mamy pozytywnego testu na dżumę, chociaż takie postawiono diagnozy. Cała trójka zmarła w piorunującym tempie. Wszyscy zeszli po dwunastu lub niewielu więcej godzinach od pojawienia się pierwszych objawów. To przerażające.

– We wszystkich dotychczasowych przypadkach zgon następował błyskawicznie – stwierdził Jack.

– Sądzisz, że te dzisiejsze to tularemia?

– Wielce prawdopodobne – odparł. – Szczególnie, jeśli, jak powiedziałaś, testy nie wykazały dżumy. Nie wspominałaś nikomu o diagnozie w przypadku Susanne Hard, prawda?

– Musiałam się ugryźć w język, żeby nie powiedzieć, ale nie powiedziałam. Kilka gorzkich doświadczeń przekonało mnie, że moim zadaniem jest zbierać informacje, a nie rozpowszechniać je.

– To musieliśmy mieć podobne doświadczenia – stwierdził Jack. – Skończyłaś z tymi trzema nowymi?

– Są twoje – odpowiedziała, wręczając mu trzy teczki z dokumentami.

Jack zabrał papiery i wrócił do pokoju lekarskiego. Vinnie'ego nie było, więc sam musiał przygotować kawę. Z kubkiem w dłoni usiadł i zaczął przeglądać materiały.

Niemal natychmiast znalazł coś dziwnego. Pierwszą ofiarą była czterdziestodwuletnia Maria Lopez. Pracowała w centralnym zaopatrzeniu w Manhattan General Hospital! Nie dość tego. Pracowała na tej samej zmianie co Katherine Mueller!

Jack zamknął oczy i zaczął się zastanawiać, jak dwie pracownice zaopatrzenia mogły w tym samym czasie zapaść na dwie śmiertelne choroby zakaźne. To nie mógł być zwykły przypadek. Obie musiały zarazić się w pracy. Pytanie brzmiało: Jak?

W myślach powrócił do magazynu szpitalnego. Widział półki i przejścia między nimi, nawet ubiory pracowników. Ale nie dostrzegł nic, co mogło stanowić drogę zakażenia śmiertelnymi zarazkami. Centralne zaopatrzenie nie miało nic wspólnego z wywozem nieczystości ani nawet z pralnią. Kierowniczka wspomniała również, że możliwości zetknięcia się z pacjentami są niewielkie.

Wrócił do czytania pozostałych raportów. Po sprawie Nodelmana Janice konsekwentnie zbierała informacje o zwierzętach, wyjazdach i gościach z odległych stron. W sprawie Marii Lopez wszystkie odpowiedzi były negatywne.

Zaczął przeglądać drugą teczkę. Zmarła nazywała się Joy Hester. Tym razem nie wyczuwał wielkiej tajemnicy. Joy była pielęgniarką na oddziale ginekologiczno-położniczym i miała bezpośredni kontakt z Susanne Hard przed i po ujawnieniu się objawów choroby. Jedynie to, że zarażanie tularemią przez chorego człowieka jest niezwykle mało prawdopodobne, kazało mu się wstrzymać z wyrażeniem ostatecznej opinii.

Trzecią osobą był Donald Lagenthorpe, trzydziestoośmioletni inżynier-nafciarz przyjęty do szpitala poprzedniego ranka. Trafił przez izbę przyjęć, w której zjawił się z ostrym atakiem astmy. Zaaplikowano mu sterydy w kroplówce, lek rozszerzający oskrzela, nawilżanie powietrza i kilkugodzinny odpoczynek w łóżku. Według notatek Janice, jego stan poprawiał się i nalegał nawet, żeby go wypisać, gdy nagle pojawiły się ostre bóle głowy w części czołowej.

Bóle wystąpiły po południu, a towarzyszyły im dreszcze i gorączka. Następnie pojawił się męczący kaszel i typowe dla astmy, lecz silniejsze duszności. A wszystko pomimo nieprzerwanego leczenia. W tym stadium drogą prześwietlenia zdiagnozowano zapalenie płuc. Jednak wydaje się dziwne, że badanie śliny nie ujawniło żadnych bakterii.

Raport wspominał też o dokuczliwych bólach mięśni. Ponieważ wystąpił także nagły ból w dole brzucha i pacjent był nadzwyczajnie pobudzony, sygnalizowano możliwość zapalenia wyrostka robaczkowego. O dziewiętnastej trzydzieści usunięto wyrostek, który wyglądał jednak na zdrowy. Po operacji stan chorego ulegał systematycznemu pogorszeniu. Odnosiło się wrażenie, że choroba dotknęła wszystkich układów organizmu. Ciśnienie krwi spadło i nie reagowało na podawane środki. Wynik badania moczu niczego nie wniósł.

Czytając dalej raport Janice, Jack dowiedział się, że pacjent wizytował rozrzucone po Teksasie instalacje naftowe i sporo czasu przebywał w terenie pustynnym. Działo się to w zeszłym tygodniu. Dowiedział się ponadto, że jego dziewczyna otrzymała ostatnio kota birmańskiego. Nie spotkał się natomiast z nikim z egzotycznego kraju.

– Ho, ho! Wcześnie się dzisiaj zjawiłeś! – przywitała go Laurie Montgomery.

Przybycie Laurie wyrwało Jacka z zamyślenia. Weszła do pokoju, zdjęła płaszcz i rzuciła go na biurko, przy którym wykonywała różne poranne czynności. Tego dnia kończyły się jej obowiązki jako szefa, który musi rozdzielać pracę między patologów i decydować, kto zbada który przypadek. Żaden ze specjalistów nie lubił pełnić tej funkcji.

– Mam dla ciebie złe wiadomości – przywitał koleżankę Jack.

Laurie zatrzymała się w przejściu. Przez jej zwykle pogodną, śniadą twarz przebiegł cień. Jack uśmiechnął się.

– Spokojnie, to nie jest aż takie straszne. Tylko tyle, że jesteś mi winna ćwierć dolara.

– Poważnie? Hard zmarła na tularemię?

– W nocy przysłali z laboratorium wyniki testów. Pozytywne. Sądzę, że to pewna diagnoza.

– Dobrze, że nie założyłam się o więcej. Osiągasz imponujące wyniki na polu chorób zakaźnych. W czym tkwi tajemnica?

– Szczęście początkującego – wyjaśnił. – Ale, ale. Mamy tu następne trzy przypadki. Wszyscy z infekcją i wszyscy z General. Chciałbym zbadać przynajmniej dwoje z nich.

– Nie widzę żadnych przeciwwskazań – zgodziła się Laurie. – Ale pozwól mi chwilę odsapnąć.

Laurie wyszła z pokoju, a tuż po jej wyjściu zjawił się Vinnie. Twarz miał ziemistą, podkrążone, przekrwione oczy. Przypominał Jackowi jednego ze sztywniaków z parteru.

– Wyglądasz jak śmierć – odezwał się Jack.

– Kac – wyjaśnił Vinnie. – Kumpel urządzał wczoraj wieczór kawalerski. Wszyscy nieźle zabalowali.

Rzucił na biurko gazetę i natychmiast skierował kroki w stronę szafki, w której trzymali kawę.

– Kawa jest już zrobiona – zauważył Jack.

Vinnie musiał przez dłuższą chwilę wpatrywać się w pełen napoju dzbanek, zanim dotarło do jego rozkołatanego umysłu, że podjęty właśnie wysiłek jest całkowicie niepotrzebny.

– A może zamiast kawy zrobimy to? – zapytał Jack, pokazując Vinniemu teczkę Marii Lopez. – To może pobudzić do życia bardziej niż kawa. Pamiętaj: "Kto rano wstaje…"

– Daj spokój z tymi frazesami – zaprotestował Vinnie. Wziął teczkę i otworzył. – Szczerze powiedziawszy, nie jestem w nastroju do wysłuchiwania twoich soczystych powiedzonek. Wkurza mnie, że nie możesz zjawić się tu w porze, kiedy inni przychodzą.

– Laurie już jest – przypomniał mu Jack.

– Tak, ale ona ma teraz kierowniczą zmianę. Nie ma dla ciebie usprawiedliwienia. – Szybko przeczytał kawałek raportu. – Cudownie! Następna zakaźnie chora! Uwielbiam to! Powinienem był zostać w łóżku.

– Za parę minut będę na dole – oznajmił Jack.

Poirytowany Vinnie złapał gazetę i poszedł na dół.

Laurie wróciła do pokoju ze stertą teczek. Położyła je na biurku.

– No, no, mamy dziś do wykonania kawał roboty – zakomunikowała.

– Wysłałem już Vinnie'ego na dół, żeby przygotował jeden z tych nocnych przypadków – poinformował koleżankę Jack. – Mam nadzieję, że nie przekroczyłem kompetencji. Wiem, że jeszcze im się nie przyjrzałaś, ale wszystkie wyglądają na dżumę, tyle że z negatywnym wynikiem testu. Powinniśmy przynajmniej postawić diagnozę.

– Nie mam zastrzeżeń. Pójdę jednak na dół i zrobię, co do mnie należy. Kiedy przeprowadzę zewnętrzne oględziny, będziesz mógł się nią zająć. Chodźmy. – Zabrała ze sobą listę przywiezionych w nocy zwłok.

– Czego dowiedziałeś się o tej zmarłej, od której chcesz zacząć? – zapytała, gdy szli do windy.

Krótko streścił historię Marii Lopez. Podkreślił, że pracowała w Manhattan General w centralnym zaopatrzeniu. Przypomniał, iż ofiara, która zmarła poprzedniej nocy, także pracowała w tym dziale. Weszli do windy.

– To raczej dziwne, nie? – zapytała Laurie.

– Dla mnie owszem.

– Sądzisz, że ma to jakieś szczególne znaczenie?

Winda zatrzymała się i drzwi otworzyły. Wyszli, nie przerywając rozmowy.

– Intuicja podpowiada mi, że tak. Dlatego bardzo chcę wykonać tę pracę. Za skarby świata nie potrafię sobie jeszcze wyobrazić, na czym mógłby polegać związek.

Gdy przechodzili obok biura kostnicy, Laurie skinęła na Sala. Podszedł natychmiast. Wręczając mu listę przywiezionych ofiar, powiedziała:

– W takim razie najpierw zobaczmy ciało Marii Lopez.

Maria Lopez, podobnie jak jej współpracowniczka, Katherine Mueller, była kobietą tęgą. Włosy miała proste, ufarbowane na dziwny rudopomarańczowy kolor. W lewej ręce i w szyi ciągle jeszcze tkwiły igły po kroplówce.

– Całkiem młoda kobieta – zauważyła Laurie.

Jack skinął i dodała:

– Miała tylko czterdzieści dwa lata.

Laurie spojrzała pod światło na zdjęcia rentgenowskie całego ciała zmarłej. Jedynie wygląd płuc odbiegał od normy.

– Zabieraj się do pracy – poleciła Jackowi.

Zakręcił się na pięcie i pomaszerował do przebieralni, gdzie czekał kombinezon.

– A jeśli chodzi o pozostałe dwa przypadki, o których mówiłeś na górze, to którym z nich chciałbyś się zająć w następnej kolejności?! – zwołała Laurie za oddalającym się Jackiem.

– Lagenthorpe – odpowiedział.

Laurie uniosła kciuk na znak, że się zgadza.

Pomimo kaca Vinnie, jak zawsze, sprawnie przygotował ciało Marii Lopez do autopsji. Zanim skończył, Jack po raz drugi przejrzał teczkę ofiary, a następnie włożył strój ochronny.

Poza nim i Vinniem w sali nikogo nie było. Jack mógł się łatwo skoncentrować. Na oględziny zewnętrzne poświęcił o wiele więcej czasu niż zwykle. Uznał, że jeżeli jest na ciele ślad ukąszenia, to on go musi znaleźć. I znowu, jak u Katherine Mueller, było kilka miejsc o dyskusyjnym wyglądzie – wszystkie sfotografował – ale ukąszenia nie znalazł.

Kac Vinnie'ego pomagał Jackowi się skoncentrować. Vinnie, chcąc ukoić ból głowy, milczał. Mógł się doskonale obejść bez ciętych dowcipów Jacka, jego chorych żartów i nieustających komentarzy na temat nic nikogo nie obchodzących szczegółów wydarzeń sportowych. Jack rewanżował się również wiele znaczącym milczeniem.

Po zewnętrznych oględzinach przystąpił do badania organów wewnętrznych, tak jak przy wszystkich poprzednich przypadkach. Zachowywał tylko jeszcze większą ostrożność, aby do zera zmniejszyć ryzyko rozsiania śmiercionośnych bakterii.

W miarę postępu badań Jacka ogarniało przeświadczenie, iż przypadek Lopez jest lustrzanym odbiciem tego, co widział u Susanne Hard, a nie u Katherine Mueller. W efekcie jego wstępną diagnozą była tularemia, nie dżuma. To jednak jeszcze bardziej zmuszało do zastanowienia się, jak dwie kobiety z działu zaopatrzenia mogły zarazić się chorobami, podczas gdy reszta personelu, bardziej przecież narażona na kontakt z chorymi, zarażenia uniknęła.

Kiedy skończył badać organy wewnętrzne, przygotował próbki laboratoryjne z płuc, żeby zanieść je później Agnes Finn. Wszystkie próbki, także te pobrane od Joy Hester i Donalda Lagenthorpe'a, chciał jak najszybciej wysłać do laboratorium miejskiego w celu przebadania na obecność zarazków tularemii.

Kiedy zabrali się do szycia zwłok, dobiegły ich odgłosy z umywalni i spoza sali.

– Zjawili się normalni, cywilizowani ludzie – zauważył Vinnie.

Jack nie odpowiedział.

Otworzyły się drzwi do umywalni. Do sali weszły dwie osoby ubrane w kombinezony i wolnym krokiem ruszyły w stronę stołu Jacka. Okazało się, że to Laurie i Chet.

– Chłopcy, już skończyliście? – zapytał Chet.

– Mnie w to nie mieszajcie – odparł Vinnie. – To szalony rowerzysta, musi zaczynać, zanim wzejdzie słońce.

– I co to jest twoim zdaniem? Dżuma czy tularemia? -zapytała Laurie.

– Moim zdaniem tularemia – odparł Jack.

– No więc jeżeli w pozostałych dwóch przypadkach również stwierdzimy tularemię, będziemy mieli sześć zachorowań.

– Wiem. Fatalna sprawa. Choroba przekazywana przez ludzi to niezwykle rzadko spotykana droga zakażenia. Nie ma to sensu, ale z biegu zdarzeń wynika, że właśnie tak się rozprzestrzenia.

– A jak się rozprzestrzenia tularemia? – zapytał Chet. – Nigdy nie miałem z nią do czynienia.

– Roznoszą ją kleszcze. Ewentualnie można się zarazić przez kontakt z chorym zwierzęciem, dajmy na to królikiem – poinformował Jack.

– Zapisałam, że teraz zajmiesz się Lagenthorpe'em. Trzeci przypadek zamierzam sama zbadać – stwierdziła Laurie.

– Z ochotą zajmę się również Hester – odpowiedział.

– Nie ma potrzeby. Nie mamy dzisiaj aż tak wielu autopsji, jak sądziłam. Większość z przywiezionych w nocy denatów nie wymaga sekcji. Nie mogę więc pozwolić, abyś jedynie ty dobrze się bawił.

Zaczęto wwozić ciała. Stoły na kółkach pchali pracownicy kostnicy. Oni też poukładali ciała na stołach autopsyjnych. Laurie i Chet odeszli do swoich zajęć, a Jack i Vinnie wrócili do szycia. Gdy skończyli, Jack pomógł Vinniemu przenieść ciało na wózek. Następnie zapytał, jak długo będzie trwało przygotowanie Lagenthorpe'a.

– Co za krwiopijca – poskarżył się Vinnie. – Czy nie możemy jak wszyscy inni wypić kawę?

– Wolałbym mieć to już za sobą. A potem możesz sobie pić kawę przez resztę dnia.

– Bzdury. Zaraz zagonią mnie do pomocy komuś innemu.

Narzekając na swój los, Vinnie wyprowadził wózek z ciałem Marii Lopez. Jack tymczasem podszedł do stołu Laurie. Była pochłonięta pracą. Przeprowadzała oględziny, ale gdy zauważyła Jacka kątem oka, natychmiast powiedziała:

– Biedaczka miała trzydzieści sześć lat. Cóż za tragedia.

– Co znalazłaś? Jakieś ślady po ukąszeniu owadów albo zadrapanie?

– Nic poza skaleczeniem na lewej nodze, ale to od maszynki do golenia. Nie ma śladu infekcji, myślę więc, że to zwykły wypadek. Jest jednak coś interesującego. Ma wyraźne zapalenie spojówek.

Ostrożnie uniosła powieki zmarłej. Zapalenie spojówek było wyraźne, chociaż rogówka była czysta.

– Wyczuwam także powiększone węzły przeduszne. – Mówiąc to, wskazała na widoczne guzki z przodu uszu.

– Ciekawe. Pasuje do tularemii, lecz nie występuje w poprzednio badanych przypadkach. Daj znać, jeśli trafisz jeszcze na coś niezwykłego.

Teraz Jack podszedł do stołu Cheta. Szczęśliwie jemu przypadł podziurawiony kulami mężczyzna. W tej chwili zajęty był fotografowaniem ran postrzałowych, wlotów i wylotów kul. Gdy spostrzegł Jacka, podał aparat Salowi, który asystował mu przy autopsji, wziął Jacka na bok i zapytał:

– Jak spędziłeś ostatnią noc?

– To chyba nie jest najlepsza pora – zauważył Jack. Jakakolwiek rozmowa w kosmicznym kombinezonie była bardzo utrudniona.

– No, nie wykręcaj się – nalegał Chet. – My z Colleen zabawiliśmy się nieźle. Po chińskim klubie poszliśmy do niej. Mieszka przy Sześćdziesiątej Szóstej Wschodniej.

– Cieszę się, że ci się udało.

– Ale jak wy zakończyliście wieczór?

– Nawet gdybym ci powiedział, to i tak byś nie uwierzył.

– Spróbuj – powiedział Chet i przysunął się bliżej do Jacka.

– Najpierw poszliśmy do jej biura, a później przyjechaliśmy tutaj.

– Miałeś rację, nie wierzę – skwitował Chet.

– Prawda często bywa trudna do zaakceptowania.

Vinnie właśnie wjechał do sali z ciałem Lagenthorpe'a, więc Jack wykorzystał to jako usprawiedliwienie, przeprosił i wrócił do swojego stołu. Wolał pomagać w przygotowaniu ciała do sekcji, niż wysłuchiwać kolejnych uwag na temat minionego wieczoru.

Tym, co zwracało największą uwagę podczas oględzin ciała, była świeża rana po wycięciu wyrostka robaczkowego długa na około dwa cale. Jack szybko jednak odkrył kolejne nieprawidłowości. Dokładnie przyglądając się dłoniom, zauważył ślady gangreny na koniuszkach palców. Oznaki podobnych zmian, w bardzo początkowym stadium odnalazł również na płatkach usznych denata.

– Przypomina mi to Nodelmana – stwierdził Vinnie. – Tylko że mniej tego i nie występuje na nosie. Sądzisz, że znowu mamy dżumę?

– Nie wiem – odparł Jack. – Nodelman nie był po operacji wyrostka.

Kolejne dwadzieścia minut poświęcił na dokładne sprawdzenie, czy nie ma śladów ukąszeń insektów lub innych zwierząt. Jednak w przypadku ciemnoskórego Lagenthorpe'a rzecz była trudniejsza niż u białej Marii Lopez.

Mimo starannych poszukiwań nie znalazł śladów ukąszeń. Zaowocowały one za to odkryciem innych niezwykle subtelnych zmian. Na wewnętrznej stronie dłoni i na podeszwach stóp widoczna była słaba wysypka. Vinnie twierdził, że nic nie widzi.

– Powiedz mi, na co mam patrzeć.

– Płaskie, różowawe plamki – wyjaśnił Jack.

– Przykro mi, ale niczego takiego nie widzę – stwierdził Vinnie.

– Nieważne – uznał Jack. Zrobił kilka fotografii, choć sam wątpił, aby słaba wysypka była na nich widoczna. Światło lampy błyskowej najczęściej zaciera tak subtelne zmiany na skórze.

Gdy Jack kontynuował oględziny, czuł, że jest coraz bardziej zaskoczony rozwojem wypadków. Lagenthorpe'a przywieziono ze wstępnym rozpoznaniem dżumy płucnej i po zewnętrznych oględzinach, jak Vinnie zwrócił na to uwagę, można było rzeczywiście uznać Lagenthorpe'a za kolejną ofiarę dżumy. Jednak była w tym pewna sprzeczność. Raport wspominał, że test na dżumę wypadł negatywnie, więc Jack pierwotnie podejrzewał raczej tularemię.

Ale tularemia zdawała się rozwiązaniem niemożliwym do przyjęcia, gdyż w ślinie chorego nie wykryto żadnych wolnych bakterii. Dalej sprawę komplikował fakt, iż u chorego wystąpiły wystarczająco poważne objawy, by podejrzewać zapalenie wyrostka, który po operacji okazał się zdrowy. A na dodatek na dłoniach i stopach miał jakąś wysypkę.

Jack nie miał pojęcia, z czym ma do czynienia. Im bardziej się nad tym zastanawiał, tym głębsze miał przeczucie, że nie chodzi ani o dżumę, ani o tularemię!

Ledwie zaczął badanie wewnętrzne, a od razu nabrał przekonania, że jego domysły nie są bezpodstawne. Naczynia limfatyczne były minimalnie powiększone. Po rozcięciu płuca już na pierwszy rzut oka Jack mógł stwierdzić, że widzi różnicę między stanem Lagenthorpe'a, a innych chorych na dżumę lub tularemię. Tym razem bardziej wyglądało to na niewydolność serca niż na infekcję. W płucach było sporo płynu, niewiele zaś zagęszczeń tkanki.

Po obejrzeniu innych organów wewnętrznych stwierdził, że w większości z nich zaczęły zachodzić procesy patologiczne. Serce było znacznie powiększone, podobnie jak wątroba, śledziona i nerki. Jelita wyglądały na przekrwione, jakby na jakiś czas przed śmiercią przestały pracować.

– Coś interesującego? – dobiegł go silny głos.

Jack był tak zaabsorbowany, że nawet nie zauważył, jak Calvin odsunął Vinniego na bok i zajął jego miejsce.

– Myślę, że tak – odpowiedział Jack.

– Kolejny przypadek infekcji? – zapytał inny burkliwy głos.

Jack odwrócił się w lewo. Od razu rozpoznał głos, ale nie potrafił ukryć zaskoczenia. Miał rację. To był sam szef!

– Zjawił się z rozpoznaniem dżumy – wyjaśnił Jack. Był zaskoczony pojawieniem się szefa. Bingham schodził do sali jedynie wtedy, gdy mieli na stole niezwykle rzadki przypadek lub gdy sprawa dotyczyła osób z politycznego establishmentu.

– Z pańskiego tonu wnoszę, że nie wierzy pan w dżumę -stwierdził Bingham. Pochylił się nad otwartym korpusem i przyglądnął opuchniętym organom wewnętrznym.

– Jest pan niezwykle spostrzegawczy, sir – przyznał Jack. Z wielkim wysiłkiem starał się powstrzymać od normalnego dla siebie sarkazmu. Tym razem miał na myśli komplement.

– Co to jest pańskim zdaniem? – zapytał Bingham. Ręką w chirurgicznej rękawiczce dotknął ostrożnie powiększonej śledziony. – Ta śledziona wygląda na niezwykle dużą.

– Nie mam najmniejszego pojęcia – stwierdził szczerze Jack.

– Doktor Washington powiadomił mnie dzisiaj, że wczoraj imponująco trafnie zdiagnozował pan tularemię – powiedział Bingham.

– Dość szczęśliwy strzał – odpowiedział skromnie Jack.

– Nie według doktora Washingtona. Chciałbym pana pochwalić. Biorąc do tego pod uwagę pańską błyskawiczną i trafną diagnozę dżumy, jestem pod wrażeniem. Jestem również pod wrażeniem, że zostawił pan informację dla mnie, abym mógł osobiście zawiadomić odpowiednie władze. Oby tak dalej. Cieszę się, że wczoraj nie wyrzuciłem pana z pracy.

– Taka pochwała brzmi jednak dwuznacznie – zauważył Jack i roześmiał się.

Bingham również się uśmiechnął.

– Gdzie jest ten Martin? – Bingham zapytał Calvina.

Calvin wskazał ręką.

– Trzeci stół, sir. Zajmuje się nim doktor McGovern. Za moment dołączę do pana.

Jack dostatecznie długo patrzył za oddalającym się Binghamem, aby zobaczyć zmieszanie Cheta, gdy rozpoznał zbliżającego się szefa. Jack odwrócił się w stronę Calvina.

– Me uczucia zostały zranione – wyznał teatralnym tonem. – Przez moment wierzyłem, że szef pofatygował się na dół tylko po to. by nagrodzić mnie komplementem.

– Marzenia – skomentował Calvin. – To była decyzja z ostatniej chwili. Naprawdę zszedł tu, żeby się zorientować, jak wygląda sprawa tego zastrzelonego, którego sekcję wykonuje doktor McGovern.

– To jakiś trudny przypadek? – zapytał Jack.

– Potencjalnie – odpowiedział Calvin. – Policja twierdzi, że opierał się aresztowaniu.

– To nie jest nic nadzwyczajnego.

– Kłopot w tym, że nie wiemy, czy kule weszły z przodu, czy z tyłu. Poza tym mamy aż pięć ran. Ktoś był trochę niezręczny – wyjaśnił Calvin.

Jack skinął. Doskonale rozumiał, na czym polega problem, i cieszył się, że to nie on zajmuje się tą sprawą.

– Szef powiedział panu komplement, choć nie po to tu przyszedł. Zaimponował mu pan tą tularemią i, muszę przyznać, mnie także. To była szybka i czysta robota. Warta dziesięciu dolców. Ale coś panu powiem. Nie podobało mi się to małe krętactwo w gabinecie szefa i rozpowiadanie o naszym zakładzie. Mógł pan na chwilę zaskoczyć szefa, ale mnie pan nie oszukał.

– Doskonale wiem – odparł Jack. – Dlatego właśnie szybko zmieniłem temat.

– Chciałem tylko, żeby pan wiedział. – Pochylił się nad ciałem Lagenthorpe'a i dotknął śledziony, tak jak wcześniej zrobił to Bingham. – Szef miał rację. Jest obrzęknięta.

– Jak serce i niemal wszystko inne – dodał Jack.

– I co pan podejrzewa? – zapytał Calvin.

– Tym razem nie potrafię nawet zgadnąć – przyznał Jack. – To jakaś kolejna choroba zakaźna, lecz mogę się jedynie założyć, że to nie dżuma ani tularemią. Naprawdę nasuwa się pytanie, co oni w tym szpitalu wyprawiają.

– Niech się pan nie daje ponieść fantazjom – upomniał go Calvin. – Nowy Jork to wielkie miasto, a Manhattan General to wielki szpital. Mnóstwo ludzi przewija się tu co dnia, tłumy przylatują i odlatują i w związku z tym możemy mieć każdą chorobę bez względu na porę roku.

– W tym się zgadzamy ze sobą – ustąpił Jack.

– Tak, jeżeli wpadnie panu coś do głowy na temat tego przypadku, proszę dać mi znać – poprosił Calvin. – Chciałbym odegrać moje dwadzieścia dolarów.

Po odejściu Calvina Vinnie wrócił na swoje miejsce. Jack pobrał próbki ze wszystkich organów, a Vinnie miał dopilnować, by odpowiednio je zabezpieczyć i opisać. Po pobraniu próbek zabrali się wspólnie do zaszycia Lagenthorpe'a.

Zostawiwszy Vinniemu dalsze obowiązki związane z zakończeniem sekcji, Jack podszedł znowu do stanowiska Laurie. Chciał, żeby pokazała mu wątrobę, śledzionę i płuca. Uszkodzenia przypominały przypadki Susanne Hard i Marii Lopez. Zauważył setki ropni w postaci ziarniaków.

– Przypomina poprzednie przypadki tularemii – stwierdziła Laurie.

– Nie mogę się z tobą spierać. Jednak niepokoi mnie fakt, że zarażanie się od człowieka jest niezwykle rzadkie. Nie potrafię tego wyjaśnić.

– Chyba że wszyscy zostali wystawieni na działanie tego samego czynnika.

– No jasne! – zawołał ironicznie. – Wszyscy udali się do tego samego miejsca w Connecticut i spotkali w lesie tego samego chorego królika.

– Staram się jedynie wskazać możliwości – odparła poirytowana tonem Jacka Laurie.

– Przepraszam. Masz rację. Nie powinienem napadać na ciebie. Wszystko dlatego, że te cholerne przypadki infekcji zrobiły ze mnie idiotę. Ciągle czuję, że przeoczyłem coś ważnego, ale nie mogę odkryć, co to takiego.

– A co z Langenthorpe'em? Według ciebie także miał tularemię?

– Nie. Zdaje się, że miał coś całkowicie innego, lecz nie mam zielonego pojęcia co.

– Może za bardzo emocjonalnie zaangażowałeś się w sprawę? – zastanowiła się Laurie.

– Może. – Miał nieczyste sumienie w związku z życzeniami wszystkiego najgorszego dla AmeriCare po odkryciu pierwszego przypadku. – Spróbuję się uspokoić. Chyba powinienem więcej poczytać o chorobach zakaźnych.

– Dobry pomysł – zgodziła się Laurie. – Zamiast gryźć się i wpadać w stresy, powinieneś właśnie wykorzystać okazję i nauczyć się czegoś nowego. W końcu to jedna z przyjemności, jakich dostarcza nasza praca.

Jack spróbował przeniknąć wzrokiem przez plastykową maskę okrywającą twarz Laurie, by stwierdzić, czy mówi poważnie, czy może naigrywa się z niego. Niestety, światło ze zwisających z sufitu lamp odbijało się refleksami na tworzywie, więc nie zdołał odpowiedzieć sobie na pytanie.

Wychodząc z sali, zatrzymał się jeszcze na chwilę przy stole Cheta. Jego kolega nie był w najlepszym nastroju.

– Do diabła – narzekał. – Cały dzień stracę na ustalenie takiego toru pocisków, jaki sugerował Bingham. Skoro ma takie wyjątkowe wymagania, mógł się sam wziąć do roboty.

– Powiedz, jeśli potrzebujesz pomocy. Chętnie odprężę się po tych moich przypadkach i pomogę ci – zaofiarował się Jack.

– Poradzę sobie – zapewnił go kolega.

Jack zdjął kombinezon i upewnił się, że baterie się ładują. Przebrał się w cywilną odzież i ponownie zabrał się do przeglądania teczek Marii Lopez, Lagenthorpe'a i Joy Hester. W papierach Hester szukał informacji o jej najbliższych krewnych. Wymieniono siostrę zmarłej mieszkającą pod tym samym co ona adresem. Przepisał sobie jej numer telefonu.

Zobaczył Vinniego idącego od strony kostnicy, gdzie zostawił zwłoki Lagenthorpe'a.

– Gdzie są wszystkie próbki? – zapytał pomocnika.

– Mam je pod opieką – odparł Vinnie.

– Sam je zabiorę na górę.

– Na pewno? – Roznoszenie próbek po laboratoriach stanowiło zawsze dogodną okazję do zrobienia sobie przerwy na kawę.

– Na pewno.

Wziął próbki i teczki z dokumentami i ruszył do pokoju. Po drodze jednak załatwił dwie sprawy. Po pierwsze odwiedził w laboratorium Agnes Finn.

– Zaimponowałeś mi tą tularemią – przywitała Jacka pochwałą.

– Spotkało mnie z jej powodu wiele przyjemności.

– Masz dzisiaj coś dla mnie? – zapytała, widząc pełne dłonie próbek.

– Rzeczywiście, mam. – Wyszukał odpowiednią próbkę pobraną od Marii Lopez i położył na biurku. – To zapewne kolejny przypadek tularemii.

– W miejskim laboratorium są bardzo ożywieni z powodu tularemii, sądzę więc, że nie będzie kłopotów. Powinnam jeszcze dzisiaj otrzymać wyniki. Coś jeszcze?

– Tak, ale to tajemnica – mówiąc to, położył na biurku próbki pobrane z ciała Lagenthorpe'a. – Nie wiem, na co zmarł chory. Wiem jedynie, że nie mamy tu do czynienia ani z dżumą, ani z tularemią.

Następnie opisał Agnes przypadek Lagenthorpe'a, podając możliwie najwięcej szczegółów. Zafrapowała ją szczególnie informacja, iż w ślinie nie wykryto żadnych bakterii.

– Myślałeś o wirusie? – zapytała Jacka.

– Na tyle, na ile pozwoliła mi moja ograniczona wiedza o chorobach zakaźnych. Przyszły mi do głowy hantawirusy, ale nie wystąpiły zbyt obfite krwotoki.

– Zacznę od testów na obecność wirusów – zdecydowała Agnes.

– A ja trochę poczytam i kto wie, może przyjdzie mi coś nowego do głowy.

– W każdym razie, gdyby coś nowego się pojawiło, będę tu – zapewniła Jacka.

Po wyjściu z laboratorium mikrobiologicznego Jack udał się na czwarte piętro do histologów.

– Dziewczyny, obudźcie się, mamy gościa – zawołała jedna z laborantek na widok Jacka. Odpowiedziały jej śmiechy.

Jack również się uśmiechnął. Wizyty w histologii zawsze sprawiały mu przyjemność. Pracujące tu kobiety były zawsze w świetnym nastroju. Szczególnie przypadła mu do gustu rudowłosa i biuściasta Maureen O'Conner, z diabelskimi ognikami w oczach. Ucieszył się, gdy zobaczył ją tuż za rogiem laboratoryjnego kontuaru wycierającą ręce. Kitel z przodu przypominał tęczę z wielokolorowych plam.

– Cóż tam znowu, doktorze Stapleton – zagadnęła miłym irlandzkim akcentem. – Co możemy zrobić dla kogoś takiego jak pan?

– Przyszedłem prosić o przysługę.

– Przysługę, mówi – powtórzyła Maureen. – Słyszałyście, dziewczyny? Czego zażądamy w zamian?

Odpowiedział jej wybuch śmiechu. Było powszechnie wiadomo, że jedynie Chet i Jack nie są żonaci, więc laborantki z histologii lubiły się z nimi droczyć.

Jack rozłożył na stole próbki, oddzielając Lagenthorpe'a od Lopez.

– Chciałbym żebyście zamroziły i pocięły na płatki próbki Lagenthorpe'a. Wystarczy kilka skrawków z każdego organu.

– Co z barwieniem? – spytała Maureen.

– Jak zwykle – odparł Jack.

– Szukasz czegoś szczególnego?

– Jakichś mikrobów. Niestety tylko tyle jestem w stanie powiedzieć.

– Zadzwonię do ciebie. Zaraz się do tego wezmę – obiecała Maureen.

Po powrocie do swojego biura sprawdził czekające na niego wiadomości, lecz niczego interesującego nie znalazł. Zrobił na biurku nieco miejsca na teczki Lagenthorpe'a i Lopez. Zamierzał sporządzić raport poautopsyjny, a następnie podzwonić po krewnych ofiar. Chciał zatelefonować także do kogoś bliskiego ofiary, nad którą pracowała Laurie. Jednak zamiast zabrać się do pracy, spojrzał na stojący na półce egzemplarz podręcznika medycyny Harrisona. Zdjął książkę, poszukał rozdziału o chorobach zakaźnych i zaczął czytać. Sporo tego było, prawie pięćset- stron. Jednak nie przerażał się, mógł szybko przerzucać strony, gdyż większość informacji miał w głowie. Często korzystał z tej wiedzy w pracy.

Trafił w końcu na podrozdział o nietypowych infekcjach wirusowych i w tym momencie zadzwoniła Maureen. Poinformowała go, że zamrożone płatki do analizy są gotowe. Natychmiast też zszedł do laboratorium, aby je odebrać. Wrócił z nimi do pokoju, postawił swój mikroskop na środku biurka i zabrał się do pracy. Próbki miał posegregowane według organów. Zaczął od płuc. Zaintrygowały go spore zmiany w opuchniętej tkance i zupełny brak bakterii.

Badając próbki serca, od razu się zorientował, co spowodowało jego powiększenie. Mięsień serca opuchł z powodu zapalenia, w komórkach mięśniowych znajdowało się mnóstwo płynu.

Przełączył na silniejsze powiększenie i natychmiast rozpoznał przyczynę tych zmian. Komórki wyściełające naczynia krwionośne dochodzące do serca były w większości zniszczone. W efekcie wiele z naczyń zostało zatkanych przez skrzepy, wywołując liczne drobne ataki serca!

Czując, jak po tak ekscytującym odkryciu rośnie mu poziom adrenaliny we krwi, Jack wrócił do próbek pobranych z płuc, aby zbadać je w tym samym powiększeniu. Bez problemu odkrył identyczne uszkodzenia w naczyniach krwionośnych.

Wymienił próbkę z płuc na wycinek pobrany ze śledziony. Pokręcił okularem i znowu ujrzał tę samą przyczynę choroby. Oczywiście było to znaczące odkrycie, które mogło sugerować możliwą diagnozę.

Jack wstał od biurka i szybko zjechał do laboratorium mikrobiologicznego, by porozmawiać z Agnes. Zastał ją przy jednym z licznych laboratoryjnych inkubatorów.

– Powstrzymaj się z próbkami Lagenthorpe'a – zawołał, łapiąc oddech. – Mam nowe informacje, które na pewno ci się spodobają.

Agnes przyjrzała się Jackowi z zainteresowaniem przez grube okulary.

– To choroba śródbłonkowa – powiedział podnieconym głosem. – Pacjent miał ostrą chorobę zakaźną bez widocznych wykształconych bakterii. To powinno było nam coś powiedzieć. Miał także początek wysypki na dłoniach i stopach. A do tego rozpoznano u niego zapalenie wyrostka robaczkowego. Zgadnij dlaczego?

– Tkliwość uciskowa – powiedziała Agnes.

– Właśnie. No a co według ciebie może wywołać takie objawy?

– Riketsje.

– Bingo! – zawołał i gwizdnął z zadowolenia. – Dobra stara gorączka Gór Skalistych. Możesz to potwierdzić?

– To równie trudne jak w przypadku tularemii. Znowu będziemy musieli wysłać próbki. To się robi zwykłą techniką immunofluorescencyjną, ale brakuje nam odczynników. Wiem jednak, że w laboratorium miejskim mają wszystko, co potrzeba, ponieważ w osiemdziesiątym siódmym w Bronxie odnotowano kilka zachorowań na gorączkę Gór Skalistych.

– Wyślij to natychmiast – zadecydował Jack. – I powiedz im, że potrzebujemy wyniki tak szybko, jak tylko zdołają je ustalić.

– Zrobi się.

– Jesteś kochana.

Ruszył do wyjścia. Agnes zatrzymała go jeszcze na chwilę.

– Cieszę się, że powiedziałeś mi o wszystkim zaraz po odkryciu. Doceniani to. Riketsjozy są dla laborantów wyjątkowo groźne. Unoszącymi się w powietrzu riketsjami niezwykle łatwo się zarazić. Choroby są równie niebezpieczne, a bywa, że nawet bardziej niż tularemia.

– Nie ma o czym mówić. Bądź ostrożna – poprosił Jack.

Загрузка...