Poniedziałek, godzina 15.15, 25 marca 1996 roku
– Tak się rzeczy mają – powiedziała Teresa, spoglądając na zespół pracujący nad zamówieniem National Health.
Do tej prezentacji Teresa i Colleen wciągnęły najlepszych pracowników, zwalniając ich od bieżących zadań.
– Wszystko jasne? – zapytała Teresa.
Wszyscy stali ściśnięci w biurze Colleen. Stłoczeni jak sardynki, głowa przy głowie. Teresa wyjaśniła, że nowy pomysł, który zaprezentowały, bazuje na sugestiach Jacka.
– Mamy na to tylko dwa dni? – zapytała Alice.
– Obawiam się, że tak. Może uda mi się wydębić jeszcze dzień, ale nie liczyłabym na to. Musimy dać z siebie wszystko.
Rozległy się pomruki niedowierzania w powodzenie.
– Wiem, że proszę o wiele, ale fakty są takie, jak już wam mówiłam, że spotkaliśmy się z sabotażem działu finansowego. Otrzymałyśmy nawet poufną wiadomość, że po naszym blamażu mają zamiar wystąpić z "gadającymi głowami", że zaprosili nawet kogoś znanego z programu telewizyjnego. Czekają więc na naszą kompromitację, ale nie wiedzą, że wystąpimy z nowym pomysłem – wyjaśniła Teresa.
– Jeśli o mnie chodzi, to pomysł z czekaniem i tak wydaje się lepszy od tego z czystością – stwierdziła Alice. – Byliśmy zmuszeni do zbyt technicznego potraktowania problemu i to całe zawracanie głowy z aseptyką. Ludzie na pewno uznają, że oszczędność czasu to lepszy pomysł.
– Poza tym można potraktować problem na wesoło – dodał ktoś inny.
– Mnie także bardziej podoba się ten pomysł z czekaniem; sama nie znoszę czekać u ginekologa. Zanim mnie przyjmie, jestem napięta jak struna w banjo – wtrąciła jedna z projektantek, wywołując ogólny śmiech.
– O to mi chodziło. To do roboty, moi drodzy. Pokażmy im, że przyparci do muru, potrafimy się bronić.
Wszyscy ruszyli do wyjścia, aby bez dalszej zwłoki zacząć pracę przy deskach.
– Chwileczkę! – zawołała nagle za nimi Teresa. – Jeszcze jedna sprawa. Obowiązuje nas tajemnica. Nie informujcie nawet kolegów zaangażowanych w inne projekty, nad czym pracujecie, jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne. Nie chcę, żeby ktoś nabrał najmniejszych podejrzeń, że sprawy nie idą po ich myśli. Jasne?
Odpowiedział jej pomruk akceptacji i zrozumienia.
– Świetnie. Dłużej was nie zatrzymuję.
Pokój opustoszał, jakby ogłoszono alarm pożarowy. Teresa opadła na fotel Colleen, wyczerpana emocjami całego dnia. Jak co dzień pracę w reklamie zaczynała wcześnie rano na wysokich obrotach, by pod koniec padać z nóg. Teraz znajdowała się gdzieś pośrodku.
– Zapalili się. Byłaś świetna. Szkoda, że nie było przy tym kogoś z National Health – pochwaliła Teresę Colleen.
– Cóż, to dobry pomysł na kampanię reklamową. Pytanie tylko, czy zdołają z tego coś skleić.
– Postarają się z całych sił. Pobudziłaś w nich prawdziwą motywację.
– Boże, mam nadzieję, że się nie mylisz. Nie mogę pozwolić Barkerowi na wystawienie jakichś głupawych "gadających głów". Cofnęlibyśmy się do czasów barbarzyńskich. Musielibyśmy się mocno wstydzić, gdyby klientowi spodobało się coś takiego i trzeba by zamówienie wykonać.
– Boże broń – wyraziła gorące życzenie Colleen.
– W takim wypadku wypadłybyśmy z tego interesu -stwierdziła Teresa.
– Nie popadajmy w skrajny pesymizm.
– Och, co za dzień. Na dodatek pogniewałam się na Jacka.
– Za co?
– Oznajmił, że jedzie do Manhattan General.
– Ho, ho – skomentowała Colleen. – Czy nie przed tym właśnie ostrzegał go ten gang?
– No właśnie. Ale spróbuj dogadać się z Bykiem. Jest tak cholernie uparty i lekkomyślny. Nie musiał tam iść. Mają specjalnych ludzi do chodzenia po szpitalach i sprawdzania wszystkiego. Pewnie w grę wchodzi jakaś samcza duma, musi odgrywać bohatera czy co. Sama nie wiem. Nie rozumiem go.
– Czyżbyś zaczęła się do niego przywiązywać? – zapytała z ożywieniem Colleen, zdając sobie sprawę, że temat dla Teresy jest drażliwy. Wiedziała dość o szefowej, aby mieć pewność, że unika romantycznych pułapek, chociaż chyba sama nie potrafiłaby powiedzieć dlaczego.
Teresa jedynie westchnęła.
– Coś mnie do niego ciągnie i równocześnie odpycha. Pomieszał moje szyki obronne, ale i mnie udało się go nieco odblokować. Zdaje się, że oboje dobrze czujemy się, rozmawiając z kimś, kto nas słucha.
– Brzmi zachęcająco – skwitowała Colleen.
Teresa wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.
– Oboje dźwigamy spory bagaż osobistych doświadczeń. Ale dość o mnie. A jak twoja znajomość z Chetem?
– Znakomicie. Naprawdę odpowiada mi ten facet.
Jack miał wrażenie, że po raz trzeci ogląda ten sam film. Kolejny raz stał na dywaniku w gabinecie Binghama i znosił przedłużającą się tyradę szefa o tym, jak to musi wysłuchiwać gorzkich narzekań wszystkich urzędników rady miejskiej po kolei, skarżących się na Jacka Stapletona.
– Więc co tym razem może pan powiedzieć na swoje usprawiedliwienie? – Bingham zakończył wystąpienie dramatycznym pytaniem. Wyglądał na rozzłoszczonego nie na żarty, aż brakowało mu oddechu.
– Nie wiem, co powiedzieć – przyznał się Jack. – Mogę jedynie zapewnić, że moim zamiarem nie było rozdrażnianie tych ludzi. Po prostu szukałem informacji. Pojawiło się zbyt wiele pytań, na które nie potrafię odpowiedzieć.
– Jest pan jakimś cholernym paradoksem – odpowiedział Bingham. Najwyraźniej uspokajał się. – Najpierw stawia pan znakomite diagnozy, a po chwili przyprawia człowieka o ból głowy. Byłem pod wrażeniem, kiedy Calvin opowiadał mi, jak stwierdził pan tularemię i gorączkę Gór Skalistych. Jakby siedziało w panu dwóch różnych facetów. Co ja mam zrobić?
– Wyrzucić tego wkurzającego, a zatrzymać porządnego -zasugerował Jack.
Bingham zdusił w sobie śmiech. Nie okazał nawet śladu rozbawienia.
– Patrząc z mojej perspektywy, głównym problemem wydaje się pańska krnąbrność. Nie tylko zlekceważył pan moje polecenie, ale zrobił pan to dwukrotnie.
– Przyznaję się do winy – odparł Jack, unosząc ręce w geście poddania się.
– Czy to wszystko wynika z chęci osobistej zemsty na AmeriCare?
– Nie. Od tego się zaczęło, jednak sprawy osobiste dawno już zniknęły z pola widzenia. Ostatnim razem zwróciłem pańską uwagę, że dzieje się tam coś dziwnego. Teraz czuję to nawet silniej, a ludzie tam pracujący coraz bardziej przyjmują postawę defensywną.
– Defensywną, mówi pan? Przecież obraził pan kierownika laboratorium oskarżeniem o celowe rozprzestrzenianie zarazy?
– Ta historia została wyolbrzymiona – zaprotestował Jack. Wyjaśnił, że przypomniał jedynie kierownikowi jego własne stwierdzenia o niezadowoleniu wywołanym obcięciem budżetu laboratorium przez szefów AmeriCare. – Zachował się jak osioł. Próbowałem zapytać go o opinię w sprawie możliwości rozprzestrzeniania się tych chorób, ale nie zamierzał nawet dać mi szansy i w końcu mnie rozzłościł. Możliwe, że nie powinienem mówić tego, co powiedziałem, czasami jednak nie potrafię się powstrzymać.
– Więc jest pan przekonany do tej swojej teorii? – zapytał Bingham.
– Nie wiem, czy jestem przekonany. Trudno mi jednak wszystko to uznać za zwykły zbieg okoliczności. Do tego dochodzi dziwne zachowanie pracowników szpitala, poczynając od szefa aż po niższy personel. – Jack przez chwilę zastanawiał się, czy nie powiedzieć o napadzie, pobiciu i próbie zastraszenia, ale w końcu zrezygnował. Uznał, że mogłoby to go do reszty pogrążyć.
– Po rozmowie z panią Markham, poprosiłem ją, aby skontaktowała ze mną szefa epidemiologii, doktora Abelarda. Gdy zadzwonił, spytałem go, czy uważa, że jest to celowe działanie. Chce pan wiedzieć, co odpowiedział?
– Nie mogę się doczekać – odparł Jack.
– Powiedział, że z wyjątkiem dżumy, której ciągle nie potrafią wyjaśnić, choć usilnie pracują nad tym w Centrum Kontroli Chorób, pozostałe przypadki da się racjonalnie wytłumaczyć. Ta Hard miała kontakt z dzikimi królikami, a Lagenthorpe przebywał na pustyni w Teksasie. No a jeśli chodzi o meningokoki to niestety mamy właśnie na nie sezon.
– Nie uważam, żeby sekwencje czasowe pasowały do tego scenariusza. Również przebieg choroby z klinicznego punktu widzenia nie zgadza się z…
– Wystarczy – przerwał Bingham. – Proszę pozwolić mi przypomnieć, że doktor Abelard jest epidemiologiem. Jest nie tylko lekarzem medycyny, ale ma specjalizację i doktorat. Całe zawodowe życie poświęcił wyjaśnianiu, dlaczego i jak powstają choroby zakaźne.
– Nie podważam jego kompetencji, jedynie wnioski. Od samego początku nie zrobił na mnie dobrego wrażenia.
– Jest pan wyjątkowo zawzięty – stwierdził Bingham.
– W czasie poprzednich wizyt mogłem stracić panowanie nad sobą – przyznał Jack – ale dzisiaj porozmawiałem tylko z kierowniczką działu zaopatrzenia i jedną z laborantek z mikrobiologii.
– Z telefonów, które otrzymałem, wynikało, że skutecznie utrudniał pan pracę nad opanowaniem epidemii wywołanej przez meningokoki.
– Bóg mi świadkiem – zaklął się Jack, unosząc rękę w geście przysięgi. – Pozwoliłem sobie wyłącznie na rozmowy z paniami Zarelli i Holderness, które akurat okazały się miłe i chętne do współpracy.
– Potrafi pan drażnić ludzi. Chyba zdaje sobie pan z tego sprawę?
– Zazwyczaj osiągam podobny efekt tylko wobec tych, których zamierzam sprowokować.
– Zaczynam odnosić wrażenie, że jestem jednym z nich -zauważył Bingham.
– Wręcz przeciwnie. Zirytowanie pana było absolutnie nie zamierzone.
– Chciałbym w to wierzyć.
– W rozmowie z panią Holderness, technikiem laboratoryjnym, odkryłem interesującą rzecz. Otóż każdy, kto posiada uzasadniony powód, może zadzwonić i przez telefon zamówić potrzebne bakterie. Firma wysyłająca nie dokonuje żadnego sprawdzenia klienta.
– Nie potrzeba licencji ani zezwolenia? – zapytał Bingham.
– Dosłownie nic.
– Cóż, o tym nie pomyślałem.
– Ani ja. Nie trzeba dodawać, że ta informacja zmusza do zastanowienia.
– Rzeczywiście – zgodził się Bingham. Zamyślił się nad tym, co usłyszał. Nagle ocknął się z zadumy. – Zdaje się, że znowu sprowadził pan rozmowę z zasadniczego toru – zauważył, przyjmując groźną postawę. – Zastanawiam się, co z panem zrobić.
– Zawsze może mnie pan wysłać na Karaiby. O tej porze roku jest tam niezwykle przyjemnie.
– Dość już tego impertynenckiego poczucia humoru. Staram się z panem rozmawiać poważnie.
– Będę uważał. Rzecz w tym, że przez ostatnie pięć lat mego życia cynizm przerodził się w odruchowy sarkazm.
– Nie wyrzucę pana. Muszę jednak po raz kolejny ostrzec, że niebezpiecznie zbliżył się pan do takiej decyzji. Prawdę powiedziawszy, gdy odebrałem telefon z biura burmistrza, zamierzałem się panem rozstać. Zmieniłem jednak zdanie. Na razie. W jednej sprawie musimy jednak się porozumieć: Ma się pan trzymać z daleka od Manhattan General. Czy to jest w końcu jasne?
– Myślę, że ta sprawa została już załatwiona – zgodził się Jack.
– Jeżeli będzie pan potrzebował więcej informacji, proszę posłać asystenta. Przecież, psiakrew, od tego ich tu trzymamy.
– Będę o tym pamiętać – przyrzekł Jack.
– Dobrze. Niech już pan stąd idzie – powiedział Bingham, odsyłając go gestem dłoni.
Jack wstał i z ulgą opuścił gabinet szefa. Udał się prosto do siebie. W pokoju zastał Cheta rozmawiającego z George'em Fontworthem. Przecisnął się między nimi, zdjął kurtkę i powiesił ją na oparciu swojego krzesła.
– No i? – zapytał Chet.
– No i co?
– Jak to co? Pytanie dnia: Pracujesz jeszcze z nami?
– Niezwykle zabawne – skwitował Jack. Jego uwagę przykuły cztery duże, szare koperty leżące na stole. Wziął jedną do ręki. Miała z pięć centymetrów grubości. Nie była w żaden sposób oznakowana. Otworzył ją i wyjął zawartość. Okazało się, że ma przed sobą kopię kartoteki szpitalnej Susanne Hard.
– Widziałeś się z Binghamem? – zapytał Chet.
– Właśnie od niego wróciłem. Był słodki. Pragnął mnie pochwalić za zdiagnozowanie gorączki Gór Skalistych.
– Gówno prawda! – zawołał Chet.
– Naprawdę. Oczywiście zmył mi przy okazji głowę za wyprawę do General. – Nie przerywając rozmowy, Jack sprawdził zawartość pozostałych szarych kopert. Miał przed sobą wszystkie kartoteki pacjentów otwierających każdą kolejną serię zgonów.
– Warta była tego wizyta w szpitalu?
– Co rozumiesz przez "warta była"?
– No, czy dowiedziałeś się czegoś, co usprawiedliwiałoby wzniecanie kolejnej burzy? Słyszeliśmy, że znowu wszystkich tam wnerwiłeś.
– Niewiele da się tu ukryć – skomentował Jack. – Ale rzeczywiście dowiedziałem się czegoś, czego nie wiedziałem. – Jack wyjaśnił Chetowi i George'owi procedurę zamawiania kultur bakterii.
– Wiedziałem o tym – powiedział George. – W czasie studiów pracowałem w wakacje w laboratorium mikrobiologicznym. Pamiętam, jak nasz kierownik zamawiał bakterie cholery. To właśnie ja je odbierałem. Ciarki mi chodziły po grzbiecie.
Jack spojrzał na George'a.
– Ciarki? Jesteś bardziej niepojęty, niż myślałem.
– Poważnie. Wielu z nas miało takie same odczucia. Biorąc pod uwagę, ile bólu, cierpienia i śmierci mogą te małe żyjątka wywołać, a może już wywołały, obcowanie z nimi stawało się równocześnie przerażające i podniecające, a trzymanie ich w ręku po prostu mnie porwało.
– Zdaje się, że mówiąc o ciarkach przechodzących po grzbiecie, mamy na myśli nieco inne odczucia – zauważył Jack. Wrócił do kartotek i uporządkował je chronologicznie. Na wierzchu znalazła się kartoteka Nodelmana.
– Mam nadzieję, że łatwy dostęp do bakterii chorobotwórczych nie utwierdza cię w tych twoich paranoicznych podejrzeniach. Moim zdaniem nie stanowi to pozytywnego dowodu dla teorii o spisku – stwierdził Chet.
– Umm hmm – mruknął Jack. Zaczął już studiować otrzymane dokumenty. Postanowił je najpierw szybko przeczytać. Następnie dopiero wróci do początku i wszystko zbada dokładnie, detal po detalu. Szukał, czy cztery badane przypadki można by w jakikolwiek sposób połączyć ze sobą. Przekonałby wszystkich, że nie przypadek rządził rozwojem wypadków.
Chet i George widząc, iż Jack jest pochłonięty pracą, wrócili do przerwanej rozmowy. Piętnaście minut później George wstał i wyszedł. Gdy tylko zostali sami, Chet wstał podszedł do drzwi i zamknął je.
– Jakąś chwilę temu dzwoniła do mnie Colleen – oznajmił.
– Cieszę się razem z tobą – odpowiedział Jack, próbując się skoncentrować na kartotekach.
– Powiedziała, co zaszło w agencji. Myślę, że to śmierdzi. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby jeden dział firmy niszczył inny. To nie ma sensu.
Jack podniósł wzrok znad dokumentów.
– Mentalność biznesmenów. Żądza władzy jest najsilniejszą motywacją.
Chet usiadł.
– Colleen powiedziała również, że poddałeś Teresie znakomity pomysł na nową kampanię reklamową.
– Nie przypominaj. – Znowu skupił uwagę na kartach chorych. – Nie chcę być częścią tej sprawy. Nie rozumiem, dlaczego mnie o to prosiła. Przecież wie, co sądzę o reklamach w medycynie.
– Powiedziała także, że ty i Teresa nawiązaliście ze sobą kontakt.
– Naprawdę?
– Powiedziała, że nawet zwierzaliście się sobie. Myślę, że pasujecie do siebie.
– A podała jakieś szczegóły? – zapytał Jack.
– Nie odniosłem takiego wrażenia.
– Dzięki Bogu! – westchnął z ulgą Jack.
Kiedy zamiast odpowiedzi na kolejne kilka pytań Chet usłyszał tylko nieartykułowane mruknięcia, uznał, że Jack znowu pogrążył się w lekturze, więc dał spokój i zabrał się do swojej pracy.
Przed siedemnastą trzydzieści Chet mógł ogłosić fajrant. Wstał i głośno się przeciągnął, mając nadzieję, że Jack odpowie tym samym. Tak się nie stało. Przez ostatnią godzinę nie ruszył się nawet, nie licząc przewracania stron i robienia notatek.
Chet zdjął kurtkę z uchwytu górnej szuflady szafy z dokumentami i kilkakrotnie chrząknął. Ciągle bez odpowiedzi. Wreszcie postanowił się odezwać.
– Hej, stary. Jak długo zamierzasz jeszcze tkwić w tej robocie?
– Aż ją skończę – odpowiedział zapytany, nie podnosząc wzroku.
– Umówiłem się na krótkie spotkanie z Colleen. Na szóstą. Interesuje cię to? Możliwe, że Teresa też przyjdzie. Zdaje się, że planują pracować przez całą noc.
– Zostaję tu. Bawcie się dobrze. Pozdrów je ode mnie.
Chet wzruszył ramionami, włożył kurtkę i wyszedł.
Jack już dwa razy prześledził informacje zawarte w kartotekach. Jak dotąd jedynym podobieństwem w czterech przypadkach było to, że u wszystkich symptomy śmiertelnej choroby rozwinęły się po przyjęciu do szpitala. Wszystkich przyjęto z powodu dolegliwości wywołanych inną chorobą. Ale gdy podszedł do problemu zgodnie z definicją, jedynie przypadek Nodelmana można było uznać za chorobę szpitalną. W pozostałych objawy zaczęły występować przed upływem czterdziestu ośmiu godzin po przyjęciu.
Jedynym innym podobieństwem było to, wcześniej już odkryte, że zmarłych wielokrotnie hospitalizowano i dlatego z ekonomicznego punktu widzenia nie byli pożądanymi pacjentami dla kompanii pobierającej od każdego taką samą kwotę ubezpieczenia. Oprócz tego niczego nowego nie znalazł.
Wiek ofiar znacznie się różnił – od dwudziestu ośmiu do sześćdziesięciu trzech lat. Dwoje leżało na oddziale wewnętrznym, jedna osoba na ginekologii i jedna na ortopedii. Nie zażywali tych samych leków. Podłączeni byli do kroplówki. Pod względem socjalnym także się różnili – od klasy niższej do górnej warstwy klasy średniej, nic nie wskazywało, by znali się nawzajem. W skład tej grupy wchodziła kobieta i trzech mężczyzn. Różnili się także grupą krwi.
Jack rzucił długopis na biurko, rozparł się na krześle i spojrzał w sufit. Nie wiedział, czego powinien oczekiwać po lekturze kartotek, ale też jak dotąd niczego się nie dowiedział.
– Puk, puk – zabrzmiał czyjś głos.
Odwrócił się i ujrzał w drzwiach Lamie.
– Widzę, że wycofałeś się z najazdu na General.
– Nie sądzę, żeby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo, przynajmniej dopóki tu nie wróciłem – odparł.
– Rozumiem, co masz na myśli. Plotka niosła, że Bingham był wściekły.
– Szczęśliwy w każdym razie nie był, ale udało mi się przejść przez to.
– Boisz się tych, którzy cię napadli?
– Owszem, chociaż nie myślałem o nich za wiele. Bez wątpienia inaczej podejdę do rzeczy, kiedy znajdę się sam w mieszkaniu.
– Przecież możesz wpaść do mnie, czuj się zaproszony. W pokoju dziennym mam kanapę, która po rozłożeniu tworzy całkiem przyzwoite łóżko.
– Miło, że proponujesz pomoc, ale od czasu do czasu muszę wrócić do domu. Będę uważał.
– Dowiedziałeś się czegoś, co wyjaśniałoby sprawę zgonów pracownic działu zaopatrzenia?
– Chciałbym. Dowiedziałem się jedynie, że sporo osób, w tym miejski epidemiolog i lekarz szpitalny kontrolujący zagrożenie chorobami zakaźnymi są po to, aby zmylić tropy. W każdym razie myliłem się, sądząc, że szukanie tam rozwiązania jest oryginalnym pomysłem.
– Ciągle uważasz, że w grę wchodzi spisek?
– W jakiejś formie. Niestety wydaję się osamotniony w tej opinii.
Życzyła mu szczęścia i pomachała ręką na pożegnanie. Podziękował. Po minucie była z powrotem.
– W drodze do domu zamierzałam wskoczyć coś przekąsić. Może też masz ochotę?
– Dzięki, ale zacząłem z tymi kartami, więc chciałbym skończyć, póki materiał mam świeżo w głowie.
– Rozumiem. Dobranoc.
– Dobranoc, Laurie.
Zaledwie otworzył teczkę Nodelmana po raz trzeci, gdy zadzwonił telefon. Teresa.
– Słuchaj, Jack, Colleen właśnie wychodzi na spotkanie z Chetem. Może udałoby mi się namówić cię na szybki obiad? Moglibyśmy się wszyscy spotkać.
Jack był zdumiony. Przez pięć lat skutecznie unikał kontaktów towarzyskich, a teraz niespodziewanie dwie inteligentne, atrakcyjne kobiety zapraszają go tego samego popołudnia na wspólny obiad.
– Doceniam propozycję – odpowiedział, a następnie wyjaśnił, jak to zrobił wcześniej wobec Laurie, że zajęty jest kartotekami i chce skończyć jeszcze tego dnia.
– Ciągle mam nadzieję, że kiedyś skończysz tę swoją krucjatę. Nie wydaje się warta ryzyka, skoro już zostałeś napadnięty, pobity i zagrożono ci wylaniem z pracy.
– Jeżeli zdołam udowodnić, że za wszystkim ktoś się kryje, będzie warta każdego ryzyka. Boję się przede wszystkim o to, że grozi nam prawdziwa epidemia.
– Chet sugeruje, że postępujesz niemądrze – upierała się Teresa.
– Jest przywiązany do swoich opinii.
– Proszę, uważaj na siebie, kiedy będziesz wracać do domu.
– Obiecuję. – Czuł się już znużony troskliwością wszystkich dookoła. Powrót do domu wieczorem był tak samo niebezpieczny jak rano.
– Będziemy pracowali przez całą noc. Jeśli chciałbyś ze mną pogadać, zadzwoń do biura – powiedziała Teresa.
– W porządku. Powodzenia.
– Tobie również. Ach, no i dziękuję za pomysł. Wszyscy są nim zachwyceni. Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Cześć.
Jack odłożył słuchawkę i natychmiast wrócił do kartoteki Nodelmana. Próbował przebrnąć przez nie kończące się notatki pielęgniarek. Jednak po pięciu minutach czytania w kółko tego samego akapitu zdał sobie sprawę, że jest zdekoncentrowany. Umysł zaprzątały mu, o ironio, aż dwie kobiety. Myślenie o nich sprowadziło się szybko do sporządzenia listy podobieństw i różnic w ich osobowościach, a gdy zaczął myśleć o osobowości, przyszła mu do głowy Beth Holderness. Potem niespodziewanie wrócił myślami do problemu zamawiania bakterii.
Zamknął kartotekę Nodelmana i zaczął bębnić palcami po blacie biurka. Zastanawiał się. A gdyby ktoś zamówił chorobotwórcze bakterie w National Biologicals, a następnie celowo nimi zarażał, czy National Biologicals potrafiłoby stwierdzić, czy to ich użyto?
Pomysł zaintrygował go. Biorąc pod uwagę rozwój technologii w badaniu DNA, uznał, że z naukowego punktu widzenia National Biologicals powinno poradzić sobie z oznaczeniem swoich bakterii, a zarówno z powodów odpowiedzialności, jak i ochrony szeroko pojętych interesów firmy sądził, że byłoby to rozsądne działanie. Pytanie więc brzmiało: czy oznaczali swoje produkty?
Zaczął szukać numeru telefonu. Gdy tylko go znalazł, zadzwonił do National Biologicals.
Za pierwszym razem po uzyskaniu połączenia wcisnął dwójkę, aby rozmawiać z działem sprzedaży. Tym razem przez trójkę połączył się z informacją.
Najpierw przez kilka minut zmuszony był posłuchać muzyki rockowej. Gdy ucichła, rozległ się młody męski głos przedstawiający się jako Igor Krasnyansky. Igor zapytał, w czym może być pomocny.
Jack także się przedstawił i zapytał, czy może prosić o pomoc w rozwiązaniu pewnego teoretycznego problemu.
– Oczywiście – odpowiedział Igor z lekko słowiańskim akcentem. – Spróbuję odpowiedzieć.
– Czy istnieje jakiś sposób określenia pochodzenia bakterii, to znaczy, czy pochodzą one na przykład z waszej firmy, nawet gdyby przeszły przez kilku nosicieli?
– To proste. Oznaczamy wszystkie kultury bakterii, więc bez problemu mógłby pan określić, czy pochodzą od nas.
– Na czym polega proces identyfikacji?
– Mamy próbki DNA oznaczane metodą fluorescencyjną. Nic trudnego.
– Gdybym chciał dokonać takiej identyfikacji, czy powinienem do was wysłać próbki?
– Może pan, ale mogę również przesłać panu testy.
Jack poprosił o nie. Podał swój adres i poprosił dodatkowo, aby testy zostały dostarczone ekspresowo. Wyjaśnił, że potrzebuje ich tak szybko, jak to tylko możliwe.
Odkładając słuchawkę, poczuł satysfakcję. Domyślał się, że jeżeli któryś z testów da pozytywny wynik, zbliży go to do udowodnienia teorii o celowym zarażaniu.
Spojrzał na rozłożone kartoteki i postanowił na razie się poddać. Jeżeli żaden z testów nie da pozytywnego wyniku, będzie musiał raz jeszcze przemyśleć całą sprawę.
Odsunął krzesło do tyłu i wstał. Miał dość jak na jeden dzień. Włożył kurtkę i zamierzał udać się do domu. Nagle poczuł, że ponad wszystko potrzebuje ruchu.