33. NIEWDZIĘCZNIK

Spytałem Marvina Breeda, czy znał Emily Hoenikker, żonę Feliksa, matkę Angeli, Franka i Newta, kobietę spoczywającą pod monstrualnym nagrobkiem.

— Czy ją znałem? — jego głos zabrzmiał tragicznie. — Pyta pan, czy ją znałem? Oczywiście, że ją znałem. Tak, znałem Emily. Chodziliśmy razem do szkoły w Ilium. Byliśmy oboje w poczcie sztandarowym naszej klasy. Jej ojciec miał tu sklep muzyczny. Emily potrafiła grać na wszystkich instrumentach, jakie były w tym sklepie. Zakochałem się w niej do tego stopnia, że porzuciłem piłkę nożną i zacząłem uczyć się gry na skrzypcach. I wtedy przyjechał na wakacje mój starszy brat, student Instytutu Technologii, a ja popełniłem ten błąd, że przedstawiłem go swojej dziewczynie. — Marvin Breed pstryknął palcami. — Nawet się nie obejrzałem, jak mi ją zabrał. Rozwaliłem skrzypce za siedemdziesiąt pięć dolarów o gałkę mosiężnego łóżka, a potem poszedłem do kwiaciarni, włożyłem zmiażdżone skrzypce do przezroczystego pudła, w jakim przesyła się tuzin róż, i wysłałem jej przez posłańca.

— Musiała być piękna.

— Piękna? — powtórzył. — Kiedy ujrzę swojego pierwszego anioła, oczywiście, jeśli Bóg mi na to pozwoli, to będę się gapił z zachwytem na jego skrzydła, a nie na twarz. Widziałem już najpiękniejszą twarz, jaką można sobie wyobrazić. W całej okolicy nie było mężczyzny, który by się w niej nie kochał, potajemnie albo otwarcie. Mogła mieć każdego, którego zechciała. — Tu splunął na podłogę. — A ona tymczasem wyszła za mąż za tego małego holenderskiego sukinsyna! Była zaręczona z moim bratem i wtedy zjawił się ten podstępny mały bękart. Mój starszy brat nie zdążył się obejrzeć, kiedy mu ją zabrał. — Tu Marvin Breed znów pstryknął palcami.

— Możliwe, że trzeba być zdrajcą, niewdzięcznikiem, ignorantem i reakcyjnym antyintelektualistą, żeby nazywać zmarłego człowieka, równie sławnego jak Feliks Hoenikker, sukinsynem. Wiem dobrze, jaki to był rzekomo nieszkodliwy, łagodny i marzycielski facet, jak to nigdy nie skrzywdził nawet muchy, jak nie dbał o pieniądze, władzę, piękne stroje, samochody i temu podobne, że nie był taki jak inni ludzie, że był lepszy od innych, jednym słowem, że od Jezusa różnił się tylko tym, że nie był Synem Bożym…

Marvin Breed uważał, że nie musi kończyć myśli. Musiałem go poprosić, żeby to zrobił.

— Co mam przeciwko niemu? — spytał. Podszedł do okna, przez które widać było bramę cmentarza. — Co mam przeciwko niemu — mruczał, patrząc na bramę, padający śnieg i majaczący w oddali nagrobek pani Hoenikker.

— Jak, u diabła, można mówić o niewinności człowieka, który brał udział w wyprodukowaniu czegoś takiego jak bomba atomowa? Jak można nazwać dobrym człowieka, jeśli nawet nie ruszył palcem, kiedy najlepsza i najpiękniejsza kobieta świata, jego własna żona, usychała z braku miłości i zrozumienia…

Marvin Breed wzdrygnął się.

— Nieraz się zastanawiam, czy on nie urodził się już martwy. Nigdy nie spotkałem człowieka, który tak mało interesował się życiem. Czasem myślę sobie, że to jest największe nieszczęście naszego świata: wśród ludzi zajmujących najwyższe stanowiska mamy zbyt wielu nieboszczyków.

Загрузка...