91. MONA

Frank przyprowadził Monę do jaskini jej ojca i zostawił nas samych.

Początkowo rozmowa nie kleiła się. Byłem onieśmielony.

Miała na sobie błękitną sukienkę. Przezroczystą. Była to prosta sukienka, luźno przewiązana w pasie cieniutkim paseczkiem. Cała reszta to była Mona. Jej piersi były jak granaty czy inne tam owoce, ale najbardziej przypominały piersi młodej kobiety.

Stopy miała prawie nagie. Paznokcie u nóg starannie polakierowane. Ażurowe sandałki były złote.

— Dzień dobry — wyjąkałem. Serce waliło mi jak młotem, uszy płonęły.

— Nie można popełnić błędu — zapewniła mnie Mona.

Nie wiedziałem, że jest to zwyczajowe powitanie, z jakim bokononiści zwracają się do osób nieśmiałych. Dlatego też zacząłem w odpowiedzi snuć gorączkowe rozważania na temat popełniania błędów.

— Mój Boże, nie ma pani pojęcia, ile ja w swoim życiu popełniłem błędów. Ma pani przed sobą mistrza świata w popełnianiu błędów — paplałem. — Czy wie pani, co powiedział mi Frank przed chwilą?

— O mnie?

— O wszystkim, ale głównie o pani.

— Powiedział pewnie, że może mnie pan mieć, jeśli pan zechce.

— Tak.

— To prawda.

— Ja… ja…

— Proszę?

— Nie bardzo wiem, co powiedzieć.

— Boko-maru dobrze panu zrobi — zaproponowała Mona.

— Co?

— Proszę zdjąć buty — zakomenderowała. I sama z nieopisanym wdziękiem zdjęła sandały.

Jestem człowiekiem światowym i, jak sobie kiedyś podliczyłem miałem ponad pięćdziesiąt trzy kobiety. Widziałem kobiety rozbierające się na wszystkie możliwe sposoby. Widziałem, że tak powiem, wszelkie warianty podnoszenia kurtyny przed przystąpieniem do ostatniego aktu. A jednak tylko raz jęknąłem z wrażenia: kiedy Mona zdejmowała sandały.

Usiłowałem rozwiązać sznurowadła. Żaden nowożeniec nie mógłby popisać się gorzej. Zdjąłem jeden but, ale drugi zasupłałem beznadziejnie. Wreszcie zdarłem go bez rozwiązywania.

Potem zdjąłem skarpetki.

Mona siedziała już na podłodze z wyprostowanymi nogami, opierając się na swych toczonych ramionach, z odchyloną głową i przymkniętymi oczami.

Miałem przystąpić do mojego pierwszego… do mojego pierwszego… O, Boże…

Do mojego pierwszego boko-maru.

Загрузка...