11

Green’s Greek, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
17:25 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, poniedziałek, 28 września 2009

— Jakiś chrupek łazi nam pod lewą gąsienicą — mruknął Reeves. Teren, przez który jechali, był wystarczająco trudny nawet bez zawracania sobie głowy chrupkami.

Droga do miejsca, w którym pułkownik Roberts chciał mieć SheVę, była niewiele dłuższa niż sam czołg, ale równie dobrze mogłaby prowadzić na księżyc. Gdyby SheVa próbowała tam dojechać po linii prostej, zaryłaby się przodem w coś, co wszyscy nazwaliby doliną, a co dla czołgu było po prostu rowem.

Dlatego najpierw trzeba było powoli zjechać łagodniejszym zboczem na zachód, potem ostro skręcić w lewo, mając nadzieję, że gąsienice przekopią się przez urwisko, a nie ugrzęzną, a potem należało znów podjechać w górę. Proste i jasne. Można to porównać do próby zaparkowania suburbana, mając po pięć centymetrów luzu z każdej strony.

A jeśli chrupek się nie ruszy, kiedy Reeves zjedzie na dół, zostanie z niego mielonka.

Pułkownik Mitchell spojrzał na monitor i zmarszczył brew. Ten ktoś najwyraźniej zmierzał w stronę włazu.


* * *

To był generał targający ze sobą wielką teczkę — kiedyś nazywało się to teczkami na próbki — w towarzystwie kobiety w stopniu kapitana. Generał mierzył około metra osiemdziesięciu i był prawie tak samo szeroki w barach; jego mundur był tak opięty, jakby szwy zaraz miały pęknąć. Część tej masy stanowił tłuszcz, ale większość to były jednak mięśnie.

Kapitan była niewysoka, mierzyła najwyżej metr pięćdziesiąt pięć, miała ciemne włosy i zielone oczy. Najbardziej jednak rzucał się w oczy jej biust; przód jej munduru wyglądał tak, jakby przywiązała sobie do piersi zrolowany śpiwór. Po chwili Mitchellowi udało się oderwać wzrok od biustu kobiety i spojrzeć jej w oczy; były jeszcze bardziej intrygujące niż figura. Po kolejnej chwili oderwał wzrok od jej postaci i zasalutował generałowi.

— Kawał drogi jak na starego człowieka — rzekł generał, odwzajemniając salut. — Arkady Simosin. Na obecną chwilę jestem dowódcą sto czterdziestej siódmej.

— Panie generale, nie musiał pan tu wchodzić! Gdybym wiedział, że to pan, zszedłbym na dół.

— Nic się nie stało, pułkowniku, ma pan lepszą salę odpraw w ładowni niż my gdziekolwiek indziej. — Generał wskazał towarzyszącą mu oficer. — Kapitan LeBlanc jest dowódcą tutejszego batalionu.

— Kapitan? — spytał Mitchell. — Dowódca batalionu? Przecież ona jest z wywiadu!

— Ostatnio mieliśmy dużo gwałtownych odwołań — powiedziała zimno LeBlanc. Głos miała tak cichy, że pułkownik musiał wytężać słuch, co dodawało znaczenia jej słowom.

— I kilka zgonów — dodał generał. — Kapitan LeBlanc została tymczasowym dowódcą i okazało się, że jest najlepszym człowiekiem do tej roboty.

— Niech pan to powtórzy, jak nam się uda ten numer — powiedziała kapitan. — Rozumiem, że zamierza pan przejechać po moich ludziach, pułkowniku?

— Nie, jeśli możemy coś na to poradzić — odparł Mitchell, wywołując na główny ekran mapę okolicy. — Musimy wjechać na ten szczyt — ciągnął, podświetlając omawiany punkt. — Potem zjedziemy na południowy zachód, a później znowu wjedziemy na górę.

Zaznaczył omawianą trasę laserowym wskaźnikiem.

— Niezły sprzęt — skomentowała kapitan. — Dobrze, że pan się ze mną skontaktował, bo przejechalibyście moje wysunięte centrum dowodzenia. — Zamyśliła się na chwilą i pokręciła głową. — Wszystkie moje kompanie na tamtym grzbiecie są w kontakcie z wrogiem. Nie mogę ich wycofać, bo by ich rozstrzelali. Nawet gdybym posłała po nich transportery.

Mitchell zdjął hełm i podrapał się po głowie, potem wzruszył ramionami.

— Możemy tuż przed ich wycofaniem położyć ogień zaporowy. Może… draśniemy trochę pani ludzi, ale na pewno oderwiecie się od wroga. Kiedy wjedziemy na grzbiet, będziemy mieli sytuację pod kontrolą.

— O ile nie zajdą was z flanki — zauważył generał Simosin — i nie przegryzą się przez wasz pancerz. Nie jesteście odporni na ogień.

— Z przodu jesteśmy — powiedział Kilzer i spojrzał na kapitan. — Czy ktoś już pani mówił, że ma pani wspaniałe piersi?

— Tak — warknęła. — Chwilę przed tym, jak wyciągnęłam mu jądra przez nos.

Potem odwróciła się do Mitchella.

— Naprawdę sądzi pan, że zatrzymacie kucyki, zanim zjedzą moich chłopców?

— Panie generale, jaką artylerię możemy wezwać? — zapytał Mitchell.

— Każdą — odparł Simosin, — Jeśli dacie radę wjechać na ten grzbiet, a potem przykryć ogniem dalszy odcinek doliny, znów będziemy mogli ruszyć naprzód.

— Pani ma wszystkie pojazdy — zwrócił się teraz do kapitan. — Może się pani wycofać, a potem kontratakować? Od razu?

— Spróbuję — odparła LeBlanc, wzruszając ramionami. — Mam w rezerwie pluton czołgów. Zajmą przejście, kiedy reszta będzie się przegrupowywać. Ale muszę mieć porządny plan operacyjny, inaczej to się nie uda. Ile mam czasu?

— Trzydzieści minut. Nie więcej.

— Trzydzieści minut na opracowanie rozkazu, sir? — warknęła. — Czy trzydzieści minut na wykonanie ruchu?

— Nie więcej niż trzydzieści minut na jedno i drugie — odparł Simosin.

— To będzie improwizacja! — zaprotestowała kapitan. — Połowa moich dowódców kompanii to porucznicy! Jedną kompanią dowodzi starszy plutonowy! Moim zdaniem to niemożliwe.

— Musi być możliwe — wycedził przez zęby generał. — Wykonać.

— Cholera — warknęła. — Tak jest, sir!

Odwróciła się i ruszyła do włazu. Przed wyjściem zatrzymała się i zwróciła się do Kilzera.

— Twarz mam tutaj! — prychnęła, wskazując, gdzie ma twarz, a potem zniknęła.

— Przypuszczam, że nie na miejscu będzie powiedzieć „va va va voom!”? — spytał Paul.

— Owszem, będzie — warknął generał. — Dobra, godzina. Przygotujcie się.

— Sir, to potrwa dłużej niż godziną — powiedział cicho Mitchell. — Będzie musiała między innymi przenieść swoje taktyczne centrum dowodzenia.

— To cztery humvee stojące na placu — odparł spokojnie generał. — Dam jej trochę więcej niż godzinę. Tak naprawdę powinienem przenieść czołgi do innego batalionu i pozwolić im poprowadzić natarcie.

— A co jest nie tak z tym batalionem, sir?

— To ona doprowadziła batalion tak daleko, a właściwie to ona zaczęła go prowadzić, kiedy dotarł tak daleko — westchnął generał. — Mam więcej odwołanych pułkowników niż dowodzących, a ci dowodzący… Większość z nich też odwołam.

— A więc to ona będzie dalej nieść pochodnię? — spytał z powątpiewaniem pułkownik. — To pańska dywizja, generale.

— Będzie moja, jeśli dotrę na czas do Gap — poprawił go generał. — A zamierzam to zrobić, i nie tylko po to, żeby zachować dywizję, ale dlatego, że to moje zadanie. A teraz: jak się tam dostaniemy?

— Jak już mówiłem, sir — powtórzył ostrożnie Mitchell — kiedy wspomożemy pana jednostki w oczyszczaniu tej doliny, będziemy musieli przejechać przez góry. — Wskazał na zachód i wzruszył ramionami. — To nie będzie łatwe, ale da się zrobić. Jednak z praktycznego punktu widzenia nie będziemy wtedy mieli ze sobą kontaktu; szlak, jaki za sobą zostawimy, dla większości pana dywizji będzie nie do przejścia. Zostaniemy odcięci zwłaszcza dlatego, że nie mamy bezpiecznej łączności.

— Skoro o tym mowa — generał otworzył walizkę i wyjął z niej małą teczkę — oto wasza Instrukcja Komunikacji i Elektroniki, dotycząca komunikowania się z moimi jednostkami. Właściwie dzięki niej można się łączyć tylko z dowództwem dywizji. Postaram się załatwić wam IKE batalionu Glennis, zanim pojedziecie, ale w tym czasie korzystajcie z tego, żeby utrzymać łączność.

— Sir — powiedział delikatnie pułkownik — nie wiemy, jak głęboko Posleeni wgryźli się w nasze systemy…

Simosin uśmiechnął się lekko.

— To nie jest „nasz” system, to znaczy to nie jest system sił naziemnych. Noszę to ze sobą od czasów Fredericksburga. Pewien oficer ze sztabu generała Homera napisał kod, ale program uruchamiałem na własnym komputerze, nigdy nie podłączonym do sieci. — Znów postukał w teczkę i zaśmiał się ponuro. — Większość ludzi uważała, że zwariowałem, ale ja zawsze wiedziałem, że przyjdzie taki dzień, kiedy to się przyda.

Mitchell spojrzał na trzymane w ręku arkusze i wzruszył ramionami.

— A więc to jest czyste?

— Tak czyste, na ile tylko pozwala ludzka technologia. Bądźcie gotowi do wyruszenia za czterdzieści pięć minut. Myślę, że przygotowania zajmą kapitan LeBlanc trochę ponad godzinę, ale niewiele więcej. Dam wam znać, kiedy przyjdzie czas.

— Będziemy gotowi.

— I znów w wyłom, drodzy przyjaciele — zaśmiał się Pruitt. — I znów w wyłom.


* * *

Elgars podniosła głowę, słysząc huk wystrzałów na wzgórzu.

— Kłopoty.

— Kto to? — spytał Mueller, ruszając biegiem. Strzały dobiegały z boku ścieżki prowadzącej do Składu.

— Cally — odpowiedziała Wendy, biegnąc za nim. — To musi być ona.

— Ale dzieci są gdzie indziej — powiedziała Shari z napiętą twarzą. Minęli otwarty teren przy dawnej farmie i ugrzęźli w zwalonych drzewach. Podczas dwóch przejść wraz z ludźmi Sundaya częściowo oczyścili ścieżkę, ale i tak nie można było tędy szybko się przemieszczać.

— Problem polega na tym, że ona jest kurewsko daleko — powiedział Mosovich, wskazując na zachód — a ta bomba może spaść w każdej chwili.

Dotarli do grzbietu i Mosovich próbował się zorientować, skąd dobiegają strzały, ale teraz ucichły i słychać było tylko rozbrzmiewające na wzgórzach echo.

— Cholera. Przekaźnik, połącz mnie z majorem O’Nealem. — Spojrzał na Elgars i pokręcił głową. — Musimy zatrzymać tę atomówkę, przynajmniej na jakiś czas.


* * *

— Nie.

Mosovich patrzył z niedowierzaniem na przekaźnik.

— Sir, mówimy o Cally. — Rozejrzał się po zewnętrznym składzie i pokręcił głową. — Możemy ją znaleźć i w jakąś godzinę sprowadzić tutaj.

— Sierżancie, czy zapoznał się pan z sytuacją operacyjną na wschodnim wybrzeżu? — spytał O’Neal.

— Nie, sir, nie zapoznałem się — odparł ze złością Mosovich — ale mówimy o Rabun Gap.

— Ja też, sierżancie. Mamy natarcie na Sylva, które odcięło idącą nam na odsiecz dywizję. Nie wiem, jak się przedostali przez tamtejsze umocnienia, ale patrząc na to wszystko, co się dzieje, nie jestem zaskoczony. Mamy też natarcie na Blue Ridge w Wirginii; Staunton już nie ma, tak samo jak budowanych tam czołgów SheVa. Dziesięć Tysięcy jest spychane do saka. Mamy do czynienia z totalnym przełamaniem obrony w Shenandoah. Homer powinien tam użyć atomówki, ale mimo to postanowił jej użyć tutaj. Domyśla się pan, dlaczego?

— Bo jeśli utrzymacie się jeszcze przez kilka godzin, SheVa dojedzie do was — powiedział Mosovich, rozwijając mapę. — Ale nie dojedzie, jeśli napotka ciężki opór.

— Właśnie — odparł Mike. — Jeśli SheVa zatka przełęcz, a zrobi to, burząc ją, a potem parkując w samym środku, będziemy mogli przelecieć do następnej beznadziejnej bitwy. Ale nie zrobimy tego, jeśli nie będziemy mieli tej atomówki, i to szybko, zanim Posleeni ruszą przeciwko SheVie. Dlatego nie opóźnię jej o godzinę ani o czterdzieści pięć minut, ani nawet o pięć minut, tylko z tego powodu, że wy będziecie szukać jednego cywila.

— Tym cywilem jest pana córka — powiedział zimno Mosovich.

— Co ty powiesz, Sherlocku — odparł z furią O’Neal. — Bardzo chciałbym martwić się losem swojej córki, sierżancie, ale mam do uratowania cały jebany świat. A jeśli to oznacza, że Cally ma umrzeć, to umrze — dokończył.

W tej wściekłej odpowiedzi Mosovich usłyszał cierpienie.

— Tak jest, sir.

— Ładujcie się do składu, sierżancie, i zamknijcie drzwi. Macie dwadzieścia minut.

— Tak po prostu ją skreślił? — spytała Shari. — Nie może tego zrobić!

— Właśnie to zrobił — odparł Mueller, zamykając wrota.


* * *

— Szefie, nie możemy tego po prostu przeczekać — powiedział Stewart.

— Wiem. — O’Neal spojrzał na niedobitki batalionu. — Będziemy kopać. — Nachylił się i zaczął rozgarniać ziemię na zboczu góry. — Zakopać zaopatrzenie, a potem ryć najgłębiej jak się da i zasypywać za sobą tunel. Kopać, aż spadną bomby.

Już po chwili cały batalion był zajęty zagrzebywaniem się w ziemi.


* * *

— Billy, musisz wziąć hiberzynę — powiedziała cicho Shari.

— Nie wezmę! — Chłopiec cofnął się pod ścianę składu. — Nie zrobię tego jeszcze raz!

— Synu, wszyscy to zrobimy — powiedział łagodnym tonem Mosovich. Pozostałe dzieci, Wendy, Elgars i Mueller już leżeli nieprzytomni na rozłożonych na skrzyniach materacach. Jeśli ściany składu nie wytrzymają, to i tak nic ich nie uratuje, ale jeśli przeżyją i w pomieszczeniu pozostanie ktoś nie zahibemowany, tlen szybko się skończy; Mosovich już czuł, że powietrze robi się duszne i cuchnące. — Mamy za mało powietrza, żeby nie spać.

— Nie zrobię tego — powtórzył z uporem chłopiec.

Shari miała napiętą i zmęczoną twarz, ale była zdecydowana.

— Tym razem wszyscy idą spać, Billy, nawet ja. — Rozłożyła szeroko ręce, pokazując, że są puste. — Musisz mi zaufać. Ktoś po nas przyjdzie.

— Nie chcę — powtórzył Billy. — Nie mogę.

Mosovich przesunął się tak, że znalazł się poza zasięgiem, wzroku chłopca, a wtedy podskoczył i błyskawicznie zrobił mu zastrzyk w bok szyi. Potem złapał osuwającego się na ziemię BiIly’ego i ostrożnie ułożył go na skrzyniach.

— Jeszcze tylko my — powiedział.

— Na to wygląda. — Shari położyła się i przytuliła Billy’ego i Susie. — Nie podoba mi się to tak samo, jak jemu — dodała ze ściągniętą twarzą.

— Nikomu z nas to się nie podoba — mruknął Mosovich i zrobił jej zastrzyk w szyję. Kiedy kobieta zapadła w sen, szybko wymienił jednorazowy pojemniczek iniektora i położył się obok Elgars. Potem spojrzał na zegarek.

— No dobra, leci.

Po chwili w składzie zapadła cisza.


* * *

— Doktorze Castanuelo, jest pan pewien, że to nie wybuchnie?

Centrum sterowania eksperymentalnym działem wyglądało jak rodem z NASA. Było tu co najmniej piętnastu operatorów; każdy był zajęty monitorowaniem różnych aspektów działania broni. Samo działo było zamontowane w budynku wielkości dużego obserwatorium, mieszczącym się na skraju campusu Uniwersytetu Stanu Tennessee i otoczonym ogrodzeniem niedopuszczającym ciekawskich i samobójców. W końcu je załadowano, a teraz, kiedy batalion pancerzy wspomaganych dostał uzupełnienia, nadeszła pora, aby się przekonać, czy to Knoxville zniknie, czy Północna Georgia.

— Tak, sir — odparł naukowiec. — Prawie na pewno.

— Jakie to pocieszające — powiedział złośliwie rektor Carson. — Panie generale, jeśli da nam pan jeszcze godzinę, ewakuujemy większość okolicy.

— Za godzinę sto tysięcy Posleenów przeleje się przez Gap, panie Carson — odparł Homer. — Doktorze Castanuelo, ma pan dość odwagi, żeby wcisnąć przycisk odpalania?

— Tak, sir.

— A więc proszę to zrobić.

Mickey odrzucił pokrywę mechanizmu spustowego.

— Przygotowanie do wystrzału — oznajmił przez interkom. Potem uruchomił przepływ płynnego materiału miotającego i przekręcił kluczyk, aktywując system. Na koniec zatrzymał dłoń nad guzikiem odpalania, zmrużył oczy i nacisnął.

Homer, odwrócony do monitorujących wydarzenie kamer wideo, obserwował to wszystko z rozbawieniem. Doszedł do wniosku, że jeśli coś pójdzie nie tak, on nigdy się o tym nie dowie.


* * *

Kotlina, przez którą przejeżdżali, była tak wąska, że SheVa wzięła drogę między gąsienice, jadąc prawie trzy metry w powietrzu.

— To niedobrze dla ramy — stwierdziła Indy, kiedy SheVa ze skrzypieniem i jękiem gramoliła się z jednego wzgórza na drugie.

— Wytrzyma — odparł Kilzer. — Puszczaliśmy ją po czymś takim na testach.

Wszyscy starali się nie myśleć o tym, co ich czeka. Błyski ładunków plazmy i hiperszybkich rakiet wzdłuż całego grzbietu wskazywały, że mimo ognia MetalStormów i artyleryjskiej nawały, po drugiej stronie jest masa Posleenów. Kiedy tylko SheVa minie szczyt, stanie się największym celem w zasięgu wzroku.

— Sir, nie mogę schować kadłuba — powiedział Reeves. — Zbocze jest nachylone pod złym kątem.

— Zrób, co możesz — odparł Mitchell.

Reeves kiwnął głową i ruszył olbrzymią maszyną na skraj grzbietu. Widział piechotę wycofującą się z tamtejszych umocnień. Część z nich połączona była okopami, jednak większość to były pojedyncze dołki i obrońcy musieli się czołgać pod wrogim ostrzałem. Niektórym to się nie udawało.

— Będzie ciężko — mruknął Mitchell, kiedy pierwszy MetalStorm otworzył ogień. Większość pocisków przelatywała nad kalenicą i spadała za nią. — Cholera, tego się bałem.

Ze względu na wysokość czołgu pociski 40 mm miały zasięg około tysiąca metrów, a ponieważ działka MetalStormów mogły obniżyć lufy zaledwie o kilka stopni pod poziom horyzontu, wokół SheVy była strefa sięgająca od pięciuset do tysiąca metrów, której nie można było przykryć ogniem.

— Pułkowniku, mówi Chan. — Dowódca MetalStormów mówiła bezbarwnym głosem dobrze wyszkolonego zawodowca, który znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. — Ta dolina jest… Sir, to psalm dwudziesty trzeci. To właśnie jest Ciemna Dolina.

— Bez obaw — mruknął Kilzer, kiedy wieża SheVy wyłoniła się znad wzgórza i pierwsze ładunki plazmy oraz rakiety zaczęły bębnić o pancerz. — Jesteśmy na to przygotowani, bo Bun-Bun jest najgorszym skurwysynem w tej dolinie.

— Co? — spytał Pruitt. Po raz pierwszy czul się całkowicie bezużyteczny. Jego jedynym zadaniem była obsługa działa, a w tych okolicznościach nie miał do czego strzelać.

— Niech podejdą bliżej — powiedział cywil. — Na większą odległość nic nie zrobię, ale z bliska jesteśmy kryci.

W końcu działo wyłoniło się zza grzbietu wzgórza i połączone z nim systemy wizualne ukazały to, co było po drugiej stronie. Przyczyna gorączkowego zamieszania na kanałach MetalStormów od razu stała się jasna.

W gasnącym świetle zachodzącego słońca dolina wydawała się kołysać i falować. Była zapełniona od brzegu do brzegu Posleenami. Tysiącami, dziesiątkami, setkami tysięcy obcych, którzy napierali, próbowali sforsować wzgórza i przejść przez Gap, strzelali do SheVy.

MetalStormy bluznęły kolejną falą zniszczenia. Ale na miejsca tych Posleenów, którzy zginęli, natychmiast pojawiali się następni, z tylnych szeregów. Pułkownik Mitchell widział, jak ocalałe centaury zbierają strzępy ciał swoich zabitych pobratymców i ocalałą ciężką broń, a potem albo mocują ją sobie na grzbietach, albo podają do tyłu.

— My ich nie zabijamy, tylko napełniamy im spiżarnie — mruknął.

Nadleciała następna fala nieprzyjacielskiego ognia; coraz więcej strzałów padało z boków, przechodząc przez stosunkowo lekki pancerz wzdłuż krawędzi wieży. Przyszła pora, aby się przegrupować.

— Major Chan, utrzymujcie maksymalny ciągły ogień do wszystkich widocznych celów — powiedział Mitchell. — Reeves, cofamy się. Musimy ustawić się tak, żeby MetalStormy miały odpowiedni kąt do bezpośredniego ognia, ale żeby reszta działa była zasłonięta.

— Spróbuję — powiedział kierowca, zerkając na mapę i wrzucając wsteczny — ale nie widzę dobrego miejsca.

— Szukaj dal… — Mitchell wzdrygnął się, kiedy po wnętrzu czołgu rozszedł się echem potężny huk. — Co jest, do cholery?!

— Kucyki są blisko! — krzyknął Pruitt, kiedy kadłub zadygotał od kolejnych trafień. — Lewo przód. Pełna kompania. Nie wiem, skąd się wzięli.

— Cofaj, Reeves!

— Chwileczkę, pułkowniku — powiedział Kilzer, wciskając przycisk. Rozległ się kolejny grzmot, o wiele potężniejszy niż pierwszy. — Problem rozwiązany.

— Jasna cholera! — zaklął Pruitt, patrząc na monitor. Kiedy opadł kurz, okazało się, że to, co pozostało z kompanii Posleenów, wygląda tak, jakby ktoś walnął w nią olbrzymim młotkiem do mięsa. — Co to było, do licha?

— Claymore — odparł Kilzer. — Mamy dwa z przodu, dwa z tyłu i po trzy na burtach. Każdy ma sześć strzałów.

— Fajnie.

— Tam na dole to nam nie pomoże — powiedział Mitchell.

— Sir, mam pomysł — oznajmił Reeves i zatrzymał czołg. Następnie zablokował jedną gąsienicę, a na drugą dał pełną moc, wzbijając tuman kurzu i przesuwając ważący siedem tysięcy ton czołg w dół wzgórza.

— Wiem, co pan robi — uśmiechnął się Kilzer — ale ostrożnie. Może się pan zakopać jak cholera.

— Dobra, poddaję się — powiedział zdumiony Mitchell. — Co robisz?

— Próbuje się okopać — wyjaśnił Kilzer za kierowcą. — Kręcąc w miejscu gąsienicą, wykopał górną stronę okopu.

Wyglądało na to, że może się udać. Krucha skała zbocza pękała pod gąsienicami SheVy, a z każdym obrotem czołg coraz niżej osiadał. Po chwili Reeves obrócił potworny pojazd w miejscu i odgarnął gruz, żeby zrobić więcej miejsca, i z powrotem zabrał się do pracy.

— Panie pułkowniku, mówi Chan — odezwała się dowódca MetalStormów. — Wzdłuż wschodniej krawędzi grzbietu idzie następna grupa. Piechota na dalekim wzgórzu przegrupowała się i ich atakuje, ale chyba zamierzają do nas podejść. Mam ich w martwej strefie.

— Niech podchodzą — odparł Mitchell. — Pan Kilzer będzie na nich czekał.

— Tak jest, sir — powiedziała major zdziwionym tonem.

— Wyjaśnię później — obiecał pułkownik. — Jak tam u was?

— Cuchnie — powiedziała major. — Glenn właśnie zarzygała całą kabinę.

Mitchell skrzywił się. Siedzenie na szczycie SheVy, kiedy ta obraca się w miejscu, nie mogło być zabawne.

— No, chyba Reeves już może przestać nas męczyć. Mamy dobre pole do ostrzału, a większa część wieży jest zasłonięta.

— Dobra, Reeves, ustaw nas stabilnie i zatrzymaj — powiedział pułkownik. — Major Chan, proszę skoncentrować ogień na strefie na wprost nas aż do drogi. Musimy ich do siebie nie dopuścić, ale także stworzyć sytuację, w której piechota będzie mogła ich przełamać. — Na monitorach wciąż widać było dolinę. Pułkownik pokręcił głową. — Chociaż co do tego ostatniego być może wykazujemy za dużo optymizmu.

— Co mam robić? — spytał Pruitt.

— Iść do dźwigu i zacząć wyciągać pakiety MetalStorm — odparł Mitchell. — Myślę, że nam się przydadzą.

— Sprawdzę uszkodzenia po tym ostrzale — powiedziała Indy, odpinając pasy i wstając w ślad za działonowym. — Ostatnie starcie nie podobało mi się.

— Nie próbuj okopywać gąsienic — rzucił Mitchell. — Nie wiem, kiedy będziemy się stąd zbierać.

Wrócił do monitorów. Pociski „rażenia powierzchniowego”, które wystrzelili na drogę, zmiotły dużą część tego, co mogło być posiłkami dla wroga w dolinie. Przy połączonym ostrzale artylerii, która właśnie przenosiła ogień na główne masy Posleenów, i MetalStormów zaczęły się pojawiać wolne skrawki ziemi, a szeregi Posleenów dość szybko topniały. Mitchell zerknął na zegarek; minęło dopiero piętnaście minut, odkąd opuścili poprzednie wzgórze, a jemu wydawało się, że to całe godziny. Gdzieś na południu pancerze wspomagane szykowały się do odbicia Gap, a pod Knoxville miała wystrzelić broń z piekła rodem. Ale żeby pancerze przeżyły, a zapora w Gap została utrzymana, trzeba usunąć tych Posleenów i wykonać resztę zadania. Mają na to piętnaście minut.

— Proście mnie, o co chcecie, ale nie o czas.

Загрузка...