16

Twoje zdrowie, Kudłaty, twego syna, twej pani;

Rozkaz był, by was złamać, więc jesteście złamani.

Spiliśmy was martini, co dość było zuchwałe,

Lecz choć wszystko wbrew tobie, szyk nasz raz

przełamałeś.

Rudyard Kipling, Kudłaty

(Sudańskie Siły Ekspedycyjne)


Iotla, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
03:17 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, wtorek, 29 września 2009

Alentracla rozejrzał się po stłoczonej hordzie i niecierpliwie zatrzepotał grzebieniem.

Wyciągnięto go ze strumienia Po’oslena’ar zmierzających w stronę Rocky Knob, gdzie trwała bitwa. Oddał bez żalu swoją strzelbę i lekki karabin, a w zamian dostał wraz ze swoimi towarzyszami wyrzutnie hiperszybkich rakiet, działka plazmowe i trzymilimetrowe karabiny. Wszystko to trafiło do ich rak bez zaciągania długu! To niesamowite!

Nie dość, że jego oolt został wyposażony w najpotężniejszą dostępną broń, oszczędzono mu też rzezi, która trwała w górach. Spodziewano się, że ludzie niedługo dotrą na równiny, a tam Posleeni mieli dużą przewagę i mogliby ich zatrzymać, ale zamiast tego ludzka artyleria masakrowała hordę, a siły naziemne bezlitośnie parły do przodu.

Tu było lepiej, ale czekanie irytowało.

Alentracla zsiadł z tenara i przeszedł wzdłuż szeregów swojego oolt, sprawdzając broń oolt’os. Wszyscy mieli umiejętności wymagane do jej obsługi, ale zdobyli je dopiero niedawno, więc kessentai chciał się upewnić, czy wszystko jest w porządku. Zamiast strzelb i lekkich karabinów, które nosili jeszcze dzień wcześniej, każdy oolt’os był uzbrojony w działko plazmowe albo wyrzutnię hiperszybkich rakiet. Alentraclę zdziwiła hojność wodzów, ale kiedy poznał jej powód, wszystko zrozumiał.

Kiedy polujesz na grubego zwierza, potrzebujesz porządnej broni.

Skończył inspekcją i właśnie wracał do swojego tenara, kiedy spojrzał na północ i zamarł: w ciemności u podnóża gór poruszał się olbrzymi cień. Wyglądało to tak, jakby jedno ze wzgórz sunęło wzdłuż rzeki.

— Tam! — krzyknął, wskazując kierunek. — Nadchodzi! Nadchodzi!


* * *

Alentracla natychmiast rozpoznał, że to SheVa, ale inni Wszechwładcy nie zareagowali na jego krzyk, nawet kiedy otworzył ogień.

Wątpliwości zniknęły dopiero wtedy, kiedy SheVa zrobiła to samo.


* * *

— Iiihaaa! — krzyknął Pruitt. — Patrzcie na MetatStormy! Karmazynowe wachlarze czterdziestomilimetrowego ognia rozpostarły się nad masami Posleenów i zaczęły ich kosić całymi batalionami. Strzelały nie tylko działka w przedniej części wieży, ale również te po bokach. Przez chwilę wydawało się, że ich ogień zupełnie zdusi obcych, ale niestety każde stanowisko ma określoną ilość amunicji i co jakiś czas trzeba ją przeładować.

I wtedy nadeszła kolej Posleenów.


* * *

— Ognia! — wrzasnął Alentracla, patrząc ze strachem na górę metalu. Nic dziwnego, że Orostan dał im takie bogate dary, żeby tylko ją zabić; właśnie jedną salwą wycięła jedną trzecią hordy w dolinie.


* * *

— Słodki Jezu! — krzyknął Pruitt, kiedy burza ognia uderzyła w SheVę. Większość posleeńskich oddziałów miała głównie karabiny — na szczęście pociski kaliber 3 mm odbijały się od nowego opancerzenia czołgu — ale ten oddział był wyposażony chyba wyłącznie w działka plazmowe i rakiety. MetalStormy odpowiedziały ogniem, ale został zagłuszony przez ścianę plazmy; ostrzał był tak silny, że w okolicy zrobiło się jasno jak w dzień.

— Cofaj! — krzyknął Mitchell. — Szybko!

— Cofam — odparł przez zęby Reeves. Nagle SheVa zadygotała, co nie miało nic wspólnego z nierównym terenem pod gąsienicami, i alarmy radiacyjne zawyły. — Właśnie straciłem kontrolę nad lewą stroną, sir!

— Indy!


* * *

— Święta Mario, matko Boża — szepnęła mechanik, kiedy lewa przednia strona komory reaktorów została przebita i powietrze natychmiast wypełnił czarny pył. Ale to nie był pył, tylko paliwo reaktora: radioaktywne granulki o średnicy poniżej jednego milimetra.

Indy odwróciła się i uciekła. Niewiele więcej mogła zrobić.

— Wyciek z reaktora w maszynowni! — zawołała przez radio. — Trafiło w granulki!


* * *

Major Chan odruchowo się skuliła, kiedy nawała plazmy i rakiet uderzyła w górny pokład SheVy. Większość ognia była skierowana w podstawę działa, ale przynajmniej jeden Wszechwład — ca celował w MetalStormy. Odpowiedzieli ogniem ze wszystkich skierowanych do przodu działek, ale ponieważ nie mogli odwrócić głównej wieży, musieli przeładować działka, zanim udało im się znacząco uszczuplić masę Posleenów.

Teraz Posleeni odpowiedzieli ogniem.

— Nie jest dobrze — powiedziała Glenn, kiedy ładunki plazmy zabębniły o wieżą. Została przebudowana tak samo jak A4, ale nawet nadprzewodniki mają swoją wydolność i wnętrze wieży zaczynało przypominać piekarnik. Nagle Glenn poczuła szarpnięcie, a potem pojawiło się dziwne wrażenie, że wieżyczka się przesuwa.

— Co to jest, ma’am? — spytała, odwracając się.

— Chyba puszczają pierścienie wieży. — Chan mówiła całkowicie opanowanym głosem, choć wieżyczka znów przesunęła się w stronę sześćdziesięciometrowej przepaści.


* * *

— Mamy też uszkodzoną gąsienicę po lewej stronie — powiedział Mitchell, kiedy SheVa w końcu wycofała się za wzgórze, obrywając jeszcze w maszynownię. Noc wciąż jaśniała plazmowym ogniem, wskazując, że stojąca po drugiej stronie zbocza kompania piechoty ma pełne ręce roboty. To zdumiewające, że w ogóle jeszcze się trzymali; powietrze nad ich pozycjami dochodziło do setek stopni ciepła.

— Jestem z powrotem w komorze reaktorów — powiedziała Indy głosem stłumionym przez galtechowski kombinezon radiacyjny. — Dostaliśmy w dwa reaktory. Jeden jest tylko dziurawy, ale z drugiego granulki wysypały się na całą komorę; wszystko jest gorące jak cholera.

— Tu Kilzer — powiedział cywil na tym samym obwodzie. — To po lewej to nie jest gąsienica, to silniki; jeden z siłowników koła jest usmażony. Odciąłem go, ale będziemy musieli wolno się poruszać, dopóki tego nie naprawimy.

— Niedobrze — rzekł Mitchell. — Kilzer, wieża Chan zsunęła się z pierścienia albo pierścień został przestrzelony. Dostaję zupełnie sprzeczne meldunki, więc idź tam i zobacz, co się da zrobić. Pruitt, obróć wieżą, żeby tylne Stormy mogły strzelać ponad wzgórzami. Reeves, zaparkuj za kompanią Bravo. Mam nadzieję, że wytrzymają.


* * *

Bazzett kulił się w pospiesznie wydrapanym okopie i strzelał ze zdalnie sterowanego AIW. Musiał wystawić rękę na ostrzał, ale za to mógł wykorzystać połączenie ze swoim monokularem, żeby celować w kierunku nacierającej hordy. To szczęście w nieszczęściu, że centaurów było tak dużo, iż trudno było któregoś nie trafić. Bradleye strzelały ze swoich dwudziesto-pięciomilimętrówek w trybie pośrednim, zza szczytu wzgórza, i zaliczały sporo trafień, a abramsy dzielnie stawiały czoła huraganowi plazmy i jechały do przodu, by bezpośrednio zaatakować wroga. SheVa również kosiła tłumy Posleenów ogniem swoich MetalStormów, ale to nie zatrzymywało niemal ciągłego potoku plazmy, pocisków i rakiet.

W stroną Bazzetta leciało więcej plazmy niż widział przez całe swoje życie. A zdążył się już przekonać, że o ile bliskie trafienie hiperszybkiej rakiety bywa nieprzyjemne, o tyle bliskie trafienie ładunku plazmy jest niemal tym samym, co bezpośrednie trafienie: żar zabija w promieniu czterech metrów.

Bazzett był pewien, że w ciągu tej bitwy przynajmniej dwa razy znalazł się w „śmiertelnej” strefie. Na szczęście nowe ubiory na zimę, w tym rękawice, miały zewnętrzną powłokę Nomexu, dzięki czemu nie zamienił się jeszcze w skwarkę.

Usłyszał strzał ze snajperskiego barretta kaliber .50 i pokręcił głową; Caprano nigdy nie wie, kiedy sobie odpuścić.

— Cap, stary, rozwalą cię! — wrzasnął. Aby strzelić z wielkiego karabinu, trzeba było przyłożyć go do ramienia, a to znaczyło, że snajper musi wychylić się z dołka. Bazzett wyjrzał zza osłony i w świetle płomieni zobaczył sylwetkę kolegi.

— Gówno stąd widzę! — odkrzyknął snajper i jego karabin zagrzmiał. Potem szybko schował się, kiedy ładunek plazmy uderzył tuż przed nimi obsypał ich obu parującą ziemią. — Ale i tak go dostałem!

— Daj sobie spokój, stary! — krzyknął Bazzett i widząc jakiś ruch u podstawy wzgórza, wystrzelił w tamtą stronę kilka pocisków. Przez monokular nie było mowy o porządnym celowaniu; przypominało to trochę patrzenie przez słomkę. — Chowaj dupę!

— Nie o dupę się martwię! — odkrzyknął ze śmiechem Caprano i podniósł się, a zaraz potem wrzasnął i padł, obmyty przez falę plazmy.

Bazzett też znalazł się na skraju wybuchu; poczuł, że jego dłoń zamieniła się w pieczeń. Tymczasem snajper podniósł się na kolana, wrzeszcząc z bólu. Jego twarz wyglądała jak czerwono-czarna plama z błyskającymi pośrodku zębami. I wtedy trafił go kolejny ładunek. Do jamy wpadły już tylko dymiące nogi i biodra ze sterczącymi kawałkami kości.

Bazzett wrzasnął z przerażenia i wściekłości i opróżnił cały magazynek w kierunku obcych.

Teraz nie było mu już zimno.

W odpowiedzi Posleeni ruszyli przed siebie w typowej samobójczej szarży; jeśli ktoś czegoś szybko nie zrobi, za parę chwil zaczną się wspinać na wzgórze.


* * *

Kilzer załomotał we właz dowódcy, ale był na stałe zaspawany. To samo było z włazem działonowego.

Wieża była niebezpiecznie nachylona do przodu, a przednia krawędź jej pierścienia wystawała już poza krawędź pokładu SheVy. Żar buchający niczym z pieca był odczuwalny nawet przez kombinezon radiacyjny. Kilzer słyszał szum systemu podtrzymywania życia, który próbował wydalić nadmiar ciepła, ale było to prawie niemożliwe.

Załomotał jeszcze raz.

— Żyje tam ktoś?

Odpowiedział mu stukot, który uznał za potwierdzenie. Wiedział, że jeśli nie wyciągnie ich stamtąd, i to szybko, wszyscy się upieką.

— Trzymajcie się! — krzyknął i włączył radio.

— Pułkowniku Mitchell, Chan jest uwięziona w swojej wieży. Potrzebny mi jest tutaj Pruitt, i to już. Niech przyniesie trochę materiałów wybuchowych, kilka pasów Nomexu, żaroodporny klej i detonatory.

Ciekawe, z jak mocnym spawem będą mieli do czynienia.


* * *

Pruitt patrzył ze sterowni dźwigu, jak Kilzer rozkłada ładunki wokół krawędzi włazu. Nie był pewien, po co to robi. Klocki C-4 nie mogły rozerwać pancerza wieży, a gdyby nawet to zrobiły, pozabijałyby załogę.

Cywil pomachał do niego i włączył radio.

— Ciągnij — powiedział, kiedy zaczepił linę o osłonę włazu.

Pruitt uruchomił wciągarkę i ciągnął linę tak długo, aż poczuł opór.

— Więcej nie dam rady — powiedział przez radio.

— Tak trzymaj. — Kilzer podszedł do podstawy dźwigu i wcisnął przycisk detonatora.

C-4 rozbłysło purpurowo-pomarańczowym ogniem i właz z głośnym szczękiem odskoczył. Hak dźwigu poleciał po paraboli w górę, a kiedy spadł w dół, silnik wciągarki zawył i zaczął go wciągać.

Pruitt szybko wyłączył mechanizm i wybiegł ze sterowni, a tymczasem cywil zaczął wyciągać z czołgu członków załogi i układać ich na pokładzie SheVy.

— Musimy ich znieść na dół — powiedział. Działonowy Glenn była nieprzytomna, a skórę miała wysuszoną na grzankę.

— Przecież pan wie, że pod dźwigiem jest stacja medyczna — powiedział Pruitt.

Kilzer wlókł teraz Chan po stalowym pokładzie.

— Jest poprzestrzelana na wylot. Musimy ich przenieść do batalionowego punktu medycznego.

Zawrócił po ostatniego członka załogi.

— Nie — szepnęła Chan. — Dajcie mi tylko… kroplówkę i przeniosę się do jakiejś innej wieży.

— Pruitt! — rozległ się w radiu głos Mitchella. — Ściągaj dupę na dół, jedziemy stąd!

— Sir, mamy tu na górze rannych!

— No to szybko się nimi zajmijcie.

SheVa miała windę, ale znajdowała się dość nisko na liście priorytetów naprawczych, dlatego tylko jeden Bóg wiedział, jakich uszkodzeń doznała podczas ostatniego starcia. Samo zniesienie rannych do punktu medycznego — nie osłoniętego punktu medycznego — wymagało zejścia dwa piętra po schodach.

— Cholera — mruknął działonowy, zarzucając sobie Chan na ramię. — Teraz przydałaby się nam odsiecz kawalerii, tylko że to my jesteśmy kawalerią.


* * *

— Gazu, Nichols — warknęła major LeBlanc. Wysforowali się przed resztę batalionu, ale miała to gdzieś; jeśli reszta oddziału nie ściągnie na siebie ognia Posleenów, kompania Bravo będzie musiała zginąć.

Czołgi i bradleye okrążyły wzniesienia i wtedy ich oczom ukazała się ściana ognia plazmowego i rakietowego. Wyglądało to tak, jakby płonęło powietrze łączące dolinę i szczyty gór.

— Jezu Chryste! — usłyszała major w radiu. — Co to za goście?

— Cicho — powiedziała. — Eszelon w lewo, naprzód skokami, Charlie prowadzi.

— Charlie, ognia!

— Alpha, eszelon w lewo!

Glennis poczuła nagle zimny ogień w żołądku; było to dziwne uczucie, którego nie umiała określić, ale zrozumiała je, kiedy batalion rozwinął szyk na płaskim terenie i abramsy oraz bradleye ruszyły z maksymalną prędkością, tworząc niemal ciągłą linię. Manewr był po prostu piękny; rycząc ogniem, czołgi spadły na flankę Posleenów jak rozwścieczona stalowa bestia.

Ona to stworzyła, ona zaplanowała, jak wciągnąć obcych w walkę na dwa fronty. I to jej batalion miał zniszczyć Posleenów, mimo ich lepszego uzbrojenia i przewagi liczebnej.

LeBlanc uśmiechnęła się jak celtycka bogini, kiedy pierwsze pociski zapalające z batalionowego plutonu moździerzy spadły między szeregi obcych. Biały fosfor tworzył zasłonę dymną dla sił walczących na wzgórzu, a płonące kawałki metalu kosiły Posleenów.

To ona wprawiła tę machinę w ruch.

To się nazywa dowodzenie.

— Ognia!


* * *

— Ognia! — krzyknął Mitchell, kontrolujący bezpośrednio MetalStormy. — Ogień zaporowy przed kompanią Bravo.

Spojrzał na Pruitta, który właśnie wskakiwał w fotel działonowego.

— Jak major Chan?

— Poważne odwodnienie, tak samo pozostała dwójka. Glenn dostała drgawek, kiedy nieśliśmy ją do punktu medycznego. Całą trójkę podłączyliśmy do kroplówek, a Kilzer właśnie pakuje Glenn do wody. Poza tym niewiele możemy zrobić, dopóki nie odstawimy ich do porządnego szpitala.

— Przy tego typu obrażeniach samo nawodnienie powinno pomóc — powiedział Mitchell. — Wracamy na pozycję.

— Zauważyłem — odparł działonowy i włączył ekran celowniczy.

— Kiedy oczyścimy wzgórze, masz strzelić ponad Posleenami. Najniżej jak się da.

Pruitt włączył mapę i powiększył obraz. Potem pokręcił głową.

— Ale nie ma żadnego celu, sir. Do czego mam strzelać?

— Do niczego — uśmiechnął się lekko dowódca. — Pamiętaj tylko: najmniejszy kąt, jaki ci się uda ustawić.


* * *

Ostrzał był coraz cięższy, noc jaśniała strugami plazmy i wybuchami rakiet. Wystawiając głowę z włazu, Glennis ostrzeliwała się z gatlinga; prawdą mówiąc, świetnie się bawiła. Batalion ciął stłoczonych Posleenów jak kosa zboże, co było bardzo pożądaną odmianą. Jeśli ich się odpowiednio zaskoczy, pomyślała, wcale nie reagują lepiej niż ludzie.

Rozejrzała się na boki i zmarszczyła brew. Aby utrzymać dominację, trzeba mieć wystarczającą siłę ognia, a tymczasem Posleeni zaczynali się wymykać bokami, mimo że rozsunęła front natarcia najszerzej jak się dało. Do tego zaczynali odpowiadać ogniem; na jej oczach abrams na flance rozbłysnął srebrnym ogniem i dymiąc, stanął w miejscu. Musi szybko coś zrobić, w przeciwnym razie cały batalion zostanie okrążony.

— Charlie, wysuń się trochę na lewo — rozkazała przez radio. — Alpha, szerszy eszelon. Batalion, przygotować się do obrotu w prawo.

W ten sposób odsłonią się na ogień maruderów ze wschodu, ale Bravo kładła tam solidną zaporę ogniową, a prędzej czy później SheVa…

Jej rozmyślania przerwał przelatujący przed jej oczami stumetrowej długości płomień.


* * *

— Coś pięknego! — krzyknął Pruitt, kiedy płomień wystrzału pocisku burzącego rozrzucił front Posleenów; jeśli nie ma możliwości wykorzystania samego pocisku, bronią samą w sobie jest płomień i podmuch wystrzału z olbrzymiego działa. Ich siła powaliła środek formacji Posleenów na kolana, a część z nich wyrzuciła w powietrze; nawet ci stojący dalej przez chwilę byli zbyt wstrząśnięci, by cokolwiek zrobić.

— Panie Kilzer, przednie systemy przeciwpiechotne, jeśli łaska — powiedział spokojnie pułkownik. — Pożegnajmy naszych gości. MetalStormy, ogień według uznania. Pamiętajcie, że na wschodzie są nasi.


* * *

— Jak ja nienawidzę ludzi — powiedział Orostan, marszcząc skórę, co było posleeńskim odpowiednikiem westchnienia.

— Tak, oolt’ondai.

Spojrzał na młodszego kessentaia i zatrzepotał grzebieniem.

— Masz już dość wysłuchiwania tego?

— Nie, ja też mam dość ludzi — zapewnił pospiesznie kessentai.

— Przygotowania trwały całe godziny! Poświęciłem wszystko, oprócz moich osobistych lenn! Złożyłem obietnice, których, jak Sieć dobrze wie, nie mogę dotrzymać. Te oolt’ondary czekały, żeby zaatakować ich z flanki! Miały zaatakować SheVę z zasadzki, a nie na odwrót!

— Tak, oolt’ondai.

— Mam ich już śmiertelnie dość — warknął wódz, patrząc na bitwę pod Iotla. — Dlaczego, dlaczego ten nędzny, dwupłciowy, włochaty, dwunogi, obsrany przez demony pomiot grat nie może chociaż raz zachować się rozsądnie?!

— Nie wiem, oolt’ondai.

Wódz patrzył, jak Posleeni zgromadzeni u podnóża przełęczy spoglądają w stronę toczącej się w oddali bitwy, a potem kierują się w trzy różne strony; jedni ruszają w stronę Iotla, inni w stronę zbliżającego się przełęczą przeciwnika, a jeszcze inni robią w tył zwrot. Wszystko to odbywało się bez żadnego zgrania, jedynie mniej więcej równocześnie.

Na miejscu pozostała zgraja wściekłych kessentaiów i zdezorientowanych oolt’os, którzy zgubili swoich Wszechwładców i odreagowywali złość na innych oolt’os.

— To jest jak zaganianie stada kotów — warknął Orostan. — Tak to nazywają ludzie. Zaganianie kotów! — krzyknął, kiedy pierwszy oolt’os, wbrew rozsądkowi i dyscyplinie, zaczął strzałami torować sobie drogę przez tłum dzielący go od jego Wszechwładcy. Od tej pory mogło być już tylko gorzej, zwłaszcza że znów zaczął się ostrzał artylerii.

— Zaganianie kotów. Co to są, u diabła, te koty?!


* * *

Bazzett podparł się na łokciach, kiedy ogień zelżał, i wyjrzał z okopu. Całe zbocze wzgórza było zeszklone.

Na szczęście Posleeni nie próbowali już do niego strzelać. Część z nich skierowała swój ogień na powracającą SheVę, która właśnie z łoskotem wyłoniła się zza wzgórza i na oczach Bazzetta zabiła kilka tysięcy Posleenów samym płomieniem i podmuchem wystrzału.

Po strzale SheVy niektórzy Posleeni zaczęli nacierać na flankę czołgów, a spora liczba rzuciła się do ucieczki na południe. Część wciąż wdzierała się na zbocze, ale kompania miała nad nimi przewagę liczebną, a w walce jeden na jednego nie byli aż tak niebezpieczni.

— Tchórze! — wrzasnął Bazzett, przyciskając karabin do ramienia i wyszukując kolejne cele. Wystrzelał cały magazynek pojedynczymi strzałami, w większości trafiając, potem wsunął następny. Z obu stron słyszał szczekanie innych karabinów i stukot karabinu maszynowego. Co jakiś czas dobiegał go grzmot karabinów snajperskich i widział srebrno-purpurowe rozbłyski, kiedy któremuś z nich udało się wysadzić w powietrze spodek Wszechwładcy. Kątem oka dostrzegał czerwone wachlarze ognia z SheVy, która wjechała w koryto rzeki i teraz gramoliła się na drugi brzeg. Nagle po obu stronach czołgu rozległy się eksplozje. Bazzett przestraszył się, że pojazd wyleci w powietrze, ale SheVa parła dalej przed siebie, zostawiając ziemię po obu stronach zasłaną poszarpanymi trupami; to draństwo miało na burtach gigantyczne claymore’y!

W końcu — nie do wiary — już nikt nie strzelał w ich stronę. Bazzett wstał i popatrzył na przypominające zjawy postacie oraz fale żaru bijące ze zbocza, a potem z rykiem podniósł karabin nad głowę.

— Już po was! — wrzasnął. — Już po was, wy żółte skurwysyny!


* * *

— Sporo tych żółtych skurwysynów — stwierdził Stewart.

— Tym razem chyba nie żartują — odparł O’Neal.

W przeciwieństwie do poprzednich ataków, kiedy szturmowali falami, dając obrońcom chwile wytchnienia między natarciami, tym razem szli jednym ciągiem. Każda wyrwa w linii ognia — a było ich sporo, kiedy strzał jakiegoś szczęściarza niszczył broń albo ukryty w okopie pancerz — pozwalała masie żółtych ciał przesunąć się odrobinę do przodu.

Wszechwładcy znów używali swoich spodków, co jakiś czas wyskakując ponad hordę, by wypatrzyć i ostrzelać ludzkich obrońców. Chociaż byli wtedy łatwym celem dla pancerzy, wyrządzali ogromne szkody. To głównie Wszechwładcy niszczyli umocnienia i zabijali tuziny żołnierzy, i to głównie Wszechwładcy przesuwali do przodu linię szturmujących, rzucając się w ogień w próbie dosięgnięcia znienawidzonych ludzi.

Obie strony rozdzielał szeroki wał trupów; obcy, którzy co chwila pojawiali się na jego szczycie, ślizgając się w płynach ustrojowych swoich pobratymców, tworzyli kolejną warstwę ciał. Wszystko to spowijał unoszący się w powietrzu gorzki opar śmierci i mgiełka lotnego uranu, tak gęsta, że zaczęła osadzać się na ziemi cienką warstwą srebra.

Natarcie można było nazwać powolnym przesuwaniem się wału ciał do przodu.

— To irytujące — rzekł Mike. — W końcu jesteśmy, na Boga, formacją manewrową. Siedzenie w miejscu i czekanie, aż ktoś nas zabije, to zadanie dla piechoty liniowej.

— Próbowaliśmy już manewrów — przypomniał mu Stewart. — W tych warunkach raczej nie dają szansy przeżycia. Dobrze, że nie musimy przejmować się za bardzo zużyciem luf. Pamiętam stary dowcip sprzed wojny o tym, że „jeśli zużyłeś tylko wiadro amunicji, możesz uznać, że miałeś zły dzień i zasłużyłeś na przerwę”. Przez ostatni dzień każdy żołnierz zużył średnio cztery miliony pocisków.

— Wiem — odparł dowódca — tylko że to takie… beznadziejne. Zabiliśmy ich… Ilu? Sto tysięcy? Dwieście? Milion? A oni idą dalej.

— Zawsze tak robią.

— Prawie zawsze. Tym razem jestem naprawdę zaskoczony. Nawet Posleeni poddają się, gdy w jednym miejscu stracą kilka milionów.

— No, nie przychodzą mi do głowy żadne błyskotliwe podstępy — odparł Stewart. — A panu?

— Mnie też nie — mruknął Mike. — Tylko siedzieć tutaj i obrywać.

— Na szczęście Posleeni też nie mają żadnych pomysłów.


* * *

— Ilu straciliśmy tutaj i w dolinie? — prychnął Tulo’stenaloor.

— Według ostatnich wyliczeń cztery miliony koma trzy — odparł essthree.

— Cztery koma trzy — warknął wódz. — Dziękuję bardzo! — Znów spojrzał na ludzką mapę i pokręcił głową. — Droga przez góry nie istnieje, ale wyślij przynajmniej sześć oolt’ondarów na to wzgórze zwane Hogsback i każ im spróbować się tam wspiąć. Może to odwróci uwagę ludzi.

Popatrzył na listę dostępnych sił i zachmurzył się.

— Wyślij też wezwanie do każdego, kto chciałby spróbować swoich sił z oolt Po’osol. Normalnie ludzie już powinni się wycofać. W końcu znajdziemy jakiś sposób, żeby ich zniszczyć!

— Albo sami zginiemy — mruknął essthree, ale tak cicho, żeby rozwścieczony wódz go nie usłyszał.

Загрузка...