17

Porter’s Bend, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
04:42 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, wtorek, 29 września 2009

Indy wyciągnęła rękę z kombinezonu antyradiacyjnego i starła papierowym ręcznikiem parę z przezroczystej przyłbicy. Nauczyła się tego, kiedy będąc w liceum, dorabiała sobie w komorach azotowych.

— Chyba już po nas — powiedziała do stojącego w dole oficera.

Pułkownik Garcia, przyglądający się pochłaniaczowi wstrząsów głównej armaty SheVy, przyznał w duchu, że Indy może mieć rację. Armata została trafiona — przy takim stopniu zniszczeń trudno było stwierdzić, czy przez pocisk, hiperszybką rakietę, czy przez ładunek plazmy — i przez półmetrową dziurę w boku potężnego pochłaniacza wstrząsów tryskał strumień płynu hydraulicznego.

— Mamy płyn na wymianę — powiedział Garcia, mając na myśli części i zapasy, które miała ze sobą brygada naprawcza. — Ale nie mamy zastępczego pochłaniacza i nie możemy sprowadzić go sterowcem. Wkurza mnie to, jesteśmy inżynierami i powinniśmy radzić sobie z takimi problemami!

SheVa stała osłonięta za niskim pasmem wzgórz, niedaleko na południe od Rocky Knob. Sto czterdziesta siódma dywizja przebiła się przez dolinę, a teraz zajmowała pozycje wzdłuż linii wyznaczonej przez rzekę Tennessee i Oak Ridge. Większość Posleenów na tym brzegu rzeki została wybita, ale druga strona wciąż pozostawała pod kontrolą rozproszonych grup obcych, i każdy sterowiec, który pojawiłby się nad górami, zostałby celem numer jeden dla około dwustu tysięcy ocalałych Posleenów.

Pasmo wzgórz było jednym z punktów zakotwiczenia linii obrony, więc SheVa wraz z tym, co ocalało z jej wsparcia, przycupnęła tam, kiedy tylko ominęła Rocky Knob, o ile słowa „przycupnąć” można użyć w stosunku do studwudziestometrowej masy metalu.

— Przyspawana łata raczej nie wytrzyma — rzekł Garcia, kiedy Kilzer wyszedł spod armaty. — Ciśnienie w czasie oddawania strzału jest za duże, od razu by ją zerwało.

— Są spawy i spawy — powiedział cywil, ścierając smugę czerwonego płynu hydraulicznego z kombinezonu. — Macie ze sobą jakieś łaty?

Łaty były cieńsze od standardowego piętnastocentymetrowego pancerza, ich grubość wahała się od dwóch i pół do ośmiu centymetrów.

Garcia znów spojrzał na pochłaniacz i wzruszył ramionami; mechanizm miał rozmiary miniaturowej łodzi podwodnej, a ciśnienie w jego wnętrzu osiągało taką wielkość, że żaden spaw nie miał prawa tego wytrzymać.

— Mamy — powiedział z ociąganiem.

— Dobra, będzie mi potrzebna łata o wymiarach: trzy metry na dziewięć metrów i czterysta dwadzieścia trzy centymetry.

— Dokładnie? — spytał pułkownik, uśmiechając się i unosząc brwi.

— Dokładnie. I pojazd do zmiany gąsienic, przecinak, dwa plutony techników w kombinezonach antyradiacyjnych, oficer inżynieryjny, szesnaście uprzęży do pracy na wysokości, cztery zestawy spawalnicze, dwieście kilo C-4 i kubek kawy Kona.

Garcia zastanawiał się przez chwilę.

— Mogę załatwić wszystko oprócz kawy Kona.

— Niech szlag trafi tych Posleenów za to, że przecięli nam linie zaopatrzenia!


* * *

Kilzer, wciąż ubrany w kombinezon antyradiacyjny, obszedł płytę dookoła, zaznaczając coś na jej powierzchni.

Płyta w kształcie prostokąta — o długości dokładnie dziewięciu metrów i czterystu dwudziestu trzech centymetrów — została wycięta przecinakiem. Maszyny te wykorzystywały chemicznie napędzany laser, służący do bardzo precyzyjnego cięcia na określoną głębokość i pod określonym kątem. Przydawało się to na przykład wtedy, kiedy trzeba było wyciąć fragment kadłuba osłaniający reaktor jądrowy.

Po wycięciu łaty ten sam pojazd wykonał w burcie SheVy otwór o wymiarach sześć na sześć metrów, a potem odjechał, aby znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. Nikt tutaj nie narzekał na brak roboty.

Podczas gdy Kilzer i Indy zajęli się naprawianiem uszkodzonej armaty, reszta brygady zaczęła usuwać „drobniejsze” zniszczenia. Po tej stronie Knoxville nie było już więcej reaktorów, a nie można było przywieźć ich sterowcem, więc czołg musiał jechać dalej na połowie mocy. Zniszczeń było tyle, że brygada miała co robić; wymieniali uszkodzone wsporniki, latali dziury w poszyciu kadłuba, zdejmowali zniszczoną wieżę MetalStormów i kładli na nowo setki poprzerywanych kabli.

— Trzy klamry tutaj — powiedział Kilzer do spawacza, pokazując odpowiednie miejsca, a potem przeszedł na drugi koniec płyty i pokazał drugiemu spawaczowi, gdzie umocować drugi zestaw klamer. — Kiedy obaj skończycie, dajcie jeszcze dwie klamry do lin asekurujących.

Potem zaprowadził dwóch innych spawaczy do środka i pokazał im poszarpaną dziurę w pochłaniaczu wstrząsów.

— Wytnijcie uszkodzony metal i zróbcie ładny, gładki otwór.

Jeden ze spawaczy spojrzał na cienką warstwę płynu hydraulicznego pokrywającego wszystkie powierzchnie i pomachał kumplowi, żeby odsunął się od urządzenia.

— Trzeba wezwać strażaków, sir — powiedział.

— Aha. — Paul popatrzył na rozchlapany płyn i pokręcił głową we wnętrzu bulwiastego kombinezonu. — Wiedziałem, że o czymś zapomniałem.

Ekipa specjalistów od gaszenia ognia składała się z dwóch załóg gaszących i osoby odpowiedzialnej za bezpieczeństwo. Ponieważ brygada naprawcza SheVy często musiała działać w mało bezpiecznych warunkach, opracowała techniki radzenia sobie na przykład ze spawaniem w pobliżu materiałów wybuchowych.

Kiedy laserowe spawarki wgryzły się już w metal, ekipa ogniowa zajęła się płynem hydraulicznym. W wysokiej temperaturze płyn najpierw parował, a potem się zapalał. Zazwyczaj były to małe ogniki, łatwe do ugaszenia, zdarzały się jednak większe i bardziej żywiołowe, ale gaśnice z dwutlenkiem węgla stosunkowo łatwo sobie z nimi radziły.

Przygotowanie do cięcia trwało dłużej niż samo cięcie. Dwaj technicy byli bardzo doświadczeni; z gracją artystów usunęli poszarpane kawałki metalu, zostawiając idealnie gładki otwór.

Kiedy skończyli i poszli szukać innego zajęcia. Paul najpierw oczyścił powierzchnię metalu sprayem do czyszczenia gaźników, a potem nałożył na wierzch pochłaniacza wstrząsów cienką warstwę czegoś, co wyglądało jak dwustronna taśma.

— Jak rozumiem, chce pan przysłonić dziurę płytą — powiedziała Indy, zaglądając mu przez ramię. — Jest wystarczająco długa, żeby ją owinąć dookoła. Nie rozumiem tylko, w jaki sposób ma się trzymać; nie można jej przyspawać od spodu, a taśma nie da rady. I nie wiem, jak pan chce ją owinąć, skoro nie mamy tak dużej prasy.

— Są pewne sposoby — odparł tajemniczo cywil.

Płyta pancerna zaczęła się już wsuwać do wnętrza czołgu. Technicy zamocowali liny dźwigu w odpowiednich miejscach, ale ich długość — nie wspominając już o wadze olbrzymiej sztaby metalu — sprawiała, że płyta posuwała się. krótkimi szarpnięciami.

— Zaczepcie z boków liny asekuracyjne — powiedział Garcia, wychodząc z komory reaktorów. — A z tyłu podczepcie spychacz, niech ją stabilizuje.

Troje inżynierów patrzyło, jak płyta unosi się nad pochłaniaczem i zatrzymuje, lekko kołysząc.

— Nie ciągnąć — powiedział Kilzer. — Powoli opuścić na pochłaniacz.

Płyta zakołysała się lekko, a potem przechylając się na bok, spoczęła na wierzchu pochłaniacza.

— Świetnie — powiedział Kilzer, wyjmując z kieszeni pilota.

— Teraz ją przytrzymajcie.

— Paul, co pan… — zaczął Garcia, kiedy kciuk Paula opadł na czerwony przycisk. Rozległ się głośny szczęk i spod płyty wystrzeliły płomienie.

— Materiał spawający!

— Trzeba było chociaż krzyknąć „Uwaga!” albo coś takiego! — wrzasnęła Indy, potrząsając głową. — To było głośne jak cholera! Aż mi dzwoni w uszach!

— Leży na swoim miejscu. W czym problem?

— Paul, to nie był najbezpieczniejszy sposób — rzekł ostrożnie Garcia. — Komuś mogła się stać krzywda. Jestem pewien, że wszyscy będziemy mieli spory ubytek słuchu.

— Ja nie — oznajmił Kilzer, wyciągając z uszu zatyczki.

— Mogłeś nam powiedzieć! — krzyknęła Indy.

— Bla, bla, bla. — Paul pomachał do techników dyndających w górze na uprzężach. — Załóżcie ładunki!

— Jeszcze więcej materiałów wybuchowych? — spytała Indy. — O nie.

— Paul, jest pan pewien? — spytał Garcia.

— Pytała pani o prasę, chorąży Indy — odparł z uśmiechem cywil. — Sto kilo C-4 będzie doskonałe.


* * *

— O cholera — warknął Stewart. — Szefie, mamy kłopoty!

O’Neal zastanawiał się właśnie, czy nie zaproponować kapitan Slight, żeby poprawiła trochę ustawienie swojej linii. Jak dotąd kompania Bravo miała prawie dwie trzecie strat; widać było wyraźną wyrwę w drugim plutonie. Ale na słowa Stewarta spojrzał na przesłane dane i westchnął.

— Duncan — powiedział, przełączając się na tryb prywatny. — Potrzeba mi… trzech twoich ludzi.

— Będzie ciężko, szefie — odparł dowódca kompanii. — I tak coraz więcej kucyków mi się tutaj prześlizguje.

Potem Mike usłyszał, jak dawny S-3 przeklina, patrząc na ikony blisko czterech tysięcy Posleenów wspinających się na zbocze Hogsback. — Szefie, nie wiem, czy dadzą radę.

— Wiem, że nie dadzą rady w razie jakiegokolwiek oporu, ale Slight ma jeszcze większe straty niż ty.

— Wiem — odparł Duncan, a po chwili zastanowienia dodał: — Panie majorze, nic tutaj nie robię, tylko siedzę w jamie. Wezmę dwóch żołnierzy i sam pójdę na górę.

Mike zmarszczył czoło.

— Zadaniem dowódcy, kapitanie…

— Jest dowodzić, a to nie to samo co przewodzić. Znam to, ale mam tutaj dwóch sierżantów, którzy mogą się tym zająć równie dobrze jak ja, a jeśli już mamy odciągać ludzi z okopów, wolałbym, żeby brać jak najmniej z pierwszej linii.

Mike znów zmarszczył czoło, a potem westchnął.

— Zgoda, kapitanie, jak chcesz. Zabierajcie swoje dupska na górę.

— No, robi się coraz weselej — powiedział Stewart, kiedy Duncan się rozłączył. — Teraz mamy jeszcze emanacje lądownika.

— Dlaczego SheVy nigdy nie ma pod ręką, kiedy jest potrzebna?


* * *

— Chyba nie rozumiem.

Pułkownik Mitchell właśnie skończył rozmowę przez radio z generałem Keetonem. Piechota mobilna ponosiła ciężkie straty, i jeśli SheVa nie zapewni im szybko wsparcia ogniowego, Gap znów się otworzy. Mitchell wiedział, że kiedy Posleeni zaczną bezkarnie przelewać się przez przełęcz, żadne pociski z antymaterią ich nie zatrzymają. Chyba że mieliby jeszcze kilka tych piekielnych rakiet, które wynalazł uniwersytet…

A więc najważniejszym celem jest dotarcie do Franklin, zanim pancerze w Gap zamienią się w batalion dymiących dziur w ziemi. A żeby to się udało, trzeba na nowo uruchomić armatę. Dlatego właśnie Mitchell pocił się w kombinezonie antyradiacyjnym, zamiast nadzorować postęp pozostałych napraw czy — Boże uchowaj — iść się przespać.

— Ten pochłaniacz musi działać — powiedział pułkownik Garcia. Musiał przyznać, choć niechętnie, że plan Kilzera, choć jest wariacki, ma szanse powodzenia, ale jest tak niebezpieczny, że dowódca SheVy powinien być świadom konsekwencji.

— Właśnie! — wtrąciła Indy. — Musi działać, a nie zostać trwale uszkodzony!

— Paul zaproponował — ciągnął Garcia, uspokajając chorążego wzrokiem — żeby owinąć wokół niego kawał stali pokrytej od spodu materiałem spawającym, a potem go odpalić, przykładając do zewnętrznej powierzchni płyty ładunki C-4. Kiedy metal ułoży się na swoim miejscu, detonator odpali spaw. Efekt może być dwojaki. Albo plan się uda i armata wystrzeli jeszcze kilka razy, albo pochłaniacz zostanie całkowicie zniszczony.

— Indy?

— To szaleństwo — powiedziała cicho chorąży. — Kiedy C-4 wybuchnie, zgniecie pochłaniacz jak blaszaną puszkę. To proste prawa fizyki.

— Pułkowniku Garcia?

Cisza.

— Paul?

— Pani chorąży, to nie jest fizyka wysokich energii. Zacznę eksplozję od zewnętrznej krawędzi, tak że płyta prędzej się owinie wokół pochłaniacza aniżeli metal pod spodem zostanie zgnieciony. A ładunki spawające są słabe, nie przetną stali.

— Zasadniczo wszystko się zgadza — powiedział pułkownik Garcia, wzruszając ramionami. — To się może udać, ponieważ otwór jest z boku pochłaniacza, a od góry osłania go solidny łuk metalu. W dodatku płyty pancerza to piętnastocentymetrowa stal. Ściana pochłaniacza to stal ośmiocentymetrowa, więc nie ma mowy, żeby zwykły spaw wytrzymał takie naprężenia. Poza tym już nic więcej nie da się zepsuć. Armata jest wyłączona, a w ten sposób możemy ją uruchomić. To głupi pomysł, ale jeśli się uda…

— To wcale nie jest taki głupi pomysł — przerwał mu Mitchell. — Jakie mamy szanse powodzenia?

— Uczciwie? — spytał Garcia. — Pewnie czterdzieści do sześćdziesięciu. Może trzydzieści do siedemdziesięciu. Ale to zawsze jakaś szansa. A zwykły spaw nie wytrzyma. Koniec, kropka.

Mitchell ze znużeniem potarł twarz. Szybka w kapturze skafandra zaparowała i wszystko zrobiło się szare. W końcu pokręcił głową.

— Do roboty — powiedział. — I tak nic nie robimy, a w ten sposób mamy szansę coś jeszcze zdziałać.

— Ostatni problem — powiedziała Indy. — Cały ten płyn hydrauliczny zajmie się ogniem.

— Och, z tym damy sobie radę — zaśmiał się Garcia. — Normalny mały pożar to będzie miła odmiana.


* * *

— Jasny gwint! — wrzeszczał Paul, wymachując na wszystkie strony gaśnicą; całe wnętrze komory działa aż huczało od płomieni. — Powinienem był zajrzeć do notatek!


* * *

Kiedy brygada naprawcza zaatakowała pożar gaśnicami, armatkami azotowymi, a w końcu kocami, szalejące płomienie udało się wreszcie ugasić.

— Dobrze, że mamy tyle dziur — warknęła Indy, kiedy dowódcy i Kilzer zebrali się znów w miejscu zbrodni. — Gdyby nie to, pewnie byśmy wylecieli w powietrze.

— Niech już pani da spokój — warknął Kilzer. — Płyn hydrauliczny ma bardzo wysoką temperaturę wrzenia. Ani przez chwilę nie groził nam wybuch.

— Ani przez chwilę — zaśmiała się histerycznie Indy. — Ani przez chwilę.

— Och, zamknij się.

Pułkownik Garcia badał poczerniały metal owinięty wokół amortyzatora. Wszystko wskazywało na to, że niezwykły pomysł zadziałał.

— Chyba wytrzyma — powiedział.

— Po pierwszym strzale pewnie będzie ciekło jak cholera — zauważył Kilzer — ale dopóki Indy będzie o to dbała i dopóki to ustrojstwo zupełnie nie odpadnie, działo powinno strzelać.

— Indy ma dużo innych rzeczy na głowie — przypomniał mu Mitchell.

— Chyba poproszę o pluton ochotników, którzy pojechaliby z wami — powiedział Garcia. — Ciągle jest jeszcze sporo rzeczy do naprawienia, będą też nowe. Przyda wam się pomoc.

— Amen — mruknęła Indy.

— Bardzo proszę — powiedział Mitchell. — Co poza tym?

— Wszystko, co dało się zrobić, jest zrobione — odparł dowódca brygady naprawczej. — Musieliśmy zdjąć jedno koło; było za mocno uszkodzone, żeby je wymieniać, ale przy waszej zmniejszonej prędkości to nie powinno mieć znaczenia.

— Dobra, w takim razie jedziemy.


* * *

— Orostanie, widzę, że SheVa wciąż się zbliża. — Wódz spojrzał na mapy i potrząsnął łbem. — To bardzo niedobrze.

— Spodziewałem się, że pojedzie za ludźmi przez przełęcz albo ich poprowadzi — odparł ze złością oolt’ondai. — Nie myślałem, że zajdzie mnie z flanki. A w ten właśnie sposób przełamała obronę pod przełęczą.

— Ludzie właśnie tacy są — powiedział Tulo’stenaloor, potrząsając grzebieniem. — Zawsze pojawiają się tam, gdzie się ich najmniej spodziewasz. Ale trzeba SheVę zatrzymać.

— Staram się.

— No tak. — Wódz z rozbawieniem kłapnął paszczą. — Mam więcej oolt’poslenar niż godnych zaufania pilotów. Ale chyba wyślę część pilotów, bo tutaj nie mam z nich żadnego pożytku.

— Ta SheVa ma niewiarygodne szczęście — warknął Orostan. — Nie wiem, ile naszych okrętów zniszczyła, ale dużo. A kiedy…

— Tak, problemy, problemy, problemy — przerwał mu estanaar. — Ja się tym zajmę. Ty tylko zgromadź siły i zatrzymaj ten przeklęty czołg. Inaczej obaj skończymy jako ozdoby na ścianie jakiegoś człowieka!


* * *

Duncan wspiął się na zbocze, a potem padł płasko na brzuch i przez ostatnie kilka metrów czołgał się, żeby nie pokazywać się na tle nieba.

Opuszczenie okopów było trudniejsze niż wejście na wzgórze. Ostrzał pozycji batalionu był niemal ciągły, więc jedyna droga wiodła przez łączące okopy transzeje. I chociaż Kosiarze i pancerze techniczne połączyli ze sobą wszystkie pozycje strzeleckie i jamy dowodzenia, nie zawracali sobie głowy kopaniem linii odwrotu.

Duncan i jego dwaj żołnierze musieli więc przekopać się na tyły, a potem skręcić na wschód do miejsca, w którym wystający odłam skały zasłaniał ich przed ogniem atakujących Posleenów. Nie trwało to zbyt długo, ale trochę czasu jednak zajęło. Kiedy tylko wydostali się spod ostrzału, Duncan pospieszył na górę, w stronę Muru.

Długi Mur został zbudowany w latach między pierwszymi pojedynczymi lądowaniami Posleenów a ostatnią wielką falą. Ciągnął się niemal przez całą długość wschodniej krawędzi Kontynentalnego Wododziału. W przełęczach i tam, gdzie spodziewano się zmasowanych posleeńskich ataków, wzniesiono nowoczesne fortece z betonu i stali, najeżone bronią. Na pozostałych obszarach Mur miał około siedmiu metrów wysokości i był zbudowany ze zbrojonego betonu, z usztywniającą „stopą” po wewnętrznej stronie. Tam też biegła droga, właściwe ścieżka, ciągnąca się przez całą długość wschodnich Stanów Zjednoczonych, którą — jeśli akurat nie toczyła się nigdzie mordercza bitwa — chodziły patrole, od czasu do czasu wyglądające na drugą stronę, by sprawdzić, czy nie czają się tam Posleeni.

Tam, gdzie uderzyła piekielna broń z Uniwersytetu Stanu Tennessee, jedna trzecia umocnień Muru została zrównana z ziemią, a reszta wyszczerbiona.

Jedynym plusem tej sytuacji było to, że wśród ocalałych resztek można było zająć świetne pozycje obronne.

Dowódca kompanii wystawił głowę ponad kawał betonu i zaklął; okazało się, że Posleeni budują drogę.

Nie była to najlepsza droga, ale usuwali gruz i wycinali krętą ścieżkę na wzgórza, które bez tego byłyby dla nich zaporą nie do przebycia.

— Race, zejdź tamtędy jakieś trzydzieści metrów w dół — powiedział Duncan, wskazując na wschód. — Poole, to samo na zachód. Otworzycie ogień, kiedy ja zacznę strzelać. Celujcie we Wszechwładców.

Zaczekał, aż oba pancerze zajęły pozycje i namierzyły odległe cele. U podstawy wzgórza, jakieś dwa tysiące metrów dalej, znajdowało się skupisko betonowych kikutów zdradzających, że kiedyś stał tutaj budynek. Właśnie wokół tych ruin zebrała się większość Wszechwładców, ale nawet dwa tysiące metrów to była niewielka odległość dla systemów celowniczych przekaźników. Duncan upewnił się że żołnierze namierzyli cele, a potem sam wycelował i przycisnął karabin do ramienia.

— Na trzy. Raz, dwa, trzy.


* * *

Panoratar kołysał się w swoim tenarze w przód i w tył, obserwując, jak jego oolt męczy się nad oczyszczaniem drogi na wzgórze. Część ziemi zdarł tytaniczny ogień ludzkiej broni, ale to, co zostało, było zdzierane jeszcze głębiej, a potem z grubsza wygładzane, aby choć trochę przypominało drogę.

Z ludzkim sprzętem byłoby szybciej, ale w okolicy nie było żadnego — wszystko zostało zniszczone przez ostatnie ataki — a gdyby nawet był, żaden z miejscowych kessentaiów nie wiedziałby, jak go używać. Dlatego musieli pracować starym i powolnym sposobem.

Mając czas i kilku sprawnych w obróbce kamienia oolt’os, zrobiliby drogę, która przetrwałaby nawet kilka tysięcy obrotów słońca. Ale to nie było konieczne, ten oddział potrzebował tylko wąskiej ścieżki, by pogonić swoje oolt na wzgórze, a potem zaatakować wroga od tyłu.

— Ależ ludzie się zdziwią — mruknął Panoratar do Imarasara na moment przed wybuchem jego tenara.


* * *

Spodkowate pojazdy posleeńskich Wszechwładców używały jako akumulatorów kryształowych matryc. Był to bardzo wydajny system, niemal identyczny z tym, z jakiego korzystały pancerze wspomagane. Jednak mimo że matryca była zdolna do przechowywania olbrzymich ilości energii, była ona bardzo słabo kontrolowana; jeśli ulegała uszkodzeniu, rozpoczynał się łańcuchowy proces uwalniania energii. Innymi słowy, dochodziło do potężnej eksplozji. W przypadku częściowo rozładowanego systemu Panoratara był to odpowiednik stu kilogramów TNT. Do tego dochodziły odłamki rozerwanego tenara.

Wybuch zabił prawie wszystkich otaczających go Wszechwładców wraz z ich normalsami i wyłączył wszystkie tenary z dalszej akcji.

A potem na oddział u podnóża wzniesienia spadły srebrne błyskawice.


* * *

— Niezły strzał, sir! — zawołał Race. Specjalista przeciągnął serią po normalsach stojących na czele grupy budowniczych; łezki zubożonego uranu rozerwały każdego z nich na żółte strzępy — To chyba byli kolesie kierujący budową.

— Pewnie ci, co mieli jakieś umiejętności — powiedział Poole, celując do Wszechwładcy na skraju stłoczonej grupy. — Niech to szlag.

— Nie trafiłeś w akumulator, co? — spytał Duncan. — Twoje systemy celownicze go nie pokażą, ty musisz go wskazać.

— Jak pan to robi? — zapytał Race, kiedy huragan trzymilimetrowych pocisków uderzył w beton, za którym się chował.

— Daj, pokażą ci — odparł Duncan, przejmując kontrolę nad pancerzem Race’a tak, żeby żołnierz widział wywoływane menu.

— A nie mógłby mi pan po prostu powiedzieć? — Race czołgał się tyłem w dół wzgórza. — Jesteśmy trochę zajęci.

— Najpierw rozwijasz menu drugorzędnych parametrów celowania — powiedział Duncan, ignorując uwagę szeregowca i serię rakiet, które wybuchły poniżej ich pozycji. — Potem wybierasz „systemy zasilania”. Kiedy to włączysz, zobaczysz, że karabin zacznie automatycznie wybierać nie tylko Wszechwładców, ale kryształy mocy w ich osłonach. Wtedy tylko wciskasz spust — dokończył, posyłając serię pocisków w system zasilania zbliżającego się kessentaia i detonując jego spodek. — Zauważysz też, że wyskakuje ci okienko z poziomem zasilania. Jeśli masz czas, możesz wybierać lepiej naładowane spodki.

U stóp wzgórza leżało teraz sześć przewróconych tenarów i dwa zniszczone; jeśli jacyś Wszechwładcy jeszcze żyli, nie wychylali się. Duncan podświetlił tenary.

— To oddział zebrany z różnych stron — zauważył, powiększając obraz. — Zwróć uwagę, że dwa mają prawie spiczaste dzioby, jeden półkolisty, a jeden ma tylko lekko zaokrąglony przód. Już wcześniej zauważono różnice między spodkami, które Posleeni nazywają tenarami, i między typami broni do lądowników. Wygląda na to, że mają cztery czy pięć stylów.

Schowany za betonem Poole starał się. nie chichotać, słuchając tego wykładu.

— Wie pan, sir, to idealny moment na wykład o projektowaniu posleeńskich spodków.

— Skąd się biorą te różnice? — zapytał ze śmiechem Race.

— Nikt nie wie — odparł Duncan. — Ale wypływa z tego interesujący wniosek, że chociaż nasz wróg sprawia wrażenie bezkształtnej masy, występują u niego indywidualne i grupowe różnice. To prawdopodobnie taka sama różnica jak między fordem a chevroletem, ale mimo wszystko to różnica. Przynajmniej u ich dowódców, kessentaiów.

Spojrzał w dół zbocza, gdzie normalsi wciąż próbowali wspiąć się na wzgórze.

— Ale z tymi żartownisiami niewiele można zrobić — westchnął, zasypując ich ogniem. — Można ich tylko zabijać, dopóki oni nie przestaną próbować zabić ciebie.

Mitchell zerknął na główny ekran i pokręcił głową; cała dolina za rzeką była pokryta czerwonymi ikonami wroga.

— Wszyscy gotowi? — zapytał.

— Mamy wody tylko na cztery minuty — powiedział Kilzer. — Znaleźliśmy zbiornik przeciwpożarowy, ale było tam jedynie sto pięćdziesiąt metrów sześciennych wody. Kiedy ją zużyjemy, będziemy odsłonięci na ostrzał plazmy.

— Cały czas jesteśmy z wami — zameldowała LeBlanc. — Zostaliśmy przezbrojeni i dostaliśmy tyle posiłków, że uzupełniliśmy straty do dziewięćdziesięciu procent. Wygląda na to, że rzekę da się przejechać.

— Mamy około pięćdziesięciu procent mocy — powiedział Reeves. — Kiedy MetalStormy się rozkręcą, prędkość w terenie spadnie o dwie trzecie.

— Stormy są gotowe. — Major Chan miała zmęczony głos. Jej załoga zużyła połowę kroplówek, które były na pokładzie, a Glenn trzeba było ewakuować. Ale poza tym wszyscy byli cali. Wyczerpani, ale cali. — Garcia przeprojektował zapasy amunicji, żeby każda wieża miała po sześć pocisków. Zostały nam tylko pięćdziesiąt trzy sztuki, więc przydzieliłam po sześć do systemów z przodu, a pozostałe rozdzieliłam po równo. Kolejne pociski są w drodze z Knoxville, a to duża odległość. Musimy jak najszybciej „załatwić” tych drani.

— Osiem pocisków załadowanych — zameldował Pruitt. — Sześć przeciwlądownikowych i dwa zwane „głowicami rażenia powierzchniowego”. Znane też są jako Żarówki Boga albo Te Duże. Za nami jadą pojazdy, które wiozą jeszcze więcej piekielnego ognia, gdyby naszego nie wystarczyło. Poza tym mamy pół paczki papierosów, pełen bak, a do Franklin jest piętnaście kilometrów, i okulary przeciwsłoneczne.

— Co?!

— Przecież tu nic nie widać!

— Pruitt, wyłącz się.

Mitchell pokręcił głową. Nawet po tylu starciach Pruitt wciąż jest niepoprawny.

— Dobra — rzekł. — To chyba będzie musiało wam wystarczyć.

— Tak! I choć KROCZĘ ciemną doliną, zła się nie ULĘKNĘ! — zawył Pruitt, włączając armatę i sprawdzając odczyty. Hydraulika wciąż świeciła na żółto, ale do diabła z nią. — Bo ja jestem najgorszym królikiem w tej dolinie!

— Pan jest moim pasterzem; niczego mi nie braknie — wyszeptał Kilzer. — Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć; orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoją chwałę. Tak, chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Kij Twój i laska pasterska są moją pociechą. Stół dla mnie zastawiasz na oczach mych wrogów. Namaszczasz mi głowę olejkiem, a kielich mój pełny po brzegi. Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia, i zamieszkam w domu Pana po najdłuższe czasy.

Zapadła chwila ciszy.

— Ten jeden raz chyba wolę tę wersję — powiedział cicho Mitchell. — Dobra, zróbmy krzywdę bliźniemu, zanim bliźni nam zrobi. Jedź, Reeves.


* * *

Kiedy wjechali na szczyt wzgórza, świat zniknął w wodzie; wcześniej jednak ujrzeli, jak cała dolina wybucha ogniem.

— Indy, właśnie straciliśmy zasilanie Wieży Dziewięć — zameldowała Chan, kiedy SheVa zadrżała od kolejnych trafień.

— Mitchell, mówi LeBlanc. Wszędzie są skupiska wroga. Na szczęście wszyscy strzelają do was.

— Pułkowniku, dostajemy! — zameldowała Indy. — Ciężki ostrzał z prawej.

— Reeves, dziesięć stopni w prawo — powiedział Mitchell, patrząc na mapę i oceniając ich obecne położenie. — Kilzer, wyłącz tę wodę, musimy widzieć, co robimy.

Kiedy wodospad zniknął, okazało się, że wszystkie wzgórza są obsadzone Posleenami. Teren był wyjątkowo poszarpany, więc w bocznych kotlinach prawdopodobnie było ich jeszcze więcej, ale ci na widoku byli wystarczającym powodem do zmartwienia.

— Major Chan, wolny wybór celów — powiedział, starając się wybrać drogę, na której byliby najlepiej zasłonięci od ognia. Najcięższy ostrzał pochodził z okolicy lotniska; Posleeni najwyraźniej zdążyli zająć ten rejon.

— Reeves, trzymaj się doliny rzeki. Skręcimy do Franklin, zanim dojedziemy do tej przeszkody, która jest przed nami.


* * *

— Gaz, Charlie — powiedziała LeBlanc. Według jej zwiadowców rzeka wyglądała na łatwą do przebycia, ale major nie miała żadnych danych na temat jej głębokości ani najlepszych do przeprawienia się miejsc. W takim przypadku najlepiej wjechać do wody na pełnym gazie i mieć nadzieję, że uda się dotrzeć na drugi brzeg.

Kiedy major pomyślała o zimnej wodzie i nocnym chłodzie, uznała, że nawet duma czołgisty ma swoje granice, i szybko schowała się do środka. Prawdopodobnie i tak będzie przemoczona, ponieważ jakiś zabłąkany pocisk odstrzelił jej właz.

Poczuła silne uderzenie, kiedy czołg zsunął się z brzegu i na ułamek chwili zawisł w powietrzu.


* * *

Dla olbrzymiej SheVy rzeka była ledwie zauważalną przeszkodą, przynajmniej jeśli chodzi o jej głębokość.

— Panie pułkowniku! — zameldowała Indy, kiedy czołg ruszył wzdłuż brzegu. — Właśnie skoczyły nam w górę wykrywacze promieniowania! To nie tylko przebicia reaktorów.


* * *

Glennis spojrzała na jazgoczące nad jej głową pudełko. Przez chwilę nie docierało do niej, co się dzieje. Dopiero kiedy woda chlusnęła jej na plecy, uświadomiła sobie znaczenie tego wycia.

— Kurwa mać! — wrzasnęła. Miała na sobie goreteksowy mundur chroniący przed zimnem, więc woda spłynęła po nim, ale za to poczuła wilgoć we włosach. Alarm radiacyjny wciąż wył. — Wszystkie pojazdy! Rzeka jest gorąca! Promieniowanie! Podopinać się!

Na szczęście rzeka była płytka i abrams nie zmniejszył prędkości. Po chwili czołg był już na drugim brzegu i wspinał się na zbocze, jadąc na prawej flance SheVy.

Major zerwała z siebie kurtkę i mundurową bluzę, a potem zaczęła wycierać włosy, które wymknęły się spod hełmu.

— Nichols, znajdź coś, żeby wytrzeć to gówno — powiedziała, wskazując na rozlewającą się na podłodze kałużę. — Musimy to wywalić z wieży najszybciej jak się da.

— Tak jest, ma’am — odparł ładowniczy, łapiąc za szmaty i wysuwając się ze swojego fotela. W czołgu było ciasno i żołnierz uderzył ramieniem o jeden z niezliczonych wystających metalowych elementów. — Co za syf, ma’am.

— Co ty powiesz — szepnęła Glennis. Alarm radiacyjny wył tak, że mógłby obudzić nieboszczyka; zastanawiała się, ile rem właśnie przyjęła. — Pułkowniku Mitchell — powiedziała, włączając radio. — Mówi major LeBlanc, mamy problem. Odbiór.


* * *

— Generale Simosin, tu SheVa Dziewięć — zameldował Mitchell. — Uprzedzamy, że woda jest gorąca, prawdopodobnie to materiał radioaktywny z wybuchu w górze rzeki.

Pułkownik przerwał i spojrzał na odczyty taktyczne. O dziwo, nikt do nich chwilowo nie strzelał.

— Major LeBlanc została napromieniowana, ale nie wiemy, jak bardzo. Wszystkie jej pojazdy i SheVa są gorące.

— Zrozumiałem — odparł Simosin przez trzeszczące radio. — Przeprawa zapowiada się ciekawie.

— Przeprawa raczej nie wchodzi w grę, panie generale — odparł Mitchell.

Загрузка...