Gdybyś w śnie jakim dusznym wraz z nami mógł kroczyć
Za tym wozem, na któryśmy go potem rzucili
I widzieć jego białe, rozszalałe oczy
W twarzy zwisłej, jak diabła, co go grzech już zbrzydził,
Gdybyś słyszał, jak z każdym kół wozu podskokiem
Krew z charkotem uchodzi pianą z płuc rozdartych
Jak rak odrażająca, gorzka jak żołądka soki
Na niewinnym języku, wrzodami przeżartym.
Przyjacielu, nie kłamałbyś wtedy jak pies
Dzieciom złaknionym jakiejś rozpaczliwej glorii
Powtarzając to łgarstwo: Dulce et decorum est
Pro patria mori.
— Zatrzymaj się tutaj — powiedział Kilzer przez radio. Miał na sobie kombinezon przeciwradiacyjny i kierował pojazdy w stronę małego zagłębienia u podnóża wzgórz. W tej chwili dekontaminacja była ważniejsza niż atak.
LeBlanc patrzyła na swoje czołgi przytulone do burty SheVy i zastanawiała się, czy już jest chora, czy tylko jej się wydaje; przekona się o tym już za kilka minut.
— Wszyscy jesteśmy na miejscu, Kilzer — powiedziała przez radio i zasunęła właz stalową płytą, którą dał im cywil. — Zaczynaj.
Na pojazdy runęła ściana wody.
— Nawet nie brałem pod uwagę takiej możliwości — powiedział Kilzer, patrząc na wodospad — ale to świetny pomysł.
Kiedy ostatnie strumyczki wody wyleciały z dysz, wyszedł, aby zbadać czołgi i transportery przenośnym licznikiem.
— Jak jest? — spytała LeBlanc.
— Cały czas jesteście gorący — odparł — i chociaż nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, musimy was przenieść w ciągu kilku godzin do „zimnej” strefy. Promieniowanie spadło po prysznicu co najmniej o połowę.
Następnie kazał jej wyjść z czołgu.
Zsunęła się na ziemię, zastanawiając się, ile promieniowania zebrała w ten sposób na kombinezon. Zauważyła, że przynajmniej raz Kilzer nie patrzy na jej piersi; to dobrze, że potrafi być poważny w trudnej sytuacji. Z drugiej strony fakt, że sytuacja jest aż tak trudna, iż musi być poważny, był dość przerażający.
Przesunął licznikiem wzdłuż jej ciała, potem kazał jej się odwrócić i sprawdził plecy oraz boki.
— Problem w tym, że ziemia, na której stoimy, jest gorąca od wody — powiedział zamyślonym tonem.
— Jest bardzo źle? — spytała LeBlanc, ale on w dalszym ciągu machał długim, cienkim prętem i nic nie mówił. A więc musi być niedobrze.
— Ochlapało panią?
— Tak. — Miała ochotę złapać go za ramiona i potrząsnąć. — Jest bardzo źle?
— Tak — odparł krótko. — Zastanawiam się, co robić. Musi pani przejść pełną dekontaminację, i to szybko.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, co to znaczy.
— Cholera. Nawet nie mogę oskarżyć pana o szukanie pretekstu, żeby pogapić się na moje cycki, prawda?
— Prawda — odparł Kilzer, włączając radio. — SheVa Dziewięć, będzie mi tu potrzebna pomoc.
— Ruszaj się — warknęła Indy, zarzucając na ramię zestaw dekontaminacyjny. Pruitt biegł za nią z pojemnikiem piany. — Musimy szybko wydostać się z tego błota, wszystko tu jest gorące.
Oboje mieli na sobie kombinezony antyradiacyjne i mimo nocnego chłodu pocili się jak w saunie.
— Daję wam piętnaście minut — powiedział przez radio Mitchell. — Batalion jest rozstawiony na wzgórzach, i choć Posleeni do nich nie celują, jednak idą w tę stronę. A więc nie macie dużo czasu.
— Damy radę — powiedziała mechanik, zbliżając się do dwóch postaci stojących samotnie w świetle księżyca. Bez kurtki i bluzy LeBlanc dygotała z zimna, a jej oddech unosił się parą w nocnym powietrzu.
— Niech pan zawoła tutaj resztę załogi — powiedziała Indy do Kilzera. — Ten czołg jest skażony, nie ma sensu, żeby siedzieli w napromieniowanej puszce.
— Szkoda, że mnie to nie bawi — powiedział Pruitt, rzucając na ziemię pojemnik z pianą i wracając biegiem po resztę sprzętu.
— Wyciągamy wszystkie pojazdy z błota, jest gorące jak cholera — powiedziała Indy, kiedy pozostałe transportery przytulone do SheVy odjechały.
— A Sh-SheVy nie? — spytała major, szczękając zębami.
— Nie. — Indy zarzuciła linę na konar rosnącego w pobliżu dębu, ale lina spadła; za drugim razem już się udało, — Jest skażona, ale mamy odpowiedni sprzęt, żeby sobie z tym poradzić. A wy nie.
— To z mojej strony prze-przeoczenie.
— Zważywszy na to, kiedy przejęła pani batalion, nikt nie ma prawa mieć pretensji — uśmiechnęła się. Pojawił się Kilzer z trójką czołgistów.
— Cała czwórka, rozbierać się — powiedziała chorąży, podciągając na linie przenośny prysznic. — Kilzer, potrzebne mi jest światło.
— Zobaczę, co da się zrobić — odparł cywil i pobiegł do SheVy, nawet nie oglądając się za siebie.
LeBlanc westchnęła i zdjęła koszulę, a potem biustonosz.
— Drugi taki znajdę dopiero w Asheville — mruknęła, patrząc na tę ostatnią sztukę odzieży.
— I tak nie będzie pasował — westchnęła Indy, podnosząc szczotkę.
— Mam nadzieję, że nie mówi pani tego z zazdrości.
— Nie, mam dość swoich problemów z kręgosłupem.
Kilzer przyciągnął na wzgórze przedłużacz, zaczepił na gałęzi latarnię i włączył ją, a dopiero potem spojrzał na rozgrywającą się pod dębem scenę.
Kierowca abramsa, z głową ogoloną na zero i gdzieniegdzie pokaleczoną, golił głowę ładowniczego, podczas gdy Pruitt zajęty był szorowaniem ostrzyżonego już działonowego pianką dekontaminacyjną.
Indy robiła to samo z major LeBlanc; zabrała się za nią tak szybko, że nawet jej nie ostrzygła. Kiedy zapaliło się światło, major odwróciła się i parsknęła ze złością; jej jasne oczy rozbłysły jak u rozwścieczonej pantery złapanej w snop reflektora. Była zupełnie naga, nie licząc cieniutkiej warstwy żółto-białej pianki.
— Proszę się zamknąć, pani major — powiedziała Indy, szorując ją za uchem. — Muszę coś widzieć.
Kilzer stał przez chwilę nieruchomo, szybko mrugając; potem zamknął oczy i pokręcił głową.
— Mam inne rzeczy, którymi powinienem się zająć — powiedział tonem, który miał brzmieć zdecydowanie, ale zabrzmiał niepewnie. — Przepraszam, pani major, właśnie wyłączył mi się tryb awaryjny.
— Nic się nie stało — odparła zduszonym głosem. — Bardziej martwi mnie śmierć z napromieniowania niż to, że ktoś się na mnie gapi.
— Ma’am, a co z nami? — spytał działonowy i prychnął, kiedy trochę pianki dostało mu się do ust.
— Wy dostaliście mniejszą dawkę — powiedziała Indy. — Mogą wam wypaść włosy, możecie mieć różne inne objawy, ale raczej przeżyjecie. Mimo to musimy was szybko ewakuować, a wszystkie ambulanse są na drugim brzegu rzeki.
— A co z panią major? — zapytał ładowniczy. — Daj już sobie spokój — powiedział do kierowcy, odpychając elektryczną maszynkę.
— W dzisiejszych czasach są sposoby, żeby sobie z czymś takim radzić — odparła Indy, ale w jej głosie wyraźnie słychać było powątpiewanie.
Kilzer wziął przenośny licznik i machnął nim z dala od grupy, sprawdzając promieniowanie tła. Z dala od skażonych przedmiotów ziemia była czysta, ale kiedy pojawił się z licznikiem z powrotem na polanie, wskazówka natychmiast ruszyła w górę.
Potem wyłączył alarm dźwiękowy i przesunął urządzeniem nad ciałem major LeBlanc. Po chwili pokręcił głową.
— Wciąż źle? — spytała Indy.
— Nie jest aż tak źle — odparł cicho, patrząc LeBlanc w oczy. — Przepraszam, że wtedy tak zamarłem, pani major, ale muszę powiedzieć, że jest pani ładną kobietą, nie mówiąc o tym, że zdolną. To atrakcyjne połączenie, zwłaszcza w powłoce z miękkiej, śliskiej pianki.
— Bardzo dziękuję, panie Kilzer — odparła sucho oficer. — Jest bardzo źle, co?
— Tak, proszę pani — powiedział cywil, wyciągając w jej stronę dwie żelowe kapsułki. — Rad-Off. Nie utrzymają pani przy życiu, ale trochę wszystko przeciągną.
— A co utrzyma mnie przy życiu? — spytała Glennis, uśmiechając się ponuro.
— Ewakuacja powietrzem do galaksjańskiego zbiornika regeneracyjnego — odparł Kilzer. — Nie jestem ekspertem od tego typu spraw, ale przy takich odczytach za jakieś dwie godziny uszkodzenia będą raczej nieodwracalne. A najbliższy zbiornik regeneracyjny, o którym wiem, jest w Asheville, w obecnych warunkach odległym o jakieś trzy godziny.
Glennis znów uśmiechnęła się ponuro i pokręciła głową. — To… do dupy.
— Wiem, pani major. — Kilzer spuścił wzrok i wzruszył ramionami.
— Chryste, pani major — odezwał się działonowy. — Nie możemy nic zrobić?
— Bez galtechu niewiele można poradzić na wysokie napromieniowanie — westchnęła Indy, opuszczając szczotkę. — Czasem pomaga szybkie odkażenie. Z wami wszystko jest w porządku, ale…
— Cholera, co wy wszyscy jesteście tacy smutni? — powiedziała LeBlanc, próbując się uśmiechnąć. — Skończmy z tym i ruszajmy. Mamy Posleenów do zabicia!
— Powinna pani pojechać do szpitala dywizji, pani major — stwierdziła Indy roztrzęsionym głosem.
— Po co, skoro i tak mam umrzeć? — Glennis wzruszyła ramionami, strzepując trochę piany. — Równie dobrze mogę odejść w blasku chwały, prawda?
Indy pociągnęła nosem i znów zaczęła szorować jej plecy.
Pruitt skończył szorować działonowego abramsa, który, szczerze mówiąc, bardzo tego potrzebował, niezależnie od promieniowania, i podszedł do nagiej i drżącej major. Położył jej delikatnie dłoń na ramieniu i pokręcił głową.
— Mnie też jest bardzo przykro, ma’am — powiedział, starając się patrzeć tylko w jej oczy.
— Dzięki, ale moi ludzie nie są przez to lepiej wyszorowani — odparła, wskazując na czekających ładowniczego i kierowcę.
Pruitt pokiwał głową, podszedł do Kilzera i zabrał mu licznik, a następnie przesunął nim wzdłuż pleców major.
— Chciałbym zamienić z panem Kilzerem kilka słów — powiedział. Objął cywila za ramiona i poprowadził go w ciemność.
— Dobra, jak długo jeszcze będzie pan to ciągnął? — spytał, starając się powstrzymać od śmiechu.
— O co chodzi? — Kilzer zmarszczył czoło.
— Nie widzi pan, że licznik ma czułość rozkręconą prawie na full? Myślałem, że świetnie się pan bawi! Czekałem, aż rzuci pan jakiś tekst w rodzaju „No, skoro została nam tylko godzina życia…” albo „Chyba nie chcesz umrzeć dziewicą, prawda?”.
— O kurwa — zaklął Kilzer. Wyrwał mu urządzenie z rąk i wcisnął kilka przycisków. Wskazówka napromieniowania natychmiast opadła o dwie trzecie. Major LeBlanc w żadnym wypadku nie przyjęła śmiertelnej dawki promieniowania. — Cholera!
— Ależ ma pan przejebane, człowieku. — Pruitt odwrócił się plecami do pozostałych; miał cholerną nadzieję, że drżenie jego ramion potraktują jako szloch, a nie rechot, którego nie mógł opanować. — Rzeka nie może być aż tak gorąca. Jasne, alarmy się włączyły, bo to kurestwo jest tak czułe, że reaguje nawet na tarczę zegarka. Wybuch był dopiero kilka godzin temu, więc w rzece nie ma aż tyle radioaktywnego śmiecia, żeby licznik tak szalał. Poza tym między nami a miejscem opadu jest tama.
— Dlaczego nic wcześniej nie powiedziałeś!? — syknął Kilzer, gapiąc się na licznik i marząc, żeby zniknął.
— Uznałem, że to podstęp, żeby rozebrać major LeBlanc, a takiego osiągnięcia nie wolno lekceważyć. Swoją drogą, wyszło idealnie. Pianka dekontaminacyjna też nieźle wygląda. To na prawdę budujący widok. Moje morale poszło w górę że hej.
— Mam przerąbane! Nie musieliśmy ich nawet odkażać!
— Aha, ale za to zobaczyliśmy major LeBlanc pokrytą lodowatą pianką, z ciężkim przypadkiem sutkus erectus. I Indy, która ją myje. Dwie pieczenie naraz. Cały czas myślałem o tym, co zrobić, żeby chorąży przebrała się w biały t-shirt, ale nic mi nie przychodziło do głowy. A teraz niech pan uważa, bo ona pana zwiąże, rozbierze do naga, przemaluje na niebiesko i rozjedzie którymś ze swoich czołgów. Prawdopodobnie zaczynając od krocza. Skoro o tym mowa, czy czołg faktycznie jest gorący?
— Nie wiem, sprawdzałem go, ale przy takim ustawieniu licznika… Ale mam przejebane!
— Lepiej od razu się zastrzel, kolego — poradził Pruitt, wybuchając w końcu zduszonym śmiechem. — Ja stąd znikam. — Zasłonił dłonią usta i pobiegł w stronę włazu SheVy, licząc, że może tam będzie bezpieczny.
Indy stała na chłodzie z uniesioną szczotką i patrzyła, jak Kilzer wraca na wzgórze. W jednej ręce trzymał licznik Geigera, drugą zasłaniał obronnym gestem krocze.
— Gdzie poszedł Pruitt? — spytała.
— Musiał… musiał coś przynieść z SheVy — powiedział szybko Kilzer, a potem podał Indy licznik, wskazał pokrętło czułości i odwrócił się. — A ja muszę mu pomóc! — I pogalopował w dół zbocza. Indy przesunęła licznikiem wzdłuż pleców Glennis i spojrzała na urządzenie.
Znieruchomiała na chwilę, a potem popatrzyła w mrok za uciekającym cywilem i wrzasnęła:
— TCHÓRZE!
Glennis przechyliła głowę i zadrżała.
— Zaczynam podejrzewać, że może jednak nie umrę.
— Jak się czuje major LeBlanc? — spytał Mitchell, kiedy Indy opadła na swój fotel.
— Nic jej nie jest — odparła ze znużeniem chorąży. Wygrzebała skądś provigil i połknęła go bez popicia. — Jest wściekła, ale zdrowa. To niesamowite, jak szybko człowiek może się rozgrzać w wydechu turbiny abramsa. — Mechanik spojrzała na Pruitta i pokręciła głową. — Zdajesz sobie sprawę, że ty też jesteś na jej liście do odstrzału?
— Moi, ma’am? — spytał działonowy z niewinnym wyrazem twarzy. — Co ja takiego zrobiłem?
— Nie zwróciłeś uwagi na błąd ustawienia czułości, a to jest to samo, co świadomy zamiar obejrzenia nagiego dowódcy batalionu. Ktoś inny mógłby cię oskarżyć z artykułu piętnastego. Chyba po prostu pozwolę LeBlanc cię wytropić.
— O cholera — mruknął pod nosem działonowy.
— Muszę usłyszeć szczerą odpowiedź, Pruitt — powiedział cicho Mitchell. — Kiedy zdałeś sobie sprawę, że coś jest nie tak?
— Prawdę mówiąc, sir, dopiero wtedy, kiedy szorowałem działonowego. Zacząłem się zastanawiać, ile rem mógł przyjąć, a potem pomyślałem, którędy płynie rzeka i gdzie mogło dojść do skażenia. Wszystko to nie trwało zbyt długo, najwyżej kilka sekund, więc rzeka nie powinna być aż tak gorąca. Kiedyś na szkoleniu sam zrobiłem błąd z ustawieniem czułości; wychwyciłem go prawie od razu, ale widziałem, co się stało. Wszyscy biegali w kółko jak bezgłowe kurczaki… Kiedy skończyłem szorować działonowego, poszedłem sprawdzić i okazało się, że Kilzer oczywiście miał czułość rozkręconą na full. To ustawienie fabryczne, bo najpierw powinno się łapać niskie promieniowanie tła, a dopiero potem stopniowo przechodzić na wyższy poziom. Kilzer używał licznika w SheVie, a ponieważ w komorze reaktorów poziom promieniowania był wysoki, czułość była maksymalnie rozkręcona. Pewnie Kilzer zapomniał, że system się resetuje, kiedy się go wyłączy. To z jego strony zwykły błąd, ale ja przynajmniej o tym pomyślałem.
Spojrzał z wyrzutem na Indy.
— Ty, a nie na przykład nasz ekspert od promieniowania? — wyszczerzył zęby Mitchell.
— To wcale nie jest śmieszne! — warknęła Indy. — Major LeBlanc została upokorzona; myślała, że jej życie dobiega końca i… i…
— I została pokryta śliską pianką? — spytał Pruitt — Jej ładowniczy, działonowy i kierowca też tam byli, rozebrani do naga, i trzęśli się na zimnie razem z nią. Jak chcesz się bawić z chłopcami, musisz się bawić w to samo co oni. — Wzruszył ramionami, a potem parsknął śmiechem. — Przynajmniej nie próbowałem ciebie przebrać w biały t-shirt. To by dopiero był widok, można by sprzedawać bilety.
— Wystarczy, Pruitt — powiedział Mitchell, kiedy chorąży głośno wciągnęła powietrze. — Wystarczy, chorąży Indy. Mamy Posleenów do zabicia. O przypadkowe sytuacje z erotycznym podtekstem będziemy się martwić dopiero wtedy, kiedy wyjdziemy stąd cało, zgoda?
— Zgoda, sir — odparła chorąży. — Ja… Nieważne. Cały czas jesteśmy w kiepskim stanie, to znaczy SheVa.
— Zdaję sobie z tego sprawę. Będziemy musieli radzić sobie z tym, co mamy. Pruitt?
— Hydraulika wciąż świeci na żółto — odparł działonowy tonem zawodowca. — Wszystkie pozostałe systemy są sprawne.
— W takim razie jedziemy z tym cyrkiem w trasę. — Mitchell włączył mikrofon na częstotliwości ogólnej. — Wszystkie dodatkowe jednostki, plan bez zmian. Jedziemy.
Plan dla SheVy zakładał jazdę wzdłuż rzeki, z jednym zestawem gąsienic w radioaktywnej wodzie, a reszta pojazdów miała jechać za nią tym samym brzegiem. Mimo iż wszyscy wiedzieli, że woda nie jest niebezpiecznie gorąca, groza przeprawy zrobiła na nich duże wrażenie. Pojazdy bez problemu nadążały za czołgiem, bo po utracie mocy z trzech reaktorów jego prędkość spadła do zaledwie około czterdziestu kilometrów na godzinę, trudniej jednak było uchronić się od rozbryzgów lekko radioaktywnej wody i błota spod jej gąsienic.
SheVa mogłaby przeżyć atak jedynie ograniczonej liczby Posleenów, dlatego jazda wąską doliną wydawała się najlepszym wyjściem. Wprawdzie góra czołgu wystawała ponad szczytami wzgórz, ale jak się nie ma tego, co się lubi, to się lubi, co się ma.
— Tango Osiem-Dziewięć, tu Quebec Cztery-Sześć. Poprzedniego dnia nastąpiła rotacja kryptonimów i teraz wszyscy musieli od nowa nauczyć się swoich oznaczeń. Powodowało to wiele komicznych sytuacji, tak samo jak polowanie na właściwe częstotliwości.
— Quebek, tu Tango-Papa. Odbiór.
LeBlanc zmarszczyła brew; nie wiedziała, dlaczego Pruitt, któremu wciąż nie wybaczyła, odpowiada za pułkownika. Ale czasem trzeba dogadywać się nawet z radiooperatorem.
— Wysyłam przodem zwiad — powiedziała. — Przesuniemy się do przodu, żeby osłonić waszą zachodnią flankę.
— Dzięki, Quebec. — Teraz odezwał się Mitchell. — Jednostka Mike melduje brak kontaktu wzrokowego z wrogiem. Odbiór.
— Potwierdzam, będziemy musieli go poszukać.
— Wysiadać! — zawołał dowódca, kiedy w szarym świetle księżyca rampa desantowa opadła z hukiem na ziemię.
Bradley zatrzymał się u podnóża zalesionego wzniesienia; według map za wzgórzem rozciągał się otwarty teren i żołnierze mieli to sprawdzić.
Bazzett poprawił uchwyt na swoim AIW i pobiegł w lewo, w stronę lasu. Gdzieś na zachodzie, może kilometr dalej, była autostrada 28. Posleeni na pewno wykorzystywali ją do przemieszczania się; zadaniem zwiadowców było dowiedzieć się, czy w okolicy są jakieś większe zgrupowania wroga.
Od momentu przeprawy przez rzekę nie widzieli żadnych kucyków; może przyczyną była bitwa za rzeką, gdzie reszta sto czterdziestej siódmej dywizji najwyraźniej ich prała.
Kiedy specjalista dotarł na skraj zarośli, padł na zimną ziemię i zaczął się czołgać. Krzaki kończyły się ogrodzeniem. Owce czy krowy, które kiedyś pasły się tutaj na pastwisku, dawno zniknęły, ale po drugiej stronie doliny widać było jakieś poruszenie. Tym razem nawet nie próbował patrzeć przez monokular, tylko podniósł do oka celownik karabinu i przyjrzał się dalekim wzgórzom.
— Kurwa mać — mruknął. — Dlaczego to się zawsze przytrafia właśnie mnie?
— Tango Osiem-Dziewięć, tu Quebec Cztery-Sześć — powiedziała ze znużeniem LeBlanc. Wzięła provigil, połknęła nawet tabletkę amfy, ale mimo to wciąż była zmęczona. Dlaczego te cholerne kuce nie mogą po prostu się odpieprzyć?
— Tango — odparł Mitchell. On też wydawał się zmęczony.
— Zwiad melduje o dużym skupieniu wroga pod Windy Gap Church — odparła. — Rozstawiam żołnierzy wzdłuż grzbietu, aby stworzyć bazę ogniową, i wezwałam wsparcie artyleryjskie dywizji. Wciąż są w ruchu, więc dostaniemy tylko jedną baterię. Mogę przełączyć wizję. Odbiór.
Mitchell zerknął na ekran i pokręcił głową. Autostradą 28 posuwała się zwarta masa Posleenów, a duży ich oddział zgromadził się na wzgórzu zajmowanym przez kościół. Być może wykorzystywali też do transportu drogę Windy Gap Road, a to oznacza, że nawet gdyby SheVa i batalion zalali ich ogniem, obcy będą mieli rezerwy do przeprowadzenia kontrnatarcia. A tymczasem SheVa ma już tylko dwie przednie wieże, nie wspominając o tym, że cały przedni pancerz jest mocno poszarpany.
Pułkownik zaczynał już mieć dość tych ciągłych potyczek. Wywołał mapę i przyjrzał się jej. W tej chwili batalion i SheVa były schowane za wzgórzem, ale kiedy tylko zajmą pozycje bojowe, znajdą się na widoku i rozpęta się piekło. Najlepszym rozwiązaniem wydawał się plan LeBlanc: położyć zasłonę ogniową, a potem zaatakować Posleenów czołgami, pośrednim i bezpośrednim ostrzałem.
W ten sposób jednak posuwając się naprzód, zostawiliby wroga na tyłach.
Wzgórze Windy Gap Hill było dosyć strome, ale dzięki drogom Posleeni mogli na nie bez trudu wejść. A MetalStormy mogą je pokryć celnym ogniem dopiero wtedy, kiedy znajdzie się w ich polu widzenia.
Z drugiej strony jednak jest tak odsłonięte…
— Pruitt — powiedział po namyśle Mitchell. — Widziałeś film Poszukiwacze zaginionej Arki?
— Dwa razy — odparł działonowy. — Czemu pan pyta?
— Pamiętasz tę scenę, kiedy wielki, zły facet wychodzi z tłumu, a Indy do niego strzela?
— Tak, sir.