WALTER FROMMER

Frommer, poruszony tą rozmową, w drodze do domu długo stał na moście i patrzył, jak światła miasta odbijają się w czarnej wodzie. Myślał o Ernie, o jej snach i nie potrafił poradzić sobie z tym, co powiedziała jej matka. Że Erna udaje. Tak jakby miało jakiekolwiek znaczenie udawanie i nieudawanie. Całe życie jest udawaniem. “Czy ja nie udaję, że jej nie kocham?” – pomyślał nagle o pani Eltzner, a serce ścisnęło mu się tak, że ból zatrzymał oddech. Drżały mu ręce. Smutek płynął w nim jak ta czarna rzeka pod mostem.

Postanowił nie wracać jeszcze do domu. Myśl, że będzie musiał rozmawiać z Teresą, była nie do zniesienia. Wolał pochodzić po mieście, może nawet zjeść gdzieś kolację. Starał się nie myśleć o pani Eltzner, tylko o Ernie. Chciał przeanalizować to, co mówiła, robiła. Skąd mogło się wziąć w jej matce takie podejrzenie? Inni pewnie też tak myślą. Och, ludzie ciągle potrzebują rzeczy niezwykłych, cudów, szaleństw. I po co? Żeby z jeszcze większą gorliwością akceptować swoje zwyczajne życie. Rzeczywiście, na seansach nie działo się już nic, co mogłoby zadziwić. Przyzwyczaili się do nagłego zapadania dziewczynki w trans, do ruchów filiżanki, do drżenia stolika, do dziwacznych wypowiedzi i prekognicji, jak ta dotycząca trzęsienia ziemi. Przyzwyczaili się nawet do zmian głosu medium. To, co kiedyś wydawało się niezwykłe, teraz brano za normę. Czymże Erna miała ich jeszcze zadziwić? Cóż miała robić? Frommer uważał za oczywiste, że nie był to problem Erny, jej było obojętne, czy zadziwia, czy nudzi. Żyła w innym świecie, gdzie nie było nudy i zdziwienia. Zaczął sobie wyrzucać, że nie zajmował się nią ostatnio dostatecznie, że zajął się sobą, swoimi kłopotami (Teresa) czy nadziejami (pani Eltzner). Powinien był się zainteresować tym, co powiedziała nagle w czasie jego wykładu, zdaje się: “Moje córki pląsają”, ni stąd, ni zowąd, przerywając mu w pół słowa. Chyba nawet nie była tego świadoma. Powinien ją pytać, co jej się śni, o czym myśli. Nie robił tego, bo wiedział, że młody Schatzmann wypytuje ją o sny, sprawdzając na niej jakieś swoje podejrzane teorie. Frommer nie chciał robić tego samego. Ale przecież nie dlatego, że jej sny go nie interesowały. Może było w nich więcej niż w transie. Ten sen młodej dziewczyny o mieszkaniu, które zamienia się w cały świat, czy nie był przeczuciem naszej nieskończoności?

Jakimś cudem Frommer znalazł się na Büttnerstrasse, tuż przy rzeźniach. Poczuł mdły zapach krwi. Ogarnęła go jakaś panika, lęk podobny do tego, który pojawiał się w nim na schodach.

– Rzeźnia – powiedział.

Zza wysokiego muru rzeźni buchało śmiercią. Było tu królestwo bezkarnej przemocy i rozkładu. Cuchnący powiew musnął mu twarz. “Chciałabym umrzeć” – powiedziała w jego głowie Teresa. “Byłam śmiercią, Walterze” – usłyszał gdzieś w sobie głos pani Eltzner. Zrobiło mu się nagle duszno, jakby powietrze naokoło niego zgęstniało. Miał wrażenie, że znalazł się we wnętrzu klatki, z której nigdy nie uda mu się wyjść. Zawrócił i zaczął biec. Zdjął kapelusz, a jego rozpięty czarny płaszcz powiewał jak skrzydła. Kilka osób oglądnęło się za nim, ale on zatrzymał się dopiero na oświetlonej dobrze ulicy z wystawami i kawiarnią, z której dochodził szemrzący gwar. Powoli doszedł do siebie, serce przestało mu walić. Wytarł dłonią spocone czoło. Było mu teraz wstyd, wydał się sobie śmieszny i żałosny. Wahał się przez chwilę, a potem wszedł do kawiarni i, ku zdziwieniu kelnera, zamówił kakao.

Загрузка...