BLIŹNIACZKI

Kiedy miały pewność, że Erna już śpi, cicho wysunęły się z pościeli i stanęły nad jej łóżkiem.


– Salamandra niech płonie,

Undyna niech łudzi,

Sylf niechaj wionie,

Kobold niech się trudzi – recytowały kilka razy wierszyk, zanim przeszły do właściwych czynności.

– Jesteś domem snów – mówiły teraz, rozkładając wokół miseczki z wodą i wykradzionymi z kredensu suszonymi owocami i ciastkami. – Jesteś domem snów. Zamieszkały w tobie jak w hotelu, rozgościły się i za ciebie żyją. My je nakarmimy, damy im słodyczy, żeby były przyjazne, i wody, żeby coś znaczyły. Damy im imiona, żeby można je było oswoić i żeby stały się silne jak małe tygrysy.

Christine zapaliła świeczkę i z namaszczeniem otworzyła kremowy notesik Erny. Głos dziewczynki stał się teraz zawodzący.

– Jedz, Śnie o Dwóch Księżycach i Śnie o Ogromnej Górze. Teraz niech przyjdzie Sen o Lataniu i posili się, żeby miał zawsze siłę unosić nas ponad dachy domów. – Christine przewracała kartki notesu. – Potem niech je Sen o Podwodnym Mieście i wszystkie Sny o Dalekich Podróżach, i Sen o Nieskończonym Domu, i o Dziadku Przeprowadzającym Dzieci przez Zamarzniętą Rzekę.

Krążyły wokół niej na palcach lekko i bezszelestnie. Wy – dmuchiwały na nią jakieś pół słowa, pół oddechy, a potem kładły na jej uśpione ciało misternie zaplątane sznureczki. Podnosiły nad jej głową złączone ręce i odskakiwały spłoszone, kiedy Erna przewracała się we śnie z pełnym skargi sieknięciem.

– Masz, siostro, potężną czarodziejską moc i nie chcesz czarować. Czary ci uciekają i nie słuchają cię. Weźmiemy ich trochę od ciebie i pokażemy ludziom. Wypuścimy na wolność kilka twoich snów – mówiła Christine.

– Ale nie po to, żeby się bawić – dodała szybko Katharine – ale żeby ci pomagać i bronić przed demonami, z których największym jest Walter Frommer. Christine spojrzała z wyrzutem na siostrę.

– Nie powinnaś tego mówić. To miała być tajemnica.

Katharine wzruszyła ramionami.

Na koniec zebrały z Erny wszystkie sznureczki i zawinęły je w podartą jedwabną pończochę, którą schowały w blaszanym pudełku pod komodą. Odetchnęły z ulgą, wierzyły bowiem, że supły stały się odtąd więzieniem tego, co nieprzyjazne, jakkolwiek się to nazywało.

Christine podeszła do drzwi, uchyliła je i wyjrzała. Skinęła głową na Katharine, która szybko wzięła przygotowany dziecinny koszyczek. Wyszły na korytarz i sunęły jak mroczne zjawy do salonu, kierując się w ciemności tylko dotykiem. W salonie było jaśniej, bo przez okno wpadał szarożółty blask miasta. Natychmiast wzięły się do pracy. Porozwijały kłębki mocnych i cienkich nici, ustawiły pod oknem piramidę ze stolika i krzeseł, delikatnie poluzowały i tak luźną już szybę w serwantce z porcelaną. Katharine psuła teraz to, co za dnia zrobiła jej matka: obsuwała tkaninę kotar z żabek na karniszach. Do dolnego końca kotary Christine przyszyła cieniutką nić i poprowadziła ją wzdłuż ściany, pod serwantką dowiązała do niej mocniejszy sznurek. Taki sznurek przywiązały też do metalowego guzika, który powiesiły za sekretarzykiem, tuż nad podłogą. Najwięcej pracy zabrało im jednak poluzowanie gwoździa, na którym wisiał jeden z obrazków, przedstawiający jakiś smutny, wschodni pejzaż. Na zdobieniach ramy także zaczepiły jedwabną nitkę, która przechodziła w grubszy sznureczek. Na koniec odblokowały dubeltowe okno, tak że wystarczyło je jutro tylko lekko uchylić. Okno odskoczyło od framugi i narobiło hałasu. Dziewczynki złapały się kurczowo za ręce i znieruchomiałe nadsłuchiwały, czy śpiący dom odpowie na to naruszenie jego spokoju. Nie odpowiedział. Za to na dworze rzewnie zakrzyczał jakiś kot i noc wchłonęła ten krzyk, tak jak wszystko.

Загрузка...