Erna zasypiała na brzuchu, z rękami podłożonymi pod siebie. Zasypiając kołysała w myślach swoje ciało, w jedną i w drugą stronę, w lewo i w prawo, jak w niewidzialnej kołysce. Tym kołysaniem najczulej, jak potrafiła, zajmowała się sobą. Sama stawała się dla siebie matką, potem Bertą, potem kimś potężnym i wielkim, kogo jednak nie potrafiła określić. Wyznawała sobie przez to kołysanie miłość i wzmacniała ją przez głaskanie się po brzuchu i udach, przytulanie warg do szorstkiej tkaniny poduszki. Nie było w tym wiele ruchu. Była intencja, która uruchamiała szyfr wyjścia z siebie w sen.
Zasypianie Erny było ogromną podróżą, podzieloną na etapy, z przystankami i nieodłącznym błądzeniem. Najpierw zaczynała zasypiać w Ernie jej najbardziej powierzchowna warstwa, sfera doznań, zmysłów, ta cała pamięć rzeczy nieważnych. Ze skóry uwalniały się, jak para, jak dym, obrazy dotknięć, zapachów, fragmenty słyszanych zdań. Opuszki palców oddawały to, czego doświadczyły w ciągu dnia: muśnięcia zielonego aksamitu zamieniały się w obraz zielonej głębi wody. Fantastyczne papierowe, tapetowe kwiaty swym powtarzającym się rytmicznie wzorem przypominały porządek stawiania kroków. Dotknięcie przy rozbieraniu pośladków i bioder kojarzyło się z przechodzeniem delikatnego różu w ciężką purpurową czerwień. Droga powrotna, od czerwieni do różu, była jak rozkład i śmierć. To nie był jeszcze sen, ale jakiś wstęp do snu, przedsen. Brał się z ciała, które zapisuje w sobie czas.
Kiedy zamyka się oczy do snu, dusza zwija się w ciele jak kłębek. Osamotnione, pozostawione samemu sobie ciało sprawdza, czy jeszcze istnieje. Wzbudza w sobie wspomnienia, bo każdy wykonany kiedyś gest, każde doznanie zostało przez nie zapamiętane. Ciało ma pamięć absolutną, jego wspomnienia przepadają tylko wtedy, gdy ciało ginie. Bogactwo tych obrazów jest nieskończone. Nie ma takiego zasypiania, które by powtarzało poprzednie. Konfiguracje strzępków wspomnień są niepowtarzalne, bo każdy dzień zmienia ciało. Pamięta ono nie tylko to, co zdarzyło się na zewnątrz, ale także i to, co zaistniało wewnątrz: marzenia, wyobrażenia, fantazje i wizje. Ciało nie potrafi oddzielić tego, co jest tu i co jest tam. Wszelkie doznania są jednakowo rzeczywiste.
Erna zobaczyła obraz kameleona, tak jak go sobie w dzieciństwie wyobrażała: wielka kolorowa głowa i iskrzące się oczy na szypułkach, całkiem jak u ślimaka. Potem kameleon spotworniał w jakieś krwawe mięso i zaczął odpływać, zmieniać kształty. Erna nie mogła się już bać, nie istniała już w tej postaci, która potrafi się bać, której nasuwają się skojarzenia, która przewiduje. Była okiem, które obserwuje widziany obraz, jego powstawanie, dojrzewanie i zanikanie. Teraz pojawiło się zdziwienie, ale i ono minęło, bo ciało Erny pozbywało się emocji. Jeszcze drgnęło kilka razy, a potem osunęło się w sen, bezmyślny, twardy, obojętny. Erna wpadała w jego labirynty, a tam było już marzenie senne, najpierw niepewne, rozdygotane, potem coraz bardziej określone. Sen podszywał się pod doznania ciała, produkował złudzenia zapachów, budził zjawy emocji. Erna wiedziała jednocześnie, że śni. W jakiś dziwny sposób tkwiła na zewnątrz swojego snu i beznamiętnie mu się przyglądała. Sen próbował ją wciągnąć i oszukać. Udawał czas, rozciągał minuty w godziny, a dni skupiał w niezauważalne momenty. W przestrzeni, która nie istnieje, rozwijał horyzonty. I powoli Erna wyzwalała się z siebie.