Po wyjściu Frommera panią Eltzner rozbolała głowa i z niechęcią pomyślała o tym, że musi dopilnować dzieci podczas kolacji i układania do łóżek. Mąż od kilku dni był znowu w Hamburgu, gdzie osobiście doglądał wyładunku dużej partii wełny dla jego tkalni. Pani Eltzner nagle do niego zatęskniła i zaczęła w myślach pisać list. Potem, kiedy myła małego Klausa, pomyślała, że przydałaby się guwernantka, że ona sama jest już zmęczona i stara. “Nic się nie zmienia, nic się nie zmienia”, te słowa krążyły jej po głowie; umieszczała je w tym wymyślanym liście do męża.
Zanim dzieci pousypiały na dobre, panował w domu rwetes. Lina wyrywała się Bercie i nie dawała się rozebrać, Max przekomarzał się z Greta, Klaus chciał jeść (po kolacji!), Katharine rozlała wodę. Ale w godzinę później w mieszkaniu Eltznerów było już cicho. Pani Eltzner szła od pokoju do pokoju i całowała swoje dzieci na dobranoc. “Polskie rozpieszczanie”, tak nazywał ten zwyczaj pan Eltzner. W pokoju bliźniaczek położyła na stoliczku Erny jej kremowy zeszyt.
– Mamo – szepnęła Erna – pocałuj mnie.
Pani Eltzner dotknęła wargami chłodnego czoła córki.
– Śpij spokojnie – powiedziała cicho, a potem pocałowała śpiące bliźniaczki. Patrzyła ze wzruszeniem na ich jednakowe twarzyczki. “Dzieci… wysypały się ze mnie jak z makówki”, pomyślała. Kiedy szła korytarzem do siebie, było jej tak źle, tak przeraźliwie smutno, że zaczęła płakać bez powodu, jak dorastająca dziewczyna.