Rozdział Ix: Marianne zmienia teren

Tego wieczoru Merll był w doskonałym humorze. Przyszedł wcześniej niż zwykle i na samym wstępie wyciągnął w stronę Marianne zawinięty w bibułkę bukiet kwiatów.

– Masz. To dla ciebie. Musiałem posyłać aż do Cherbourga. W Caen nie ma nawet przyzwoitej kwiaciarni.

Odwinęła papier i spojrzała z zachwytem na wspaniałe róże.

– Kochany! Myślałam, że już o mnie zapomniałeś.

Tyle dni cię nie było. czy zaszło coś ważnego?

– Nie. Nic specjalnego. Zwykła podróż służbowa. Jak ci się podobają? – przeniósł wzrok na leżące na stole kwiaty.

– Cudowne! Nigdy w życiu nie spodziewałam się tego. O tej porze roku nie łatwo je tu dostać. Ale żeby posyłać aż do Cherbourga! Ty głuptasku... – przytuliła się do niego – Od dnia twojego powrotu z urlopu, nie widujemy się zbyt często. Czy teraz kwiatami chcesz nadrobić pustkę w sercu?

– Ale skądże? – Wziął ją na kolana i począł kołysać jak dziecko – po prostu zapominasz o tym, że jestem żołnierzem. Nie mogę robić tego, co chcę. Gdybym mógł, siedziałbym teraz z tobą na końcu świata, jak najdalej od tej całej zawieruchy. No, ale miejmy nadzieję, że to się niedługo skończy, a wtedy postawimy nogę na karku tych wszystkich idiotów z tamtej strony – wskazał ręką na siniejące w blaskach zachodzącego słońca morze. – Tak, tak. Niedługo wykończymy to operetkowe imperium. Zaczęli z nami, teraz przekonają się, że nie ten jest mocniejszy, kto ma więcej pieniędzy, ale ten, kto ma więcej oleju w głowie. Nasi uczeni gotują im taką niespodziankę, od której zadrży ta cała wyspa.

Umilkł na chwilę ważąc słowa. – Nie mogę za wiele powiedzieć, gdyż jest to tajemnica wojskowa, ale w zaufaniu mogę ci się zwierzyć, że wczoraj na własne oczy widziałem nową broń, która zniszczy Anglię i Amerykę. Czekamy tylko na moment, w którym zaatakują nas, wtedy pokażemy im, do czego zdolny jest geniusz Narodu Niemieckiego!

Mówił z takim przekonaniem, że na chwilę straciła pewność siebie. Niewiele słyszała o tak zwanym „V1“. Doszły ją kiedyś słuchy, że jest to jakaś broń rakietowa będąca obecnie w przygotowaniu. Churchill w jednej ze swych mów skierowanych do mieszkańców Wysp Brytyjskich wspomniał o niej, więc nie przypuszczała, aby Anglicy nic o tym wynalazku nie wiedzieli. A jeżeli było to coś innego: jakieś pociski bakteriologiczne lub nowe gazy trujące? Odrzuciła jednak tę myśl. Jeżeli byłaby to broń mogąca decydować o wygraniu wojny w krótkim czasie, wtedy strzeżono by jej tak pilnie, że żaden niepowołany nie mógłby o niej usłyszeć. A trudno było nazwać jakiegoś kapitana piechoty powołanym. Nie. Na pewno chodziło mu o pociski rakietowe. Mieli zresztą ostatnio okólnik, aby w razie dostrzeżenia zdaleka tajemniczych budowli w formie sztucznych torów saneczkowych, donieść o tym natychmiast do centrali. Roześmiała się niedowierzająco.

– Wybacz mi, Helmut, ale tyle razy słyszałam i czytałam najrozmaitsze wypowiedzi niemieckich mężów stanu na temat nowej, tajemniczej broni, że uważałam to i uważam dotychczas za chwyt propagandowy.

– Chwyt propagandowy, powiadasz he! he! he! – śmiał się na cały głos – przekonasz się, jak działa ten chwyt, w dniu, kiedy pocisk poszybuje w stronę Londynu. Każdy z nich może zniszczyć kilkadziesiąt domów. A będą wylatywać nad Anglię z całego obszaru wybrzeża. Mówię ci o tym, gdyż niedaleko stąd, na zapleczu stanie jedna taka wyrzutnia. Tak czy inaczej więc, za kilka dni sama zobaczysz na własne oczy, jak „Pociski Zwycięstwa“ wyruszać będą do celu. Dlatego właśnie zostałem przedwczoraj wezwany do sztabu dywizji. Mamy zaostrzyć ochronę terenu i nie dopuścić żywego ducha do punktów, w których staną lawety. Przypuszczalnie część pozostającej dotychczas w okolicy wybrzeża ludności zostanie usunięta. Pozostaną jedynie ci, którzy są w naszych oczach uważani za pewnych, a i oni będą mogli się poruszać wyłącznie za pisemnym pozwoleniem dowódcy odcinka poświadczonym przez Sicherheitsdienst.

– Mój Boże! Mniejsza o te twoje latające kolubryny, ale w związku z tym stracę możność swobody ruchów. Mam nadzieję, że uznasz mnie za pewną – roześmiała się wesoło – a może także jestem podejrzana o antyniemieckie sympatie?

– Ty? Nie. Ty nie jesteś podejrzana. Teraz dopiero mogę ci w zaufaniu powiedzieć, że jeszcze przed rokiem zastanawiałem się poważnie, co taka piękna i wykształcona kobieta jak ty, może robić w tym oderwanym od świata zakątku? Przeprowadzono o tobie wywiad. Przez miesiąc czasu wszystkie twoje ruchy były śledzone. Badanie dało oczywiście wynik negatywny. Teraz mogę cię uważać za znacznie pewniejszą od niejednego żołnierza w mojej kompanii, o którym nie wiem absolutnie nic, poza tym, że urodził się w Niemczech z niemieckich rodziców i został powołany do wojska. Nie, moja droga, nie sądź, że jesteśmy głupcami. – Mówiąc patrzył w okno. Nie widział, jak twarz jej powlokła się trupią bladością, która w chwilę później ustąpiła miejsce gwałtownemu rumieńcowi. Wtedy spojrzał na nią.

– Dlaczego jesteś taka zarumieniona?

– Ty, ty... ty śmiałeś, wiedząc jak cię kocham, przeprowadzić o mnie wywiad. Ty... – patrzyła na niego z pogardą – Chciałeś się upewnić, że Francuzka, z którą śpisz, nie wyciągnie ci podczas snu tajnych dokumentów z kieszeni – roześmiała się drwiąco. – ...a po tym wszystkim potrafiłeś przychodzić do mnie i mówić, że mnie kochasz... Och! Nienawidzę cię!!!

Upadła na łóżko i rozpłakała się. Przez chwilę siedział nie rozumiejąc. Dopiero po pewnym czasie przez mózg jego przeszła myśl o tym, jak bardzo musiała go kochać, skoro tego rodzaju wzmiankę potraktowała jak śmiertelną obrazę. Wstał i podszedł do łóżka. Leżała cicho. Jedynie od czasu do czasu, ciałem jej wstrząsało gwałtowne łkanie. Pochylił się nad nią i nieśmiało pogładził jej rozrzucone w nieładzie włosy.

– No, nie płacz. Wiesz przecież dobrze, że nie chciałem cię urazić. Przypomnij sobie, że wtedy stosunki pomiędzy nami nie układały się jeszcze tak, jak w chwili obecnej.

– Wiem – odpowiedziała przerywanym głosem – teraz jestem „pewna“. Teraz możesz mówić ze mną o czym chcesz. Wiesz przecież, że rodacy moi nienawidzą kobiet przyjmujących u siebie Niemców. Gdyby mogli, zabiliby mnie przy pierwszej nadarzającej się okazji. Los mój jest związany ściśle z losem armii niemieckiej. W państwie rządzonym przez De Gaulle'a pozostanie dla mnie miejsce jedynie na szubienicy... – znowu ukryła twarz w poduszkach i utonęła w nowej powodzi łez.

– Nie martw się. De Gaulle ani też żaden inny człowiek jego pokroju nie pokaże się tu nigdy. Gdybyś widziała to, co ja wczoraj widziałem, byłabyś pełna jak najlepszych myśli. Nigdy w życiu nie przypuszczałem, że można dokonać takiego wynalazku!!! Całe tony materiałów wybuchowych przelecieć mogą setki kilometrów, bez żadnej pomocy ze strony człowieka. Szybkość ich jest większa od szybkości, jaką osiągnąć może najnowszy samolot myśliwski. Aby zniszczyć Anglię, potrzeba tylko usiąść sobie wygodnie na krześle i naciskać jeden guziczek po drugim. Pomyśl tylko!!!

Podniosła głowę i otarła łzy. Oczy miała zaczerwienione.

– Czy to prawda? Mam wrażenie, że chcesz mnie jedynie pocieszyć.

– Klnę się na mój honor oficerski, że na własne oczy widziałem wczoraj wyrzutnie tych pocisków koło Cherbourga. Znajdują się one o kilkanaście kilometrów na południowy wschód od miasta. Gołym okiem nie zobaczyłabyś ich, tak świetnie są zamaskowane. Z góry także trudno je dostrzec, gdyż wyglądają jak zwykły kawał czarnej, ornej ziemi. Boki ich są bardzo zręcznie zamaskowane, a same pociski znajdują się o kilkaset metrów w tyle, ukryte pod ziemią. Diabła zjedzą Anglicy zanim je odkryją. Nie martw się. – Wojna skończy się niedługo, a wtedy... – urwał namyślając się.

– A wtedy? – powtórzyła.

– A wtedy zabiorę cię stąd i zaczniemy nowe życie. Przypuszczam, że każdy niemiecki oficer otrzyma od Führera kawał ziemi gdzieś w Polsce czy na Ukrainie, jeśli o nią poprosi. Pomyśl sobie, co za życie! Będziemy opływać we wszystko. Nie będzie już nalotów, frontu i dyscypliny wojskowej. Będziemy tylko my we dwoje: ty i ja.

– Tak, to by było cudowne – powiedziała cicho – za cudowne na to, aby mogło być prawdziwe. Życie zwykle wiele obiecuje, ale rzeczywistość ma to do siebie, że potrafi w ciągu minuty zniszczyć najpiękniejsze, latami snute sny.

– Póki istnieje Rzesza Niemiecka, póty żołnierze jej mogą śnić.

Chciała odpowiedzieć, że właśnie na tym fakcie opiera swoje wątpliwości, lecz powstrzymała się. Mimo smutku, jaki przepełniał jej serce, odczuwała dumę: Zagrała dzisiejszą komedię jak najlepsza, najdoskonalsza artystka. Rozmawiali długo w noc. Rano, kiedy Helmut wyszedł, ubrała się szybko i wybiegła z domu. Meuraimes było tak brudne jak zwykle. Uliczki tonęły w błocie, mimo że słońce świeciło jasno, a na niebie nie było ani jednej chmurki. „Albatros“ siedział w domu, pogrążony w pracy. Zajęty był właśnie poprawianiem zeszytów klasowych swoich uczniów. Od kilku miesięcy był nauczycielem w miejscowej szkole powszechnej. Kiedy weszła, przywitał ją z roztargnieniem. Popatrzyła nań uważnie.

– Czy coś się stało?

– I tak, i nie. Nic takiego, co mogłoby wywołać panikę w ludziach o słabych nerwach. Jest natomiast wiele wiadomości, które mogą panią zainteresować. Wydaje mi się, że niedługo praca nasza w tej części kraju dobiegnie końca.

– Co pan przez to rozumie?

– Prawdopodobnie rozpoczną się tu w najbliższej przyszłości innego rodzaju zmagania.

Schwyciła go za rękę.

– Nie chce pan chyba przez to powiedzieć, że...

– Tak. Właśnie to mam na myśli. Nie wiem nic pewnego, ale mogę bez ryzyka podzielić się z panią kilkoma otrzymanymi dziś rano informacjami. Przede wszystkim, mamy się niedługo przenieść.

– Dzięki Bogu! – była uszczęśliwiona. Po rozmowie z Seymourem odwiedziny Mertla stały się dla niej fizyczną torturą.

– A dlaczego?

– Tego nie wiem. Przypuszczam, że chodzi tu o zwinięcie akcji wywiadowczej na odcinku, który w najbliższym czasie stanie się terenem działań wojennych. Świadczy o tym także i druga wiadomość. Przybywają do nas z Anglii ludzie, którzy dotychczas pracowali tam nad tym obszarem. Mamy zająć się ich „zakwaterowaniem“.

– No dobrze, ale jak pan chce połączyć fakt naszego odjazdu z ich przybyciem?

– Ja pozostanę tutaj, jako człowiek, który „najwięcej wie“. Pani natomiast wraz z szeregiem innych osób, zostanie przeniesiona do jednego z ośrodków dyspozycyjnych w głębi kraju. Nie mam jeszcze definitywnego rozkazu co do daty, sądzę jednak, że nadejdzie on niezadługo.

– Mam do pana prośbę. Czy nie mógłby pan wyprawić mnie jako pierwszego człowieka opuszczającego ten teren? Istnieją ważne powody osobiste, które mnie do tego skłaniają.

– Nie chciałbym, aby pani mylnie oceniła to, co teraz powiem, lecz sądzę, że agent wywiadu pozostający na eksponowanej placówce, nie może mieć życia osobistego. Niech mi pani wierzy, że ja także zapomniałem już o swoich bliskich.

Po krótkim wahaniu opowiedziała mu o spotkaniu z Seymourem.

...rozumie pan chyba – zakończyła – że ani spotkanie z moim mężem, który, jak mam prawo przypuszczać, może tu się niespodziewanie zjawić, ani też pozostawanie w towarzystwie Mertla, nie jest dla mnie możliwe. Chciałam powiedzieć panu o tym już przed kilkunastoma dniami, lecz wstrzymała mnie świadomość, że nikt, poza mną, nie będzie mógł dobrze operować na terenie odcinka. Obostrzenia dla nowoprzybyłych są tak wielkie, że nie wyobrażam sobie zupełnie, jak nowi ludzie będą mogli rozpocząć prace tuż przed wybuchem działań.

– Tak źle nie będzie. Pozostaje tu pewna liczba osób koniecznych dla kontynuowania akcji i dokonywania spostrzeżeń związanych z ostatnimi ruchami nieprzyjaciela. Jeżeli chodzi o pani opowieść natomiast, to muszę przyznać, że jest ona co najmniej niezwykła. Gdyby nie zupełne zaufanie, jakie w pani pokładam, nigdy nie uwierzyłbym, że podobny zbieg okoliczności jest możliwy. Proszę się nie martwić. Francja, nawet w tej sytuacji w jakiej się znajduje, musi ocenić poświęcenie swoich żołnierzy. Jutro opuści pani ten teren na zawsze. Dziś jeszcze powiadomię nasz punkt kontaktowy w Paryżu o pani przyjeździe. Tam panią natychmiast zatrudnią. Jeżeli wykombinuje pani przepustkę od Mertla – tym lepiej. Jeśli nie będzie pani uważała za stosowne powiadamiać go o swoim wyjeździe, wtedy otrzyma pani papiery ode mnie. Na razie muszę panią pożegnać. A więc do jutra!

– Do jutra!

Rankiem następnego dnia powiedziała Helmutowi, że pragnie wyjechać na dwa dni do Paryża.

– To dobrze – powiedział – to bardzo dobrze.

– Dlaczego?

– Bo niedługo pobyt na wybrzeżu może stać się bardzo niebezpieczny.

– Czy masz na myśli wzmożone naloty Anglików?

– Ach nie! – machnął z lekceważeniem ręką – bomby to jeszcze nie wszystko. Z ostatnich przez nas otrzymanych instrukcji wnioskować można, że chwila porachunku nadchodzi.

– A więc inwazja? – uniosła brwi – chyba się jej nie obawiasz? Jeżeli mam brać twoje wczorajsze słowa za dobrą monetę, to zostanie ona zgnieciona natychmiast dzięki waszym cudownym latającym bombom. Nie rozumiem więc, czemu się martwisz?

Machnął ręką. Nie chciał jej mówić, że w świetle całonocnych rozmyślań, widziane dwa dni temu wyrzutnie straciły wiele na atrakcyjności. Jeżeli broń ta była tak wszechmocna, czemu wydano załogom fortyfikacji rozkaz stałego pogotowia? Dlaczego, od dnia dzisiejszego obsługa spać miała przy działach i karabinach maszynowych? Po trzeźwej analizie doszedł do wniosku, że tego rodzaju broń mogła mieć jedynie zastosowanie przeciwko miastom lub innym olbrzymim obiektom. Nie kierowana ręką ludzką, nie mogła ona wyrządzić żadnej szkody posuwającym się naprzód okrętom lub oddziałom wojska. Jej wartość dla powstrzymania atakujących wybrzeże wojsk była żadna. Poza tym rozumowaniem kryła się jeszcze pewna myśl, do której nie chciał się przyznać nawet przed sobą samym. – Bał się! Bał się tych niesamowitych ludzi, którzy wylądują w nocy z twarzami pomalowanymi na czarno i będą darli się przez zaminowane plaże w kierunku umocnień. Wiedział, że w tej walce nie będzie jeńców. Bitwa o przyczółek w Europie rozgrywać się musiała na śmierć i życie. Marianne przerwała jego rozmyślania.

– Nie chciałabym cię zamęczać prośbami, ale potrzebna mi jest przepustka na wyjazd. Czy mógłbyś mi wypisać coś takiego? Wydaje mi się, że tego rodzaju sprawy zależą tutaj od ciebie.

– Ależ oczywiście! Przyjdź przed południem do kancelarii kompanii. O ile by mnie nie było, pozostawię memu zastępcy polecenie, aby załatwić twoją sprawę przychylnie.

Kiedy wyszedł, spakowała do walizki najpotrzebniejsze drobiazgi. Zapukała w ścianę. Jak spod ziemi wyrósł przed nią Jean.

– Muszę wyjechać na pewien czas. Chciałam się z tobą pożegnać.

– Nie chcesz chyba powiedzieć Marianne, że opuszczasz nas?

– Obawiam się, że właśnie tak jest. – Widząc jego zrozpaczoną minę starała się go pocieszyć. – Muszę, Jean. Wierz mi, przyzwyczaiłam się tu i nie chcę odjeżdżać, lecz wojna ma swoje prawa.

Wyciągnęła do niego rękę. Ujął ją delikatnie i pocałował. Potem wybiegł bez słowa z pokoju. Takie było ich rozstanie.

– Ciekawa jestem, czy za rok będzie jeszcze pamiętał o moim istnieniu? – pomyślała – Przypomniał jej się jeszcze raz, kiedy siedziała w pociągu. O kapitanie Helmucie Mertl nie pomyślała ani razu. Daleko przed nią leżał Paryż. Tam był koniec i początek wszystkiego. W Paryżu zadecydować się miał jej los. Uśmiechnęła się blado i oparła głowę o poduszki.

Загрузка...