Rozdział Viii: Lądujemy szóstego czerwca...

W południe dnia dziesiątego maja, naczelny dowódca połączonych armii alianckich na terenie Wielkiej Brytanii, Generał Dwight D. Eisenhower siedział przy biurku w swoim gabinecie pisząc list do szefa Sztabu Armii Stanów Zjednoczonych Generała George C. Marshalla. Pisał powoli, namyślając się nad każdym słowem, gdyż zdania, które kładł w tej chwili na papier, miały znaczenie wiążące nie tylko dla niego, lecz i dla milionów ludzi pozostających pod jego rozkazami.

Przebiegł oczyma najważniejszy urywek listu.

„...nie mam żadnych wątpliwości, co do gotowości naszych wojsk. Są one doskonale przygotowane do walki w specyficznych warunkach i zdolne do natychmiastowej akcji. Wśród żołnierzy daje się odczuć pewne zniecierpliwienie. Wielu z nich znajduje się na Wyspach Brytyjskich prawie od dwóch lat. Wszyscy marzą o tym, aby raz już mieć poza sobą najważniejszy moment. Istnieje mniemanie, że po usadowieniu się na kontynencie potrafimy dać sobie szybko radę z wyczerpanym nieustannymi atakami z powietrza i wojną na froncie wschodnim przeciwnikiem. Przyznać muszę, że ja sam i większość sztabowców, zarówno naszych, jak brytyjskich, podziela to zdanie. Oczywiście, można jeszcze poczekać, lecz sądzę, że zarówno pora roku, jak i osłabienie przeciwnika ostatnimi wydarzeniami na wschodzie dają nam do ręki duże atuty. Prócz tego, ciągle spędza mi sen z oczu myśl o postępie uczonych niemieckich w produkcji pocisków atomowych i rakiet. Co prawda wywiad nasz posiada dość dokładne informacje na ten temat, lecz są sprawy, które na pewno wymykają się spod jego obserwacji. Korzystając więc z pełnomocnictw uzyskanych podczas konferencji „Sextant“ w Cairo i otrzymanego wtedy rozkazu, który mówił:

„...wkroczy pan na kontynent europejski i wraz z innymi narodami alianckimi podejmie pan operacje, mające na celu wdarcie się do serca Niemiec i zupełne zniszczenie ich sił zbrojnych...“

Mam zamiar przystąpić do ustalenia, na dzisiejszej konferencji z dowódcami brytyjskimi, ostatecznej daty ataku. Wywiad nasz dzięki ofiarnej pracy tysięcy ludzi, zdołał zebrać zupełny obraz umocnień i stanu armii przeciwnika. Plan nasz, jak to już panu kilkakrotnie szczegółowo opisywałem, polega na wysadzeniu silnych oddziałów początkowych, które zabezpieczą pole dla lądujących za nimi dywizji pancernych. Wojska spadochronowe, wysadzone na zapleczu frontu, odegrają rolę ognia zaporowego nie dozwalającego nieprzyjacielowi na szybkie ściągnięcie rezerw. Dziś jeszcze ustalę niektóre fragmenty akcji, podczas konferencji, którą będę miał z Gen. Montgomery...“

Generał złożył list we czworo i wsadził go do długiej niebieskiej koperty. Zadzwonił na adiutanta.

– Proszę wysłać to natychmiast specjalnym samolotem do Washingtonu. Chciałbym, aby jutro rano list ten znalazł się w Sztabie Generalnym. Równocześnie nada pan szyfrowaną depeszę.

Napisał kilka zdań na kartce papieru i podał ją podwładnemu. Spojrzał na zegarek.

– Niech zaraz podjeżdża samochód. Jedziemy do Brytyjskiego Sztabu Generalnego.

Po kilkunastu minutach siedział już za stołem w wielkiej sali konferencyjnej. Przez dziewięć godzin trwała rozmowa dwóch ludzi, na których barkach walczące demokracje złożyły odpowiedzialność za wynik największej operacji wojennej w dziejach świata. Liczni oficerowie do zadań specjalnych przedkładali kolejno stan i możliwości swoich resortów, oraz ich stopień przygotowania.

Wreszcie około północy Montgomery zabrał ponownie głos.

– A więc, proszę panów, z tego, co usłyszeliśmy dzisiaj, wywnioskować można tylko jedno: jesteśmy gotowi. Teraz pozostaje nam jedynie omówienie daty ataku. Czy zgadza się pan ze mną, generale? – zwrócił się do Eisenhowera.

Amerykanin potwierdził zdecydowanym ruchem głowy.

– Zgadzam się z panem w zupełności.

Anglik mówił dalej.

– Pod uwagę musimy wziąć w pierwszym rzędzie dane meteorologiczne. Nie wszystkie okręty, jakie mamy do dyspozycji, nadają się do operacji na wzburzonym morzu. Kanał La Manche potrafi być czasem równie niespokojny jak najburzliwsze morza świata. Nie możemy zaryzykować więc, że w dzień po wyładowaniu pierwszych oddziałów burza uniemożliwi nam łączność z nimi. Musimy także mieć na uwadze fakt, że raz rozpoczętej operacji nie możemy przerywać. Abstrahując od znaczenia moralnego tego rodzaju niepowodzenia, odbiłoby się to fatalnie na wojskowej stronie przedsięwzięcia, gdyż nieprzyjaciel wiedziałby już, gdzie nas może oczekiwać i jak wyglądać będzie lądowanie. Tak więc, znikłby element zaskoczenia, niezwykle ważny dla powodzenia tego rodzaju operacji. Poza tym wszystkim, pamiętać musimy, że wyładunek pierwszych oddziałów odbywał się będzie na pełnym morzu. Dlatego też, sądzę, że najwłaściwsze byłoby lądowanie przed świtem w momencie, kiedy meteorologowie zapewnią nas, że mamy przed sobą, co najmniej kilka dni względnej pogody.

– Oczywiście!

Eisenhower otarł zroszone potem czoło. Na sali unosiła się atmosfera wielkich decyzji. Siedzący za długim stołem ludzie słuchali z zapartym oddechem. Dowódca amerykański milczał przez chwilę, wreszcie rzekł:

– Według powziętych przez nas uprzednio planów, pierwsze wylądować mają na zapleczu dywizje wojsk spadochronowych. Równocześnie, lotnictwo przystąpi do kruszenia fortyfikacji nadbrzeżnych. Wstępne bombardowanie artyleryjskie zostanie przeprowadzone przez ciężkie jednostki floty i wreszcie, po nim nastąpi lądowanie amfibialnych jednostek piechoty.

– Tak. Plan ten został szczegółowo opracowany już od miesięcy i nie widzę powodu, aby zmieniać w nim cokolwiek. Czy ktoś z panów ma jakieś zastrzeżenia?

Spojrzał na dwa rzędy skupionych twarzy. Odpowiedziało mu milczenie.

...a więc – ciągnął dalej Montgomery – pozostaje nam tylko ustalenie daty i wydanie odpowiednich rozkazów. Jednostki przeznaczone do wykonania zadań pozostają już od dawna w gotowości bojowej i nie przypuszczam, aby przygotowanie ich było niedostateczne. – Zwrócił się do dowódców poszczególnych dywizji mających wziąć udział w pierwszym rzucie inwazji:

– Ile czasu potrzeba nam na skoncentrowanie wojsk i przygotowanie ich do uderzenia?

– W ciągu dwunastu dni możemy doprowadzić wszystko do ostatecznego punktu. Wypełnienie luk w oddziałach, spakowanie wojsk na samochody i odwiezienie ich na punkty załadunku wymagać będzie koło trzech, czterech dni. Oczywiście, w razie konieczności da się to wykonać dużo szybciej. Prawdę mówiąc, wszystko jest już od dawna przygotowane – odparł szef transportu Armii Amerykańskiej. Jego brytyjski kolega był tego samego zdania.

Montgomery spojrzał na Eisenhowera.

– Jak pan przypuszcza, generale, czy trzy tygodnie czasu nam wystarczą?

– Tak. – Odpowiedź Amerykanina była lakoniczna. Mówiąc myślał o latach nadludzkiej pracy i miesiącach gigantycznych planowań, które pozwoliły mu wypowiedzieć to jedno decydujące słowo. Często myślał o dniu, w którym będą musieli powziąć ostateczną decyzję, on i Montgomery. Nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie im to tak łatwo. Tymczasem sytuacja dojrzała sama i nie było już siły na kuli ziemskiej, która mogłaby zmienić bieg przeznaczenia. Za trzy tygodnie ludzie na całym świecie wstając rano dowiedzą się, że wojska alianckie uderzyły. Nagle przypomniało mu się, że w Australii będzie wtedy wieczór, a w Stanach Zjednoczonych północ.

– Boże! O czym ja teraz myślę! – roześmiał się w duchu. Czuł jednak, że nerwy ma napięte do ostatecznych granic. Za trzy tygodnie serca milionów matek w Ameryce, w Anglii, Australii, Polsce i tylu innych krajach zabiją ponownie z niepokojem. Ich synowie ruszą do ostatecznej walki, aby pomostem utworzonym ze swych ciał dać drogę pokoleniom, które nadejdą po nich. Daleko w Rosji, miliony ludzi czekały na pomoc. Już trzeci rok wytrzymywali Rosjanie cały napór niemiecki i powoli, po okresie początkowego załamania, powracali na swe ziemie, pchając przed sobą nadludzkim wysiłkiem, okupującego ich kraj nieprzyjaciela. Gdyby inwazja na zachodzie nie powiodła się, wszystkie wolne dywizje niemieckie pognałyby po wspaniałych autostradach Rzeszy na wschód. I wtedy... Znowu ogarnęły go wątpliwości. A jeśli się coś nie uda? Jeśli nie wzięli czegoś pod uwagę? jeśli?... Uniósł głowę i spojrzał na Montgomery'ego.

– Czy nie sądzi pan, generale, że warto by raz jeszcze wysłuchać szczegółowego raportu o działalności naszego wywiadu?

– Ależ oczywiście, chociaż wierzę, że jesteśmy aż nadto dobrze poinformowani o ruchach przeciwnika... – Montgomery zwrócił się do siedzącego przy nim wysokiego człowieka ubranego w mundur generała dywizji. – Może pan, generale... przedstawi nam w szczegółowym zarysie osiągnięcia w pracy na terytorium okupowanym przez przeciwnika, oraz obraz tego, co dzieje się u nas.

Człowiek, do którego skierowane były te słowa, chrząknął i suchym, bezbarwnym głosem rozpoczął:

– Jeżeli chodzi o najbardziej nas interesujące w tej chwili odcinki pracy wywiadu alianckiego, to na podstawie znanych mi raportów oświadczyć muszę, że stan fortyfikacji nieprzyjaciela pomiędzy Le Havre, a Cherbourgiem, jest nam najdokładniej znany. Podczas ostatnich trzech tygodni wydrukowaliśmy kompletne mapy tego terenu. Wszystko to, co może mieć jakąkolwiek wartość dla atakujących jednostek naszych armii, jest tam zaznaczone. Mapy zostaną w przeddzień lądowania rozdane odpowiednim oficerom. Specjaliści przeegzaminują dowódców i pouczą ich w razie najmniejszych wątpliwości. W czasie podróży, a więc już na pokładach okrętów żołnierze dowiedzą się, jak wygląda odcinek wybrzeża, na którym wylądują. Ponieważ plan lądowania jest nader ścisły i podaje dokładne miejsce debarkacji dla każdej, najmniejszej nawet jednostki, nie będzie sprawą trudną dać naszym oficerom i żołnierzom obraz zasadniczych przeciwności na jakie natrafią, nie dając im równocześnie spojrzenia na całokształt planu. Chodzi o to, aby całość projektu spoczywała w umysłach jak najmniejszej ilości ludzi. Nawet oficerowie pracujący obecnie przy różnych fragmentach planu, nie wiedzą, czy chodzi nam właśnie o ten, a nie inny odcinek terenu. Staramy się rozpuszczać fałszywe wiadomości nawet wśród swoich, gdyż jest rzeczą stwierdzoną, że wywiad niemiecki wychodzi z siebie, aby dowiedzieć się choćby fragmentu naszych przygotowań. – Przerwał na chwilę i zajrzał do notatnika – ...Ścisła łączność istnieje pomiędzy naszymi ludźmi we Francji, a nami. Najmniejsze zmiany, jakie zajdą w terenie do chwili inwazji, zostaną natychmiast przekazane w odpowiednie ręce i zaznaczone na mapach. Równocześnie jest w toku akcja mająca na celu rozbudowę francuskiej sieci wywiadowczej w głębi kraju. W tej chwili już mogę powiedzieć, że posiadamy sieć komórek na całym zapleczu frontu, aż do granicy niemieckiej. Wysyła się tam wielkie ilości ludzi, pieniędzy i koniecznego sprzętu, aby doprowadzić pracę do perfekcji. Musimy pamiętać, że po lądowaniu nastąpi druga część akcji, mianowicie: atak w głąb kontynentu. Powracając do inwazji, powiedzieć jeszcze muszę, że opracowaliśmy plan mający za zadanie przerzucenie pewnej ilości naszych ludzi na teren Francji i odwrotnie, przerzucenie pewnej ilości ludzi z terenu francuskiego na nasz. W jednym, jak i w drugim wypadku ludzie ci będą odgrywali rolę kontaktową dla lądujących wojsk. Część z nich wyruszy wraz z pierwszym rzutem desantowym, inni ze spadochroniarzami.

Jeżeli chodzi o nasz front wewnętrzny, to, oczywiście, główną uwagę przykładamy do zwalczania wywiadu nieprzyjacielskiego na terenie Wysp Brytyjskich. Ze względu na niesłychaną w dziejach koncentrację wojsk i materiału oraz na charakter wojny nowoczesnej, gdzie każda, najmniejsza nawet niedyskrecja spowodować może daleko idące konsekwencje, praca nasza jest nadzwyczaj uciążliwa. Mamy tak wiele tajemnic do strzeżenia, że czasem po prostu brak nam ludzi do wypełnienia wszystkich zadań. Z tego też względu musieliśmy niedawno „zaimprowizować“ dodatkowe kontyngenty służby tajnej przeprowadzając ankietę w poszczególnych sztabach alianckich i wyłuskując najbardziej odpowiednie jednostki. Metoda ta dała niezłe rezultaty. W sumie, jestem przekonany, że żadna tajemnica o treści zasadniczej dla prowadzenia wojny nie przedostała się do nieprzyjaciela. Mamy bardzo wiele informacji na ten temat, pochodzących z Niemiec. Nasz wywiad na terenie Rzeszy jest, jak gdyby, instytucją kontrolną dla operującej na Wyspach Brytyjskich defensywy. Z chwilą, kiedy dowiadujemy się, że jakaś pilnie strzeżona tajemnica przedostała się do Berlina, rozpoczynamy systematycznie śledzić jej drogę. W wielu wypadkach metoda ta okazała się bardzo skuteczna. Nie chcąc odbiegać od tematu, raz jeszcze stwierdzić muszę, że informacje nasze, przynajmniej jeżeli chodzi o początkową fazę inwazji, są bardziej niż dostateczne. Rozpoczęte na rozkaz Naczelnego Dowódcy, działania koordynacyjne pomiędzy oficerami wywiadu, a dowódcami poszczególnych jednostek bojowych dają, sądząc z raportów, dobre wyniki. Tak więc, jeżeli chodzi o nasz dział, zameldować mogę z całym spokojem, że jesteśmy gotowi.

– Dziękuję panu, generale. – Eisenhower odetchnął głęboko. Nic nie stało już na przeszkodzie. Jeśli teraz lądowanie nie powiedzie się, będzie to wynikiem jakiegoś niesamowitego przypadku. Zwrócił się do Montgomery'ego.

– Widzę, że możemy przystąpić do omawiania momentu lądowania. W zmęczonych oczach brytyjskiego dowódcy zamigotał błysk. Spojrzał na leżący przed nim arkusz papieru i począł mówić:

– Do wykonania lądowania potrzebne nam są dwa zasadnicze elementy: spokojne morze i księżycowa noc, umożliwiająca operacje desantowe wojsk spadochronowych. – Wyjął z leżącego przed nim stosu papierów, raport meteorologiczny. – Obliczenia znawców wykazują, że tego rodzaju kombinacja powinna nastąpić pomiędzy pierwszym, a dwunastym czerwcem. Co do pogody, to wszyscy opiniodawcy są zgodni w jednym punkcie: przypuszczają, że pomiędzy ostatnimi dniami maja, a pierwszymi czerwca przejdzie przez kanał fala burzliwej pogody. Około trzeciego lub czwartego czerwca, rozpocznie się uspokajanie. Piątego lub szóstego mieć będziemy naprawdę sprzyjające warunki, a więc...

Znowu zapadła cisza. Niewidzialny, lecz uchwytny powiew historii przemknął ponad głowami obradujących.

– A więc – Eisenhower mówił jasno i dobitnie – lądujemy piątego lub szóstego czerwca. Może będzie pan łaskaw zawiadomić o tym Mr. Churchilla. Ja ze swej strony połączę się natychmiast z Washingtonem. Jeżeli głowy naszych państw zaakceptują datę, spotkamy się jutro o ósmej z rana, w celu ostatecznego omówienia szczegółów. Czy dogadza to panu?

– W zupełności. A więc najpóźniej szóstego czerwca?

– Tak. Szóstego czerwca.

W cztery godziny później, kiedy prezydent Roosevelt, premier Churchill, oraz szefowie połączonych sztabów przesłali na ręce Głównodowodzącego Zjednoczonych Armii swoją zgodę, pozostawiając mu w całej rozciągłości swobodę decyzji, plan operacyjny, który od roku rozwijał się pod nazwą operacji „Overlord“ wszedł w życie. W tym samym dniu, setki tysięcy ludzi rozpoczęły intensywną pracę przygotowawczą, nie mając pojęcia o tym, co będzie jej ostatecznym rezultatem. W dowództwach Admiralicji, Sił Lądowych i Powietrznych, najwyżsi oficerowie dowiedzieli się, że uderzenie, na które od dawna oczekiwał cały świat, rozpocznie się dnia Szóstego czerwca 1944 roku.

Загрузка...