Rozdział Xviii: Nad Grobem Nieznanego Żołnierza

Renarda i Seymoura spotkał podczas postoju w Falaise. Szedł właśnie przez jedną z ulic zrujnowanego miasteczka w towarzystwie polskiego kapitana z Pierwszej Dywizji Pancernej, która wytrzymawszy na sobie koncentryczne czterodniowe ataki niemieckie zamknęła „worek Falaise“ i spotkała się z czołówkami amerykańskimi odcinając w ten sposób stutysięczną armię niemiecką w Normandii. Polacy byli dobrej myśli, cieszyli się z sukcesu, lecz narzekali, że pozostawiono ich swojemu losowi w czasie największego nasilenia walk. Byli okrążeni okrążając. Niemcy atakowali z północy, z południa, ze wschodu i od zachodu. Mimo to jednak kocioł nie pękł. Straty dywizji były bardzo wysokie, wyższe niż jakiejkolwiek jednostki alianckiej biorącej udział w działaniach na kontynencie. Jan cieszył się także jak dziecko. Miło było patrzeć na dziesiątki czołgów oznaczonych białymi orłami i tysiące ludzi noszących na hełmach to samo godło. W samym sercu wojsk sprzymierzonych Polacy trzymali doskonale fason, prezentując się bardziej okazale niż jakakolwiek inna jednostka bojowa. Obracając się kilka dni pomiędzy swoimi, podczas kiedy dywizja czekała na konieczne uzupełnienia sprzętu i ludzi, zapomniał prawie, że jest członkiem innej jednostki bojowej. W chwili, kiedy spotkał Renarda i Seymoura, wspomnienia powróciły doń z zakamarków pamięci. Przywitali się serdecznie i Jan przeprosiwszy kolegę udał się z nimi do kwatery Renarda. Po drodze Seymour opowiedział mu swoje przejścia. Był on przydzielony do jednostki pancernej, której zadaniem była dezorganizacja tyłów przeciwnika. Zapuszczali się kilkunastokilometrowymi zagonami na flankę odwracającego się gwałtownie frontu, podpalali, co było do podpalenia i cofali się do swoich linii. W czasie tego, Seymour zajęty był ciągle jako oficer do badania jeńców i ludności, i on jeden tylko z nich wszystkich trzech wykonywał robotę, dla której został przysłany do Francji. Renard, podobnie jak Jan, siedział przez cały miesiąc w czołgu i zajmował się obserwowaniem przewijających się przed jego oczyma wypadków. Nie widział zresztą zbyt wiele, gdyż od początku przydzielony został jako tłumacz do dowództwa dywizji.

Kiedy poszli do kwatery, w której obecnie zamieszkiwał, Seymour powiedział pochylając się do ucha Jana:

– Mamy dla ciebie niespodziankę. Renard wystarał się dla nas wszystkich o urlop czternastodniowy.

– Nie może być! – w głosie Jana dźwięczała szczera radość. – W jaki sposób pan to zrobi?

Francuz roześmiał się nerwowo.

– Ma się tu i tam znajomości, i jakoś się to robi.

– Bardzo wyczerpująca i dokładna odpowiedź. – Jan śmiał się wesoło. Nic tak nie było mu w obecnej chwili potrzebne, jak kilka dni względnego spokoju. – No, a kiedy zaczynamy?

– Jutro od dwunastej w południe. Znajdzie pan swoją kartę urlopową w kwaterze pułku, o ile nie przyniesiono jej panu dotychczas do namiotu.

– Ale dokąd się wybierzemy? – Jan zakłopotał się. Trudno było rzeczywiście znaleźć obecnie we Francji miejsce, gdzie można było spędzić dwa tygodnie beztrosko.

– Do Paryża – mówiąc to Renard patrzył na Seymoura. Ten ostatni zrozumiał go.

– Ależ oczywiście, że też nie pomyślałem o tym. Przecież Paryż jest w naszych rękach. – Nagle zamyślił się – ale czy dadzą nam przepustki na przejazd. Wątpię, czy istnieje jakiekolwiek połączenie pomiędzy Falaise, a stolicą.

– Wszystko już załatwione. Wyjedziemy jutro po południu autem wiozącym dziennikarzy zagranicznych.

Długo jeszcze rozmawiali na temat planowanej podróży. Wreszcie Jan pożegnał się i poszedł na swoją kwaterę. Oczekiwał go tam rozkaz wzywający do dowódcy pułku. Ten ostatni przywitał go wesoło:

– Pięknie się pan wybrał z tym swoim urlopem. Pojutrze wyruszamy dalej. Ciekaw jestem, gdzie nas pan później zastanie?

– Sądząc po tempie, w jakim przebyliśmy pierwszy odcinek drogi, przypuszczam, że zobaczymy się w Berlinie.

– Daj Boże! Daj Boże! – Pułkownik serdecznie uścisnął mu dłoń. – A niech pan tam pozdrowi ode mnie wszystkie piękne mademoiselle. Proszę im powiedzieć, że zaraz po wojnie zawitam do Paryża spragniony pieszczot i dobrego wina.

– Dobrze, panie pułkowniku. Zastosuję się do rozkazu.

Rankiem następnego dnia spotkali się na rynku miejskim, gdzie było wyznaczone miejsce zborne dla reporterów. Po godzinie byli już w drodze.

Do Paryża przybyli od strony Dreux. Kiedy Jan zobaczył na horyzoncie wysmukły kształt wieży Eifla, serce zabiło mu gwałtownie. Po raz pierwszy od czterech lat uświadomił sobie, że jest jeszcze jakaś inna rzeczywistość prócz wojennej. Innym także udzielił się ten nastrój. Nawet gadatliwi reporterzy amerykańscy zamilkli. Renard siedział pochylony do przodu. Oczy jego chłonęły widok wynurzających się z porannej mgły przedmieść i morza szarych dachów na równinie. Na twarzy miał wyraz wielkiego, bolesnego prawie natężenia.

Miasto nie ochłonęło jeszcze po radosnych dniach uwolnienia. Po ulicach wałęsały się tłumy odświętnie ubranych ludzi rozmawiających wesoło i zatrzymujących się na widok mknących z wielką szybkością pojazdów wojskowych. Zwolnili. W śródmieściu nie widać było najmniejszych śladów wojny. Ani jeden dom, ani jedna szyba nie były uszkodzone. Jan, który słuchał przez radio wiadomości o powstaniu paryskim był zdumiony. – Jednocześnie pomyślał o krwawiącej Warszawie. Był to akurat dzień drugiego września. Gazety całego świata pełne były opisów wstrząsającej epopei ginącego miasta. Zatrzymali auto przed „Hotel Scribe“ przeznaczonym dla prasy i niektórych wydziałów „SHAEFU“. Samochody zajeżdżały jeden za drugim zwożąc ludzi i sprzęt potrzebny do rozpoczęcia pracy. Alianci przygotowywali się do przesunięcia kwater sztabowych na teren miasta. Wojna szła szybkimi krokami w kierunku granicy niemieckiej.

Wyskoczyli i udali się na miasto, złożywszy uprzednio swoje pakunki u jednego z dziennikarzy. Szli powoli tonącymi w słońcu ulicami rozkoszując się widokiem domów, drzew i roześmianych, wystrojonych kobiet. Koło Gare St, Lazaire ciężarówki amerykańskie zwoziły sprzęt do mającego powstać punktu żywnościowego czerwonego Krzyża. Kuchnie już pracowały, więc Seymour zaproponował towarzyszom mały posiłek. Weszli. W sali hotelu, który jeszcze przed dwoma tygodniami służył jako centrum wypoczynkowe dla przejeżdżających przez miasto oficerów SS, stały już stoły nakryte białymi, czystymi obrusami. Żołnierze roznosili jedzenie. Przy stołach panował tłok i rumor. Amerykanie, Anglicy, żołnierze Drugiej Francuskiej Dywizji Pancernej, która oswobodziła Paryż i teraz gotowała się do dalszej drogi na zachód, jedli lody, pili „Coca–colę“, i kawę. Cudowne polowe kuchnie amerykańskie dostarczające w czasie walki befsztyki z cebulką wprost na linię ognia i tym razem nie zawiodły pokładanych w nich nadziei. Renard spojrzał na zegarek.

– Mam tu naznaczone pewne spotkanie na dzień dzisiejszy – rzekł uśmiechając się blado do Jana, zwrócił się do Seymoura.

– O której ta osoba ma tam być?

– O dziesiątej wieczór – Anglik patrzył nań z współczuciem. Pamiętał dokładnie słowa Marianne. Było bardzo możliwe, że nie przyjdzie ona na to spotkanie... ani na to, ani na żadne inne...

Nadchodził wieczór. Spacerowali wzdłuż bulwarów nad rzeką. Na moście Aleksandra jakaś kobieta idąca gdzieś z kwiatami, zatrzymała się i podała je Janowi, potem pocałowała go w oba policzki i uciekła. Paryż był pełen wdzięczności i mimo że pierwsza fala entuzjazmu minęła, często jednak można było zobaczyć grupki ludzi podrzucające do góry jakiegoś przerażonego żołnierza amerykańskiego. Jan spojrzał na wspaniałe storczyki.

– Czy ma pan dziś wieczór spotkanie z kobietą? – zapytał po raz pierwszy Renarda.

– Tak, z moją własną żoną. – Francuz był coraz bardziej zdenerwowany.

– Może więc ofiaruje pan te kwiaty pani Renard. Sądzę, że nie będzie miała nic przeciwko temu, jeżeli mąż po tyloletnim niewidzeniu pojawi się z bukietem w ręku – roześmiał się wesoło, lecz widząc znaczące spojrzenie Seymoura, zamilkł. Renard wziął kwiaty i przez chwilę patrzył na nie bezmyślnie. Wreszcie spojrzał na zegarek i kiwnął im głową.

– Jest dwadzieścia po dziewiątej. Pójdę sobie powoli. Spotkamy się w hotelu.

Odszedł szybkim krokiem i znikł w tłumie.

– Chodź – powiedział Seymour do Jana – ten człowiek potrzebować może naszej opieki. Znam Francuzów i wiem jaki wpływ mają na nich przejścia moralne. – Ruszyli w stronę Concordre. Po drodze Seymour opowiedział przyjacielowi, przemilczając jedynie niektóre drastyczne szczegóły, przebieg swojego spotkania z Marianne. Ten ostatni słuchał go uważnie. Wreszcie odparł.

– Czy nie sądzisz, że w życiu decyduje nie wola człowieka, a jedynie przypadek. Tych dwoje ludzi kochało się i kocha nadal. Pracowali przez całą wojnę z narażeniem życia i poświęceniem dla swego kraju, a teraz stanąć mogą przed nierozwiązalnym problemem, o ile oczywiście ta pani nie załatwiła już tego we własnym zakresie...

Mimo swobodnego tonu był wzruszony. Weszli na Pola Elizejskie i przyśpieszyli kroku. Kiedy dochodzili do Placu Gwiazdy,

Seymour spojrzał na zegarek.

– Za dziesięć dziesiąta – powiedział półgłosem – Wydaje mi się, że Renard nie mógł tu jeszcze zdążyć idąc okrężną drogą. Stańmy sobie w cieniu pod sklepieniem Łuku.

Przeszli koło płyty salutując Grób i zatrzymali się. Płyta zarzucona była kwiatami. Wokół niej stało kilka osób z odkrytymi głowami. Blady płomień rzucał nikły blask na ich twarze. Nagle Jan ścisnął Seymoura za rękę. Do Grobu podszedł człowiek w mundurze kapitana Armii Francuskiej. Ukląkł i zaczął się modlić. Seymour raz jeszcze spojrzał na zegarek.

– Pięć po dziesiątej – szepnął Janowi do ucha – biedny Renard.

Wtem pomiędzy ludźmi przecisnęła się młoda kobieta w jasnym płaszczu, stanęła rozglądając się i nagle konwulsyjnym ruchem zakryła usta ręką, jak gdyby chcąc powstrzymać krzyk. Po pewnym wahaniu uklękła koło pogrążonego w modlitwie kapitana. Ten ostatni spojrzał na nią, potem pochylił głowę i trwał tak przez chwilę. Wreszcie wstał powoli i złożył trzymane w ręku kwiaty na grobie. Kobieta wstała również. Trzymając się za ręce ruszyli w kierunku tonącej w mrokach nocy i zapachu kasztanowych drzew Avenue Foch. Nad miastem szedł dźwięk. Wysoko w górze ciągnęły eskadry bombowców na wschód. Seymour stał przez chwilę patrząc w rozgwieżdżone, szumiące rytmem silników niebo, wreszcie ujął Jana pod rękę i poszli w stronę niewidocznego w ciemności Placu Ternes.

Загрузка...