Rozdział X: Ożywił pan martwego człowieka

Kapitan Renard wyciągnął nogi daleko przed siebie i usadowił się wygodniej w fotelu.

– A więc, proszę panów, mamy nowiny!

– Co się stało? Chyba nie jakaś wpadka na sektorze albo zmiany w fortyfikacjach? Przez cały zeszły tydzień dostawaliśmy kręćka przy tych rysownikach, a teraz prawdopodobnie trzeba zmieniać wszystko od nowa. Nigdy w życiu nie myślałem, że szkicowanie map, to taka przewlekła historia. – Jan był zły i zmęczony nadmiarem pracy, jaka spadła na ich plecy podczas ostatnich dni.

– Nie. Na szczęście nic podobnego nie zaszło. Jutro z rana wyruszamy do Francji. Oczywiście odlot nastąpi wieczorem, ale już o ósmej musimy być wszyscy na miejscu.

– Jak to, więc będzie pan skakał z nami? – Jan był szczerze zdziwiony. Nie wyobrażał sobie Renarda w roli skoczka spadochronowego.

– Tego nie wiem. W każdym razie musimy wszyscy pozostawać w gotowości do odlotu, przez cały jutrzejszy dzień. Mam wrażenie, że jeden z nas pozostanie w Londynie. Kto, tego nie umiem panom powiedzieć.

– Ach, więc to tak! – Seymour był zadowolony. Miał już dosyć pobytu w Londynie. Nie mógł się otrząsnąć z niesamowitego wpływu jaki miała nań Elżbieta. Instynktownie wyczuwał, że nie kocha go ona. Szał nie mijał jednak i kapitan w najtrzeźwiejszych swych chwilach nie umiał powiedzieć czemu właściwie nie kończy tej wyczerpującej ciało i dusze znajomości. Przygody, jaką miała z Janem, nie domyślał się nawet. Wiedział, że ten ostatni nigdy nie postąpiłby w ten sposób z kobietą będącą przyjaciółką kolegi. Nie miał zresztą żadnych na ten temat podejrzeń. W każdym bądź razie, zadowolony był z obecnego obrotu rzeczy. Raz czy dwa razy wyrwało mu się przy Elżbiecie niebaczne słowo dotyczące jego pracy wywiadowczej. Pamiętał o tym. Nie mógł jednak wyspowiadać się z tego nawet przed Janem. Wstrzymywał go wstyd i absolutna pewność, że Elżbieta nie może mieć żadnej łączności z wywiadem obcego mocarstwa. W tej chwili jednak, rozważając tę możliwość, podczas kiedy Jan i Renard zajęci byli rozmową, zawahał się. Ostatecznie nie było w jej zachowaniu nic podejrzanego, ale... Odrzucił od siebie tę niewiarygodną myśl. Trzeba się jednak będzie mieć na baczności – pomyślał i począł przysłuchiwać się rozmowie.

– Więc przypuszcza pan, że pozostaniemy we Francji, aż do czasu inwazji? – Spytał Jan.

– Tak. – Renard był w doskonałym humorze – Daj Boże, aby tak się stało. Ja osobiście przypuszczam, że atak naszych wojsk musi nastąpić lada dzień. Po cóż by w innym wypadku, tak gorączkowo rysowali i drukowali te mapy?

– Nie wiem. Czy na wojnie rozumie się kiedykolwiek coś? Ja sam, przyznaję się do tego, nigdy jeszcze nie wyczułem z góry żadnego ważnego wydarzenia. Cała sztuka polega na tym, aby przekazać przeciwnikowi wrażenie, że się coś robi w jednym miejscu, podczas, kiedy robi się zupełnie co innego w innym.

– Wydaje mi się, że nie masz racji – rzekł Seymour – nie wiem dokładnie w jaki sposób będzie przeprowadzone lądowanie naszych wojsk na kontynencie, ale przypuszczam, że będzie to przedsięwzięcie na gigantyczną skalę, inaczej w ogóle nie jest ono do pomyślenia. Nie sądzę, aby można było skoncentrować kilka czy też kilkanaście dywizji wojska, i naładować je na okręty w kraju tak gęsto zaludnionym jak Anglia, nie budząc żadnych podejrzeń.

– Oczywiście, oczywiście – Renard był rozradowany – Ale czy nie wziął pan pod uwagę jednego faktu. Oto jesteśmy tu my, ludzie z „wywiadu“, mający więcej może wspólnego z tą całą imprezą niż wielu generałów. Siedzimy w gmachu, który jest mózgiem i nosem Zjednoczonych Armii, Mamy wgląd w wiele tajemnic, a jednak nie wiemy zupełnie nic. Nie wiemy nawet, czy cała praca, którą tutaj wykonujemy, nie jest przeznaczona jedynie po to, aby zmylić przeciwnika. Ci wszyscy rysownicy, którym tak gorliwie pomagaliśmy, także nie wiedzą, czy praca ich będzie kiedykolwiek zużytkowana. Proszę panów, jeżeli mam być szczery, to powiedzieć muszę, że nigdy jeszcze żadna operacja wojenna nie była przeprowadzona takim nakładem pracy i wysiłku, jak ta, którą będziemy przeżywać. Wszyscy jesteśmy jedynie kółeczkami w olbrzymiej maszynerii, obracającej się według zupełnie nam nieznanych koncepcji ruchu. Wszyscy musimy wykonywać ślepo, nałożone na nas obowiązki. Tak, czy inaczej, odpowiedzialność każdego żołnierza w tej wojnie jest często większa, niż odpowiedzialność wysokich oficerów w wojnach poprzednich. Wojny obecnej nie można wygrać jedynie na froncie. Losy jej decydują się już podczas przygotowań. Na całe miesiące przed rozpoczęciem operacji wodzowie obmyślają plan, który musi działać, albo... Właśnie, to „albo“ czyni z wojny wielką niewiadomą... Wyobraźmy sobie, że któryś z nas nieostrożnie zwierzy się komuś ze spraw, które są tu omawiane. Na drugi dzień, Adolf Hitler zadysponować może koncentrację wojsk na sektorze CD–5. Lądujące oddziały alianckie spotka wtedy takie przyjęcie, że nie będą mogły nawet opuścić okrętów. – Popatrzył na Seymoura. – Czy żaden z panów nie popełnił dotychczas jakiejś małej, powiedzmy, niedyskrecji w rozmowie z osobą trzecią?

– Tak. Ja popełniłem. – Seymour był blady ale zdecydowany.

– Mianowicie? – głos Renarda był miły i zachęcający.

– Powiedziałem pewnej młodej damie, że byłem niedawno we Francji – Seymour wyrzucił ze siebie te słowa jednym tchem i zamilkł. Na twarz wystąpił mu ceglasty rumieniec. Jan patrzył nań ze współczuciem. Nie mógł zrozumieć, co pchnęło tego zrównoważonego człowieka do takiej nieostrożności. Seymour nie był także nowicjuszem w służbie wywiadowczej. Ku zdumieniu Jana, Renard zapytał swobodnym tonem:

– Czy jest pan pewien, – że dama ta zasługuje w pełni na nasze zaufanie? Jeśli opowiedział pan jedynie o swoim pobycie we Francji, nie jest to jeszcze samo w sobie niczym niebezpiecznym.

– Nie. Więcej jej nie powiedziałem. Nie starała się, zresztą, niczego więcej dowiedzieć.

– Przypuszczam, że i tego nie chciała się dowiedzieć.

– Oczywiście, że nie – Seymour zaśmiał się nerwowo to ja sam nieopatrznie... ot, po prostu wyrwało mi się...

– Ależ tak. Oczywiście! Proszę się tym nie przejmować. Ja sam kiedyś... zresztą nie chcę panów zanudzać mymi wspomnieniami. Jeżeli uważa pan, kapitanie Seymour, że osoba ta zasługuje na stuprocentowe zaufanie, nie mam nic więcej w tej sprawie do powiedzenia. Prawie wszyscy popełniamy omyłki tego rodzaju. Gdyby nie to, agenci wywiadu nieprzyjacielskiego nie mieliby co robić w tym kraju. No! Nie zatrzymuję panów. Proszę się przygotować do jutrzejszego wyjazdu. Może spotkamy się w jakimś nocnym lokalu, gdyż ja także mam zamiar uczcić dziś wigilię powrotu do ojczyzny.

Kiedy byli już na korytarzu, wychylił głowę przez drzwi i zawołał Jana.

– Zupełnie zapomniałem, kapitanie Smolarski, że nie wykończył pan jeszcze skrótu perspektywicznego tego wzgórka na Sektorze, gdzie stoją działa „88“. Musimy go jutro oddać. Może więc zostanie pan jeszcze chwilkę i uzupełni brakujące szczegóły.

– Ależ to zajmie mi co najmniej trzy go... – począł Jan i zamilkł widząc znaczące spojrzenie Renarda. – Dobrze – westchnął. Zwrócił się do Seymoura. – Zadzwonię do ciebie, jak tylko skończę. Może przyjedziemy razem z kapitanem Renard. Czy wybrałby się pan z nami, Renard, na czysto męski wieczór w jakiejś przyzwoitej knajpie?

– Ależ z chęcią – Renard wydawał się uszczęśliwiony – umówmy się!

– A więc o szóstej w „Esplanadzie“, zgoda?

– Zgoda – odpowiedzieli jednocześnie. Seymour machnął ręką na pożegnanie i wyszedł.

Kiedy zostali sami, Renard zwrócił się żywo w kierunku Jana.

– Oczywiście wie pan, że nie prosiłem pana o pozostanie tutaj z powodu tego głupiego szkicu. Zresztą sam go wykończyłem dziś rano.

– Domyśliłem się tego. Chodzi więc o Miss O'Connor?

– Tak.

– Czy ma pan jakieś nowe wiadomości?

Renard rozglądał się po pokoju, jak gdyby żałując, że nie ma przy sobie większego audytorium. Ważąc w ustach każde słowo, powiedział cicho.

– Otrzymaliśmy dziś alarmujące wiadomości z kontynentu. Jeden z naszych ludzi donosi, że w Londynie grasuje pewna agentka nosząca kryptonim „B–432“. W zeszłym tygodniu uzyskała ona tajemnicę wojskową niezwykłej wagi od pewnego oficera polskich wojsk spadochronowych. Oficer ten wyznał jej, że był niedawno we Francji, na zachód od Cherbourga i tam zebrał obfity materiał w związku z robotami fortyfikacyjnymi. „Atlanitic Wallu“. Raport jej szefa jest dość... hm..., entuzjastyczny:

– I pomyśleć, że moja skromna osoba narobiła tyle hałasu po tamtej stronie. – Jan roześmiał się, lecz nagle urwał i zamilkł – zupełnie o tym zapomniałem. Więc to oznacza, że...

– Tak, – Renard był poważny i zamyślony – to oznacza, że Miss Elizabeth O'Connor jest zwykłym szpiegiem niemieckim.

– I proszę sobie wyobrazić, że to Seymour i ja wyciągnęliśmy ją na pół żywą z piwnicy. Nie można powiedzieć, aby nas specjalnie szukała, ot, po prostu nawinęliśmy się jej w ręce.

Renard myślał intensywnie.

– Jak pan przypuszcza, czy lepiej jest zaaresztować ją od razu, czy też poczekać, aż naprowadzi nas na kogoś większego.

– Nie jestem urzędnikiem śledczym – Jan nie chciał wydawać żadnych opinii. W pamięci miał jeszcze wieczór spędzony z Elżbietą. Nie lubił mówić o kobietach, które zahaczyły o jego życie w ten specyficzny sposób.

– Nie o to chodzi. Chciałbym tylko zasięgnąć pańskiej rady. Ta młoda dama jest pod naszą nieustanną obserwacją. Teraz właśnie oczekuję telefonu, gdyż jej aniołowie stróże zmieniając się podają mi przebieg swego dyżuru. Osobiście sądzę, że należało by ją unieszkodliwić. Nawet jeżeli nie uda nam się schwycić nikogo prócz niej, gra jest warta świeczki, gdyż wprowadzi zamęt do komórki wywiadowczej i spowoduje panikę. Teraz w przededniu inwazji chodzi nam przede wszystkim o unieruchomienie jak największej ilości agentów. W tym celu zresztą zażąda się teraz zamknięcia konsulatu niemieckiego i japońskiego w Irlandii. Mamy wiele danych na to, że większa część wiadomości przesiąka do Niemiec właśnie tą drogą.

– Chętnie zrobię, co będę mógł, dla pana – Jan był nieco speszony. Do ostatniej chwili przypuszczał, że Elżbieta okaże się zwykłą, szukającą przygód dziewczyną – Jeżeli potrzebuje mnie pan do czegokolwiek, jestem na pańskie usługi.

– To dobrze. Widzi pan, mam taki plan: podczas, kiedy kapitan Seymour będzie oczekiwał nas w „Esplanadzie“, my postaramy się zaaresztować tę młodą damę. Chciałbym zrobić to wszystko tak dyskretnie, aby nazwisko pańskiego przyjaciela nie było łączone z tym wypadkiem. Miss Elizabeth będzie sądzona w trybie doraźnym, a kapitan Seymour, nawet jeżeli będzie o nim mowa, nie ukaże się na widowni. Ja, jako jego bezpośredni w chwili obecnej przełożony, sprzeciwię się ściągnięciu od niego zeznań na piśmie, tłumacząc się wyższą koniecznością wojenną. Przypuszczam, że dowody, jakie zdołamy obaj przedstawić, wystarczą sądowi do wydania orzeczenia.

– No! Mam nadzieję! – Jan pogodził się już z losem. Był zadowolony, że Seymour nie będzie wiedział o niczym. Nagle przypomniało mu się coś.

– Jakże będziemy mogli zeznawać na procesie O'Connor, jeżeli w tym samym czasie znajdziemy się we Francji.

– We Francji będzie jedynie kapitan Seymour. Jego sytuacja tutaj stała się trochę... hm... delikatna... tak, delikatna... W terenie natomiast jest on bardzo dobry. Zna okolice Caen lepiej niż ktokolwiek z nas, gdyż mieszkał tam przez pięć lat. Poza tym orientuje się nie gorzej niż kto inny. My także wyruszymy, lecz mam wrażenie, że stanie się to dopiero w dniu uderzenia. Oczywiście, jedynie w tym wypadku, jeżeli uderzenie pójdzie w kierunku naszego sektora. Jeśli nie, wtedy prawdopodobnie pozostaniemy tutaj, aż do otrzymania innych rozkazów.

W tej chwili na biurku zadźwięczał telefon. Renard uniósł słuchawkę.

– Tak... to ja... kapitan Renard... tak, to dobrze... proszę się stamtąd nie oddalać... Jaki adres?... Tak. Dziękuję... Za piętnaście minut tam będziemy.

Powiesił słuchawkę.

– Nasza perła znajduje się obecnie w pewnym domu w Soho – powiedział wesoło – mieszkanie, do którego weszła, pozostaje od kilku tygodni pod obserwacją Scotland Yardu. Mieszka tam pewien młody człowiek, który, jak mi się wydaje, trudni się pokątnym handlem aparatami radiowymi, a wie pan, co można zrobić, mając w mieszkaniu wszelkiego rodzaju części do radioaparatów! Zresztą, nie przesądzajmy sprawy. Trzeba zbadać na miejscu, jak się rzecz ma.

Zadzwonił na dyżurnego żołnierza.

– Poproście tu do mnie porucznika Gilesa, pokój „F 131“!

Po kilku minutach wszedł młody człowiek ubrany w jasny garnitur i miękki kapelusz. Renard przedstawił go Janowi, po czym rzekł:

– Potrzebny nam jest nakaz aresztowania. Biorę wszystko na swoją odpowiedzialność.

Piękny młodzieniec uśmiechnął się rozbrajająco.

– Ach! Jeżeli tylko o to panu chodzi, jestem zawsze do dyspozycji. Wyciągnął z kieszeni maty bloczek i wręczył go Renardowi.

– Proszę wypisać sobie na tej oto karteczce nazwisko i adres potrzebnej panu osoby. Zresztą, jeżeli pan chce, mogę z panem pojechać. I tak nie może pan nikogo w tym kraju zaaresztować bez pomocy urzędnika brytyjskiej policji.

– To świetnie – Renard był najwyraźniej ucieszony – chodzi mi o pewną młodą damę, która... hm... zamiast zajmować się sprawami, jakie przystoją dziewczętom w jej wieku, trudni się wydobywaniem tajemnic od oficerów Jego Królewskiej Mości i przekazywaniem ich wprost do Berlina.

– Ach! Więc to taki ptaszek! – Młody człowiek zatarł ręce. – Dawno już nie mieliśmy czegoś podobnego. Auto czeka. Czy potrzeba będzie większej ilości ludzi do obsadzenia domu?

– Nie wiem. Niech pan lepiej zadzwoni do Scotland Yardu.

Po kilku minutach siedzieli wszyscy trzej w aucie mknącym w kierunku Soho.

– Muszę panu powiedzieć – rzekł Renard do Jana – że porucznik Giles jest oficerem kontaktowym pomiędzy nami, a Scotland Yardem, i ma nie ograniczone wprost pełnomocnictwa. Jest on jednym z nielicznych ludzi w tym kraju, którzy mogą wejść bez nakazu rewizji do czyjegoś mieszkania, lub zatrzymać Bogu ducha winnego człowieka na ulicy.

Giles roześmiał się z zażenowaniem.

– Kapitan Renard wyolbrzymia moje znaczenie. W każdym bądź razie, z radością pomogę panom przytrzymać tę panienkę.

Auto zwolniło i zatrzymało się przed starą, odrapaną ruderą. Pierwszy wysiadł Renard i dał znak człowiekowi, który stojąc koło przystanku tramwajowego zajęty był w tej chwili studiowaniem najnowszego wydania „Daily Telegraph“. Człowiek zbliżył się powoli.

– Czy jest tu jeszcze?

– Jest, panie kapitanie.

– Niech pan stanie na rogu i zatrzyma samochód policyjny. Nie chcę tu robić widowiska. Niech obstawią z daleka dom i wszystkie wyjścia z dzielnicy. Nigdy nie wiadomo, jakie niespodzianki mają w zanadrzu tego rodzaju ludzie. Czy wie pan dokładnie, w którym mieszkaniu znajduje się ta pani?

– Tak. Pierwsze piętro od frontu. Drzwi na wprost.

– Dobrze.

Weszli do bramy przyległego domu. Renard pierwszy zabrał głos.

– Jak myślicie, panowie, czy jest sens wpadać do mieszkania człowieka, przeciwko któremu nie ma wielkich poszlak i aresztować tam kobietę, która zawsze powiedzieć może po prostu, że przyszła do niego w odwiedziny?

Giles uśmiechnął się.

– Tak czy inaczej, chce pan przecież zobaczyć dzisiaj tę młodą damę pod kluczem. Lepiej więc będzie, jeśli wpadniemy niespodziewanie do podejrzanego lokalu i pochwycimy ją tam. Przy okazji, zawsze będzie można powęszyć. Nie sądzę zresztą, aby obecny okres działań wojennych sprzyjał długiej obserwacji szpiegów i pozostawianiu ich na swobodzie.

– Zgoda – Renard dał się łatwo przekonać. Sam miał ochotę na przetrząśnięcie mieszkania, w którym znajdowała się w tej chwili Elżbieta O'Connor.

Minęli bramę i weszli na piętro. Giles zapukał energicznie do drzwi. Usłyszeli wewnątrz kroki. Jakiś męski głos zapytał:

– Kto tam?

– W imieniu Jego Królewskiej Mości proszę otworzyć! – głos Gilesa brzmiał twardo i stanowczo. W tej chwili za drzwiami rozległ się lekki, ledwie dosłyszalny trzask. Giles odskoczył poza framugę. W ręce trzymał ciężki pistolet automatyczny. Jan i Renard poszli za jego przykładem.

– Proszę otworzyć! – Giles stanął tuż za framugą drzwi. Broń w jego ręku skierowana była na wysokość piersi człowieka, który stał po ich przeciwległej stronie. W tej chwili padła krótka seria strzałów. Z drzwi poleciały drzazgi. Tynk na przeciwległej stronie klatki schodowej osunął się z hałasem. Jan wystrzelił dwukrotnie pod ostrym kątem, nie chcąc wystawiać się na ogień ukrytego poza framugą przeciwnika.

– Ma pistolet maszynowy – Giles stwierdził ten fakt z zupełnym spokojem. – Trzeba wykurzyć go w inny sposób.

Pobiegł na dół. Po chwili powrócił niosąc w ręku małą teczkę. Na ulicy zaczęli gromadzić się ludzie. Kordon trzymających się za ręce policjantów utrzymywał ciekawych z dala od miejsca walki. Jan wyjrzał przez okno znajdujące się na klatce schodowej. Na przeciwległym dachu, w bramach i w oknach sąsiedniej kamienicy dostrzegł hełmy policjantów. Scotland Yard działał jak zwykle z niesamowitą szybkością. W tej chwili na schodach ukazał się umundurowany oficer policji w towarzystwie kilku szeregowych.

– Czy potrzeba panu czegoś, sir? – zwrócił się do Gilesa.

– Na razie, nie. Sam spróbuję sobie dać radę. Niech wszyscy cofną się do bramy. Chcąc nie chcąc Renard i Jan musieli posłuchać. Tymczasem Anglik wyjął z teczki jajowaty granat i szybkim ruchem podłożył go pod drzwi. Jednym skokiem znalazł się na półpiętrze. Stamtąd zjechał po poręczy w dół. Kiedy był już na dole, ścianami domu zatrzęsła silna detonacja. Klatka schodowa napełniła się kurzem powstałym z eksplozji i opadającego ze ścian tynku. Gdzieś na chodniku zabrzęczała upadająca szyba.

– A teraz jazda! – pobiegli na górę. Drzwi leżały wyłamane do wewnątrz mieszkania. Giles skradając się wsunął głowę do przedpokoju. Wyprostował się, i z pistoletem w ręku przekroczył próg. Oczom wchodzących przedstawił się mrożący krew w żyłach widok. Na podłodze, ściskając w pokrwawionych rękach pistolet maszynowy, leżał człowiek. Jeden rzut oka wystarczył Janowi na stwierdzenie, że z ciała jego odeszło życie. W tym samym momencie, za na wpół uchylonymi drzwiami prowadzącymi do wewnątrz mieszkania coś poruszyło się. Zamarli w bezruchu. Jan, powoli, stąpając na palcach, zbliżył się do drzwi. Nagle padł strzał. Po chwili wszyscy usłyszeli łoskot padającego ciała. Renard podsunął się do framugi i szybko zajrzał do wewnątrz. Objął wzrokiem pokój i powolnym, zmęczonym ruchem założył pistolet za pas. Weszli. Obok łóżka leżała kobieta. Jej szeroko otwarte oczy zdawały się wpatrywać we wchodzących z wyrazem wielkiego, spokojnego zdziwienia. Powieki drgały lekko. Palce zacisnęły się konwulsyjnie na rękojeści rewolweru. Kiedy Giles podbiegł do niej i wyrwał broń z drobnej, opalonej dłoni, całe jej ciało przebiegł dreszcz. Wyraz zdziwienia zastygł na wieki w olbrzymich, zielonych oczach. Na podłodze rosła powoli ciemna, szkarłatna plama krwi.

Kiedy wieczorem przybyli na umówione miejsce, Seymour przywitał ich z pewnym roztargnieniem. Elżbieta nie przybyła na umówione spotkanie. Telefonował do jej gospodyni, lecz ta odpowiedziała mu, że Miss Elizabeth wyszła wczesnym rankiem i jeszcze nie wróciła. Seymour westchnął. O ile nie wróci wieczorem, nie zobaczy jej już przed odlotem. Poza tym, ostatnia rozmowa z Renardem nastroiła go minorowo. Przez całe swoje życie był uczciwym człowiekiem, a od czasu pełnienia służby w „Intelligence Service“ często otrzymywał bardzo odpowiedzialne prace. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się nic podobnego. Przedtem nie uwierzyłby w ogóle, że może popełnić tego rodzaju niedyskrecję. Nie winił zresztą Elżbiety, lecz siebie. Ostatecznie, nie prosiła go o zwierzenia. To on sam zachował się jak smarkacz. Myśl ta trapiła go, więc pił wiele i nalewał wszystkim. Po kilku kieliszkach humory poprawiły się. Jedynie Jan pozostał milczący. Pożegnał się wcześniej niż przypuszczali, wymawiając się zmęczeniem i chęcią wyspania przed jutrzejszym zadaniem. Pozostali sami. Seymour nie czuł działania alkoholu. Znajdował się jednak w nastroju, kiedy człowiekowi łatwiej przychodzi powiedzieć, coś, co na trzeźwo wymagałoby dłuższego namysłu. Jadąc na wyprawę, z której nie wiedział czy powróci, musiał spełnić prośbę Marianne.

– Czy pan jest żonaty? – zwrócił się nagle do Renarda – Proszę wybaczyć mi tego rodzaju zapytanie, lecz za chwilę wytłumaczę panu, o co mi chodzi.

– Tak. Jestem żonaty, a właściwie byłem, gdyż o żonie mojej, mimo największych starań, nie mam wiadomości. Nie wiem gdzie ona jest.

– Ale ja wiem.

Twarz Francuza powlekła się trupią bladością.

– Jest pan pijany – powiedział nie podnosząc głosu – ale nawet w tym wypadku zabraniam panu mówić na ten temat. Dziwię się, że człowiek pańskiego...

– Nie. Nie jestem pijany. – Seymour mówił bardzo szybko. Nie mógł patrzeć spokojnie na mieniącą się gniewem twarz Francuza – Pana żona ma na imię Marianne i poznała pana na uniwersytecie...

Renard zerwał się z krzesła, lecz opanował się natychmiast i usiadł. Na czoło wystąpiły mu maleńkie kropelki potu.

– Skąd pan o tym wie!!?

– Widziałem się z pana żoną we Francji. Pracuje ona w F.F.I. Prosiła mnie, abym nie wspominał o niej panu, ani jednym słowem. Bała się, że może nie doczekać (proszę wybaczyć mi moją szczerość) końca wojny i nie chciała w obecnej trudnej chwili niszczyć pańskiej równowagi duchowej. Dopiero po uwolnieniu Paryża, miałem powiedzieć panu o tym wszystkim. Będzie przychodziła co dnia na grób Nieznanego Żołnierza, by modlić się o pewnej określonej godzinie. Oczywiście, nie powiedziałbym panu nic o tej całej rozmowie, gdyby nie to, że jutro wylatujemy na dość ryzykowną wyprawę. Nie mogę brać na swoją odpowiedzialność szczęścia dwojga ludzi. Gdybym nie powrócił, wtedy moglibyście się już nigdy nie spotkać... Nie wspomniał, że Marianne jest agentem CD–5. Nie wolno było ułatwiać Renardowi poszukiwań. Dał na to słowo tej nieszczęśliwej kobiecie i musiał go dotrzymać. Kiedy opuszczali lokal, Francuz był innym człowiekiem. Oczy świeciły mu jasno, a z twarzy znikł poprzedni wyraz zamyślenia.

– Nigdy panu nie zapomnę tej przysługi – powiedział przy pożegnaniu. – Ożywił pan martwego człowieka...

Загрузка...