Rozdział Vii: Boże skarz Anglię!...

Tyle, tyle dni! Gdzie byłeś tak długo? Myślałam, że oszaleję. Jak można robić tego rodzaju żarty? Wiedziałeś przecież, że zamartwię się na śmierć.

– Na razie nie wyglądasz jak nieboszczka. Co do pierwszego zapytania, to mam tylko jedno wyjaśnienie: „sprawy służbowe“.

Seymour trzymał ją za ręce i patrzył rozkochanym wzrokiem w jej oczy.

– Nienawidzę twoich spraw służbowych!

– Elżbieta miała minę rozkapryszonej dziewczynki.

– Muszę cię pocieszyć. Nie przypuszczam, żeby wysłali mnie gdzieś znowu.

– Wysłali? – podniosła na niego roześmiane oczy – jesteś niedobry. Na pewno nikt cię nigdzie nie wysyłała pojechałeś do jakiejś swojej starej miłości i boisz się teraz mi o tym powiedzieć.

Roześmiał się.

– Gdybyś wiedziała, gdzie byłem, na pewno byś inaczej mówiła.

– No powiedz gdzie? Powiedz! – przytuliła się do niego całym ciałem, ale zaraz odsunęła się i spojrzała mu uważnie w oczy.

– Jaka ja jestem głupia. Przecież wam wojskowym nie wolno nic opowiadać pod karą mąk piekielnych. Bardzo cię przepraszam. Nigdy już nie narażę cię na tego rodzaju zapytania. Muszę jednak stwierdzić, że wy mężczyźni jesteście teraz w doskonałej sytuacji. Nie mówię o tobie, ale o tych wszystkich żonatych. Wyjedzie sobie taki pan, gdzie go oczy poniosą, a potem powiada żonie: „Słuchaj, musiałem wyjechać z miasta w sprawach służbowych“. Co gorsze, nie wolno go nawet pytać o to gdzie był. No ale skończmy już z tym wszystkim. Jeżeli rzeczywiście gdzieś tam musiałeś być, na pewno nie było ci zbyt wesoło. Wobec tego proponuję, abyśmy poszli się gdzieś rozerwać. Mam ochotę tańczyć na rękach. Myślałam, że cię już nigdy nie zobaczę. Nie masz pojęcia, jakie głupstwa chodziły mi po głowie.

– Dobrze – Seymour także chciał odprężenia po niedawnych przejściach – będziemy dziś szaleli. Mam zresztą trzy dni urlopu i przyrzekłem sobie, że każdą jego minutę spędzę z tobą – zasępił się nagle. – Mam nadzieję, że nie znalazłaś jeszcze żadnej pracy?

– Nie. Wiesz że to straszne. Demoralizujesz mnie. Gdyby mi ktoś pół roku temu powiedział, że będę szczęśliwa z powodu braku pracy, gdyż umożliwi mi to przebywanie na pewien okres czasu z jakimś mężczyzną, nie uwierzyłabym.

– Naprawdę cieszysz się? – przytulił ją ramieniem.

– Gdybyś wiedział jak tęskniłam, gdybyś tylko wiedział...

Niespodziewanym ruchem chwyciła jego rękę i przytuliła ją do ust. Potem wspięła się na palce i zarzuciwszy mu ramiona na szyję wpiła się ustami w jego usta. Trwali tak, póki Seymour nie zatoczył się jak pijany i nie oparł ręką o ścianę.

– Chodźmy – rzekł ochrypłym głosem – chodźmy, bo obawiam się, że wcale nie wyjdziemy.

Kiedy byli już na ulicy spytał:

– Dokąd chciałabyś pójść?

– Wszystko mi jedno. Mam ochotę upić się ze szczęścia.

– A więc chodźmy się upić – zawyrokował. – Niedaleko stąd jest dobry lokal z orkiestrą i jakim takim wyborem trunków.

W tym czasie Jan, który na prośbę Renarda pozostał w biurze, prowadził z tym ostatnim rozmowę.

– Niech mi pan opowie w porządku chronologicznym wszystko to, co przeżył pan podczas pobytu we Francji.

– Zasadniczo niewiele mam do powiedzenia. Wylądowałem gładko, prawie na głowę oczekującego mnie łącznika, a później siedziałem całą dobę w ukryciu czekając na możność skontaktowania się z Seymourem. W końcu przyjechał jakiś człowiek na rowerze i udałem się z nim do jakiegoś domku na skraju lasu. Tam oczekiwał już kapitan Seymour w towarzystwie jakiejś pani. Zdaje mi się, że jest ona kierowniczką akcji na Sektorze CD–5. Przesiedzieliśmy we trójkę do wieczora w głębokim, doskonale urządzonym schronie. W nocy wsiedliśmy na rowery i z wielkim, przyznaję, strachem udaliśmy się w stronę morza. Na jakieś pięć kilometrów przed wybrzeżem zsiedliśmy i pozostawiliśmy rowery w domu, którego położenia nie umiałbym określić ze względu na nieznajomość terenu i panujące ciemności. Resztę drogi odbyliśmy pieszo. Jak nam się udało, tego nie wiem. Wiem natomiast, że cały ten obszar jest gruntownie zaminowany i pilnie strzeżony. Osobiście uważam, że tego rodzaju przeprawy są wyczynem organizacyjnym Francuskiego Ruchu Oporu. Ludzie ci pracują z niesłychanym poświęceniem. W naszym wypadku, na przykład, jakiś młody człowiek posuwał się cały czas o mniej więcej trzysta metrów przed całą grupą służąc widocznie za obiekt dla ewentualnych zasadzek nieprzyjaciela. Kobieta, która była z nami, opowiadała mi, że przeszedł on już tę drogę około stu pięćdziesięciu razy... Na brzegu wsiedliśmy do małej łodzi. Morze było wysokie i obawiałem się przez cały czas, że łódka się przewróci. Sam nie wiem jakim cudem dotarliśmy do czekającej na nas łodzi podwodnej. Nie wyobrażałem sobie, aby tego rodzaju spotkania były możliwe bez użycia jakichkolwiek świateł sygnałowych i przyrządów. Dalszy ciąg naszej podróży jest panu znany.

– Tak. Czy nie mógłby mnie pan objaśnić, kim jest młoda dama przebywająca ostatnio często w towarzystwie pańskiego przyjaciela?

Pytanie to padło tak nieoczekiwanie, że Jan na chwilę stracił mowę.

– Czy chodzi panu o miss O'Connor?

– Tak. Mam wrażenie, że tak właśnie brzmi jej nazwisko. Czy nie mógłby pan podać mi bliższych danych o tej pani. Oczywiście – tu głos wesołego zazwyczaj kapitana nabrał metalicznego tonu – muszę pana prosić o zupełną dyskrecję wobec kapitana Seymoura. Mógłby on zrozumieć moje zainteresowanie zupełnie opacznie.

– Nie potrzebuje mi pan przypominać, kapitanie Renard, o tym, że jestem oficerem wojsk alianckich, a przede wszystkim żołnierzem polskim. Nie przypuszcza pan chyba, że jestem za mało inteligentny na rozumienie pewnych zasadniczych faktów związanych z przysięgą wojskową.

Powiedział to ostrym tonem. Miał wewnętrzne przekonanie, że jest dobrym i odpowiedzialnym żołnierzem i nie znosił ciągle ponawianych próśb Renarda o dyskrecję. Ku jego zdumieniu ten ostatni rozpogodził się.

– Brawo kapitanie, brawo! Takiej właśnie odpowiedzi spodziewałem się po panu. Proszę mi się jednak nie dziwić. To, co chciałbym panu powiedzieć, dotyczy pańskiego dobrego przyjaciela. Jest rzeczą zupełnie zrozumiałą, że przed zawierzeniem pewnych nurtujących mnie podejrzeń, chciałem upewnić się, czy mogę liczyć na pańską współpracę. Uprzedzam, że cała ta sprawa może się dla kapitana Seymoura zakończyć dość... hm... nieprzyjemnie, tak... nieprzyjemnie – powtórzył i uważnie spojrzał na Jana. Ten ostatni wpatrzył się weń otwartymi ze zdumienia oczyma.

– Nie chce pan chyba powiedzieć, że Seymour jest szpiegiem niemieckim. Nawet gdyby przedstawił mi pan niezbite dow...

– Chwileczkę, drogi przyjacielu, chwileczkę. Czy powiedziałem panu, że uważam Mr. Seymoura za szpiega? Nie. Chodzi mi o zupełnie co innego. Pragnąłbym, aby mi pan pomógł w... hm... zorientowaniu się, tak, zorientowaniu się w sytuacji. Bardzo jestem ciekawy z natury, a teraz w czasie wojny cecha ta rozwinęła się u mnie do niebywałych po prostu rozmiarów. Jeżeli myślę o kapitanie Seymour jako o człowieku, którego spotkać może z naszej strony pewna przykrość, to mam na myśli jedynie przykrość natury czysto moralnej, taką na przykład jaka spotyka człowieka, który utraci ukochaną kobietę, lub przekona się, że miłość jej jest jedynie grą.

Jan gwizdnął przez zęby.

– A więc o to panu chodzi! Że też wcześniej nie domyśliłem się tego. Czy ma pan jakieś przesłanki, na podstawie których mógłby pan przypuszczać, że ta młoda osoba jest nieuczciwa.

– Szczerze przyznaję, że nie mam najmniejszej pewności, co do tego. Nie wolno nam jednak zapominać, że może ona być na usługach nieprzyjacielskiego wywiadu. Mógłbym kazać ją śledzić naszym ludziom, ale tego rodzaju obserwacja nie zawsze daje wyniki, a poza tym mogłaby wzbudzić jej uwagę. Dlatego wolę zwrócić się bezpośrednio do pana i omówić z panem sposób na „rozpracowanie“ tej damy.

– Oczywiście, zrobię wszystko, co tylko jest w mojej mocy, aby panu pomóc, nie wiem tylko, czy będę na coś przydatny. Seymour nie bardzo lubi mówić o swoich miłostkach (czemu się zresztą wcale nie dziwię).

– Ależ drogi kapitanie – Renard roześmiał się wesoło – wydaje mi się, że źle mnie pan zrozumiał. Nie chcę prosić pana o szpiegowanie swego przyjaciela, ani też o wdzieranie się w jego prywatne... hm... przeżycia. Chodzi mi o obmyślenie jakiegoś planu, który pozwoliłby nam sprawdzić, czy miss O'Connor jest lojalnym obywatelem tego kraju, czy też... hm... nielojalnym. Wczoraj wieczorem myślałem o tym wszystkim przez dłuższy czas i wymyśliłem sobie jeden malutki planik. Otóż, jeżeli chodzi o nasze możliwości na terenie Anglii, to nie jesteśmy w stanie uzyskać informacji o poruszających się w chwili obecnej na tym terenie szpiegach. Rozumie pan, co mam na myśli? Jeżeli dowiadujemy się o jakimś agencie, staramy się urządzić go tak, aby stracił swobodę ruchów. Natomiast na kontynencie sprawa przedstawia się o wiele lepiej. Nie znam przebiegu tych ruchów dokładnie, ale wiem, że możemy w przybliżeniu ustalić, jakie informacje zostały zdobyte przez nieprzyjaciela. Oczywiście nie we wszystkich wypadkach i nie zawsze. Istnieją jednak duże możliwości sprawdzenia, czy jakaś fałszywa wiadomość specjalnie podana obcemu agentowi przedostała się za Kanał.

– Rozumiem – Jan gwizdnął z cicha przez zaciśnięte zęby. – Chciałby pan przekazać miss O'Connor jakąś nieprawdziwą wiadomość o naszych przygotowaniach inwazyjnych, a potem sprawdzić, czy wiadomość ta znajduje się w rękach nieprzyjaciela.

Renard rozpromienił się.

– O to mi właśnie chodzi, panie kapitanie, o to mi właśnie chodzi.

– I chciałby pan mnie użyć do tego celu?

– Taki właśnie miałem zamiar.

– Jestem oczywiście do pana dyspozycji, chociaż, szczerze mówiąc, wolałbym aby ta pani okazała się najzwyklejszą śmiertelniczką.

– I ja także. Cóż, kiedy czasy jakie przeżywamy zmuszają nas do patrzenia na każdego człowieka, jak na przypuszczalnego wroga.

W tej chwili na biurku zadźwięczał telefon. Renard uniósł słuchawkę. Po twarzy jego przebiegł wyraz zadowolenia.

– Ach. Kapitan Seymour. Bonjour, monsieur Seymour! Jak się pan czuje na swoim maleńkim urlopie?... Tak, to doskonale. Bardzo się cieszę... Kogo poprosić? Kapitana Smolarskiego?... W tej chwili, właśnie jest u mnie i rozmawiamy sobie o starych czasach... dobrze... oddaję mu głos...

Podał słuchawkę Janowi.

– Hallo, czy to ty John?

– Tak, stary rozpustniku, to ja.

– Może byś wpadł na pół godzinki do „Esplanady“? Jestem w towarzystwie miss O'Connor i bardzo nam ciebie brak. Muszę przyznać, że moja towarzyszka dopomina się o ciebie. Powiada, że chciałaby ci podziękować za uratowanie.

– Prośba pięknej kobiety jest dla mnie rozkazem. Za kwadrans pojawię się tam. Mam nadzieję, że zamówisz przed moim przyjściem butelkę „White Horse“. Jestem dziś w takim nastroju, że mógłbym wypić na jednym posiedzeniu całoroczną produkcję gorzelnianą Wysp Brytyjskich.

W słuchawce zadźwięczał śmiech.

– Oczekujemy cię za kwadrans. Pamiętaj, że punktualność jest najlepszym sprawdzianem dyscypliny wojskowej, jak powiada Renard.

– Dobrze. Przyjadę na pewno.

Powiesił słuchawkę.

– Okazja nadarza się nawet łatwiej niż przypuszczałem. Seymour siedzi w tej chwili w „Esplanadzie“ wraz ze swoją panią i prosi mnie, abym przyłączył się do towarzystwa. Obiecałem im, że zaraz tam przyjadę. Może uda mi się przemycić po pijanemu jakąś decydującą o losach wojny tajemnicę.

Roześmieli się obaj.

– A teraz – Renard spoważniał– niech pan sobie dobrze zapamięta to, co chciałbym panu powiedzieć. Otóż, jeżeli pan będzie miał okazję wtrącenia kilku słów tak, aby Seymour ich nie słyszał. Proszę powiedzieć, że był pan jako skoczek we Francji. Wylądował pan pod Cherbourgiem i czekał przez dwa dni na wiadomości o planie fortyfikacji portu. To, co pan otrzymał, było zupełnie nie zadowalające i musi pan jechać jeszcze raz za dwa tygodnie. Może jej pan nawet zaproponować współpracę w wywiadzie. Oczywiście każe jej pan dać słowo honoru, że nie powie o pańskiej propozycji słowa do Seymoura.

– Dobrze. Postaram się wszystko załatwić tak, jak trzeba,

– No to, do jutra.

– Do jutra.

Kiedy wysiadał z taksówki przed drzwiami dancingu, przekonał się, że nie ma przy sobie ani pensa.

– Może mnie pan zawiezie z powrotem do gmachu, sprzed którego wyruszyliśmy – zwrócił się do szofera: – Zapomniałem pewnej rzeczy.

Zawrócili. Renard przyjął go ze zdziwieniem.

– Myślałem, że coś się stało, ale to dobrze, że pan przyjechał. Otrzymałem meldunek, który zdaje się potwierdzać w pewnej mierze moje przypuszczenia.

Wyjął z kasy plik banknotów i wręczył go Janowi.

– To są pieniądze przeznaczone na przeprowadzenie pańskiego zadania. Proszę się nimi zupełnie nie krępować. Na to właśnie są. Obliczenie zrobimy sobie, kiedy uzna pan to za stosowne.

– To bardzo dobrze – Jan roześmiał się wesoło – obawiałem się, że mój budżet może załamać się przy tego rodzaju eskapadach.

Kiedy zdejmował palto w szatni „Esplanade“, podszedł doń Seymour.

– Obawiałem się już, że nie przyjdziesz. Ja sam trochę za dużo wypiłem. Niestety moja towarzyszka jest w doskonałym humorze i pragnie zrobić rajd na jeszcze jeden dancing. Mam nadzieję, że zdejmiesz w połowie odpowiedzialność z moich ramion. Jan wziął go pod ramię i wszedł z nim razem do sali. Stolik jaki zajmowali znajdował się w zacisznej loży, odgrodzonej grubą kotarą od reszty lokalu. Elżbieta siedziała studiując kartę, piękna i spokojna w błękitnej, doskonale uszytej sukni wieczorowej.

– Dobry wieczór, kapitanie. Myślałam, że już nigdy się nie spotkamy. Czyżby naprawdę żałował pan tego, że wydobył mnie pan z tamtej piwnicy?

Jan skłonił się.

– Przeciwnie. Uważam to za jedyny mój atut, którym będę się posługiwał pukając do bramy nieba.

Usiedli. Seymour zadzwonił na kelnera.

– Butelkę “White Horsc“ i jakieś zakąski. Co byś pragnęła zjeść Elżbieto?

– Ja? Nic. Najchętniej napiłabym się kawy.

– Dobrze, a więc proszę trzy kawy i whiskey.

Kiedy kelner zniknął, Seymour przeprosił towarzystwo i wyszedł za nim.

– Muszę sobie przyłożyć do głowy kawałek lodu. Zdaje się, że przeholowałem.

Zostali sami. Elżbieta zwróciła się z promiennym uśmiechem w stronę Jana.

– Cóż tam słychać, kapitanie, w wielkim świecie? Kiedy idziemy na wojenkę?

– Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł odpowiedzieć pani na to pytanie. Mnie samemu także zbrzydł już Londyn.

– Ach! Więc pan cały czas siedzi w Londynie? To straszne. Zdawało mi się, że kapitan Seymour wspominał mi o jakimś pańskim wyjeździe.

– Owszem, byłem na małej wycieczce krajoznawczej – zaśmiał się Jan – ale była ona przeprowadzona w celach służbowych. Trudno więc nazwać ją wypoczynkiem.

– Jaki pan niedobry. Myślałam, że podróż po Anglii, nawet w celach służbowych da panu wiele przyjemności.

– Kiedy ja nie byłem... – uderzył się ręką w usta jak człowiek, który omal że nie powiedział za wiele. W tym samym momencie orkiestra rozpoczęła tango. Wstał i skłonił się przed młodą kobietą.

– Czy mogę prosić?

Kiedy znaleźli się na parkiecie objął ją delikatnie i poprowadził. Po chwili oparła głowę na jego ramieniu.

– Kręci mi się trochę w głowie. Zdaje się, że i ja także nieco za wiele wypiłam.

– Czy mam odprowadzić panią do stolika?

– Za nic w świecie. Jest pan taki wielki i silny, że może mnie pan uratować, kiedy się potknę.

Przywarła doń tak mocno, że z trudnością tylko mógł poruszać się po natłoczonym parkiecie. Kiedy dźwięki melodii rozpłynęły się w zadymionym powietrzu, trwała tak jeszcze chwilę, wreszcie oderwała się od niego, jak gdyby z wysiłkiem i poszła w stronę loży.

Usiedli. Po chwili zjawił się kelner.

– Ten pan, który był razem z państwem, kazał mi przeprosić panią i pana. Czuł się bardzo źle i pojechał do domu.

– Biedny Seymour – zaśmiał się Jan – tak bardzo chciał opić swój powrót i zabawić się na całego. No, ale trudno, gdzie jest wojna muszą być i trupy. Czy mam panią odwieźć teraz do domu? – zwrócił się do Elżbiety.

Spojrzała nań z lekkim wyrzutem.

– Jeżeli towarzystwo moje męczy pana, nie pozostaje mi nic innego, jak poddać się losowi.

– Ależ wprost przeciwnie. Jestem do pani dyspozycji. Nie mogłem nawet marzyć o milszym spędzeniu wieczoru.

– No to chodźmy stąd. Tu jest za poważna atmosfera. Chciałabym poznać Londyn od strony mniej arystokratycznej.

– Dobrze. Zaprowadzę panią do lokalu, gdzie jest może mniej wytwornie, ale za to zabawa odbywa się w temperaturze o wiele wyższej.

– Doskonale – ścisnęła lekko jego dłoń. – Oddaję się panu w opiekę.

W taksówce milczeli oboje przez chwilę. Elżbieta oparła się miękko o ramię towarzysza.

– Zdaje mi się jednak, że naprawdę wypiłam za dużo. Nie wezmę teraz do ust nic poza lemoniadą. – Podniosła kołnierz płaszcza – brrr... zimno mi.

– Niestety nie mogę pani mimo najszczerszych chęci pomóc.

– Może pan. Niech mnie pan obejmie ramieniem. Tylko proszę być grzecznym.

Jan przytulił ją delikatnie do siebie. Oparła się o niego i ruchem sennego dziecka położyła mu głowę na ramieniu.

– Niech pan powie szoferowi, żeby nas jeszcze trochę powoził. Chciałabym otrzeźwieć przed wejściem.

Jan zapukał w szybę.

– Piętnaście minut spaceru po mieście.

Szofer kiwnął głową nie odwracając się.

Elżbieta przymknęła oczy. Głowa jej osunęła się Janowi na piersi. Sennym ruchem uniosła rękę i owinęła mu ją wokół szyi. Leżała teraz prawie na jego kolanach, a usta jej znajdowały się tuż przy jego ustach. Jan pochylił się tak, że usta jego znalazły się tuż nad jej twarzą. Widocznie wyczuła to, gdyż nagle uniosła się i przywarła do nich wargami. Przycisnął ją do siebie mocno i trzymał tak przez dłuższą chwilę. Kiedy ją puścił, opadła na poduszki. Przez dłuższy czas nie mogła złapać tchu. Wreszcie przysunęła się do niego i szepnęła gorąco.

– Jedźmy już!

Wysiedli przed niskim wejściem jednego z nieco zakonspirowanych klubów londyńskich, gdzie żołnierze urlopowani z frontu mogli sobie pozwalać w czasie pobytu na znacznie więcej, niż to przewidywały brytyjskie przepisy o moralności publicznej. Sala była mała i niska. Wokół niej znajdował się krąg ocienionych kotarami lóż. W podziemiu było kilka starannie urządzonych gabinetów. Do jednego z nich Jan zaprowadził Elżbietę.

Usiedli oboje na stojącej za stolikiem otomanie.

– Proszę nam dać butelkę dobrego wina – zwrócił się Jan do oczekującego przy drzwiach kelnera. – a potem coś do jedzenia. Proszę ustalić menu według pańskiego uznania.

– Rozumiem, panie kapitanie – kelner zniknął bezszelestnie. Jan odwrócił się i spojrzał w kierunku Elżbiety. Była bardzo piękna, tak piękna, że w pierwszej chwili wszystkie przypuszczenia Renarda wydały mu się niedorzeczne. Oczy miała na wpół przymknięte, a czerwone jej usta były nieco rozchylone. Nie patrzyła nań.

– Wie pan, wstydzę się bardzo tego dziwnego odruchu. Nie powinnam się tak zachowywać, ale szumi mi w głowie. Proszę bardzo, niech pan zapomni o tym wydarzeniu.

– Będę się starał, ale nie mogę ręczyć za to. Jest to jedno z moich najmilszych wspomnień.

– Mój Boże, jacy ci mężczyźni są podli – w głosie jej dźwięczał śmiech – niech pan z łaski swojej włączy ten aparat – wskazała na głośnik – Jan przekręcił kontakt. Z paszczy głośnika popłynęły dźwięki dyskretnego slowfoxa.

– Czy podły mężczyzna może zaprosić panią do tańca?

– Trudno. – Wstała, powoli zdjęła narzutkę. – My kobiety jesteśmy jedynie igraszką w waszych rękach.

W tej chwili wszedł kelner niosąc zamówione wino.

– Niech pan nam przyniesie następne danie za jakieś pół godziny – Jan skinął głową w odpowiedzi na pytające spojrzenie kelnera – teraz będziemy tańczyć, a beef spożyty na zimno przestaje być beefem.

Tańcząc przesunął się niepostrzeżenie w stronę drzwi i lekkim ruchem przełożył na nich małą zasuwkę. Wiedział że od tej chwili nad drzwiami gabinetu zapłonie małe czerwone światełko oznaczające, że ludzie znajdujący się w nim nie życzą sobie niczyich odwiedzin.

Kiedy przebrzmiał ostatni akord, podeszli do stołu.

– Miss O'Connor – rzekł Jan – chciałbym wznieść toast za zdrowie najpiękniejszej kobiety jaką znam. Toast za zdrowie miss O'Connor.

– Przesadza pan, ale nie mam nic przeciwko temu, każda kobieta lubi, kiedy jej się mówi tego rodzaju rzeczy, chciałabym tylko, aby nie mówił pan do mnie w tak oficjalny sposób. Proszę mnie nazywać po prostu Elżbietą.

– W moim kraju – rzekł Jan skłoniwszy się, jest zwyczaj, że gdy dwie osoby chcą sobie mówić po imieniu, wtedy piją wspólnie kieliszek alkoholu i potem całują się trzykrotnie.

Pogroziła mu palcem.

– Nie dziwię się wobec tego, że polska ma prawie największy przyrost naturalny w Europie, no ale trudno. Ponieważ jestem w pana towarzystwie zastosuję się do zwyczajów tam panujących.

Jan nalał dwa kieliszki wina. Wypiła. Podeszła do niego i przymykając oczy uniosła głowę. Spojrzał na jej nagie ramiona. Sukni, w którą była ubrana, nie można było nazwać skromną. Pochylił się i lekko pocałował ją w policzek. Zapach jej ciała odurzył go. Wziął ją w ramiona i począł pokrywać pocałunkami jej zarumienioną twarzyczkę. Broniła się słabo, w końcu ją samą ogarnął pożar. Przywarła do niego i oddawała pocałunki coraz namiętniej. Pociągnął ją na sofę. Jedno ramiączko sukni zsunęło się obnażając małą, dziewczęcą pierś. Jan zsunął drugie i począł całować jej obnażone ciało póki kobieta nie krzyknęła cicho i nie zdarła z siebie sukni. Mała lampka na stoliku rzucała nikłe światło na pokój. Z głośnika płynęły słowa smutnej, tęsknej piosenki. Kiedy ocknęli się była prawie północ. Po raz ostatni Elżbieta przytuliła się do Jana i odsunęła od niego zarumieniona i drżąca.

– Odwróć się.

Szybko naciągnęła suknię i usiadła przy nim na sofie. Objęła go rękoma za szyję i zajrzała mu w oczy.

– Posłuchaj. Nie chcę być stereotypowa, ale chciałabym wiedzieć, co myślisz o mnie.

– Dlaczego? – Jan pogłaskał ją po włosach. – Czy uważasz, że oddając się mężczyźnie tracisz u niego kredyt moralny do tego stopnia, że zmuszona jesteś potem dowiadywać się o skutkach jakie wywarł twój uczynek?

– Nie. Nie o to mi chodzi. Chciałabym po prostu wiedzieć, co myślisz o mnie.

– Właśnie w tej chwili myślę o tobie i dochodzę powoli do pewnego wniosku, ale zanim przejdę do omawiania propozycji, którą zamierzam ci uczynić, muszę ci wyjawić kilka szczegółów dotyczących mej pracy i niedawnych przejść.

Jan mówił długo. Słuchająca go kobieta nie przerwała mu ani jednym słowem.

Kiedy rankiem następnego dnia powtórzyła zasłyszane wieści pewnemu człowiekowi w Soho, ten ostatni zamyślił się głęboko. Po jej wyjściu podszedł powoli do okna i w zadumie popatrzył na morze ciągnących się aż po krańce widnokręgu dachów.

– Gott strafe England – mruknął do siebie – lecz, czy można zaufać inteligencji kobiet?

Odwrócił się i powoli wypisał na małej kartce papieru pewien szyfr.

Загрузка...