Kiedy odgłos silników samolotu, w którym Seymour udawał się na południe, ucichł i rozpłynął się we mgle otaczającej nieprzeniknionym całunem lotnisko, Jan uderzył Renarda lekko po ramieniu.
– Chodźmy!
Ruszyli w kierunku samochodu. Noc była wietrzna. Rękaw powiewający nad dachem hangaru łopotał na wietrze wynurzając się z oparu jak wielki, nieforemny palec utajonego w mroku olbrzyma. Smolarski mimo woli wzdrygnął się. Nie zazdrościł przyjacielowi tej podróży. Pomyślał o tonącej w deszczu nadmorskiej równinie. biedny Seymour! Niedługo już zawiśnie w lodowatym powietrzu i kołysząc się na linkach spadochronu wyszukiwać będzie oczyma upragnionej ziemi.
W czasie drogi nie odzywali się prawie do siebie. Kiedy auto pomknęło po jednej ze śródmiejskich ulic stolicy, Renard pochylił się w stronę siedzącego za kierownicą Jana.
– A może byśmy wpadli do biura? Ostatnio ciągle są jakieś wiadomości.
– Dobrze – Jan przystał na to. Przystałby zresztą na wszystko, co zaproponowałby mu w tej chwili Renard. Śmierć Elżbiety, odjazd Seymoura i zbliżająca się szybkimi krokami inwazja, wytrąciły go z równowagi. Nie znosił problemów psychicznych. Niebezpieczeństwo grożące ze strony uzbrojonego nieprzyjaciela można było łatwiej znieść. Nadchodząca inwazja niosła z sobą gorączkowe wizje zwycięstwa. W myśli widział już dzień, w którym Niemcy zostaną powalone. Przez szereg lat starał się myśleć jak najmniej o rodzicach, domu i Kraju. Była to najlepsza recepta na nostalgię. Obecnie wszystko to wydawało się denerwująco bliskie.
Weszli do biura. Panował tu zwykły, codzienny nastrój. Dyżurni wartownicy drzemali z palcami na spustach pistoletów maszynowych. Służbowy podoficer podniósł się na widok wchodzących i zasalutował:
– Captain Renard and Captain Smolarsky?
– Yes?
– Orders for both of you!
Podał im dwie długie, zalakowane koperty.
– Szukaliśmy panów wszędzie. Miałem co godzina wysyłać gońców do domów, aby przekonać się, czy panowie jeszcze nie wrócili.
– Czy to tylko o nas chodzi?
Podoficer uderzył ręką w stos kopert wyglądających identycznie jak te, które wręczył przed chwilą obydwu oficerom.
– Od siódmej wieczór rozsyłam wszystkich ludzi, jakich mam do dyspozycji. Przyzna pan, że znalezienie człowieka w Londynie natrafia jednak na pewne przeszkody.
Renard roześmiał się.
Rozdarł kopertę i przebiegł wzrokiem kilka linijek maszynowego pisma.
„Stawi się pan natychmiast, po otrzymaniu tego rozkazu w...“
podpisano (–)
Popatrzył spod oka na Jana. Nie chciał wypytywać go o treść otrzymanego rozkazu, lecz przysiąc mógł, że brzmi on dokładnie tak samo. Wątpliwości jego rozwiał sam Smolarski. Odprowadziwszy Renarda na stronę, tak aby podoficer nie mógł ich usłyszeć, powiedział:
– Otrzymałem rozkaz natychmiastowego stawiennictwa w ... Nie wiem, kiedy wrócę. Muszę więc pana pożegnać.
– Niech pan sobie wyobrazi, że i ja tam teraz jadę.
– To świetnie – Jan ucieszył się, lecz już po chwili spoważniał. Widocznie rozkaz zaskoczył go.
W gmachu „XX“ obaj oficerowie znaleźli natychmiast wskazane w rozkazie biuro. Na pukanie Jana odpowiedział głośny okrzyk z wewnątrz. Rumiany kapitan siedzący za biurkiem rzucił okiem na ich papiery i natychmiast przywołał żołnierza.
– Odprowadzicie panów do autobusu!
Zamienili zdumione spojrzenia, lecz bez słowa udali się za idącym na przedzie kapralem. Prawie natychmiast po ich wejściu autobus ruszył. Znajdowało się w nim jeszcze kilkunastu wojskowych. Nie słychać było żadnych rozmów: Widocznie wszyscy jadący porwani zostali wprost z domów lub z miejsca pracy i nie znali się między sobą.
Po kilkunastu minutach znaleźli się poza miastem. Jan szepnął do siedzącego przy nim Renarda.
– Ciekaw jestem, co to wszystko znaczy?
– Mam przeczucie – Francuz uśmiechnął się.
– Nie myśli pan chyba, że to już...
Renard nie odpowiedział lecz kiwnął potakująco głową. Po godzinie zatrzymali się. Miejsce, w którym się obecnie znajdowali, wyglądało jak obóz wojskowy. W świetle przedzierającego się przez chmury księżyca, Jan dostrzegł zarysy baraków. Ciągnęły się one daleko. Reszta obrazu tonęła w mroku. W tej samej chwili z ciemności wynurzył się człowiek. Głos miał jasny i ostry. Kiedy zaczął mówić, wszyscy zwrócili głowy w jego stronę.
– Proszę panów. Od tej chwili jesteście odizolowani zupełnie od świata zewnętrznego. Jeżeli ktokolwiek ma jakąś niezwykle, powtarzam: niezwykle ważną sprawę do załatwienia na zewnątrz, proszony jest o przedłożenie jej natychmiast w biurze oficera „Intelligence“. Postara się on w miarę możliwości załatwić ją. Reszta panów, a więc ci, którzy nie mają naglących spraw do załatwienia, proszę za mną na kolację.
Weszli do dużej, żołnierskiej jadalni, gdzie czekały już zastawione stoły. W trakcie jedzenia na salę wszedł ten sam człowiek. Teraz dopiero Jan zauważył, że mimo młodego wieku ma na ramionach odznaki pułkownika.
– Po ukończeniu posiłku, wyczytani przeze mnie panowie udadzą się pojedynczo na odprawę do kasyna oficerskiego, które znajduje się na przeciw drzwi jadalni.
Jan, który skończył już jeść, podał rękę Renardowi.
– Przy tego rodzaju niespodzianych przejściach, niewiadomo, kiedy się znowu zobaczymy. Wolę wobec tego pożegnać się z panem.
– Szczęśliwej podróży! – Renard mocno uścisnął jego dłoń. Jan udał się do niskiego budynku na wprost jadalni. Skierowano go do dużego pokoju, w którym stały dwa biurka. Za każdym z nich siedział oficer. Jan zameldował jednemu z nich swoje przybycie.
– Captain Smolarsky? – gruby pułkownik długo szperał w pliku rozłożonych na stole papierów. – O yes! Samochód czeka już na pana. Miałem nawet przed godziną telefon z zapytaniem, czy pan już przybył.
– Ale o co właściwie...?
Pułkownik przyłożył palce do ust.
– Wszystkiego dowie się pan, aż za prędko. Proszę mnie nie pytać, gdyż ja sam wiem nie wiele więcej niż pan.
Po tej pocieszającej odpowiedzi Jan udał się do auta. Milczący żołnierz w hełmie i bojowym rynsztunku, podał mu koce do owinięcia nóg. Noc była chłodna. Od wschodu wiał zimny, przejmujący wiatr. Ruszyli. Kołysanie wozu i jednostajny szum motoru uśpiły Jana. Kiedy ocknął się, auto stało. Żołnierz wysiadł i otworzył drzwiczki. Znajdowali się wewnątrz czworoboku utworzonego z budynków podobnych do widzianych przez Jana uprzednio. W ciemności zajaśniał prostokąt otwierających się drzwi. Jakiś głos zawołał:
– Czy auto z „Camp Wallace“ powróciło już?
– Tak jest, panie kapitanie! – odparł żołnierz.
– Przywieźliście pasażera.
– Tak jest! Oczekuje w aucie.
– To świetnie. Dawaj go tu!
Jan wysiadł z samochodu.
– Wydaje mi się, że to o mnie mowa.
Z ciemności wyrósł przed nim wysoki człowiek ubrany w nieprzemakalny płaszcz.
– Captain Smolarsky? Proszę. Niech pan wejdzie! Mam wrażenie, że szklanka herbaty doskonale panu zrobi po takiej drodze.
– Dziękuję! – Jan wszedł do jasno oświetlonego pokoju. Sprawiał on wrażenie magazynu wojskowego, w którym przez dłuższy czas szalał huragan. Na podłodze leżały najrozmaitsze części ekwipunku żołnierskiego. Na krzesłach, na stole i wieszakach stały i wisiały najbardziej nieprawdopodobne przedmioty, jakie znaleźć można jedynie w obozie wojskowym.
– Proszę nie zwracać uwagi na ten... hm... artystyczny nieład, jaki panuje w moim pokoju. Właśnie jesteśmy wszyscy w trakcie pakowania się.
– Nie jestem specjalnie spostrzegawczy, ale mam wrażenie, że co dnia nie można tu ujrzeć takich porządków – uśmiechnął się Jan.
– Tak. Ma pan słuszność – Oficer roześmiał się i, jak gdyby teraz dopiero uświadamiając sobie w pełni obecność gościa, podszedł do niego i wyciągnął dłoń.
– Jestem Brickett, kapitan George Brickett. Mam polecenie zaprowadzić pana natychmiast do dowódcy pułku. Czekają tam na pana jak na zbawienie.
– Wobec tego zrezygnuję ze szklanki herbaty, którą mi pan łaskawie zaofiarował. – Jan chciał się wreszcie dowiedzieć, na czym polegała jego rola w tym nieznanym mu zupełnie obozie.
Udali się na pierwsze piętro. W niskiej, jasno oświetlonej sali, młody, liczący nie więcej jak trzydzieści pięć lat, pułkownik stał przed wielką mapą i cienką, trzymaną w ręku laseczką wskazywał na niej jakiś punkt. Jan nie potrzebował przyglądać się długo karcie, aby stwierdzić, że przedstawia ona wycinek wybrzeża, na którym leżał „Sektor CD–5“. Uczuł jak serce zaczyna mu bić przyśpieszonym tętnem. A więc jednak Renard miał słuszność? Zebrani wokół mapy oficerowie nie zwrócili najmniejszej uwagi na wejście nowych osób. Na twarzach ich malowało się napięcie. Oczy nie schodziły z niebiesko–zielonego obrazu, na którym jasnym pasmem odcinała się szeroka plaża. Brickett cicho podszedł do stołu i powiedział coś do ucha pułkownikowi. Ten ostatni opuścił natychmiast laskę i odwrócił się.
– No. Nareszcie! Gdzie on jest?
– Tutaj.
Teraz dopiero wzrok dowódcy pułku przeniósł się na stojącego w cieniu Jana.
– Ach! To pan! Czekamy już od ośmiu godzin. Panowie – zwrócił się do otaczających go ludzi – to jest kapitan, mniejsza o nazwisko, który udzieli nam wyczerpujących objaśnień w związku z mającą nastąpić akcją. Poza tym będzie on towarzyszył pułkowi także podczas uderzenia.
Cichy szmer przeszedł po sali. Oczy wszystkich spoczęły na młodym Polaku, który stał spokojnie, siłą woli starając się ukryć ogarniające go zdumienie. Był przyzwyczajony do oryginalnych metod Sztabu Generalnego. Ostatecznie, o ile chodziło o „Sektor CD–5“, mógł śmiało poruszać się po jego terenie nawet z zamkniętymi oczyma. Podczas ostatnich tygodni on, Renard i Seymour spędzili tak wiele czasu nad stołem plastycznym i tak długo wykuwali na pamięć fragmenty fortyfikacji oraz zasięg ogniowy poszczególnych punktów oporu, że nie czuł żadnych obaw. Wysunął się na środek.
– Czy chciałby pan, panie pułkowniku, abym dziś jeszcze objaśnił panów dokładniej w charakterze i jakości umocnień tego odcinka – wskazał ręką na wiszącą na ścianie mapę – czy też posiada pan dostateczny zasób informacji.
– Otrzymaliśmy tę mapę dziś rano w zapieczętowanym worku. Od tego czasu jesteśmy więźniami we własnym obozie. Żandarmeria pilnuje wszystkich wyjść i nikt nie ma prawa wydalać się poza obręb drutów. Nawet żołnierz, który pojechał po pana, jest przysłany z jakiegoś innego punktu. Do mapy przyłączone były instrukcje, lecz większa część objaśnień ma pochodzić właśnie od pana. Kazano nam szukać pana, od godziny piątej po południu w „Camp Wallace“. Poza tym dodać muszę, że nie mamy prawa wypytywać pana o jakiekolwiek nazwy terenowe.
– Dobrze – Jan wiedział już, jak ma postępować. W tej chwili dopiero przypomniały mu się wszystkie instrukcje specjalne, których uczyli się z Seymourem. W duchu podziwiał dowództwo alianckie, które w tak prosty sposób potrafiło połączyć konieczne restrykcje wojskowe z wyszkoleniem. Prawdopodobnie żaden ze stojących wokół niego ludzi nie wiedział, w jakim punkcie nastąpi lądowanie. On sam, choć miał być ich przewodnikiem, dopiero przed kilkoma minutami dowiedział się, że bierze udział w inwazji. Do tej pory nie wiedział, gdzie się znajduje i nie znał nazwy pułku, do którego go przydzielono. Ludzie byli wyszkoleni w manewrach tego rodzaju, przeszli wiele próbnych lądowań i wiedzieli czego mogą się spodziewać po nieprzyjacielu. Dla oficerów problem nie przedstawiał także wielkich trudności. Byli oni szkoleni na odcinkach podobnych do tego, w jakim nastąpić miało lądowanie. Nie byli zresztą zdani na własne siły. Tuż za nimi postępować będzie olbrzymia armia wraz z całym swym precyzyjnym aparatem rozdzielczym korygującym najmniejsze błędy dowódców poszczególnych jednostek.
Niemniej jednak, od powodzenia osiągniętego przez pierwszą falę atakujących zależał los całej gigantycznej imprezy.
Przeprosiwszy go skinieniem głowy, Jan wyjął laseczkę z rąk pułkownika i tak jak stał w płaszczu i berecie, zaczął tłumaczyć zebranym układ punktów ogniowych i pól minowych nadbrzeża.
... każdy centymetr na tym terenie znajduje się pod krzyżowym ogniem wszystkich rodzajów broni. Nie wiem, jak to będzie wyglądało w praktyce, ale sądzę, że najpierw do akcji musi wejść lotnictwo i okręty wojenne. W momencie kiedy dojdziemy do skał, wszystko będzie w porządku. Najgorsza historia jest z plażą. Dalej w głębi także istnieją szeroko rozbudowane fortyfikacje, lecz jest tam wiele miejsca dla atakujących. W pierwszej chwili, natomiast, wystawieni będziemy na nieustanny ogień. Proszę pamiętać – powtórzył dosłownie wyuczoną na pamięć instrukcję – że na tym sektorze głównym zadaniem jest przedarcie się do skał. Zdobycie górujących nad terenem punktów nadbrzeżnych da drugiej fali naszych wojsk możność lądowania...