Rozdział 10

Podczas gdy Brunetti przebywał w mieszkaniu mecenasa, niebo się zachmurzyło, a ciepły, pogodny dzień stał się odległym wspomnieniem. Komisarz zerknął na zegarek; ponieważ jeszcze nie minęła szósta, mógł wrócić do gmachu komendy. Zamiast tego jednak skręcił w kierunku mostu Accademia, przeszedł na drugą stronę i ruszył do domu. W połowie drogi wstąpił do knajpki i zamówił mały kieliszek wina. Wziął precelka z miski stojącej na barze, ugryzł, po czym wrzucił resztę do popielniczki. Wino było równie niedobre jak precel, więc zostawił je nie dopite i wyszedł na zewnątrz.

Usiłował sobie przypomnieć wyraz twarzy Franceski Trevisan, kiedy nagle stanęła w drzwiach pokoju, ale zapamiętał wyłącznie jej oczy. Oczy suche, które wyrażały jedynie zaskoczenie. Dziewczyna była podobna do matki i podobnie jak matka nie czuła smutku. Czy spodziewała się wizyty kogoś innego?

Jaka byłaby reakcja Chiary, gdyby jego zabito? Czy Paola byłaby w stanie odpowiadać, gdyby zjawił się policjant i zaczął ją pytać o ich życie prywatne? W każdym razie z całą pewnością nie mogłaby twierdzić, tak jak signora Trevisan, że nic nie wie o sprawach zawodowych zmarłego męża. Ta niewiedza wdowy nie dawała Brunettiemu spokoju; nie potrafił ani przestać o tym myśleć, ani w to uwierzyć.

Kiedy wszedł do mieszkania, radar męża i ojca natychmiast mu obwieścił, że jest puste. Udał się do kuchni; na stole leżały gazety oraz coś, co przypuszczalnie było pracą domową Chiary – kartki z liczbami i znakami matematycznymi, które wydawały mu się czarną magią. Podniósł jedną z kartek pokrytą zgrabnym, nieco pochyłym pismem swojej młodszej latorośli; układało się w ciągi cyfr i znaków stanowiących, jeśli go pamięć nie myliła, równanie kwadratowe. Arytmetyka? Trygonometria? Wzruszył ramionami. Od dawna nie miał z matematyką do czynienia, a co więcej, nigdy nie był nią zbytnio zainteresowany.

Odłożył kartkę i sięgnął po jedną z gazet, w której wiadomości o morderstwie Trevisana konkurowały z materiałem o kolejnym senatorze oskarżonym o branie łapówek. Minęło wiele lat, odkąd sędzia Di Pietro po raz pierwszy wystąpił z formalnym oskarżeniem, a krajem wciąż rządzili łajdacy. Już wszystkim lub prawie wszystkim głównym politykom, którzy zasiadali w rządzie, od kiedy Brunetti był dzieckiem, zarzucono łamanie prawa, czasem wielokrotne, niektórzy zaczęli nawet denuncjować się nawzajem, ale jeszcze żaden nie stanął przed sądem i nie został skazany, choć kasa państwa była ogołocona do cna. Od dziesiątek lat trzymali ryje w korycie i nic – ani gniew obywateli, ani fala oburzenia, która przeszła przez kraj – nie było w stanie odsunąć ich od władzy. Brunetti przewrócił stronę i zobaczył zdjęcie dwóch największych nikczemników, garbusa i łysiejącego wieprza, więc z niesmakiem i nienawiścią cisnął gazetę na bok. Nic to nie da, nic się nie zmieni. Sporo wiedział o różnych skandalach, orientował się, gdzie zniknęły pieniądze i pod czyim adresem padną wkrótce zarzuty, ale jednego był pewny: nic się nie zmieni. Lampedusa miał rację – wystarczą pozory zmian, aby wszystko mogło pozostać po staremu. Odbędą się wybory, pojawią się nowe twarze i nowe obietnice, ale zmieni się tylko to, że nowe ryje znajdą drogę do koryta, a w dyskretnych szwajcarskich bankach zostaną otwarte nowe konta.

Brunetti znał ten swój nastrój, to powracające uczucie totalnego bezsensu, i bardzo się go lękał. Po co się wysilać, żeby zamknąć chłopaka za włamanie, skoro człowieka, który ukradł miliardy z systemu opieki zdrowotnej, mianuje się ambasadorem w kraju, gdzie przez lata lokował zagrabione pieniądze? I czy na tym polega sprawiedliwość, aby karać grzywną obywatela, który nie uiścił podatku od radia zamontowanego w samochodzie, a nie karać producenta tego samochodu, człowieka, który otwarcie przyznawał się do zapłacenia miliardów lirów przewodniczącym związków zawodowych, by powstrzymali szeregowych członków przed żądaniem podwyżek? Dlaczego aresztować morderców, dlaczego trudzić się, aby odnaleźć zabójcę Trevisana, skoro najprawdopodobniej człowiek będący przez dziesiątki lat najważniejszym politykiem w kraju wydał polecenie zamordowania kilku uczciwych sędziów, którzy nie bali się prowadzić dochodzenia przeciwko mafii?

Ponure rozmyślania Brunettiego przerwało wejście Chiary. Dziewczyna zamknęła z hukiem drzwi frontowe, po czym ruszyła korytarzem do swojego pokoju, niosąc naręcze książek. Po chwili wyłoniła się bez nich.

– Cześć, aniołeczku! – zawołał do niej Brunetti. – Masz ochotę coś przekąsić? – Dobrze wiedział, że córka nigdy nie przepuszcza takiej okazji.

Ciao, Papa.

Stała w korytarzu, walcząc z kurtką. Usiłowała oswobodzić ręce z rękawów; w trakcie zmagań udało jej się wywrócić jeden na lewą stronę. Wreszcie wyszarpnęła dłoń i zaczęła przekręcać rękaw na właściwą stronę. Brunetti na moment oderwał wzrok od córki. Kiedy znów na nią spojrzał, a Chiara schylała się, żeby podnieść kurtkę z podłogi.

Po chwili weszła do kuchni i nadstawiła policzek do pocałunku. Brunetti posłusznie ją cmoknął.

Następnie otworzyła lodówkę, zajrzała do środka i wyciągnęła zawinięty w papier trójkątny kawałek sera. Wyjąwszy z szuflady nóż, ucięła sobie gruby plaster.

– Chcesz pieczywa? – zapytał Brunetti, zdejmując leżącą na lodówce torbę z bułkami.

Chiara skinęła głową, więc ubili targ: on dał jej dwie bułki, ona jemu plaster sera.

– Tatusiu, ile policjanci zarabiają za godzinę?

– Nie wiem dokładnie, córeczko. Dostają normalną pensję, ale czasem muszą przepracować znacznie więcej godzin, niż ludzie zatrudnieni w biurze.

– Wtedy, gdy jest dużo przestępstw albo kiedy muszą kogoś śledzić, tak?

Si. – Wskazał głową ser, więc ukroiła mu jeszcze jeden plaster i podała bez słowa.

– Albo kiedy muszą przez wiele godzin zbierać informacje, przesłuchiwać podejrzanych i tak dalej? – Najwyraźniej jeszcze nie wyczerpała tematu.

Si – powtórzył; ciekaw był, do czego córka zmierza.

Skończyła drugą bułkę i sięgnęła do torby po trzecią.

– Mama zabije cię, jeśli zjesz całe pieczywo. – Groźba, daremnie powtarzana od lat, zabrzmiała niemal pieszczotliwie.

Puszczając jego słowa mimo uszu, Chiara przekroiła bułkę.

– Ale jak myślisz, ile to wychodzi za godzinę? – zapytała.

Postanowił podać jakąś przybliżoną sumę.

– Pewnie nie więcej niż dwadzieścia tysięcy – rzekł, po czym wiedząc, że tego po nim oczekuje, zapytał: – Dlaczego się tym tak interesujesz?

– Zbierasz informacje o ojcu Franceski, więc trochę o niego popytałam. A skoro wykonuję tę pracę dla policji, powinno mi się płacić za mój czas.

Brunetti zawsze żałował tysiącletniej tradycji kupieckiej mieszkańców Wenecji, kiedy dostrzegał chciwość u swoich dzieci. Milczał. Po chwili Chiara przerwała jedzenie i podniosła wzrok.

– Co ty na to?

– Zależy, czego się dowiedziałaś. Policjanci są na etacie i otrzymują pensję; osoby z zewnątrz, pracujące na własny rachunek, otrzymują wynagrodzenie zależnie od wagi zdobytych przez siebie informacji.

Zawahała się, ale w końcu uznała to za logiczne.

– Dobrze. Powiem ci, czego się dowiedziałam, a ty sam ocenisz, ile to warte.

Sposób, w jaki zdołała ominąć zasadniczą kwestię, to znaczy, czy w ogóle gotów jest płacić jej cokolwiek, wywołał u Brunettiego niekłamany podziw; zanim się obejrzał, umowa została zawarta, do ustalenia pozostały tylko szczegóły. No dobrze.

– Mów.

Chiara dokończyła trzecią bułkę, wytarła ręce o ścierkę i z poważną miną usiadła przy stole, opierając na nim łokcie.

– Musiałam porozmawiać z czterema osobami, zanim w ogóle się czegokolwiek dowiedziałam – oświadczyła takim tonem, jakby zeznawała w sądzie. Albo występowała w telewizji.

– Co to za osoby?

– Dziewczyna, która chodzi z Francescą do jednej szkoły, nauczycielka z mojej szkoły, dziewczyna z mojej szkoły i jeszcze jedna dziewczyna, z którą chodziłyśmy obie do podstawówki.

– Dałaś radę pogadać z wszystkimi w ciągu jednego dnia?

– Pewnie. Musiałam się zwolnić z ostatnich lekcji, żeby spotkać się z Lucianą, a potem pójść do szkoły Franceski, żeby pogadać z jej koleżanką, ale z nauczycielką i dziewczyną z mojej szkoły porozmawiałam wcześniej.

– Zwolniłaś się z ostatnich lekcji? – spytał Brunetti, ale wyłącznie z ciekawości.

– Jasne, kupa dzieciaków to robi. Wystarczy mieć usprawiedliwienie od rodziców, że jest się chorym albo musi się gdzieś pójść. Nauczyciele nie robią żadnych trudności.

– Często zwalniasz się z lekcji?

– Och, skądże, tylko kiedy muszę.

– Kto ci napisał usprawiedliwienie?

– Tym razem mama. Była jej kolej. A zresztą jej podpis jest dużo łatwiejszy do podrobienia niż twój. – Zebrała kartki z pracą domową w zgrabny stosik, po czym spojrzała na ojca, gotowa przejść do ważniejszych spraw.

Przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko Chiary.

– Czego się dowiedziałaś?

– Najpierw, od dziewczyny z mojej szkoły, że jej też Francesca mówiła o porwaniu, tak samo jak pięć lat temu wszystkim w podstawówce.

– Długo chodziłaś z Francesca do jednej szkoły?

– Całą podstawówkę. Potem jej rodzice się przeprowadzili i trafiła do liceum Vivaldiego. Czasem ją widuję, ale nigdy nie byłyśmy kumpelkami ani nic.

– Czy ta dziewczyna, której mówiła o porwaniu, była jej bliską przyjaciółką?

Zobaczył, że Chiara ściąga wargi.

– No dobrze – powiedział. – Opowiedz mi wszystko po swojemu.

Uśmiech rozjaśnił jej twarz.

– Dziewczyna, z którą rozmawiałam w naszej szkole, wcześniej chodziła do liceum z Francescą. Powiedziała mi, że wie od Franceski, że rodzice ostrzegali ją, aby nigdy nie rozmawiała z obcymi i nigdzie nie chodziła z kimś, kogo dobrze nie zna. To mniej więcej to samo, co Francesca mówiła nam w podstawówce.

Chiara spojrzała na ojca, jakby oczekiwała pochwały, więc uśmiechnął się, chociaż na razie nic nowego nie usłyszał.

– Ponieważ już to wszystko wiedziałam, postanowiłam porozmawiać z kimś ze szkoły, w której Francesca uczy się teraz. Dlatego musiałam zwolnić się z lekcji.

Brunetti skinął głową.

– Od koleżanki z jej obecnej szkoły dowiedziałam się, że Francesca ma chłopaka. Prawdziwego chłopaka. Sypiają ze sobą i w ogóle.

– Wiesz, jak się nazywa?

– Chłopak? Nie. Koleżanka powiedziała, że Francesca nikomu nie zdradziła jego imienia, wyjawiła tylko, że jest od niej starszy. Podobno ma dwadzieścia kilka lat. I że chciała z nim uciec, ale on się nie zgodził; muszą zaczekać, aż będzie starsza.

– Czy twoja koleżanka wie, dlaczego Francesca chciała uciec?

– Francesca nie powiedziała jej tego wprost, ale koleżanka domyśla się, że przez matkę. Wiecznie się kłócą.

– A ojciec?

– Francesca kochała ojca. Stale powtarzała, jaki jest dla niej dobry, ale prawie nigdy go nie widywała, bo ciągle był zajęty.

– Zdaje się, że ma też brata?

– Tak, nazywa się Claudio, ale uczy się w Szwajcarii. Dlatego rozmawiałam z nauczycielką. Kiedyś pracowała w liceum, do którego chodził, nim wyjechał za granicę. Pomyślałam sobie, że czegoś się od niej dowiem.

– I udało się?

– No pewnie. Powiedziałam jej, że jestem najbliższą przyjaciółką Franceski i że Francesca ogromnie się martwi, jak Claudio zareaguje na wiadomość o śmierci ojca, bo przecież jest sam, w dodatku tak daleko od domu. Powiedziałam, że ja też go znam i też się martwię. Z moich słów mogło wynikać, że się w nim podkochuję. – Potrząsnęła głową. – Wszyscy twierdzą, że Claudio to palant, ale belferka mi uwierzyła.

– O co ją zapytałaś?

– Powiedziałam, że Francesca pragnie zasięgnąć jej rady, jak ma się zachowywać wobec Claudia. – Widząc zdumienie malujące się na obliczu ojca, oznajmiła szybko: – Masz rację, to głupie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie radziłby się belfra, ale wiesz, jacy oni są. Uwielbiają się we wszystko wtrącać, doradzać nam, co mamy robić, jak postępować.

– Uwierzyła ci?

– Oczywiście.

– Musisz świetnie kłamać – powiedział półżartem Brunetti.

– Owszem – oznajmiła z powagą Chiara. – Kłamię po mistrzowsku. Mama zawsze uważała, że powinniśmy się tego nauczyć. – Nawet nie spojrzawszy na ojca, wróciła do przerwanego wątku: – Nauczycielka powiedziała, że Francesca powinna nieustannie mieć świadomość… tak właśnie się wyraziła: „powinna nieustannie mieć świadomość”, że Claudio był znacznie bardziej zżyty z ojcem niż z matką, toteż najbliższy okres będzie dla niego niezwykle ciężki. – Skrzywiła się z pogardą. – Wielka mi rada, co? Zajęło jej z pół godziny, zanim wreszcie to z siebie wydusiła.

– A co ci powiedzieli inni?

– Luciana… musiałam jechać aż do Castello, żeby się z nią zobaczyć… no więc Luciana powiedziała mi, że Francesca naprawdę nienawidzi matki; nie cierpi jej za to, że traktuje ojca jak popychadło i wciąż go poucza. Nie lubi też wuja, który podobno uważa się za głowę rodziny.

– Co to znaczy, że matka traktuje ojca jak popychadło?

– Nie wiem. Tak Lucianie mówiła Francesca. Że ojciec we wszystkim słucha się matki. – Zanim Brunetti zdołał cokolwiek powiedzieć, dodała: – To nie tak jak z tobą i mamą. Mama wiecznie mówi ci, co masz zrobić, ty przytakujesz, a potem i tak robisz swoje. – Zerknęła na zegar ścienny. – Swoją drogą, gdzie się mama podziewa? Już dochodzi siódma. Co będzie na kolację? – O wiele bardziej interesowało Chiarę to drugie.

– Pewnie coś ją zatrzymało na uczelni. Może doradza jakiemuś studentowi, jak ma się zachować? – I kontynuował, nim córka zdecydowała, czy się roześmiać, czy nie. – Jeśli to już wszystkie informacje, jakie zebrałaś, może wzięlibyśmy się razem za kolację? Wtedy choć raz po przyjściu z pracy mama nie będzie musiała gotować.

– A ile są warte moje informacje? – spytała dziewczyna.

Brunetti zadumał się.

– Trzydzieści tysięcy – uznał wreszcie, gdyż pieniądze miały pochodzić z jego własnej kieszeni. Oczywiście gdyby wiadomość o tym, że signora Trevisan mówiła mężowi, co ma robić, okazała się prawdziwa, a w dodatku gdyby odnosiła się także do jego spraw zawodowych, w rzeczy samej byłaby bezcenna.

Загрузка...