Signorina Elettra uniosła głowę znad pisma, kiedy Brunetti wyłonił się z gabinetu Patty, i zapytała:
– Allora?
– Trevisan. Mam się śpieszyć, bo był zaprzyjaźniony z burmistrzem.
– Jego żona to istna tygrysica – oświadczyła, po czym współczującym tonem dodała: – Nie pójdzie panu z nią łatwo.
– Czy jest w tym mieście ktoś, kogo pani nie zna?
– Właśnie jej nie znam. Ale była pacjentką mojej siostry.
– Barbary – powiedział odruchowo Brunetti, przypominając sobie okoliczności, w jakich poznał jej siostrę. – Lekarki.
– Właśnie, commissario. – Uśmiechnęła się radośnie. – Ciekawa byłam, kiedy nas pan skojarzy.
Gdy signorina Elettra pojawiła się po raz pierwszy w komendzie, jej nazwisko wydało się Brunettiemu znajome. Zorzi nie jest pospolitym nazwiskiem, ale nie przyszło mu do głowy, że błyskotliwa, czarująca Elettra – inne przymiotniki, jakie nasuwały się na myśl. też miały związek z lotnością i rzucającą się w oczy urodą – może być spokrewniona z cichą, skromną panią doktor, do której pacjentów zaliczał się jego teść, a także – jak się przed chwilą dowiedział – signora Trevisan.
– Żona Trevisana leczyła się u pani siostry?
– Tak, aż do ubiegłego roku. Ona i jej córka, obie były pacjentkami. Ale pewnego dnia wparowała do gabinetu i zrobiła siostrze piekielną awanturę; domagała się, żeby Barbara wyjawiła, na co leczy jej córkę.
Brunetti słuchał, nic nie mówiąc.
– Dziewczynka miała dopiero czternaście lat. Kiedy siostra oznajmiła, że nic nie powie, bo obowiązuje ją tajemnica lekarska, pani Trevisan zaczęła krzyczeć. Oskarżała Barbarę o to, że albo ona sama wykonała dziewczynce aborcję, albo skierowała ją na zabieg do szpitala. Nawrzeszczała, nawrzeszczała, a potem cisnęła ilustrowanym pismem.
– W pani siostrę?
– Tak.
– I co zrobiła? – spytał Brunetti.
– Kto?
– Pani siostra.
– Wyprosiła ją z gabinetu. Signora Trevisan jeszcze trochę pokrzyczała, ale w końcu poszła.
– I co dalej?
– Nazajutrz Barbara wysłała jej listem poleconym wszystkie wyniki badań i napisała, żeby znalazła sobie innego lekarza.
– A co z córką?
– Też już się więcej nie pojawiła w gabinecie. Kiedy siostra spotkała ją przypadkiem na ulicy, mała powiedziała, że matka zabroniła jej przychodzić do Barbary. Zapisała ją do prywatnej lecznicy.
– Co jej dolegało?
Signorina Elettra przez moment się wahała. Szybko doszła jednak do wniosku, że Brunetti i tak się wszystkiego dowie.
– Miała chorobę weneryczną.
– Jaką?
– Nie pamiętam. Będzie pan musiał spytać siostrę.
– Albo panią Trevisan.
– Jeśli się dowiedziała, co dolegało córce, to na pewno nie od Barbary – stwierdziła gniewnym tonem sekretarka Patty.
Brunetti nie miał co do tego wątpliwości.
– Ile córka ma teraz lat? Piętnaście?
Skinęła głową.
Brunetti zamyślił się. Prawo nie było jasne w tym względzie – zresztą czy kiedykolwiek było? Lekarz nie musiał ujawniać policji danych dotyczących zdrowia chorego, ale chyba mógł udzielić informacji na temat zachowania pacjentki. Komisarz uznał, że lepiej będzie, jeśli sam pomówi z lekarką, zamiast prosić o to panią Elettrę.
– Czy ambulatorio pani siostry wciąż mieści się przy Campo San Barnaba?
– Tak. Siostra będzie tam dziś po południu. Czy uprzedzić ją, że pan do niej zajrzy?
– A nie uprzedziłaby pani, gdybym o to nie poprosił, signorina?
Spojrzała na klawiaturę komputera i najwyraźniej znalazła tam odpowiedź, bo zaraz znów popatrzyła na Brunettiego.
– Nie, nie uprzedziłabym. Co za różnica, czy Barbara dowie się o śmierci Trevisana ode mnie, czy od pana, commissario! Ona ma czyste sumienie.
– A gdyby miała brudne, postąpiłaby pani inaczej? – spytał z ciekawością Brunetti.
– Hm, gdybym w jakikolwiek sposób mogła jej pomóc, owszem, ostrzegłabym ją. To chyba oczywiste.
– Nawet gdyby to oznaczało złamanie policyjnej tajemnicy? – Komisarz uśmiechnął się. żeby pokazać, że żartuje, choć wcale nie żartował.
Na twarzy pani Elettry odmalowało się zdziwienie.
– Sądzi pan, że tajemnice policyjne są dla mnie ważniejsze od rodziny?
– Przepraszam, ma pani rację – odparł skruszony.
Uśmiechnęła się, zadowolona, że znów pomogła komisarzowi zrozumieć ważką prawdę.
– Czy wie pani coś jeszcze o żonie mecenasa? – Poprawił się: – To znaczy wdowie po nim.
– Nie. W każdym razie nic osobistego, bo oczywiście czytałam o niej w gazetach. Zawsze angażuje się w „godne sprawy” – powiedziała to takim tonem, że trudno było przegapić cudzysłów. – Wie pan, takie jak gromadzenie żywności dla Somalii, tylko że potem ktoś kradnie cały transport i wysyła do Albanii, gdzie żywność się po prostu sprzedaje. Albo jak urządzanie galowych koncertów w La Fenice, z których wpływy ledwo starczają na pokrycie kosztów, ale organizatorzy mają okazję się wystroić i zabłysnąć przed przyjaciółmi. Dziwi mnie, że nie słyszał pan jej nazwiska.
– Obiło mi się o uszy, ale to wszystko. A co pani wie o jej mężu?
– Specjalista od prawa międzynarodowego, w dodatku bardzo dobry. Chyba czytałam o jakimś kontrakcie z Polską czy Czechosłowacją, a w każdym razie jednym z tych krajów, w których ludzie jedzą kartofle i chodzą źle ubrani.
– O jakim kontrakcie?
Potrząsnęła głową, nie potrafiła sobie przypomnieć.
– Mogłaby się pani dowiedzieć?
– Gdybym poszła do „Gazzettino”…
– A miałaby pani czas?
– Tak, tylko zrobię szefowi rezerwację na obiad, a potem mogę wyskoczyć na chwilę… Skoro już będę w redakcji, to czy popytać o coś jeszcze?
– O wdowę. Kto obecnie prowadzi kronikę towarzyską?
– Chyba Pitteri.
– Niech pani spróbuje z nim pogadać, może zna jakieś ciekawostki, których nie wolno mu zamieścić w druku.
– Pikantne szczegóły, o jakich marzą czytelnicy?
– No właśnie.
– Coś jeszcze, commissario?
– Nie, dziękuję, signorina. Przyszedł już Vianello?
– Jeszcze go nie widziałam.
– Niech go pani przyśle do mnie, kiedy się zjawi, dobrze?
– Oczywiście – powiedziała i wróciła do czytania.
Brunetti zerknął na pismo, ciekaw, jaki artykuł tak bardzo ją pochłania – chodziło o modne poduszki na ramionach – po czym wrócił do swojego gabinetu.
Teczka, jak zawsze na początku dochodzenia, zawierała niewiele więcej niż nazwiska i daty. Carlo Trevisan urodził się przed pięćdziesięcioma laty w Trento, studiował prawo na uniwersytecie w Padwie, po zrobieniu dyplomu otworzył praktykę adwokacką w Wenecji. Dziewiętnaście lat temu ożenił się z Francą Lotto, z którą miał dwoje dzieci: córkę Francescę, obecnie lat piętnaście, oraz syna Claudia, lat siedemnaście
Avvocato Trevisan nigdy nie zajmował się prawem kryminalnym i nie miał żadnych kontaktów z policją. Nigdy też nie interesowała się nim Guardia di Finanza, co albo zakrawało na cud, albo świadczyło, że zeznania podatkowe mecenasa były zawsze w absolutnym porządku, co też graniczyło z cudem. W teczce znajdowały się także nazwiska osób zatrudnionych w kancelarii Trevisana, jak również kopia jego podania o paszport.
– Lavata con Perlana – powiedział głośno Brunetti, kładąc papiery na biurku. Zacytował hasło reklamowe płynu do prania, który podobno tak wszystko idealnie wybielał, że było bielsze od bieli. Czy naprawdę zdarzali się ludzie tacy czyści jak Carlo Trevisan? I dlaczego ten, kto wpakował mu dwie kule w brzuch, nie zabrał mu portfela?
Brunetti wyciągnął czubkiem buta dolną szufladę biurka, oparł na niej stopy, po czym odchylił się wygodnie w fotelu. Ktokolwiek zastrzelił mecenasa, musiał zrobić to między Padwą a Mestre; na pewno chciał uniknąć ryzyka, że zostanie schwytany, kiedy pociąg wjedzie na stację w Wenecji. Ponieważ był to pociąg Intercity, między Padwą i Wenecją zatrzymywał się tylko w Mestre. Było mało prawdopodobne, aby któryś z pasażerów wysiadających w Mestre zwrócił czymś na siebie uwagę, ale należało to sprawdzić na tamtejszej stacji. Przedział konduktorski mieści się zwykle na początku składu; może jednak ktoś coś zapamiętał? Oczywiście należało też sprawdzić pociski; może zostały wystrzelone z broni użytej podczas innego przestępstwa? Ponieważ broń palna podlega we Włoszech rejestracji, istniała szansa, że ten trop dokądś zaprowadzi. Co Trevisan porabiał w Padwie? Z kim się tam widział? Trzeba sprawdzić żonę, koniecznie trzeba ją sprawdzić. Potem przesłuchać sąsiadów i przyjaciół, żeby upewnić się, czy mówiła prawdę. No i córkę – dziwne, czternastolatka chora wenerycznie?
Brunetti schylił się, wyciągnął do końca szufladę i wyjął z niej książkę telefoniczną. Otworzył na literze Z. Pod „Zorzi, Barbara, Medico” widniały dwa numery: domowy i gabinetu. Wykręcił numer gabinetu; po chwili automatyczna sekretarka poinformowała go, że pacjenci przyjmowani są od godziny szesnastej. Kiedy wykręcił drugi numer, ten sam głos oznajmił, że dottoressa jest momentaniamente assente, po czym poprosił go, aby zostawił swoje nazwisko, wiadomość oraz numer telefonu, pod którym można się z nim skontaktować. Pani doktor oddzwoni appena possibile.
– Dzień dobry pani – powiedział po długim sygnale. – Mówi komisarz Guido Brunetti. Dzwonię w związku ze śmiercią mecenasa Carla Trevisana. Dowiedziałem się, że jego żona i córka…
– Buongiorno, commissario – przerwał mu lekko ochrypły głos lekarki. Brzmiał przyjaźnie, chociaż nie widzieli się od ponad roku. – W czym mogę panu pomóc?
– Dzień dobry, pani doktor. Zawsze najpierw pani sprawdza, kto dzwoni?
– Commissario, pewna kobieta dzwoni do mnie codziennie rano od trzech lat i chce zamówić wizytę domową. Za każdym razem podaje inne objawy. Więc tak, zawsze sprawdzam. – Mówiła zdecydowanym tonem, ale nie bez nuty humoru.
– Nawet nie podejrzewałem, ze może istnieć tyle objawów – rzekł.
– Układa z nich coraz to inne kombinacje – wyjaśniła Barbara Zorzi. – A wiec czym mogę panu służyć?
– Otóż jak wspomniałem, doszły mnie wieści, że signora Trevisan i jej córka były pani pacjentkami. – Zawiesił głos, czekając na reakcje lekarki. Nie było żadnej. – Słyszała pani o mecenasie?
– Tak.
– Byłbym wdzięczny, gdyby zechciał pani pomówić ze mną o jego żonie i córce.
– Jako osoba, która je zna, czy jako lekarka?
– Jak pani uzna za stosowne – odparł
– To się okaże dopiero w trakcie rozmowy Ale dobrze.
– Dziękuję, pani doktor. Czy moglibyśmy spotkać się dzisiaj?
– Na rano mam wyznaczonych kilka wizyt domowych, ale o jedenastej powinnam być już wolna. Gdzie chce się pan umówić?
– A gdzie pani będzie o jedenastej?
– Chwileczkę – powiedziała, odkładając na bok słuchawkę. Po chwili znów ja podniosła. – Wyjdę od pacjenta, który mieszka przy embarcadero w San Marco.
– Może w takim razie umówmy się u Floriana?
Nie odpowiedziała od razu; przypomniawszy sobie jej poglądy polityczne, Brunetti niemal spodziewał się, że zacznie mu czynić wyrzuty, iż szasta pieniędzmi podatników. Ale w końcu odparła:
– Dobrze, niech będzie u Floriana.
– Cieszę się. I jeszcze raz dziękuję.
– Zatem do jedenastej. – Rozłączyła się.
Wrzucił książkę telefoniczną na miejsce i zasunął szufladę butem. Kiedy uniósł głowę, w drzwiach gabinetu zobaczył Vianella.
– Wzywał mnie pan, panie komisarzu? – spytał sierżant.
– Tak. Proszę usiąść. Vice-questore zlecił mi śledztwo w sprawie zabójstwa Trevisana.
Vianello skinął głową; najwyraźniej nie była to dla niego nowina.
– Co wiesz o tej sprawie? – spytał Brunetti.
– Tylko tyle, ile przeczytałem rano w gazetach i usłyszałem przez radio. Został zastrzelony, wczoraj wieczorem odkryto w pociągu zwłoki. Nie ma narzędzia zbrodni, nie ma podejrzanych.
Brunetti uzmysłowił sobie, że choć przeczytał oficjalny raport znajdujący się w teczce, sam wie na ten temat niewiele więcej. Gestem poprosił sierżanta, by usiadł.
– Wiesz coś o zamordowanym? – spytał.
– Ważny gość. – Vianello zaczął się wolno sadowić; przez kontrast z jego zwalistą sylwetką krzesło wydawało się małe i kruche. – Był radnym miejskim; o ile pamiętam, podlegały mu sprawy sanitarne. Żonaty, dwoje dzieci. Miał dużą kancelarię. Gdzieś w San Marco.
– Życie osobiste?
Vianello potrząsnął głową.
– Nic mi się nie obiło o uszy.
– Żona?
– Chyba o niej czytałem. Chce ratować amazońską dżunglę. A może nie ona, tylko żona burmistrza?
– Raczej ta druga.
– Więc signora Trevisan zajmuje się czymś podobnym. Też chce coś ratować. Może Afrykę? – Vianello prychnął pogardliwie, choć Brunetti nie był pewien, czy miało to wyrażać jego stosunek do żony mecenasa, czy też brak wiary w szansę uratowania Afryki.
– Nie orientujesz się, kto mógłby o nim coś wiedzieć?
– Rodzina? Klienci? Pracownicy? – Widząc minę Brunettiego, dodał szybko: – Niestety, nikt inny nie przychodzi mi do głowy. Nie przypominam sobie, aby ktoś ze znajomych wymieniał jego nazwisko.
– Zamierzam spotkać się z wdową, ale dopiero po południu. Wybierz się do jego kancelarii i sprawdź, jakie panują tam nastroje.
– Myśli pan, że kogoś zastanę? Dzień po morderstwie?
– Warto się przekonać – rzekł Brunetti. – Signorina Elettra wspomniała o jakimś kontrakcie z Polską albo Czechosłowacją. Mówi, że było o tym w prasie, ale nie pamięta szczegółów. Może ktoś w kancelarii coś na ten temat powie? Zresztą sam wiesz, o co najlepiej pytać.
Pracowali ze sobą tyle lat, że Brunetti nie musiał tłumaczyć, o co mu chodzi, a chodziło o informację, komu Trevisan mógł się narazić. Niezadowolonemu podwładnemu? Rozwścieczonemu wspólnikowi? Jakiemuś zazdrosnemu mężowi? Własnej zazdrosnej żonie? Vianello miał dar wyciągania z ludzi różnych wiadomości, zwłaszcza z wenecjan. Indagowane przez niego osoby zazwyczaj odnosiły się z sympatią do tego postawnego mężczyzny, który sprawiał wrażenie, jakby niechętnie mówił po włosku i z radością przechodził na miejscowy dialekt – to zawsze rozwiązywało języki.
– Coś jeszcze, panie komisarzu?
– Tak. Ponieważ wcześniej będę zajęty, a po południu chcę się zobaczyć z wdową, poślij kogoś na stację, żeby porozmawiał z konduktorką, która znalazła zwłoki. I innymi konduktorami, może też coś widzieli. – Zanim sierżant zdołał zaprotestować, oświadczył szybko: – Wiem, wiem. Gdyby coś widzieli, zgłosiliby się sami. Ale na wszelki wypadek warto ich spytać.
– Dobrze.
– Chciałbym też mieć nazwiska i adresy wszystkich, którzy byli w pociągu, kiedy się zatrzymał, a także protokoły z przeprowadzonych przesłuchań.
– Dlaczego, pana zdaniem, zabitemu nic nie zabrano?
– Nie możemy wykluczyć motywu rabunkowego. Ktoś mógł przecież nadejść korytarzem i spłoszyć zabójcę, zanim ten zdążył ograbić ofiarę. Z drugiej strony może mordercy zależy, abyśmy wiedzieli, że nie była to zbrodnia na tle rabunkowym.
– Ale to chyba nie miałoby sensu, prawda? – spytał Vianello. – Nawet gdyby morderca działał z całkiem innego powodu, wolałby, abyśmy myśleli, że chodzi o rabunek. Żeby nas zmylić.
– Zależy od tego, kto jest mordercą.
– Hm, może rzeczywiście – przyznał po chwili Vianello, choć z jego tonu wynikało, że nie jest do końca przekonany. Dlaczego ktoś miałby ułatwiać zadanie policji? Nie chcąc tracić czasu na roztrząsanie tej kwestii, powoli wstał z krzesła. – Najlepiej od razu wybiorę się do kancelarii i zobaczę, czego zdołam się dowiedzieć. Wpadnie pan jeszcze do biura?
– Chyba tak. Zależy, o której wyjdę od wdowy. Zostawię ci wiadomość.
– Dziękuję. W takim razie zobaczymy się po południu – powiedział Vianello i wyszedł.
Brunetti ponownie otworzył teczkę, po czym odszukał i wykręcił numer domowy zamordowanego. Słuchawkę podniesiono dopiero po dziesiątym dzwonku.
– Pronto – powiedział męski głos.
– Czy to mieszkanie mecenasa Trevisana? – spytał Brunetti.
– A kto mówi?
– Commissario Guido Brunetti. Chciałbym rozmawiać z panią Trevisan.
– Siostra nie może podejść do aparatu.
Brunetti odnalazł szybko w aktach stronę, na której figurowało panieńskie nazwisko żony mecenasa.
– Signor Lotto – rzekł – bardzo mi przykro, że zmuszony jestem niepokoić pana w tak smutnej chwili, a jeszcze bardziej mi przykro, że muszę niepokoić pańską siostrę, ale to naprawdę konieczne, żebym porozumiał się z nią jak najprędzej.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Siostra bierze środki uspokajające i z nikim nie chce rozmawiać. Jest załamana.
– Rozumiem jej ból, signor Lotto, i współczuję z całego serca, ale muszę porozmawiać z kimś z rodziny, zanim rozpoczniemy dochodzenie.
– O jakiego rodzaju informacje panu chodzi?
– Musimy mieć jasny obraz prywatnego życia mecenasa, także spraw, którymi się zajmował, wiedzieć, z kim się kontaktował i tak dalej. Dopóki się tego nie dowiemy, w żaden sposób nie zdołamy stwierdzić, co mogło być motywem zabójstwa.
– Myślałem, że było to zabójstwo na tle rabunkowym.
– Nic nie zostało zabrane.
– Nie wyobrażam sobie innego powodu śmierci szwagra. Ktoś musiał spłoszyć bandytę.
– To bardzo prawdopodobne, signor Lotto, ale chcielibyśmy pomówić z pana siostrą, choćby po to, żeby wykluczyć inne ewentualności i móc skoncentrować na motywie rabunkowym.
– A jakie inne ewentualności mogą wchodzić w grę? – spytał gniewnym tonem Lotto. – Zapewniam pana, mój szwagier był prawym, prostolinijnym człowiekiem, jego życie to otwarta księga.
– Jestem o tym przekonany, signor Lotto, ale mimo wszystko muszę się widzieć z pańską siostrą.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, po czym Lotto spytał:
– Kiedy?
– Dziś po południu – powiedział Brunetti i powstrzymał się przed dodaniem,,o ile to możliwe”.
Na drugim końcu linii znów nastała cisza.
– Proszę zaczekać.
Lotto odłożył słuchawkę. Nie wracał tak długo, że Brunetti wyjął z szuflady kartkę i, usiłując sobie przypomnieć prawidłową pisownię, napisał na niej „Czechosłowacja”. Napisał raz, drugi, trzeci, za każdym razem inaczej. Notował szóstą wersję, kiedy w słuchawce ponownie rozległ się głos Lotta.
– Jeśli przyjdzie pan dziś o czwartej, to albo siostra, albo ja porozmawiamy z panem.
– Będę o czwartej – oznajmił Brunetti, po czym szybko się rozłączył. Wiedział z doświadczenia, że nie należy okazywać wdzięczności świadkom, nawet jeśli są wyjątkowo uczynni.
Spojrzał na zegarek i zobaczył, że jest już po dziesiątej. Zatelefonował do Ospedale Civile, ale chociaż łączono go kolejno z czterema numerami wewnętrznymi, od żadnego z rozmówców nie zdołał uzyskać żadnych informacji na temat sekcji. Od dawna uważał, że sekcja to jedyny zabieg, jaki lekarze Ospedale Civile potrafią przeprowadzić, nie narażając na szwank zdrowia i życia pacjenta.
Z taką to niską oceną umiejętności jej kolegów po fachu udał się na spotkanie z panią doktor Zorzi.