Rozdział 12

Brunetti połączył się z panią Elettrą i zapytał, czy SIP zareagował już na jego prośbę, aby dostarczyć wykaz połączeń telefonicznych Trevisana z ostatniego półrocza; w odpowiedzi usłyszał, że wczoraj położyła mu na biurku nadesłane materiały. Zaczął nerwowo przeglądać papiery, odsuwając na bok kwestionariusze na temat pracy podwładnych, które powinien był wypełnić dwa tygodnie temu, a także list od znajomego, z którym pracował w Neapolu; list zbyt ponury, aby chciał go czytać ponownie i odpisywać.

Wreszcie znalazł przesyłkę z SIP, dużą żółtą kopertę, w której mieściło się piętnaście stron komputerowych wydruków. Przesunął wzrokiem po pierwszej stronie; zobaczył, że są na niej wynotowane tylko numery zamiejscowe, z którymi Trevisan łączył się z biura i z domu. Każdy rząd zaczynał się od numeru kierunkowego miasta, a przy połączeniach zagranicznych od numeru kierunkowego kraju; dalej podany był numer telefonu abonenta, godzina, o której nastąpiło połączenie, oraz czas trwania rozmowy. Po prawej stronie kartki widniała informacja, jakim miejscowościom i krajom odpowiadają poszczególne numery kierunkowe. Przejrzawszy pobieżnie wydruki, Brunetti przekonał się, że zawierają wyłącznie numery, pod które Trevisan dzwonił; nie było wykazu numerów abonentów dzwoniących do mecenasa. Może o taki wykaz należało wystąpić oddzielnie, może SIP potrzebował więcej czasu na jego sporządzenie, a może wymyślono jakąś nową biurokratyczną procedurę, aby opóźnić dostarczanie tego rodzaju informacji i należało uzbroić się w cierpliwość.

Komisarz powiódł okiem po numerach kierunkowych miast wypisanych po prawej. Początkowo nie dostrzegł żadnej prawidłowości; dopiero studiując czwartą stronę stwierdził, że Trevisan – albo ktoś korzystający z telefonu mecenasa – łączył się w miarę regularnie, przynajmniej dwa, trzy razy w miesiącu, z trzema numerami w Bułgarii. A także na Węgrzech i w Polsce. Brunetti pamiętał, że della Corte wymienił tylko pierwszy z tych krajów. W wykazie widniały też połączenia z Francją i Anglią, zapewne związane z pracą kancelarii. Dominikana ani razu nie figurowała w wykazie, natomiast rozmowy z Austrią i Holandią, które to kraje della Corte również wymienił, miały miejsce stosunkowo rzadko.

Nie wiedząc, jak często prawnicy załatwiają sprawy przez telefon, Brunetti nie orientował się, czy wykaz zawiera więcej czy mniej rozmów międzynarodowych, niż powinien.

Zadzwonił do centrali i poprosił o połączenie z numerem della Cortego. Kiedy kapitan podniósł słuchawkę, Brunetti najpierw się przedstawił, a potem spytał o numery w Padwie i Mestre zanotowane w kalendarzyku Favera.

Della Corte natychmiast mu je podał.

– Mam wykaz rozmów Trevisana, ale tylko zamiejscowych, więc numer w Mestre nie będzie tu figurował – rzekł Brunetti. – Chce pan zaczekać, aż sprawdzę ten drugi?

– Niech pan spyta, czy chcę umrzeć w ramionach szesnastolatki. Odpowiedź będzie ta sama.

Uznawszy to za „tak”, Brunetti zaczął przesuwać wzrokiem po wykazie, zatrzymując się, ilekroć trafiał na 049, kierunkowy Padwy. Na pierwszych trzech stronach numer automatu na stacji nie figurował; pojawił się jednak na stronie piątej, potem znów na dziewiątej. Potem długo nic i wreszcie na stronie czternastej. Pod numer stacji dzwoniono trzykrotnie w ciągu jednego tygodnia.

Kiedy Brunetti poinformował o tym della Cortego, kapitan zareagował cichym gwizdnięciem.

– No, no! Chyba muszę wysłać kogoś, żeby miał ten automat na oku.

– A ja wyślę kogoś do tej knajpy w Mestre – powiedział Brunetti; coraz bardziej zależało mu na tym, aby dowiedzieć się, co to za knajpa, kim są jej bywalcy, a także by otrzymać listę miejscowych rozmów prowadzonych z telefonów Trevisana i przekonać się, czy figuruje na niej numer baru Pinetta.

Wieloletnia praca w policji i ponure doświadczenia pozbawiły Brunettiego wiary w istnienie przypadku. To, że dwóch ludzi zamordowanych w odstępie kilku dni znało ten sam numer telefonu, nie mogło być zbiegiem okoliczności, statystyczną ciekawostką, którą komentuje się ze zdziwieniem, a potem o niej zapomina. Numer automatu w Padwie na pewno miał jakieś znaczenie, choć Brunetti nie wiedział jeszcze jakie; gotów jednak był się założyć, że numer baru Pinetta będzie figurował w wykazie miejscowych rozmów Trevisana.

Obiecał della Cortemu, że da mu znać, jak tylko dowie się czegoś o knajpie w Mestre, po czym nacisnął na widełki, żeby się rozłączyć. Po chwili wykręcił wewnętrzny do Vianella. Kiedy sierżant podniósł słuchawkę, polecił mu przyjść do swojego gabinetu.

Vianello zjawił się po kilku minutach.

– Chodzi o Trevisana? – spytał z zaciekawieniem.

– Tak. Właśnie rozmawiałem z komendą w Padwie na temat Rina Favera.

– Tego księgowego, który pracował dla Ministerstwa Zdrowia?

Brunetti skinął głową.

– Najlepiej by było, gdyby oni wszyscy zrobili to samo! – powiedział z nagłą pasją sierżant.

Brunetti spojrzał na niego zaskoczony.

– To znaczy? – zapytał.

– Żeby się pozabijali, cholerna banda łobuzów! – Gniew sierżanta wyparował równie szybko, jak się pojawił, i po chwili Vianello, zupełnie spokojny, usiadł na krześle stojącym przed biurkiem przełożonego.

– Skąd ta złość? – spytał Brunetti.

Vianello, zamiast odpowiedzi, wzruszył ramionami i wykonał ręką nieokreślony gest. Brunetti czekał.

– Przez wstępniak w dzisiejszym „Corriere” – wyznał w końcu sierżant.

– Co napisali?

– Że trzeba współczuć biedakom, których wstyd i cierpienie… cierpienie przysparzane im oczywiście wymiar sprawiedliwości… popycha do odebrania sobie życia. Że sędziowie powinni wypuścić ich z aresztu, pozwolić im wrócić do żon i rodzin. I dalej w tym stylu. Chciało mi się rzygać, kiedy to czytałem.

Brunetti nic nie powiedział.

– Kiedy ktoś wyrwie kobiecie torebkę i trafi do więzienia – kontynuował sierżant – nie pojawiają się w prasie artykuły, a w każdym razie nie w „Corriere”, błagające o zwolnienie przestępcy i przekonujące nas, jak bardzo powinniśmy mu współczuć. A przecież jeden Bóg wie, ile te świnie nakradły. Pańskie podatki. Moje. Miliardy, tysiące miliardów. – Uświadomiwszy sobie, że mówi podniesionym głosem, Vianello znów wykonał w powietrzu ten sam nieokreślony gest, jakby ruchem ręki usiłował odsunąć od siebie gniew, po czym zapytał, znacznie spokojniejszym tonem: – Co z Faverem?

– Nie popełnił samobójstwa – oznajmił Brunetti.

Vianello wyraźnie się zdziwił.

– Co się stało? – spytał, zapominając o swoim wybuchu.

– Miał w sobie tyle barbituranów, że nie byłby w stanie prowadzić samochodu.

– Ile?

– Cztery miligramy – rzekł Brunetti i zanim Vianello zdążył zaprotestować, że to wcale nie tak dużo, dodał: – Roipnalu.

Sierżant wiedział równie dobrze jak komisarz, że była to wystarczająca dawka, aby każdy z nich spał jak zabity przez półtora dnia.

– Jaki ma to związek ze sprawą Trevisana? – spytał.

Podobnie jak Brunetti, Vianello dawno przestał wierzyć w przypadki, więc z uwagą wysłuchał opowieści o numerze telefonu, z którym łączyli się obaj zamordowani.

– Automat na stacji w Padwie? – upewnił się. – A drugi numer to knajpa na Via Fagare?

– Tak, bar Pinetta. Znasz go?

Vianello spojrzał w bok, po czym pokiwał głową.

– Chyba tak, jeśli to ten, o którym myślę. Na lewo od stacji?

– Nie mam pojęcia. Wiem, że znajduje się w pobliżu stacji, ale to wszystko.

– Bar Pinetta? Tak, chyba znam.

Brunetti skinął głową i czekał, co sierżant dalej powie.

– Dość obskurny. Klientela głównie z północnej Afryki. Ci, co to do każdego mówią vous compras. Roi się od nich w mieście.

Vianello zamilkł na moment. Brunetti spodziewał się, że zaraz usłyszy jakąś pogardliwą uwagę na temat ciemnoskórych przybyszów handlujących bez pozwolenia na każdym rogu w Wenecji, sprzedających podrabiane torby od Gucciego i afrykańskie rzeźby. Ale Vianello, ku jego zaskoczeniu, powiedział tylko:

– Biedaczyska.

Komisarz dawno pogodził się z brakiem logiki i konsekwencji w wypowiedziach politycznych swoich współobywateli, mimo to nigdy by nie oczekiwał sympatii ze strony sierżanta dla napływowych handlarzy ulicznych, najbardziej znienawidzonych z setek tysięcy imigrantów, którzy przybywali w nadziei pożywienia się okruchami spadającymi z suto zastawionego włoskiego stołu. A jednak Vianello, który nie tylko głosował na Lega Nord, ale również upierał się, że Włochy powinny zostać podzielone na dwa kraje, granica zaś powinna przebiegać tuż na północ od Rzymu – kiedy się zaperzył, domagał się nawet wzniesienia muru w celu powstrzymania Afrykańczyków, barbarzyńców, a za takich uważał wszystkich mieszkających na południe od Rzymu – otóż ten Vianello nazywał handlarzy „biedaczyskami”, jakby im rzeczywiście współczuł.

Chociaż Brunetti mocno się zdziwił, nie zamierzał w tej chwili roztrząsać tematu.

– Mamy kogoś, kto mógłby tam zajrzeć wieczorem?

– Co musiałby robić? – zapytał Vianello, podobnie jak komisarz mało skory do rozmowy o imigrantach.

– Napić się. Pogadać z ludźmi. Zobaczyć, kto dzwoni z automatu. Kto go odbiera.

– Chodzi panu o kogoś, kto nie przypomina gliny?

Brunetti przytaknął.

– Pucetti? – zaproponował sierżant.

Komisarz potrząsnął głową.

– Za młody.

– Fakt. Zjedliby go.

– To musi być przemiłe miejsce.

– Wolałbym tam nie wchodzić bez broni – przyznał Vianello, po czym oznajmił takim tonem, jakby dopiero teraz przyszło mu to do głowy: – Najbardziej nadawałby się Topa.

Sierżant Topa pół roku temu przeszedł na emeryturę po trzydziestu latach pracy w policji. Naprawdę miał na nazwisko Romano, ale nikt go tak nie nazywał od ponad pół wieku, czyli od czasu kiedy był małym, okrąglutkim brzdącem i wyglądał jak myszka, do czego właśnie nawiązywało jego przezwisko. Nawet gdy dorósł, a klatka piersiowa tak mu spotężniała, że musiał nosić mundury szyte na miarę, przezwisko pozostało – choć absurdalne, na stałe do niego przylgnęło. I nikt sobie z tego nie żartował. Podczas trzydziestu lat służby wiele osób usiłowało zrobić Topie krzywdę, ale nikt nie miał odwagi się z niego wyśmiewać.

Kiedy Bruhetti nie zareagował, Vianello podniósł wzrok, po czym szybko odwrócił spojrzenie.

– Wiem, o czym pan myśli, commissario – rzekł i zanim Brunetti miał czas coś powiedzieć, dodał: – Ale przecież nie będzie pracować dla nas, przynajmniej oficjalnie. Po prostu odda nam drobną przysługę.

– Zaglądając do baru?

Vianello skinął głową.

– Nie podoba mi się ten pomysł – oznajmił Brunetti.

– Przecież każdy emeryt może tam wejść, żeby się napić i pograć w karty. – A ponieważ komisarz milczał, zapytał: – Emerytowany policjant też może wstąpić do baru na kieliszek i partyjkę, jeśli ma ochotę, prawda?

– Tego właśnie nie wiem.

– Czego?

– Czy będzie miał ochotę – wyjaśnił Brunetti.

Żaden z nich nie widział sensu, aby wspominać o wydarzeniu, które spowodowało wcześniejsze przeniesienie Topy na emeryturę. Rok temu Topa aresztował dwudziestotrzyletniego syna jednego z radnych miejskich za molestowanie ośmioletniej dziewczynki. Aresztowanie nastąpiło późnym wieczorem, w domu młodego człowieka; kiedy został doprowadzony na komendę, miał złamaną lewą rękę i nos. Topa twierdził, że podejrzany zaatakował go, usiłując zbiec; podejrzany oświadczył, że Topa wciągnął go w ciemny zaułek i pobił.

Funkcjonariusz pełniący tego dnia dyżur na komendzie daremnie próbował opisać spojrzenie, jakim Topa przeszył podejrzanego, gdy ten zaczął opowiadać swoją wersję. Młody człowiek nigdy jej nie powtórzył ani też nie wniósł oficjalnej skargi. Jednakże tydzień później vice-questore Patta przekazał Topie wiadomość, że oczekuje jego rezygnacji, i sierżant chcąc nie chcąc przeszedł na emeryturę, choć oznaczało to, że będzie otrzymywał świadczenia w sporo niższym wymiarze. Zboczeńca skazano na dwa lata aresztu domowego. Nikt nie słyszał, aby Topa, który miał jedną wnuczkę, dziewczynkę w wieku siedmiu lat, kiedykolwiek wypowiadał się na temat kary, czy też komentował swoje przejście na wcześniejszą emeryturę oraz związane z tym okoliczności.

– Mam z nim porozmawiać? – spytał Vianello.

Brunetti wahał się przez chwilę, po czym rzekł, jakby z przymusem:

– No dobrze.

Vianello skrył uśmiech.

– Wraca z pracy dopiero o ósmej. Zadzwonię do niego wieczorem.

– Z pracy? – zdziwił się Brunetti; wiedział, że nie powinien o nic pytać. Zgodnie z prawem emerytom nie wolno było podejmować zatrudnienia, jeśli nie chcieli utracić świadczeń.

– Tak – potwierdził sierżant i na tym poprzestał. – Czy to już wszystko? – Wstał.

Brunetti pamiętał, że Vianello i Topa byli partnerami przez ponad siedem lat i że Vianello chciał odejść z policji, kiedy Topę zmuszono do przejścia na emeryturę; pozostał tylko dzięki żarliwym argumentom komisarza. Brunetti nie uważał, by Topa zasługiwał na tak szlachetny gest w jego obronie.

– Tak, wszystko. Czy po drodze mógłbyś poprosić, żeby signorina Elettra ponownie skontaktowała się z SIP i spróbowała zdobyć wykaz miejscowych rozmów Trevisana?

– Pinetta to nie jest lokal, do jakiego dzwoni wzięty międzynarodowy prawnik – zauważył Vianello.

Nie jest to też lokal, do jakiego powinien dzwonić wzięty księgowy, pomyślał Brunetti, ale zachował tę uwagę dla siebie.

– Nie zaszkodzi sprawdzić – rzekł.

Vianello odczekał jeszcze moment, po czym wyszedł na korytarz, zostawiając komisarza, by w samotności mógł się oddawać spekulacjom, zastanawiać, z jakiego powodu bogaci, wzięci ludzie interesów dzwonią pod numery aparatów telefonicznych znajdujących się w miejscach publicznych, zwłaszcza w knajpach tak obskurnych jak bar Pinetta.

Загрузка...