Godzinę po tym, jak Brunetti wrócił do swojego gabinetu, zadzwonił do niego della Corte. Telefonował z Padwy, najwyraźniej z automatu, ponieważ dźwięk klaksonów i inne hałasy uliczne były tak głośne, że chwilami zagłuszały słowa.
– Wiemy, w której restauracji jadł kolację tego wieczoru, kiedy umarł – oznajmił kapitan.
Brunetti domyślił się, że della Corte mówi o Faverze. Nie zainteresował się, co to za restauracja ani jak policji udało się zdobyć informację; od razu zadał pytanie, które miało największe znaczenie dla śledztwa:
– Czy był sam?
– Nie – odparł zadowolonym tonem della Corte. – Był w towarzystwie kobiety, na oko dziesięć lat młodszej od niego. Eleganckiej i bardzo atrakcyjnej. Tak przynajmniej powiedział kelner.
– Co jeszcze? – spytał Brunetti, świadom, że to nie wystarczy, aby zidentyfikować nieznajomą.
– Chwileczkę. Już mam. Trzydzieści pięć lat, włosy ciemnoblond, ani długie, ani krótkie. Mniej więcej wzrostu Favera.
Przypomniawszy sobie opis Favera znajdujący się w protokole sekcji, Brunetti pomyślał, że jak na kobietę była wysoka.
– Niewiele mówiła, ale kelner odniósł wrażenie, że to babka z klasą; w każdym razie tak ją określił.
– Gdzie jedli kolację? Ona i Favero?
– W restauracji nieopodal uniwersytetu.
– Jak się o tym dowiedziałeś?
– Nikt z obsługi nie czytuje „Gazzettino”, więc nie widzieli zdjęcia Favera, kiedy ukazał się artykuł o jego śmierci. Kelner zobaczył je dopiero dziś rano, kiedy poszedł do fryzjera i zaczął przeglądać jedną ze starych gazet leżących na stosie. Rozpoznał Favera na zdjęciu i zadzwonił do nas. Rozmawialiśmy przez telefon, ale zamierzam pomówić z nim osobiście. Pomyślałem, że może miałbyś ochotę pójść ze mną.
– Kiedy?
– Skoro to restauracja, może w porze obiadowej?
Brunetti zerknął na zegarek. Była za dwadzieścia jedenasta.
– Dotarcie na stację zajmie mi pół godziny. Wsiądę w pierwszy pociąg jadący do Padwy. Wyjdziesz po mnie na dworzec?
– Pewnie.
Della Corte czekał na peronie, kiedy pociąg wjechał na dworzec w Padwie. Brunetti ruszył w jego stronę, przeciskając się przez tłum studentów, którzy zaczęli szturmować drzwi wagonu, gdy tylko pociąg stanął. Uścisnęli sobie ręce i skierowali się w dół po schodach, które prowadziły do korytarza biegnącego pod torami. Kolejnymi schodami weszli na górę, po czym wyszli na ulicę; przy krawężniku czekał samochód policyjny z kierowcą i włączonym silnikiem.
– Czy ktoś od was kontaktował się z moim szefem? – spytał Brunetti, kiedy samochód włączył się w gęsty ruch.
– Z Pattą? – Della Corte wymówił nazwisko z cichym cmoknięciem, które mogło znaczyć bardzo wiele. Albo nic.
– Tak.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
– Poradził mi, żebym nie mieszał się do dochodzenia w sprawie śmierci Favera. Samobójczej śmierci. Pomyślałem, że mógł mu to podsunąć ktoś od was.
– Możliwe – przyznał della Corte.
– Miałeś nowe kłopoty?
– Nie, właściwie nie. Wszyscy traktują śmierć Favera jako samobójstwo. Śledztwo, które prowadzę w tej sprawie, prowadzę w wolnym czasie i na własny rachunek.
– Jak teraz? – spytał Brunetti, wykonując ręką gest, którym objął samochód i kierowcę.
– Tak. Mam prawo jeść obiad, gdzie chcę.
– I zaprosić znajomego z Wenecji?
– Zgadza się.
Samochód zatrzymał się przed restauracją. Umundurowany kierowca wyskoczył z wozu i otworzył pasażerom drzwi.
– Jedź coś przekąsić, Rinaldi – powiedział della Corte. – Wróć po nas o trzeciej.
Młody policjant zasalutował i wsiadł z powrotem do wozu.
Po obu stronach wejścia do restauracji stały araukarie w glinianych donicach. Drzwi otworzyły się, ledwo della Corte i Brunetti się do nich zbliżyli.
– Witam panów – rzekł ubrany w ciemny garnitur mężczyzna o długiej twarzy i spojrzeniu baseta.
– Dzień dobry. Nazywam się della Corte. Zarezerwowałem telefonicznie stolik dla dwóch osób.
– Proszę za mną.
Mężczyzna wziął dwie podłużne karty dań z biureczka przy drzwiach, po czym wprowadził gości do małej salki, w której mieściło się zaledwie sześć czy siedem stolików; tylko jeden był wolny. Kiedy mijali sklepione łukiem wejście do drugiej sali, Brunetti zobaczył, że w niej też siedzą prawie sami mężczyźni, na oko biznesmeni. Ponieważ przez umieszczone wysoko okna wpadało niewiele światła, oba pomieszczenia rozjaśniał ciepły blask lamp zawieszonych pomiędzy dębowymi belkami na suficie. Kapitan z komisarzem przeszli obok stołu, na którym czekały przeróżne antipasti: salami, małże, prosciutto, kalmary. Mężczyzna w ciemnym garniturze podprowadził ich do wolnego stolika, wysunął dla Brunettiego krzesło, po czym położył przed nimi karty dań.
– Czy mogę panom zaproponować na początek prosecco? – zapytał.
Obaj skinęli głowami; mężczyzna odszedł.
– Właściciel? – spytał Brunetti.
– Tak.
– Dlaczego jest taki spięty?
– Wszyscy są spięci, kiedy przychodzi policja, żeby zadawać pytania. – Della Corte podniósł kartę i trzymając na odległość wyprostowanej ręki, zaczął ją uważnie studiować. Przeczytał całą, po czym odłożył na bok i rzekł: – Podobno kaczka jest tu wyśmienita.
Żadne inne danie nie wydało się Brunettiemu równie kuszące. Zamknął kartę i położył na stoliku. Akurat wrócił właściciel z butelką prosecco. Napełniwszy dwa wąskie kieliszki stojące na prawo od talerzy gości, przekazał butelkę kelnerowi.
– Wybrał już pan, capitano?
– Fettuccine z truflami – oświadczył della Corte.
Brunetti skinął głową, dając znać, że zamawia to samo.
– A potem kaczkę.
Brunetti znów skinął głową.
– Do posiłku proponuję wino Merlot del Piave – powiedział właściciel.
Kiedy della Corte wyraził uśmiechem aprobatę, właściciel lokalu skłonił się lekko i zostawił ich samych.
Della Corte podniósł kieliszek i upił łyk musującego wina. Brunetti poszedł za jego przykładem. Dopóki nie przyniesiono pierwszego dania, rozmawiali o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie kapitan oznajmił, że ostatnie wybory prawdopodobnie spowodują radykalne zmiany w padewskiej policji, przynajmniej na najwyższych szczeblach.
Brunetti, pamiętając ostatnie wybory burmistrza Wenecji, nic nie odpowiedział. Żaden z dwóch kandydatów mu nie odpowiadał – ani wystawiony przez postkomunistów filozof bez doświadczenia w administracji, ani biznesmen wysunięty przez Ligę Północną – tak więc w końcu na nikogo nie oddał głosu, choć nie przyznał się do tego Paoli, która, uradowana zwycięstwem filozofa, nawet nie spytała męża, na kogo głosował. Może wszystkie te nowe wybory sprawią, że powoli coś się wreszcie zacznie zmieniać. Ale Brunetti w to wątpił; zbyt długo miał do czynienia z ludźmi ze sfer rządowych, aby wierzyć, iż możliwe są jakiekolwiek zmiany oprócz drobnych, kosmetycznych.
Skierował uwagę na stół, na którym pojawiły się talerze z fettucine, połyskującym od roztopionego masła. Po chwili wrócił właściciel, niosąc w jednej ręce małą truflę na białym talerzyku, a w drugiej metalową tarkę. Pochylił się nad talerzem della Cortego i biorąc do ręki truflę, starł połowę; następnie zrobił to samo, stając u boku Brunettiego. Wonny leśny zapach wzbił się znad parującego fettucine i rozszedł wokół stolika. Brunetti zakręcił widelcem, żeby nabrać porcję makaronu, i zaczął jeść, rozkoszując się idealnie ugotowanym fettucine pokrytym cienką warstewką masła i czując na języku mocny, aromatyczny smak trufli.
Della Corte najwyraźniej nie był typem człowieka, który psuje przyjemność z posiłku rozmową, więc prawie nie odzywali się aż do momentu, kiedy skończyli jeść – kaczka okazała się niemal tak dobra jak trufle, choć dla Brunettiego nic się nigdy nie mogło równać z truflami – i siedzieli już tylko nad kieliszkami calvadosu.
Właśnie wtedy do stolika podszedł niski, brzuchaty mężczyzna. Miał na sobie białą marynarkę i czarną szarfę, identyczną jak kelner, których ich obsługiwał.
– Signor Germani powiedział, że chce pan ze mną pomówić, capitano.
– Czy to z panem rozmawiałem dziś rano? – spytał della Corte, dając mu znak, żeby usiadł.
Kelner odsunął krzesło dalej od stolika, żeby zmieścić swój pękaty brzuch.
– Tak – odparł.
– Chciałbym, żeby wszystko powtórzył pan mojemu koledze.
– Więc tak jak panu mówiłem – zaczął kelner, patrząc cały czas na kapitana – nie od razu go rozpoznałem na zdjęciu w gazecie. Dopiero potem, kiedy strzygł mnie fryzjer, nagle zdałem sobie sprawę, że przecież widziałem tego człowieka. I wtedy zadzwoniłem na policję.
Della Corte skinął głową i uśmiechnął się, jakby chciał pochwalić kelnera za spełnienie obywatelskiego obowiązku.
– Proszę kontynuować.
– Chyba nie zdołam powiedzieć nic ponad to, co mówiłem przez telefon. Był z kobietą. Już ją panu opisałem.
– Czy mógłby pan zrobić to jeszcze raz?
– Wysoka, prawie jego wzrostu. Ciemnoblond włosy, jasna cera, oczy też raczej jasne. Byli tu już kiedyś wcześniej.
– Kiedy? – spytał della Corte.
– Raz jakiś miesiąc temu, a przedtem w lecie, nie pamiętam dokładnie kiedy. Ale było gorąco. Kobieta miała żółtą sukienkę.
– Jak się zachowywali?
– Jak się zachowywali? Ma pan na myśli ich maniery?
– Nie. Raczej to, jak odnosili się do siebie.
– Aha, interesuje pana, czy coś ich łączyło, tak?
– Tak – potwierdził della Corte.
– Nie sądzę. Było dla mnie oczywiste, że nie są małżeństwem – rzekł kelner i zanim della Corte zdążył spytać, dlaczego tak uważa, oznajmił: – Sam nie wiem, na czym to polega, ale zawsze poznaję, czy dwoje ludzi jest małżeństwem, czy nie. Właśnie po tym, jak się do siebie odnoszą. Wszystko jedno, kochają się czy nienawidzą, to gdy są małżeństwem, w ich zachowaniu nie ma sztuczności, skrępowania. – Zamachał bezradnie rękami, jakby to było zbyt skomplikowane, aby mógł wyjaśnić.
Brunetti rozumiał, o co kelnerowi chodzi, choć sam też nie potrafiłby ująć tego w słowa.
– Ale tamtych dwoje się tak nie zachowywało? – spytał, po raz pierwszy zabierając głos.
Grubas potrząsnął głową.
– Słyszał pan, o czym rozmawiali?
– Nie. Ale wydawali się bardzo z czegoś zadowoleni. W pewnym momencie mężczyzna pokazał kobiecie jakieś papiery. Studiowała je przez dłuższą chwilę. Właśnie wtedy włożyła okulary.
– Wie pan, co to były za papiery? – spytał della Corte.
– Nie. Oddała mu je, kiedy przyniosłem główne danie.
– Co z nimi zrobił?
– Pewnie schował do kieszeni marynarki. Nie widziałem.
Brunetti zerknął na della Cortego, ale ten potrząsnął głową, co miało znaczyć, że nie znaleziono przy zwłokach żadnych papierów.
– Niech pan spróbuje opisać kobietę nieco dokładniej – poprosił della Corte.
– Tak jak panu mówiłem, wyglądała na trzydzieści kilka lat. Włosy ciemnoblond, ale chyba farbowane. A może tylko rozjaśnione, nie wiem. Cera jasna, jasne oczy.
– Coś jeszcze? – spytał Brunetti, uśmiechając się i pociągając łyk calvadosu, jakby jego pytanie nie było szczególnie istotne.
– Wtedy o tym nie myślałem, ale teraz, kiedy wiem, że ten człowiek nie żyje, że zginął z własnej ręki, mam wrażenie…
Brunetti i della Corte słuchali bez słowa.
– No, że coś między nimi było nie tak. – Grubas wyciągnął rękę i zgarnął ze stołu kilka okruszków. Nie mając co z nimi zrobić, schował je do kieszeni marynarki. Po czym, zachęcony milczeniem obu policjantów, kontynuował; mówił powoli, z namysłem. – Kiedy oglądała te papiery, nagle uniosła głowę i jakoś dziwnie na niego spojrzała.
Zapadło dłuższe milczenie.
– To znaczy jak? – spytał w końcu della Corte.
– Sam nie wiem. Nie ze złością. Raczej tak, jak patrzy się na zwierzę w zoo albo na coś, czego się nigdy dotąd nie widziało. Jakby… jakby jej towarzysz należał do innego gatunku albo przyleciał z kosmosu. Nie wiem, czy wyrażam się jasno… – Kelner umilkł niepewnie.
– Czy jej spojrzenie wyrażało groźbę?
– Och nie, bynajmniej. – Potrząsnął z przekonaniem głową. – To właśnie było najdziwniejsze, w jej oczach nie było gniewu. Nie było nic. – Wepchnął ręce do kieszeni i uśmiechnął się z zażenowaniem. – Przepraszam. Nie umiem tego dobrze wyjaśnić.
– Czy on zauważył to jej spojrzenie? – spytał Brunetti.
– Nie, w tym momencie nalewał wino.
– A w przeszłości? – zapytał Brunetti. – Zachowywali się przyjaźnie?
– O tak. Zawsze zachowywali się przyjaźnie, ostatnim razem również. Ale bez wylewności. Ot, jak zwykli znajomi.
– A czy w przeszłości też pokazywali sobie jakieś papiery?
– Nie. Wie pan, co mnie najbardziej uderzyło? Że patrząc na nich, człowiek miał wrażenie, że to dwoje ludzi interesu jedzących wspólnie posiłek. Atrakcyjna kobieta i przystojny mężczyzna, a jednak nie było między nimi żadnej iskry, śladu tego napięcia, jakie wytwarza się między parą ludzi, którzy są sobą zainteresowani. Tak, kiedy się nad tym teraz zastanawiam, myślę, że właśnie to wydało mi się takie dziwne. – Uśmiechnął się, zadowolony, że wreszcie zdołał sprecyzować swoje spostrzeżenia.
– Pamięta pan, jakie pili wino? – spytał Brunetti.
Kelner i della Corte obaj spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Barolo – odparł grubas po dłuższym namyśle. – Dobre, krzepkie czerwone wino. Pasowało do bistecche. Potem, do deseru, pili vin santo.
– Czy Favero w jakimkolwiek momencie odchodził od stolika? – spytał Brunetti, pomyślawszy, że wtedy łatwo byłoby wrzucić mu środek nasenny do kieliszka.
– Nie pamiętam. Może.
– Czy płacił kartą kredytową?
– Nie, gotówką. O ile pamiętam, za każdym razem płacił gotówką.
– Czy poza tymi trzema razami był tu jeszcze kiedyś? Może pan akurat miał wolne…?
– Pytałem innych kelnerów. Nikt go nie pamięta. Myślę, że nie. We wtorki i środy lokal jest zamknięty, a w pozostałe dni pracuję. Od trzynastu lat nie brałem urlopu, więc gdyby tu przyszli, na pewno bym ich zauważył. Zwłaszcza ją, bo rzuca się w oczy. Gotów bym się założyć, że byli tu tylko te trzy razy, o których wspominałem; raz w zeszłym tygodniu i dwa razy wcześniej.
Della Corte spojrzał na Brunettiego, ale ten potrząsnął głową. Nie miał więcej pytań. Kapitan wyjął z kieszeni wizytówkę.
– Gdyby się coś panu przypomniało, niech pan śmiało do mnie dzwoni. – Wręczył kelnerowi wizytówkę i dodał neutralnym tonem: – Tylko proszę zaznaczyć, że chce pan mówić właśnie ze mną, dobrze?
Kelner schował wizytówkę, wstał, odszedł parę kroków, nagle zatrzymał się i cofnął do stolika.
– Chce pan jej okulary?
– Słucham? – spytał della Corte.
– Okulary. Zostawiła je na sąsiednim krześle. Zdjęła z nosa, kiedy przejrzała papiery, a potem zapomniała zabrać. Znaleźliśmy je dopiero, kiedy oboje wyszli. To co, chce pan?
– Tak, oczywiście – powiedział szybko kapitan.
Kelner oddalił się; wkrótce wrócił, trzymając w jednej ręce skórzany futerał, a w drugiej okulary w drucianej oprawie.
– Proszę spojrzeć – rzekł z niemal dziecięcą radością, jakby chciał zademonstrować im magiczną sztuczkę, po czym zaczął wyginać oprawki; gięły się na wszystkie strony jak z gumy, a potem wracały do poprzedniego kształtu. – Niezwykłe, co?
Wręczył okulary i futerał della Cortemu, następnie przeszedł przez restaurację i znikł za drzwiami wiodącymi do kuchni.
– Dlaczego się nie łamią? – spytał della Corte, trzymając okulary jedną ręką i wyginając je drugą, tak jak kelner.
– Są z tytanu – odparł Brunetti, choć pytanie kapitana było najwyraźniej retoryczne.
– Słucham?
– Są z tytanu – powtórzył komisarz. – Moja żona była w zeszłym miesiącu u optyka i mówiła mi, że widziała takie oprawki. Mogę? – Wyciągnął dłoń, a kiedy della Corte dał mu okulary, podniósł je do oczu, szukając znaku producenta. Znalazł go po wewnętrznej stronie prawego uchwytu, tuż przy zawiasie. – Zobacz. – Wskazał kapitanowi maleńki znaczek.
– Przeczytaj mi. Nic nie widzę bez okularów.
– To po japońsku. Przynajmniej tak mi się zdaje. Bo robią je tylko Japończycy.
– Japończycy zrobili te okulary? – zdziwił się della Corte.
– Oprawki – wyjaśnił Brunetti. – Oprawki tego rodzaju kosztują blisko milion lirów. Tak mi mówiła żona. Jeśli te są tytanowe, a wszystko na to wskazuje… – wygiął je w precel i puścił; natychmiast przybrały dawny kształt -…to właśnie tyle musiały kosztować. – Uśmiechnął się błogo, jakby znów zamieniły się w milion lirów, a on mógł ten milion zatrzymać dla siebie.
– Dlaczego się uśmiechasz? – spytał della Corte.
– Powinno być łatwo znaleźć optyka, który sprzedaje japońskie oprawki, zwłaszcza takie za milion lirów.
Uśmiech, jaki pojawił się na twarzy della Cortego, na pewno wart był niewiele mniej.