Rozdział 14

Dwa dni później, ale dopiero wtedy, kiedy Brunetti poprosił sędzinę Vantuno o nakaz wydania dokumentacji, wenecki oddział SIP przekazał policji wykaz rozmów miejscowych prowadzonych z domu i z biura Trevisana w okresie sześciu miesięcy przed jego śmiercią. Tak jak się Brunetti spodziewał, w wykazie widniały połączenia z barem Pinetta, jednak nie dopatrzył się w nich żadnej regularności. Porównał daty z datami połączeń z automatem na stacji w Padwie przedstawionymi w wykazie rozmów zamiejscowych, ale ani dni, ani godziny się nie zgadzały.

Położył oba wykazy przed sobą na biurku i zaczął je uważnie studiować. W przeciwieństwie do połączeń zamiejscowych, przy połączeniach lokalnych figurował również adres, pod którym znajdował się aparat, a także nazwisko abonenta. Brunetti skupił się na czytaniu długich kolumn adresów i nazwisk, które ciągnęły się przez ponad trzydzieści stron, ale po kilku minutach dał za wygraną.

Chwyciwszy oba wykazy, zszedł na dół i zajrzał do pokoju, w którym urzędowała signorina Elettra. Stół pod oknem wydał mu się nowy, ale piękny wazon od Veniniego na pewno był ten sam; stał w nim może niezbyt szykowny, za to ogromny i wesoły bukiet żółtych astrów. Sekretarka szefa miała na szyi jakby specjalnie dobraną pod kolor bukietu apaszkę, której barwa kojarzyła się najbardziej z upierzeniem kanarków.

– Dzień dobry, panie komisarzu – powiedziała pani Elettra, posyłając mu tak słoneczny uśmiech, że mógł śmiało konkurować z kwiatami.

– Dzień dobry. Mam dla was zadanie – rzekł Brunetti, wskazując głową komputer, żeby wyjaśnić, dlaczego posłużył się liczbą mnogą.

– Chodzi o to? – Zerknęła na wydruki z SIP, które trzymał w dłoni.

– Tak. To wykaz miejscowych połączeń Trevisana. Wreszcie! – dodał, nie potrafiąc ukryć gniewu, że tyle czasu musiał zmarnować, zanim oficjalnymi kanałami zdołał uzyskać potrzebne informacje.

– Och, trzeba było mi powiedzieć, że się panu śpieszy, panie komisarzu.

– A co, zna pani kogoś w SIP? – spytał, nawet się nie dziwiąc, że rozległa siatka jej znajomych obejmuje również i tę instytucję.

– Giorgia – oświadczyła, nie wchodząc w szczegóły.

– A czy myśli pani, że mógłby… – zaczął Brunetti.

Uśmiechnęła się i bez słowa wyciągnęła dłoń. Podał jej wydruki.

– Chciałbym, żeby ułożono numery według częstotliwości, z jaką Trevisan się z nimi łączył.

Zanotowała to w bloczku, który leżał przed nią na biurku, po czym uśmiechnęła się, jakby zadanie było dziecinnie proste.

– Coś jeszcze?

– Tak. Chciałbym wiedzieć, które z tych numerów to numery automatów telefonicznych albo aparatów znajdujących się w miejscach publicznych, na przykład w barach czy restauracjach.

Znów się uśmiechnęła; to też nie było trudne.

– To wszystko?

– Nie. Chciałbym jeszcze wiedzieć, który z nich to numer mordercy. – Jeśli oczekiwał, że to również signorina Elettra zanotuje, rozczarował się. – Ale nie sądzę, żeby zdołała pani uzyskać tę informację – dodał z uśmiechem, dając jej do zrozumienia, że żartuje.

– Chyba nie zdołam, panie komisarzu, choć niewykluczone, że jego numer faktycznie figuruje w tym wykazie – powiedziała, potrząsając wydrukami.

Pewnie figuruje, pomyślał Brunetti.

– Jak długo to pani zajmie? – zapytał; chodziło mu o to, ile dni.

Elettra spojrzała na zegarek, po czym zerknęła na koniec wydruku, żeby sprawdzić, ile liczy stron.

– Jeśli Giorgio jest dziś w pracy, kilka godzin.

– Kilka godzin?! Jakim cudem?! – krzyknął Brunetti, zbyt zaskoczony, aby pokryć swoje zdumienie nonszalancją.

– Do telefonu szefa podłączony jest modem – odparła, wskazując prostokątne metalowe pudełko stojące obok aparatu i połączone kablami z jej komputerem. – Giorgio musi tylko otworzyć odpowiedni plik, uruchomić program, który ułoży numery według częstotliwości, po czym przesłać mi dane na drukarkę. Obok numeru będzie podana data i godzina. Czy chciałby pan wiedzieć, jak długo trwała każda rozmowa? – Uniosła długopis nad bloczkiem, czekając na odpowiedź Brunettiego.

– Tak. Czy myśli pani, że mógłby mi również zdobyć wykaz numerów, z którymi łączono się z telefonu w barze w Mestre?

Kiwnęła głową, notując coś w bloczku.

– Naprawdę otrzymam wszystko dziś po południu?

– Jeśli Giorgio jest w pracy…

Zanim jeszcze Brunetti wyszedł na korytarz, signorina Elettra podniosła słuchawkę, żeby połączyć się z Giorgiem i wraz z nim, za pomocą metalowego pudełka połączonego z jej komputerem, obejść przeszkody, które SIP stawia na drodze tym, co pragną uzyskać informacje zawarte w archiwach tej instytucji, a także obejść przepisy prawne określające, jakie informacje mogą być udostępnione bez nakazu sądowego.

Wróciwszy do gabinetu, Brunetti napisał zwięzłe sprawozdanie dla Patty, w drugiej części pokrótce przedstawiając plan działania na najbliższe dni. Czuł się sfrustrowany tym, jak mało dotąd osiągnął, a jego plany na przyszłość były w równej mierze dziełem wyobraźni i optymizmu; liczył jednak, że szef poczuje się usatysfakcjonowany i na pewien czas da mu spokój. Następnie zadzwonił do Ubalda Lotta i umówił się z nim na wieczór, twierdząc, że potrzebuje informacji o kancelarii Trevisana. Lotto początkowo się wzbraniał, upierając się, że niewiele wie o praktyce szwagra, że orientuje się tylko w jej finansach, ale w końcu zgodził się na spotkanie o wpół do szóstej.

Biuro Lotta mieściło się w tym samym budynku i na tym samym piętrze co kancelaria Trevisana, na Via XXII Marżo, nad siedzibą Banca Commerciale d’Italia; trudno sobie wyobrazić lepszy adres w całej Wenecji. Brunetti zjawił się kilka minut przed czasem. Wprowadzono go do sali, gdzie praca dosłownie wrzała; pomieszczenie wyglądało jak studio filmowe, w którym ambitny młody reżyser telewizyjny kręci scenę z życia ambitnego młodego księgowego. Na otwartej przestrzeni wielkości połowy kortu tenisowego znajdowało się osiem biurek – każde z komputerem – oddzielonych od siebie parawanami obitymi jasnozielonym lnem, sięgającymi zaledwie do pasa. Przy komputerach siedziało pięciu młodych mężczyzn i trzy młode kobiety; Brunettiego uderzyło, że nikt z nich nawet nie podniósł głowy, gdy prowadzony przez młodego recepcjonistę przechodził obok.

Recepcjonista zatrzymał się przy drzwiach na końcu sali, zastukał dwukrotnie, po czym – nie czekając na odpowiedź – otworzył je i wpuścił komisarza do środka. Lotto wyjmował coś z wysokiej szafy po drugiej stronie gabinetu. Brunetti usłyszał za sobą ciche skrzypnięcie; obejrzał się, żeby sprawdzić, czy recepcjonista wszedł za nim do gabinetu księgowego. Okazało się, że nie. Kiedy znów skierował wzrok na Lotta, zobaczył, że ten odsunął się od szafy; w jednej ręce trzymał butelkę słodkiego wermutu, w drugiej dwie szklanki.

– Czy mogę pana poczęstować? – zapytał. – Zwykle pozwalam sobie na drinka o tej porze.

– Tak, chętnie się napiję – odparł z uśmiechem Brunetti, choć nienawidził słodkich trunków.

Gospodarz wskazał mu dłonią, żeby przeszedł do bocznej części gabinetu, gdzie po przeciwnych stronach niskiego stolika na cienkich nóżkach stały dwa fotele, następnie nalał dwie szczodre porcje wermutu i wręczył jedną szklankę Brunettiemu. Komisarz podziękował, ale dopiero kiedy księgowy postawił butelkę na stoliku i usiadł naprzeciwko niego, podniósł szklankę do ust i uśmiechając się przyjaźnie, rzekł:

– Cin cin.

Słodki trunek spłynął mu po języku do gardła, pokrywając je nieprzyjemną warstwą. Smak alkoholu zabijała lepka słodycz; Brunetti miał wrażenie, że pije płyn po goleniu zaprawiony nektarem morelowym.

– Bardzo elegancki gabinet. Moje uznanie – powiedział, mimo że przez okno widział jedynie budynki z drugiej strony ulicy.

Lotto zakreślił szklanką w powietrzu nieduży łuk, jakby odsuwał od siebie komplement.

– Dziękuję. Staramy się stworzyć taką atmosferę, aby klienci mieli do nas zaufanie i wiedzieli, że dbamy o ich interesy.

– To musi być bardzo trudne.

Na twarzy Lotta pojawił się cień, który po chwili znikł, a wraz z nim znikł uśmiech.

– Nie rozumiem, co pan ma na myśli, commissario.

Brunetti zrobił przepraszającą minę, jak ktoś, kto ma świadomość, że nie potrafi się umiejętnie wyrażać i znów niechcący palnął gafę.

– Chodzi mi o te nowe prawa, signor Lotto. Trudno je zrozumieć i wiedzieć, jak stosować. Odkąd nowy rząd zmienił przepisy, mój własny księgowy przyznaje, że nie tylko nie jest pewien, co ma robić, ale nawet jak wypełniać formularze. – Pociągnął łyk, a właściwie łyczek, który można by określić jako łyczek bardzo pokornego człowieka, po czym kontynuował: – Moje finanse, oczywiście, nie są tak skomplikowane, żeby nie można było się w nich połapać, ale wyobrażam sobie, że pan musi mieć wielu klientów, którzy potrzebują pomocy prawdziwego eksperta. – Znów wypił mały łyczek. – Sam naturalnie nie wyznaję się na tych rzeczach… – pozwolił sobie zerknąć na Lotta i stwierdził, że księgowy słucha go w skupieniu -…dlatego chciałem się z panem zobaczyć, poprosić, aby zechciał mi pan udzielić takich informacji o finansach mecenasa Trevisana, jakie uzna pan za istotne. Był pan jego księgowym, prawda? I zarządzał finansami jego kancelarii?

– Tak – odparł krótko Lotto, po czym spytał neutralnym tonem: – O jakie informacje panu chodzi?

Brunetti uśmiechnął się i rozłożył bezradnie ręce.

– Jak już mówiłem, nie wyznaję się na tych sprawach, dlatego przyszedłem do pana. Skoro avvocato Trevisan powierzył panu wszystkie swoje finanse, pomyślałem, że pewnie będzie pan się orientował, czy miał klientów, którzy… hm, jak by to powiedzieć… nie byli mu radzi.

– Nie byli mu radzi, commissario?

Brunetti popatrzył na podłogę; starał się naśladować człowieka złapanego w pajęczynę swojej językowej nieporadności, kogoś, kogo Lotto powinien uznać za równie nieporadnego w roli policjanta.

Lotto przerwał przedłużającą się ciszę.

– Przykro mi, ale wciąż nie rozumiem, o co panu chodzi – rzekł z przesadnym zmieszaniem, które ucieszyło Brunettiego, bo oznaczało, iż księgowy wierzy, że obcuje z osobnikiem nienawykłym do subtelnych zachowań.

– Bo skoro, signor Lotto, nie mamy żadnego motywu zabójstwa… – zaczął.

– A rabunek? – wtrącił jego rozmówca, unosząc ze zdziwieniem brwi.

– Nic nie zostało skradzione.

– Może ktoś spłoszył rabusia? Zaskoczył go?

Brunetti zastanawiał się nad tą sugestią tak długo, jakby słyszał ją po raz pierwszy; chciał, aby Lotto uwierzył, iż nikomu na policji nie przyszło na myśl coś podobnego.

– To niewykluczone – przyznał wreszcie, jakby uznał Lotta za partnera w rozwiązywaniu zagadki. Pokiwał głową, udając, że rozważa tę nową możliwość, po czym z oślim uporem powrócił do wcześniejszego pomysłu. – A jeśli morderca wcale się nie wystraszył? Jeśli mamy do czynienia z planowanym morderstwem? Wtedy powodem mogło być coś z życia zawodowego mecenasa. – Ciekaw był, czy Lotto przerwie powolny tok rozumowania tępego policjanta, zanim ten uzmysłowi sobie kolejną logiczną możliwość, a mianowicie, że powodem mogło być coś nie z życia zawodowego mecenasa, lecz z jego życia prywatnego.

– Czy sugeruje pan, że mógł go zabić klient? – zapytał Lotto tonem, z którego aż biło niedowierzanie; człowiek pokroju komisarza najwyraźniej nie był w stanie zrozumieć, jacy ludzie stanowili klientelę jego szwagra.

– Wiem, że to mało prawdopodobne – powiedział Brunetti i uśmiechnął się; miał nadzieję, że nerwowo, z zawstydzeniem. – Ale jest przecież możliwe, że signor Trevisan jako adwokat wszedł w posiadanie informacji, których znajomość okazała się dla niego groźna.

– Informacji o kliencie? Czy mnie słuch myli, czy faktycznie sugeruje pan coś takiego? – Święte oburzenie w głosie księgowego najlepiej świadczyło o jego przekonaniu, że potrafi bez trudu zdominować policjanta w rozmowie.

– No… tak.

– To niemożliwe.

Brunetti znów uśmiechnął się przepraszająco.

– Rozumiem, że trudno w to uwierzyć, ale… Mimo wszystko chcielibyśmy zobaczyć listę klientów Trevisana, choćby po to, żeby wykluczyć podobną możliwość. Myślałem, że właśnie pan, księgowy szwagra, mógłby nam taką listę dostarczyć.

– Musicie mnie w to wciągać? – zapytał Lotto, podnosząc głos, żeby komisarz świadom był jego niezadowolenia.

– Zapewniam pana, że uczynimy wszystko, co w naszej mocy, aby klienci nie zorientowali się, że posiadamy listę, na której widnieją ich nazwiska.

– A gdybym odmówił?

– Wystąpiłbym o nakaz sądowy.

Lotto dopił wermut i odstawił szklankę.

– Polecę, żeby przygotowano listę. – Z jego tonu wyraźnie przebijała niechęć. Nie miał jednak wyboru: wolał nie zadzierać z policją. – Ale proszę mieć na uwadze, że osoby, które się na niej znajdą, nie są przyzwyczajone do uczestniczenia w dochodzeniach policyjnych.

W innych okolicznościach Brunetti zaraz by odparował, że w ciągu ostatnich kilku lat policja prowadzi dochodzenia dotyczące głównie tego typu osób, ale postanowił zachować tę opinię dla siebie.

– Będę panu wielce zobowiązany – rzekł.

Lotto odchrząknął.

– Czy to wszystko?

– Tak – oznajmił Brunetti, obracając w palcach szklankę z resztką trunku i obserwując, jak ciecz przylega do ścianek, a potem wolno spływa w dół. – Wprawdzie jest jeszcze jedna rzecz, ale nie wiem, czy w ogóle warto o tym wspominać. – Kleista ciecz znów zawirowała na ściankach.

– Słucham? – spytał Lotto obojętnym tonem; w końcu główny cel wizyty policjanta został już omówiony.

– Rino Favero – rzekł Brunetti, wypowiadając imię i nazwisko zamordowanego księgowego z taką lekkością, z jaką motyl unosi się na powietrznych prądach.

– Co?! – Lotto nie zdołał ukryć zdumienia.

Brunetti, zadowolony, zamrugał oczami i utkwił wzrok w szklance.

– Kto? – spytał po chwili księgowy bardziej neutralnym tonem.

– Favero. Rino. Był księgowym. Chyba w Padwie. Zastanawiałem się, czy pan go znał.

– Może słyszałem nazwisko. Ale dlaczego pan pyta?

– Niedawno zginął z własnej ręki. – Brunettiemu wydało się, że takim eufemistycznym określeniem powinien się posłużyć ktoś o niskiej pozycji społecznej policjanta, mówiąc o samobójstwie człowieka rangi Favera. Nie powiedział nic więcej, ciekaw, czy zdoła rozbudzić zainteresowanie rozmówcy.

– Ale dlaczego pan pyta? – powtórzył Lotto.

– Pomyślałem, że jeśli go pan znał, to przeżywa pan teraz naprawdę ciężkie chwile, straciwszy dwóch przyjaciół w tak krótkim czasie.

– Nie, nie znałem go. Przynajmniej nie osobiście.

– Przykra sprawa. – Brunetti potrząsnął głową.

– Tak – zgodził się na odczepnego Lotto i podniósł się z fotela. – Coś jeszcze, commissario?

Brunetti wstał i rozejrzał się z bezradną miną, jakby nie wiedział, co zrobić z nie dopitym wermutem; w końcu Lotto wziął od niego szklankę i postawił obok swojej na stole.

– Nie. Tylko ta lista klientów…

– Otrzyma ją pan jutro. Najdalej pojutrze – rzekł Lotto, kierując się do drzwi.

Brunetti podejrzewał, że raczej przyjdzie mu czekać dwa dni, ale nie powstrzymało go to przed uściśnięciem dłoni księgowego oraz wyrażeniu serdecznych przeprosin za zajęcie jego cennego czasu, a także gorących podziękowań za pomoc.

Lotto odprowadził gościa do drzwi gabinetu, znów uścisnął mu dłoń, po czym zamknął za nim drzwi. Na korytarzu Brunetti przystanął na moment i popatrzył na elegancką mosiężną tabliczkę z napisem C. TREVISAN, AVVOCATO, znajdującą się na prawo od drzwi po drugiej stronie hallu. Nie wątpił, że za tymi drzwiami panuje taka sama atmosfera pracowitości; był zresztą przekonany, że obie firmy łączy znacznie więcej niż lokalizacja i wystrój wnętrz, a za jeden z łączących je czynników uważał teraz Rina Favera.

Загрузка...