Rozdział 18

Nazajutrz zaraz po przyjściu do pracy Brunetti zadzwonił do domu Barbary Zorzi.

– Pani doktor, mówi Guido Brunetti – rzekł, kiedy po włączeniu się automatycznej sekretarki rozległ się długi sygnał. – Jeśli jest pani w domu, bardzo proszę odebrać telefon. Muszę znów porozmawiać z panią o Trevisanach. Dowiedziałem się, że…

– O co chodzi? – spytała szybko lekarka, podnosząc słuchawkę; bynajmniej się nie zdziwił, że zrezygnowała z powitania i wymiany grzeczności.

– Chciałbym wiedzieć, czy wizyta pani Trevisan miała coś wspólnego z ciążą. – I zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał: – Nie córki. Własną.

– Dlaczego pan o to pyta?

– Z protokołu sekcji wynika, że jej mąż miał przeprowadzoną wazektomię.

– Kiedy?

– Nie wiem. Czy to istotne?

W słuchawce zapadła długa cisza.

– Nie, chyba nie – odparła w końcu lekarka. – A więc owszem, kiedy pani Trevisan przyszła do mnie przed dwoma laty, myślała, że jest w ciąży. Miała wtedy czterdzieści jeden lat.

– I co, była?

– Nie.

– Czy wydawała się zaniepokojona tą możliwością?

– Wtedy sądziłam, że nie jest, a przynajmniej nie bardziej, niż byłaby każda kobieta w jej wieku. Ale teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, to myślę, że tak. Zdecydowanie tak.

– Dziękuję – powiedział Brunetti.

– To wszystko? – Była wyraźnie zaskoczona.

– Tak.

– Nie spyta pan, czy wiedziałam, kto jest ojcem?

– Nie. Gdyby podejrzewała pani, że nie jej mąż, powiedziałaby mi o tym, kiedyśmy się spotkali.

– Chyba ma pan rację – rzekła po chwili, cedząc wolno słowa, jakby się wahała.

– To dobrze.

– Bo ja wiem?

– Dziękuję – powtórzył i rozłączył się.

Następnie zadzwonił do kancelarii Trevisana, żeby się umówić z Salvatorem Martuccim, ale poinformowano go, że avvocato Martucci wyjechał do Mediolanu w interesach; skontaktuje się z panem komisarzem, jak tylko wróci do Wenecji. Ponieważ na jego biurku nie pojawiły się żadne nowe papiery, Brunetti wziął do ręki sporządzoną wczoraj przez siebie listę i zaczął rozmyślać nad rozmową z sędzią.

Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby kwestionować czy próbować sprawdzić informacje, które podał mu sędzia Beniamin. W świetle domniemanych kontaktów Trevisana z mafią jego śmierć tym bardziej wyglądała na egzekucję, wykonaną szybko i sprawnie przez anonimowego mordercę. Martucci, sądząc po jego imieniu, zapewne pochodził z południa… Brunetti szybko upomniał sam siebie, żeby nie kierować się uprzedzeniami i – nawet gdyby mecenas okazał się Sycylijczykiem – nie wyciągać pochopnych wniosków.

Pozostawała jeszcze sprawa Franceski i tego, co mówiła koleżankom: że rodzice boją się, aby jej nie porwano. Rano, przed wyjściem z domu, Brunetti powiedział córce, że policja wyjaśniła tę kwestię i już nie potrzebuje jej pomocy. Wolał nie ryzykować, że ktoś się dowie, iż Chiara rozpytuje o coś, w czym maczała palce mafia. A ponieważ znał córkę, wiedział, że jedynie brak zainteresowania z jego strony zniechęci ją do zadawania pytań koleżankom.

Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi.

Avanti. – Podniósłszy wzrok znad biurka, ujrzał, jak signorina Elettra otwiera drzwi i przepuszcza przodem obcego mężczyznę.

– Panie komisarzu, przedstawiam panu Giorgia Rondiniego – powiedziała, wchodząc za obcym. – Chciałby zamienić z panem kilka słów.

Mężczyzna, którego wprowadziła, przewyższał ją co najmniej o głowę, ale było mało prawdopodobne, żeby ważył więcej niż ona. Dzięki wysmukłej sylwetce przypominał postać z obrazu el Greca. Podobieństwo do uwiecznionych przez malarza postaci podkreślała dodatkowo czarna broda przystrzyżona w szpic oraz ciemne oczy, które patrzyły na świat spod gęstych czarnych brwi.

– Proszę usiąść, signor Rondini – powiedział Brunetti, unosząc się z fotela. – Czym mogę panu służyć?

Podczas gdy Rondini zajmował miejsce, signorina Elettra cofnęła się do drzwi, które wchodząc zostawiła otwarte. Zatrzymała się w progu i stała nieruchomo, dopóki Brunetti nie spojrzał w jej stronę. Kiedy to uczynił, wskazała palcem na gościa i – jakby rozmawiała z głuchym – bezgłośnie wymówiła jego imię:

– Giorgio.

Brunetti skinął leciutko głową.

Grazie.

Signorina Elettra opuściła gabinet komisarza.

Przez dłuższą chwilę panowało milczenie. Rondini rozglądał się po gabinecie, a Brunetti wpatrywał się w listę na biurku.

– Panie komisarzu, przyszedłem prosić o radę – oznajmił wreszcie gość.

– Tak? – Brunetti uniósł wzrok.

– Chodzi o moje skazanie.

– O pańskie skazanie?

– Tak, o to nieporozumienie na plaży. – Gość uśmiechnął się, jakby usiłował pomóc Brunettiemu przypomnieć sobie coś, o czym komisarz niewątpliwie musiał słyszeć.

– Przykro mi, signor Rondini, nic mi nie wiadomo na ten temat. Ale zamieniam się w słuch.

Rondini spoważniał; na jego twarzy pojawiło się bolesne zakłopotanie.

– Elettra panu nie mówiła?

– Obawiam się, że nie. – Widząc, że mina Rondiniego robi się coraz bardziej pochmurna, komisarz uśmiechnął się ciepło. – Ale oczywiście opowiedziała mi, jak wiele panu zawdzięczamy. Dzięki pańskiej pomocy udało się ruszyć z miejsca sprawę, którą teraz prowadzę. – Fakt, że w rzeczywistości prawie wcale sprawy nie ruszono z miejsca, nie oznaczał, że Brunetti kłamie.

Rondini nadal milczał.

– Jeśli powie mi pan, o co chodzi, zobaczę, co da się zrobić – oznajmił Brunetti, próbując go ośmielić.

Gość złożył ręce na kolanach; palcami prawej dłoni masował palce lewej.

– Tak jak wspomniałem, chodzi o skazanie.

Brunetti uśmiechnął się zachęcająco i skinął głową.

– Za obrazę moralności – wyjaśnił Rondini.

Wyraz twarzy Brunettiego się nie zmienił, co najwyraźniej dodało Rondiniemu otuchy.

– Widzi pan, przed dwoma laty byłem na plaży Alberoni.

Brunetti zdawał sobie sprawę, że plaża ta, mieszcząca się na końcu wyspy Lido, cieszy się taką popularnością wśród gejów, iż zyskała miano „plaży grzechu”. Mimo że uśmiech wciąż gościł na jego ustach, zaczął uważniej się wpatrywać w twarz petenta i bacznie śledzić ruchy jego rąk.

– Nie, nie, panie komisarzu – powiedział Rondini, potrząsając głową. – To przez mojego brata. – Umilkł i znów potrząsnął głową, tym razem z zakłopotaniem. – Tylko pogarszam całą sprawę. – Uśmiechnął się nerwowo i westchnął. – Pozwoli pan, że zacznę od początku?

Rzecz jasna, Brunetti pozwolił.

– Mój brat jest dziennikarzem. Pisał wtedy artykuł o tej plaży i poprosił, żebym mu towarzyszył. Myślał, że jak pójdziemy razem, inni potraktują nas jak parę i nikt nie będzie nas zaczepiał. To znaczy, będą z nami rozmawiać, ale nie będą podrywać. – Rondini urwał i znów wbił wzrok w swoje dłonie, którymi bez przerwy poruszał, jakby nie był w stanie nad nimi zapanować.

– I tam się to stało? – spytał Brunetti, ponieważ gość sprawiał wrażenie, jakby nie zamierzał kontynuować.

Rondini ani nie podniósł oczu, ani nic nie powiedział.

– Tam miał miejsce ten incydent? – Brunetti nie dawał za wygraną.

Rondini wziął głęboki oddech.

– Pływałem, a kiedy wyszedłem z wody, zrobiło mi się zimno, więc postanowiłem się przebrać. Brat był spory kawałek ode mnie, rozmawiał z kimś, wokół nie widziałem nikogo. Przynajmniej w odległości dwudziestu metrów od miejsca, w którym miałem rozłożony koc. Usiadłem, zdjąłem kąpielówki i zamierzałem włożyć spodnie, kiedy podeszło dwóch policjantów i powiedziało, żebym wstał. Chciałem wciągnąć spodnie, ale jeden z policjantów stanął na nich, więc nie mogłem. – Jego głos był coraz bardziej napięty; Brunetti nie wiedział, czy ze zmieszania, czy gniewu. Rondini zaczął gładzić brodę. – Skoro nie mogłem włożyć spodni, postanowiłem wciągnąć z powrotem kąpielówki, ale drugi policjant zabrał je z koca i nie chciał ich oddać. – Umilkł.

– Co było dalej, signor Rondini?

– Wstałem.

– I…?

– Spisali protokół, w którym postawili mi zarzut obrazy moralności.

– Próbował im pan wszystko wyjaśnić?

– Tak.

– No i…?

– Nie uwierzyli.

– Brat panu nie pomógł? Nie wrócił?

– Nie, wszystko trwało zaledwie pięć minut. Sporządzili protokół i odeszli, zanim brat skończył rozmawiać.

– Co pan potem zrobił?

– Nic – odparł Rondini, patrząc Brunettiemu w oczy. – Brat powiedział, żebym się nie martwił, że na pewno zostanę powiadomiony, gdyby sprawa miała trafić do sądu.

– I powiadomiono pana?

– Nie. W każdym razie nie dostałem żadnego pisma. Jakieś dwa miesiące później zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że moje nazwisko figuruje w najnowszym „Gazzettino”. Podobno rozprawa się odbyła, choć nic mi o niej nie było wiadomo. Nie kazano mi zapłacić żadnej grzywny ani nic. Dopiero potem otrzymałem pismo, w którym informowano mnie, że zostałem skazany za obrazę moralności.

Przez chwilę Brunetti dumał nad tym, co usłyszał. Takie rzeczy niestety czasem się zdarzały. Przy drobnych wykroczeniach łatwo było o niedopatrzenia i człowiek rzeczywiście mógł zostać skazany bez formalnego oskarżenia. Brunetti jednak nie rozumiał, dlaczego Rondini postanowił przyjść z tym do niego.

– Próbował pan wystąpić o zmianę decyzji?

– Tak, ale powiedziano mi, że już na to za późno, że powinienem był złożyć wyjaśnienie, zanim odbyła się rozprawa. A ponieważ nie był to prawdziwy proces, nie mogę się odwołać.

Brunetti, obeznany z procedurą sądową w wypadku wykroczeń, skinął głową.

– Niby procesu nie było, lecz zostałem skazany za popełnienie przestępstwa.

– Wykroczenia – poprawił swego gościa Brunetti.

– Wszystko jedno. Zostałem skazany.

Brunetti przekręcił na bok głowę i uniósł brwi; miało to wyrażać sceptycyzm oraz lekceważenie dla całej sprawy.

– Naprawdę nie warto się tym przejmować, signor Rondini.

– Żenię się.

– Nie rozumiem, jaki to ma związek z tą historią.

– Chodzi o moją narzeczoną. – W głosie Rondiniego znów dało się wyczuć napięcie. – Nie chcę, żeby jej rodzina dowiedziała się, że skazano mnie za obrazę moralności na plaży dla homoseksualistów.

– Czy pańska narzeczona wie o tym incydencie?

Rondini wykonał taki ruch, jakby zamierzał potwierdzić, a później nagle zmienił zdanie.

– Nie. Wtedy jej nie znałem, a potem jakoś nie było okazji. Dla mojego brata i przyjaciół cała ta historia nie ma żadnego znaczenia. Traktują ją jak zabawne zdarzenie, ale boję się, że narzeczona przeżyje szok. – Rondini wzruszył ramionami, aby pokryć niepokój. – A tym bardziej jej rodzina.

– I przyszedł pan do mnie, żeby dowiedzieć się, co można zrobić w tej sprawie?

– Tak. Elettra wiele o panu mówiła. Mówiła też, jak wiele od pana zależy. – Z jego głosu przebijał szacunek; co gorsza, również nadzieja.

Brunetti zbył komplement machnięciem ręki.

– Co konkretnie ma pan na myśli?

– Chodzi mi o dwie sprawy. Po pierwsze, żeby usunął pan moje nazwisko z akt policyjnych… – Przerwał, widząc po minie komisarza, że ten zamierza protestować. – To chyba proste do wykonania?

– Żąda pan, abym dokonał zmian w dokumentach państwowych? – spytał Brunetti, starając się nadać głosowi surowe brzmienie.

– Ale Elettra mówiła… – Rondini zamilkł w pół słowa.

Brunetti wolał nie wiedzieć, co mówiła Elettra.

– Wprowadzenie jakiejkolwiek zmiany do akt jest o wiele trudniejsze, niż się panu wydaje – rzekł w końcu.

Rondini popatrzył na niego z politowaniem; chociaż się nie sprzeciwił, widać było, że ma odmienne zdanie.

– Czy mogę powiedzieć, na czym mi jeszcze zależy?

– Oczywiście.

– Otóż chciałbym otrzymać pismo stwierdzające, że zarzut był bezpodstawny i zostałem z niego w pełni oczyszczony. Najlepiej gdyby zawierało przeprosiny.

Brunetti miał ochotę krzyknąć, że to niemożliwe, zamiast tego spytał:

– Po co panu takie pismo?

– Dla narzeczonej. I jej rodziny. Żebym mógł im pokazać, gdyby kiedykolwiek dowiedzieli się o tej sprawie.

– Ale jeśli usunie się pańskie nazwisko z akt, po co panu pismo? – spytał Brunetti. – O ile, rzecz jasna, usunięcie nazwiska okaże się w ogóle możliwe.

– O to się proszę nie kłopotać – powiedział Rondini z taką pewnością siebie, że Brunetti od razu sobie przypomniał, gdzie jego gość pracuje (w dziale komputerów SIP), i skojarzył ten fakt z prostokątną skrzynką na biurku Elettry.

– Kto powinien figurować jako autor pisma?

– Najlepiej, aby to był sam questore – oświadczył Rondini, po czym szybko dodał: – Ale wiem, że to nierealne.

Kiedy tylko zorientował się, że sprawa będzie załatwiona po jego myśli i do ustalenia pozostają jedynie szczegóły, przestał nerwowo poruszać dłońmi; leżały spokojnie na kolanach, zresztą on też siedział teraz znacznie bardziej rozluźniony.

– Czy gdyby takie pismo napisał commissario, wystarczyłoby panu?

– Tak, chyba tak.

– A co z usunięciem nazwiska z akt?

Rondini machnął lekceważąco ręką.

– Za dzień lub dwa zniknie.

Brunetti wolał nie wiedzieć, które z nich, Rondini czy pani Elettra, dokona zmiany w aktach, toteż nie pytał.

– Pod koniec tygodnia sprawdzę, czy nadal widnieje w naszej kartotece.

– Nie znajdzie go pan – oznajmił Rondini; w jego głosie nie było arogancji, tylko spokojna pewność siebie.

– Jeśli nie znajdę, wtedy napiszę list.

Rondini wstał. Wyciągnął nad biurkiem rękę do Brunettiego.

– Gdyby pan czegoś potrzebował, commissario, proszę pamiętać, gdzie pracuję – rzekł na pożegnanie.

Brunetti odprowadził gościa do drzwi, a chwilę później zszedł piętro niżej i wstąpił do pokoju, w którym urzędowała signorina Elettra.

– Rozmawiał pan z nim? – zapytała.

Nie bardzo wiedział, jak się zachować – czy udać obrażonego faktem, że najwyraźniej z góry założyła, iż nie będzie miał nic przeciwko ingerencji w oficjalne akta państwowe oraz wypisywaniu całkowicie fikcyjnych przeprosin. Postanowił uciec się do ironii.

– Zdziwiło mnie, że w ogóle go pani do mnie przysłała. Równie dobrze mogła pani sama spełnić jego prośby, prawda?

Uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– Oczywiście, ale pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli pan z nim porozmawia.

– Dlatego że w grę wchodzi przerabianie akt?

– A skądże! Przecież i Giorgio, i ja potrafimy to zrobić w minutę – odparła wzgardliwym tonem.

– Chyba musi istnieć jakieś tajne hasło zabezpieczające dostęp do akt?

– Owszem – odpowiedziała po chwili – hasło istnieje. Tylko że wcale nie jest takie tajne.

– Kto je zna?

– Nie wiem, ale szybko mogłabym się go dowiedzieć.

– I się nim posłużyć?

– Może.

Brunetti wolał nie ciągnąć tego tematu.

– Więc chodziło o pismo z przeprosinami? – Zakładał, że pani Elettra dokładnie się orientuje, o co Rondini go prosił.

– Och nie, panie komisarzu. Pismo też mogłabym sama napisać. Po prostu pomyślałam sobie, że dobrze będzie, jeśli Giorgio pozna pana osobiście i przekona się, że jest pan gotów pójść mu na rękę.

– Na wypadek gdybyśmy potrzebowali dalszych informacji z SIP? – spytał Brunetti, tym razem już bez ironii w głosie.

– No właśnie. – Sekretarka uśmiechnęła się szczęśliwa, że commissario wreszcie zaczyna rozumieć, jak funkcjonuje świat.

Загрузка...