Wiadomość, która sprawiła, że Brunetti na wpół ogolony wypadł nazajutrz rano z łazienki, zupełnie wyparła z jego myśli problemy Rondiniego. Ubaldo Lotto, brat wdowy po mecenasie Carlu Trevisanie, został znaleziony martwy w swoim wozie zaparkowanym na bocznej drodze odchodzącej od autostrady łączącej Mestre i Mogliano Veneto. Zginął od trzech kul; strzały przypuszczalnie oddała osoba siedząca obok niego na przednim fotelu.
Zwłoki odkrył około piątej rano mieszkaniec pobliskiej wsi, któremu nie podobało się to, co zobaczył, kiedy przejeżdżał błotnistą polną drogą obok dużego samochodu: kierowcę pochylonego nad kierownicą i włączony silnik. Wieśniak zatrzymał się i zajrzał do środka, a kiedy spostrzegł kałużę krwi na przednim siedzeniu, czym prędzej powiadomił policję. Policjanci szybko ogrodzili teren i zaczęli szukać śladów pozostawionych przez mordercę lub morderców. Za samochodem Lotta najwyraźniej stało inne auto, lecz z powodu obfitych opadów deszczu i rozmokłej ziemi nie sposób było pobrać odcisków opon. Funkcjonariusz, który pierwszy otworzył drzwi, o mało nie zwymiotował, kiedy uderzył go w nozdrza zapach krwi, fetor odchodów oraz woń płynu po goleniu, zmieszanych w gorącym powietrzu – nastawione na najwyższą moc ogrzewanie pracowało przez cały czas, gdy Lotto leżał bez życia, oparty o kierownicę. Ekipa techniczna zbadała dokładnie teren, a następnie, po odholowaniu wozu do garażu policyjnego w Mestre, przystąpiła do oględzin samochodu, czyli zbierania oraz opisywania włókien, włosów i innych próbek mogących dostarczyć jakichkolwiek informacji o osobie, która siedziała obok kierowcy w chwili jego śmierci.
Samochód był już odholowany, kiedy Brunetti i Vianello zjawili się na miejscu zbrodni, przywiezieni radiowozem przez policję z Mestre. Z tylnego siedzenia obejrzeli wąską drogę i drzewa, wciąż mokre od deszczu, choć przestało padać o świcie. Potem, w policyjnym garażu, obejrzeli wiśniową lancię, której przednie siedzenie znaczyły plamy, powoli przybierające ten sam odcień co lakier pojazdu. Natomiast w kostnicy natknęli się na mężczyznę, który przybył zidentyfikować zwłoki; był to Salvatore Martucci, obecny szef kancelarii Trevisana. Szybkie spojrzenie Vianella i lekki ruch głowy w kierunku adwokata uświadomiły Brunettiemu, że sierżant właśnie z nim rozmawiał po zabójstwie Trevisana i że właśnie Martucci wydawał się tak mało poruszony śmiercią przełożonego.
Szczupły i żylasty, Martucci był znacznie wyższy od większości południowców, a jego włosy, ostrzyżone krócej niż nakazywała aktualna moda, miały barwę rudoblond; wyglądał jak jeden z tych normańskich najeźdźców, których hordy podbiły Sycylię przed wiekami, czego pamiątką są po dziś dzień zielone oczy wielu wyspiarzy, a także garść francuskich zwrotów obecnych w miejscowym dialekcie.
Ujrzeli Martucciego akurat w chwili, gdy wyprowadzano go z pomieszczenia, w którym trzymane są zwłoki. Zarówno komisarza, jak i sierżanta uderzyło, że adwokat sam wygląda jak trup: jego przeraźliwie blada cera wydawała się jeszcze bielsza przez kontrast z ciemnymi obwódkami wokół oczu, ciemnymi niczym sińce.
– Avvocato Martucci? – zapytał Brunetti, zatrzymując się przed nim.
Prawnik popatrzył na Brunettiego takim wzrokiem, jakby go nie widział, a potem na Vianella – nie rozpoznał sierżanta, ale przynajmniej zauważył granatowy mundur.
– Słucham?
– Jestem commissario Guido Brunetti. Chciałbym zadać panu kilka pytań w sprawie Ubalda Lotta.
– Nic nie wiem – powiedział Martucci z wyraźnym sycylijskim akcentem.
– Rozumiem, że to dla pana trudne chwile, ale musimy porozmawiać.
– Nic nie wiem – powtórzył adwokat.
– Bardzo mi przykro, signor Martucci, ale jeśli nam pan odmówi, będziemy zmuszeni udać się do pani Trevisan – rzekł Brunetti; razem z Vianellem zagradzał adwokatowi przejście.
– Co Franca ma z tym wspólnego? – Martucci uniósł głowę i popatrzył gniewnie to na komisarza, to na Vianella.
– Zamordowany był jej bratem. A jej mąż zginął w taki sam sposób przed niespełna tygodniem.
Martucci opuścił na moment wzrok i zamyślił się. Brunetti był ciekaw, czy adwokat zakwestionuje podobieństwo między oboma zabójstwami i będzie twierdził, że to przypadkowa zbieżność. Po chwili Martucci spytał:
– Co chce pan wiedzieć?
– Przejdźmy do pokoju – zaproponował Brunetti; wcześniej poprosił lekarza sądowego, czy mogliby skorzystać z gabinetu jego zastępcy. – Tu na korytarzu nie jest zbyt wygodnie.
Odwrócił się i ruszył przed siebie, Martucci za nim, a na końcu Vianello, który nie odezwał się do mecenasa ani nie dał mu w żaden sposób poznać, że już kiedyś ze sobą rozmawiali. Brunetti otworzył drzwi gabinetu i przepuścił Martucciego przodem.
– Signor Martucci – rzekł, kiedy wszyscy trzej już siedzieli – na początek chciałbym spytać, gdzie pan spędził wczorajszy wieczór.
– Nie rozumiem, dlaczego to pana interesuje – odparł adwokat; z jego głosu przebijało nie tyle oburzenie, ile zmieszanie.
– Musimy ustalić, gdzie spędzili ubiegły wieczór wszyscy, którzy znali pana Lotta. Zapewne się pan orientuje, że to podstawowe informacje, jakie zbiera się podczas śledztwa dotyczącego morderstwa.
– Byłem w domu – oznajmił adwokat.
– Czy był ktoś z panem?
– Nie.
– Czy jest pan żonaty, signor Martucci?
– Tak, ale żyjemy z żoną w separacji.
– Mieszka pan sam?
– Tak.
– Ma pan dzieci?
– Tak. Dwoje.
– Mieszkają z panem czy z pańską żoną?
– Nie rozumiem, jaki to ma związek ze śmiercią Lotta.
– W tym momencie interesuje nas pan, a nie signor Lotto – odrzekł Brunetti. – Czy dzieci mieszkają z pańską żoną?
– Tak.
– Czy państwa separacja jest oficjalna? Czy zamierzacie się państwo rozwieść?
– Nigdyśmy o tym nie rozmawiali.
– Naprawdę? – zdziwił się Brunetti, choć oczywiście takie sytuacje wcale nie należały do rzadkości.
– Mimo że jestem prawnikiem, myśl o postępowaniu rozwodowym po prostu mnie przeraża. – Posępny ton Martucciego świadczył, że mówi prawdę. – Moja żona za nic w świecie nie zgodziłaby się na rozwód.
– I nie rozmawiał pan z nią o tym?
– Nie. Znam żonę i wiem, jaka byłaby jej reakcja. Nie udzieliłaby zgody, a nie mam podstaw, żeby wystąpić o rozwód z jej winy. Gdybym nie bacząc na nic, uparł się przy rozwodzie, zabrałaby mi wszystko, co mam.
– A czy byłyby podstawy do orzeczenia rozwodu z pańskiej winy? – spytał Brunetti. Kiedy odpowiedziała mu cisza, sformułował pytanie inaczej, w słowach bardzo oględnych: – Czy widuje się pan z kimś?
– Nie – odparł Martucci.
– Trudno mi w to uwierzyć – stwierdził komisarz z uśmiechem, który wyrażał męską solidarność.
– Dlaczego?
– Jest pan przystojny, w sile wieku, ma pan dobrą pracę, odniósł w życiu sukces. Podejrzewam, że wiele kobiet uważa pana za atrakcyjnego mężczyznę i byłoby zadowolonych, gdyby zechciał pan zaszczycić je swoimi względami.
Martucci milczał.
– Nie ma żadnej kobiety w pańskim życiu?
– Nie.
– I wczorajszego wieczoru był pan sam w domu?
– Już panu mówiłem, commissario.
– A tak, rzeczywiście.
– Jeśli nie ma pan więcej pytań… – Martucci wstał.
– Jeszcze tylko kilka drobiazgów, signor Martucci – powiedział Brunetti, powstrzymując go łagodnym ruchem ręki. Wyraz jego oczu sprawił, że prawnik ponownie usiadł. – Jakie stosunki łączyły pana z Carlem Trevisanem?
– Pracowałem u niego.
– U niego czy z nim, avvocato Martucci?
– I tak, i tak – odparł, a kiedy Brunetti popatrzył na niego pytająco, oświadczył: – Najpierw u niego, potem z nim. – Po chwili zorientował się, że i to wyjaśnienie nie zadowala komisarza. – Początkowo podjąłem pracę w jego kancelarii, ale w zeszłym roku uzgodniliśmy, że z końcem tego roku zostanę wspólnikiem.
– Równorzędnym wspólnikiem?
– Tego nie omawialiśmy. – Ze spojrzenia i głosu adwokata przebijał spokój.
Brunetti uznał to za dziwne niedopatrzenie, szczególnie w wypadku prawników. A ponieważ druga ze stron zawierających umowę nie żyła, coś się mogło za tym kryć.
– Co by było, gdyby któryś z panów zmarł? – zapytał.
– Tego też nie omawialiśmy.
– Dlaczego?
– To chyba jasne – oznajmił twardo Martucci. – Nikt nie planuje własnej śmierci.
– Ale ludzie umierają – powiedział Brunetti.
Martucci zignorował jego słowa.
– Teraz, po śmierci Trevisana, pan będzie kierował kancelarią, prawda?
– Jeśli signora Trevisan mnie o to poprosi.
– Rozumiem. Czyli poniekąd odziedziczył pan klientów zmarłego?
Widać było, że Martucci z trudem nad sobą panuje.
– Jeśli ci klienci będą chcieli korzystać z moich usług…
– A chcą?
– Za wcześnie to oceniać.
– Jakie signor Lotto miał powiązania z kancelarią szwagra? – spytał Brunetti, zmieniając nieco linię przesłuchania.
– Był naszym księgowym, a ponadto zarządzał finansami.
– I pana, i mecenasa Trevisana?
– Tak.
– Czy po śmierci szwagra signor Lotto pozostał pańskim księgowym?
– Oczywiście. Znakomicie orientował się we wszystkich zagadnieniach. Pracował z Carlem od ponad piętnastu lat.
– I nadal zamierzał pan korzystać z jego usług oraz zlecać mu prowadzenie całej księgowości?
– Naturalnie.
– Czy signor Lotto mógł mieć jakiekolwiek roszczenia prawne do kancelarii?
– Przepraszam, ale nie rozumiem.
Wydało się to Brunettiemu dziwne, bo pytanie było proste, a Martucci, jako prawnik, tym bardziej nie powinien mieć trudności z jego zrozumieniem.
– Czy kancelaria była spółką akcyjną? Czy signor Lotto posiadał udziały w kancelarii szwagra?
– Nie, o ile mi wiadomo – odpowiedział adwokat po krótkim namyśle. – Ale mogli zawrzeć między sobą umowę, której treść nie jest mi znana.
– Co by to była za umowa?
– Nie mam pojęcia. Mogli postanowić, co tylko chcieli.
– Rozumiem – rzekł Brunetti, po czym spytał beznamiętnym tonem: – A signora Trevisan?
Dłuższe milczenie Martucciego wskazywało na to, że spodziewał się pytania o wdowę.
– Co signora Trevisan?
– Czy ma jakiekolwiek udziały w kancelarii?
– To zależy od testamentu Carla.
– Nie pan go sporządzał?
– Nie, spisał go sam.
– I nie zna pan treści testamentu?
– Oczywiście. Skąd miałbym znać?
– Myślałem, że jako wspólnik… – Brunetti wykonał w powietrzu nieokreślony gest.
– Nie byłem wspólnikiem. Miałem nim zostać dopiero od przyszłego roku.
– Ano tak, faktycznie. Ale sądziłem, że choćby ze względu na waszą zażyłość będzie pan wiedział, co Trevisan komu zapisał.
– Nie, nie wiem.
– Rozumiem. – Brunetti wstał. – Dziękuję za pańską pomoc, signor Martucci.
– To wszystko? – spytał adwokat, podnosząc się. – Mogę iść?
– Naturalnie.
Brunetti podszedł do drzwi i otworzył je. Kiedy uścisnęli sobie dłonie, Martucci opuścił gabinet. Brunetti i Vianello odczekali kilka minut, po czym ruszyli w drogę powrotną do Wenecji.
Zanim łódź policyjna wysadziła ich na przystani przed gmachem komendy, Brunetti z Vianellem wspólnie doszli do wniosku, że o ile Martucci wyraźnie oczekiwał pytań na temat pani Trevisan i odpowiadał na nie spokojnie, z opanowaniem, o tyle nerwowo reagował na pytania dotyczące jej zamordowanego męża oraz swojej roli jako wspólnika. Sierżant Vianello od tak dawna współpracował z Brunettim, że nie czekał na polecenia szefa – sam wiedział, co ma robić, mianowicie przeprowadzić rutynowe rozmowy z sąsiadami, przyjaciółmi i żoną Martucciego, sprawdzić, czy ktokolwiek potwierdzi słowa prawnika, iż ubiegły wieczór spędził samotnie w domu. Sekcji jeszcze nie wykonano, lecz wyglądało na to, że z powodu wysokiej temperatury wewnątrz samochodu, przyspieszającej rozkład ciała, ustalenie dokładnej godziny śmierci Lotta nie będzie możliwe.
Szli przez główny hali, kiedy nagle Brunetti się zatrzymał.
– Zbiornik paliwa – rzekł.
– Słucham, panie komisarzu?
– Niech sprawdzą, ile paliwa zostało w zbiorniku, a potem dowiedzą się, kiedy Lotto ostatni raz tankował. Może uda się obliczyć, jak długo pracował silnik. A to powinno pomóc ustalić czas popełnienia morderstwa.
Vianello kiwnął głową. Dane zdobyte tą drogą nie będą zbyt precyzyjne, ale jeśli sekcja nie zdoła określić czasu zgonu, każda informacja może okazać się cenna.
Sierżant skręcił w bok, żeby wykonać polecenie, Brunetti zaś ruszył schodami na piętro. Zanim dotarł na górę, z korytarza wiodącego do jego gabinetu wyłoniła się pani Elettra.
– O, jest pan, commissario. Vice-questore dopytywał się o pana.
Brunetti przystanął w pół drogi i patrzył, jak pani Elettra schodzi w dół. Długi szal barwy szafranu, lekki niczym pajęczyna, falował na wysokości jej ramion, utrzymywany w horyzontalnej pozycji przez prądy wznoszącego się, nagrzanego powietrza. Gdyby Nike z Samotraki zstąpiła z postumentu, odzyskała głowę i zaczęła schodzić po schodach Luwru, wyglądałaby właśnie tak.
– Hm? – mruknął Brunetti, kiedy signorina Elettra się z nim zrównała.
– Vice-questore powiedział, że bardzo by chciał się z panem widzieć.
– Bardzo by chciał? – powtórzył Brunetti.
Paola często wspominała żartobliwie jakąś postać z Dickensa, która zapowiadała złe nowiny, oznajmiając, że wiatr wieje z takiej lub innej strony; komisarz nie pamiętał, co to była za postać ani o którą stronę świata chodziło, ale jeśli Patta bardzo chciał się z nim widzieć, wiatr wiał od strony jego gabinetu.
– Jest u siebie? – Komisarz ruszył z powrotem na dół.
– Tak. Całe przedpołudnie spędził na telefonie.
To również zapowiadało burzę.
– Avanti! – zawołał vice-questore Patta, kiedy Brunetti zastukał do drzwi, a gdy podwładny wszedł do środka, dodał wskazując na krzesło: – Usiądź proszę, chciałbym omówić kilka spraw.
Uprzejmy ton szefa sprawił, że Brunetti od wejścia miał się na baczności.
– Słucham? – Sięgnął do kieszeni po notes, aby pokazać przełożonemu, iż traktuje ich rozmowę z należytą powagą.
– Co ci wiadomo o śmierci Rina Favera?
– Favera?
– Tak, księgowego z Padwy, którego w zeszłym tygodniu znaleziono martwego w jego garażu. – Patta odczekał dłuższą chwilę, aby jego milczenie stało się bardziej wymowne. – Tego, co popełnił samobójstwo.
– A tak, Favero. Podobno miał w kalendarzyku numer telefoniczny Carla Trevisana.
– Podejrzewam, że miał w kalendarzyku wiele różnych numerów – rzekł Patta.
– Przy numerze Trevisana nie figurowało nazwisko.
– Aha. Coś jeszcze?
– Miał kilka takich numerów. Bez nazwisk. Usiłujemy je sprawdzić.
– Usiłujemy? Kto usiłuje? – W głosie Patty słychać było tylko uprzejmą ciekawość. Ktoś, kto go dobrze nie znał, nie zorientowałby się, że maskuje groźbę.
– Policja w Padwie.
– Dowiedziałeś się, co to za numery?
– Nie, panie komendancie.
– Czy prowadzisz śledztwo w sprawie śmierci Favera?
– Nie, panie komendancie – odparł zgodnie z prawdą Brunetti.
– Dobrze. – Patta popatrzył na biurko i odłożył na bok kartkę, na której coś sobie wcześniej zanotował, po czym spojrzał na następną. – A co możesz mi powiedzieć, jeśli chodzi o sprawę Trevisana?
– Miało miejsce kolejne morderstwo.
– Masz na myśli Lotta? Sądzisz, że są powiązane?
Brunetti wziął głęboki oddech. Trevisan i Lotto dobrze się znali, pracowali ze sobą i zginęli w identyczny sposób, może nawet zostali zastrzeleni z tej samej broni, a Patta pytał, czy morderstwa są powiązane.
– Tak uważam.
– W tej sytuacji tym bardziej powinieneś się skoncentrować na szukaniu winnych, a sprawę Favera zostawić policji w Padwie, której ona podlega. – Patta odłożył na bok drugą kartkę i zerknął na trzecią.
– Czy to wszystko, panie komendancie? – spytał Brunetti.
– Na razie tak – rzekł vice-questore, nie zadając sobie trudu, żeby podnieść wzrok.
Brunetti schował notes do kieszeni, wstał i wyszedł z gabinetu Patty. Uprzejmość szefa nie dawała mu spokoju, więc zatrzymał się przy biurku sekretarki.
– Czy wie pani, z kim rozmawiał przez telefon?
– Nie, ale wiem, że jest umówiony na obiad w Do Forni – oznajmiła pani Elettra, wymieniając restaurację znaną niegdyś z dobrej kuchni, a obecnie z wysokich cen.
– Czy to pani robiła rezerwację?
– Nie. Najwyraźniej jeden z rozmówców zarezerwował tam stolik, bo szef polecił mi odwołać rezerwację w Corte Sconto, którą sam zrobił wcześniej.
Wspomniana restauracja mieściła się w tej samej kategorii cenowej co poprzednia. Brunettiemu brakowało śmiałości, żeby prosić pracownicę policji, aby sprzeniewierzyła się swoim zasadom, na szczęście nie musiał, bo signorina Elettra sama podjęła inicjatywę.
– Może zadzwonię tam późnym popołudniem i spytam, czy nie znaleźli notatnika, który vice-questore u nich zostawił. Mała szansa, żeby znaleźli, bo nigdy go ze sobą nie nosi. Ale jeśli powiem, że w takim razie chciałabym zadzwonić do osoby, z którą jadł obiad, aby spytać, czy niechcący nie wzięła notatnika, myślę, że podadzą mi jej nazwisko i numer.
– Będę pani ogromnie wdzięczny – powiedział Brunetti. Nie miał pojęcia, czy ta informacja okaże się ważna, ale w ciągu wielu lat pracy przekonał się, że dobrze jest wiedzieć, z kim spotyka się Patta, szczególnie wtedy gdy traktuje komisarza w miarę uprzejmie, co nie zdarza mu się często.