Przez moment, gdy mknęli ku światłom Mestre i Marghery, Brunetti wpatrywał się w profil Reginy Ceroni. Kobieta kompletnie go ignorowała, nie odrywając wzroku od szosy. Odwrócił więc głowę i popatrzył w prawo, w kierunku latarni morskiej w Murano, a potem jeszcze dalej, na migoczące w oddali światła Burano.
– Wyjątkowo dziś jasna noc – oznajmił. – Chyba widać Torcello.
Regina Ceroni dodała gazu; mercedes przyśpieszył. Jechali znacznie szybciej niż inne samochody.
– Wystarczy, że szarpnę kierownicą w prawo, a przelecimy przez balustradę i wpadniemy do wody – powiedziała.
– Istotnie.
Uniosła nieco stopę i mercedes zwolnił. Jakiś wóz przemknął lewym pasem.
– Kiedy pojawił się pan w moim biurze, wiedziałam, że jeszcze pan wróci. Powinnam była natychmiast uciekać.
– Dokąd?
– Do Szwajcarii, a stamtąd do Brazylii.
– Bo ma tam pani kontakty zawodowe?
– Nie bardzo mogłabym z nich korzystać.
– Słusznie, nie w tych okolicznościach. Więc dlaczego akurat do Brazylii?
– Bo mam tam pieniądze.
– A w Szwajcarii?
– Też. Każdy ma konto w Szwajcarii!
Brunetti, mimo że nie miał, rozumiał, o co Reginie Ceroni chodzi.
– Oczywiście – rzekł. – A nie mogłaby pani tam zostać? W Szwajcarii?
– Nie. Brazylia jest bezpieczniejsza.
– No tak. Teraz jednak nigdzie pani nie pojedzie.
Milczała.
– Może byśmy porozmawiali? Wiem, że nie jesteśmy na komendzie i nie ma pani przy sobie adwokata, ale zżera mnie ciekawość. Jak do tego doszło? Dlaczego ich pani zabiła?
– Pyta pan jako osoba prywatna czy jako policjant?
Brunetti westchnął.
– Obawiam się, że między osobą prywatną a policjantem już dawno się zatarła granica.
Signora Ceroni przyjrzała mu się uważnie; zachęciły ją nie tyle słowa komisarza, ile właśnie to westchnienie.
– Co teraz będzie? – spytała.
– Z panią?
– Tak.
– To zależy… – Zamierzał powiedzieć, że zależy od motywów zbrodni. Ale kiedy pomyślał, że z zimną krwią zabiła trzech ludzi, uświadomił sobie, że motywy nie będą dla sądu istotne. – Nie wiem. Nic dobrego.
– Wszystko mi jedno – oświadczyła tak lekkim tonem, że aż go to zdziwiło.
– Dlaczego?
– Bo zasługiwali na śmierć, wszyscy trzej.
Już chciał zaprotestować, oznajmić, że nikt nie zasługuje na to, żeby umrzeć, zginąć w ten sposób, ale przypomniał sobie taśmę.
– Proszę mi o wszystkim opowiedzieć.
– Wie pan, że dla nich pracowałam?
– Tak.
– Nie tylko teraz. Również i dawniej. Całymi latami, od samego przyjazdu do Włoch.
– Dla Trevisana i Favera?
– Nie, ale dla takich jak oni, którzy potem odsprzedali interes Trevisanowi.
– Odkupił od nich kobiety? – Zdumiało go, że signora Ceroni mówi o transakcji tak, jakby chodziło o sprzedaż fabryki lub sklepu.
– Tak. Nie znam szczegółów, ale pewnego dnia tamci znikli, a ich miejsce zajął Trevisan. Został nowym szefem.
– A pani?
– Byłam, że tak powiem, pracownikiem średniego szczebla. – Z jej głosu przebijała ironia.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że nie musiałam już sprzedawać swojego tyłka na ulicy. – Zerknęła na niego z ukosa, żeby sprawdzić, jakie te słowa wywarły na nim wrażenie.
– Długo się pani tym trudniła? – spytał obojętnie.
– Czym? Prostytucją?
– Tak.
– Przyjechałam tu jako prostytutka. – Na moment zamilkła. – Nie, to nieprawda. Przyjechałam jako zakochana po uszy dziewczyna, zakochana w swoim pierwszym mężczyźnie, Włochu, który obiecywał, że rzuci mi świat do stóp, jeśli tylko zostawię rodzinę i z nim wyjadę. Dałam się nabrać. Jak już panu mówiłam, pochodzę z Mostaru. A to znaczy, że ja i moja rodzina jesteśmy muzułmanami, choć nikt z nas nie był nigdy w meczecie, jeśli nie liczyć stryja, którego wszyscy mieli za szaleńca. Uczyły mnie zakonnice. Przez dwanaście lat chodziłam do katolickiej szkoły, bo rodzice uważali, że tam jest wyższy poziom.
Jechali nad kanałem łączącym Wenecję i Padwę, wzdłuż którego Palladio pobudował przepiękne rezydencje. Jedna z nich zamajaczyła w blasku księżyca, po drugiej stronie kanału. Domownicy chyba spali, bo wewnątrz było ciemno; tylko w oknie na piętrze paliło się światło.
– Moja historia jest dość typowa, więc nie będę nią pana zanudzać. Po prostu zakochałam się, przyjechałam do Włoch i w ciągu miesiąca znalazłam na ulicy. Bez paszportu, nie znając języka. Na szczęście miałam za sobą sześć lat łaciny u zakonnic, toteż nauka włoskiego poszła mi stosunkowo łatwo. A ponieważ należę do osób ambitnych, robiłam wszystko, żeby odnieść sukces w nowych warunkach.
– To znaczy?
– Dobrze wykonywałam swoją pracę. Byłam czysta. Pomagałam facetowi, który nami kierował.
– Pomagał pani? Jak?
– Donosiłam na inne dziewczyny. Dwa razy uprzedziłam go, że kilka planuje uciec.
– Co się z nimi stało?
– Zbił je. Jednej chyba połamał palce. Ale nasi opiekunowie rzadko bili nas tak, żebyśmy nie mogły potem pracować. Nie chcieli tracić dochodów.
– Na czym jeszcze polegała pani pomoc?
– Przekazywałam nazwiska klientów podatnych na szantaż. Umiałam poznać, którzy się denerwują, i wdawałam się z nimi w rozmowę; prędzej czy później wszyscy zaczynali opowiadać o swoich żonach. Jeśli sprawa wyglądała obiecująco, zdobywałam ich nazwiska i adresy. Nie było to trudne. Mężczyźni są słabi i próżni.
– I co potem? – spytał Brunetti po chwili milczenia.
– Zdjęto mnie z ulicy. Szefowie uznali, że przydam im się bardziej jako personel średniego szczebla. Jako manager. – Ostatnie słowo wymówiła z bezbłędnym angielskim akcentem; rzeczywiście miała talent do języków.
– Co pani odtąd robiła?
– Rozmawiałam z nowymi dziewczynami, wyjaśniałam im obowiązujące zasady, radziłam, żeby się nie stawiały. Szybko nauczyłam się portugalskiego, co okazało się bardzo przydatne.
– Dużo pani zarabiała?
– W miarę jak awansowałam, coraz więcej. W ciągu dwóch lat odłożyłam tyle, by móc kupić biuro podróży.
– Wciąż pani dla nich pracuje?
– Jak raz się zacznie, to nie ma odwrotu. – Zatrzymała mercedesa na czerwonym świetle, ale nie spojrzała na Brunettiego. Siedziała z palcami zaciśniętymi na kierownicy, patrząc prosto przed siebie.
– Nie przeszkadzało pani, że zajmuje się czymś takim?
Wzruszyła ramionami. Akurat zmieniło się światło, więc wrzuciła bieg i auto ruszyło z miejsca.
– Interes kwitł. Dziewczyn przybywało z roku na rok, a właściwie z miesiąca na miesiąc. Przywoziliśmy je…
– Temu właśnie służyło biuro podróży? – przerwał jej Brunetti.
– Tak. Ale po pewnym czasie import przestał się opłacać. Mnóstwo dziewczyn przyjeżdżało na własną rękę. Głównie ze Wschodu i z Afryki Północnej. Wzięliśmy to pod uwagę i zmieniliśmy sposób działania. Odtąd zaczęliśmy zatrudniać dziewczyny, które były już na miejscu. To ogromnie zmniejszyło koszty. Wystarczyło im po prostu zabrać paszport. Jeśli go w ogóle miały. To zdumiewające, jak łatwo jest wjechać do Włoch i tu pozostać – dodała niemal z oburzeniem.
Po prawej znów pojawiła się wspaniała rezydencja, ale Brunetti ledwo na nią spojrzał.
– A kasety? – spytał.
– No tak, kasety. Słyszałam o nich, zanim jeszcze je obejrzałam. To znaczy, wiedziałam, że jakieś kasety przychodzą z Bośni, ale nie miałam zielonego pojęcia, co przedstawiają. Trevisan, Favero i Lotto byli ogromnie podnieceni, mówili o krociowych zyskach. Jedna czysta taśma kosztuje kilka tysięcy lirów, więc kopie – szczególnie w Stanach – są sprzedawane z dwudziesto-, a nawet trzydziestokrotnym przebiciem. Początkowo Trevisan i jego wspólnicy chyba tylko odsprzedawali oryginalne taśmy, każdą za kilka milionów lirów, ale potem postanowili sami zająć się dystrybucją, bo to przynosi największe dochody.
Któregoś dnia Trevisan spytał mnie o zdanie. Zdążył się zorientować, że mam głowę do interesów, i chciał zasięgnąć mojej rady. Powiedziałam, że muszę obejrzeć kasety, zanim się wypowiem. Myślałam o nich jak o towarze, takim samym jak każdy inny, wymagającym tylko odpowiedniej strategii rynkowej.
Zerknęła na Brunettiego.
– Właśnie takimi pojęciami operowałam. Towar. Strategia rynkowa. – Westchnęła głęboko. – Trevisan porozumiał się ze wspólnikami. Zgodzili się pokazać mi kasety, ale musiałam obejrzeć je w ich obecności. Odkąd zrozumieli, jak cenny jest to towar, nie wypuszczali go z rąk.
Zamilkła; tak długo się nie odzywała, że sądził, iż nic więcej już nie powie.
– I co? Obejrzała pani?
– Tak. Trzy.
– Gdzie?
– W mieszkaniu Lotta. On jeden nie mieszkał z żoną, więc poszliśmy do niego.
– No i…?
– No i wtedy powzięłam decyzję.
– Jaką decyzję?
– Że ich zabiję.
– Wszystkich trzech?
– Oczywiście.
– Dlaczego?
– Bo te filmy sprawiały im przyjemność. Najgorszy był Favero. Przy drugiej taśmie tak się podniecił, że wyszedł z pokoju. Nie wiem, dokąd się udał, ale wrócił dopiero wtedy, gdy było po wszystkim.
– A pozostali dwaj?
– Też byli podnieceni. Jednakże oni już wcześniej widzieli kasety, więc potrafili lepiej nad sobą panować.
– Czy to były takie same kasety jak ta, którą widziałem?
– A na pańskiej zginęła kobieta?
Potwierdził.
– No to były takie same. Zwykle na każdej odbywa się zbiorowy gwałt, a potem morduje się ofiarę. – Głos Reginy Ceroni brzmiał równie beznamiętnie, jakby opisywała film instruktażowy dla stewardes.
– Ile w sumie było takich kaset?
– Nie wiem. Oprócz tych, które oglądałam, myślę, że co najmniej siedem. Te pierwsze sprzedali od razu. Dopiero te, które mi pokazali, zamierzali sami kopiować i rozprowadzać.
– Co im pani powiedziała?
– Że potrzebuję dnia albo dwóch do namysłu. I że znam kogoś w Brukseli, kto pewnie byłby zainteresowany rozprowadzaniem kopii w Belgii oraz Holandii. Ale już wtedy wiedziałam, że ich zabiję. Chciałam się tylko zastanowić, jak to najlepiej zrobić.
– Dlaczego?
– Co dlaczego? Dlaczego postanowiłam zabić, czy dlaczego nie zabiłam od razu?
– Dlaczego postanowiła pani zabić?
Samochód przed nimi zwolnił, żeby skręcić w lewo, więc lekko przyhamowała.
– Często o tym myślałam – rzekła, spoglądając na Brunettiego. – Chyba największą rolę odegrał fakt, że oglądanie tych filmów sprawiało im tak dużą przyjemność. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Tamtego dnia w mieszkaniu Lotta zdałam sobie sprawę, że oni nie tylko nie widzą nic złego w oglądaniu takich filmów, ale również w zamawianiu ich.
– W zamawianiu? To znaczy, że filmy powstawały na ich zamówienie?
Popatrzyła przed siebie na ciemną szosę,
– Commissario, niech pan ruszy głową! Gdyby nie istniało zapotrzebowanie na tego rodzaju materiały, nikt by ich nie produkował. Trevisan i jego przyjaciele rozkręcili rynek, toteż musieli dbać o regularne dostawy towaru. Zanim jeszcze obejrzałam kasety i przekonałam się, co zawierają, słyszałam, jak Trevisan mówił do Lotta, że trzeba wysłać faks do Sarajewa i zamówić kolejne filmy. Rozmawiali tak, jakby chodziło o zamówienie skrzynki wina albo zlecenie maklerowi, żeby kupił lub sprzedał pakiet akcji. Dla nich był to interes jak każdy inny.
– A potem zobaczyła pani kasety…
– Tak. Potem zobaczyłam kasety.
– Czy nie pomyślała pani o tym, że postępuje źle, uciekając się do zbrodni?
– Właśnie staram się to panu wyjaśnić. Zabicie ich nie było złym uczynkiem. Powzięłam słuszną decyzję; od początku nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. I jeśli chce pan wiedzieć, to tak, dziś zrobiłabym to samo.
– Dlatego że te kobiety były Bośniaczkami? Muzułmankami?
Prychnęła pogardliwie.
– Może mi pan wierzyć, że to, kim były, nie miało najmniejszego znaczenia. – Oderwała oczy od szosy i popatrzyła na swojego pasażera. – Wciąż mówi się i pisze o zbrodniach przeciwko ludzkości. Pełno jest na ten temat w gazetach, w przemówieniach polityków. Tyle że nikt w tej sprawie nic nie robi. Padają szlachetne słowa, a tymczasem kobiety nadal są gwałcone i mordowane; jeden łajdak to kręci, inni oglądają. – Mimo wściekłości mówiła wolno, wręcz cedziła słowa. – Postanowiłam ich powstrzymać, ukrócić proceder. Nikt inny by tego nie zrobił.
– Mogła pani pójść na policję.
– I co? Kazać aresztować Trevisana, Lotta i Favera? Za co? Czy znalazłby się odpowiedni paragraf?
Brunetti nie wiedział, lecz wstyd było mu się przyznać.
– Znalazłby się?
– Nie wiem – odparł w końcu. – Ale mogła pani przynajmniej ujawnić ich proceder z prostytutkami. To by ich częściowo powstrzymało…
Roześmiała się głośno.
– Ale pan jest naiwny! Nie mam nic przeciwko zorganizowanej prostytucji. Sama świetnie zarabiałam na tym interesie. Dlaczego miałabym chcieć położyć mu kres?
– Z powodu tego, co panią kiedyś spotkało i co teraz spotyka inne dziewczyny.
– To samo spotkałoby je wszędzie – oznajmiła szybko, z irytacją, ale bez gniewu. – Gdyby nie wyjechały ze swoich krajów, też byłyby prostytutkami i ofiarami przemocy.
– Niektóre z nich giną!
– Co mam panu powiedzieć, commissario! Że chciałam pomścić śmierć wszystkich biednych prostytutek na świecie? Wcale nie chciałam. Usiłuję panu wyjaśnić, dlaczego postąpiłam tak, jak postąpiłam. Gdyby Trevisana i jego kumpli aresztowano, ich działalność wyszłaby na jaw. Wtedy ja też trafiłabym za kratki. I co dalej? Spędziliby kilka miesięcy w więzieniu, czekając na proces, a następnie skazano by ich na grzywnę. No, może na rok więzienia. Góra dwa. Uważa pan, że to byłaby dostateczna kara?
Brunetti czuł się zbyt zmęczony, żeby roztrząsać kwestie etyczne. Postanowił ograniczyć się do faktów.
– Jak pani zabiła Trevisana?
– Wiedziałam, że się umówił z Faverem na kolację, i wiedziałam, którym pociągiem zwykle wraca do Wenecji. Kupiłam bilet na ten sam pociąg. Na tym odcinku wagony zazwyczaj są puste…
– Rozpoznał panią?
– Nie wiem. Wszystko stało się bardzo szybko.
– Skąd miała pani broń?
– Od znajomego. – Widać było, że nie zamierza zdradzić jego nazwiska.
– A Favero?
– Kiedy podczas kolacji wyszedł do toalety, wsypałam mu do wina środek nasenny. Specjalnie prosiłam, żeby zamówił po posiłku vin santo. Wiedziałam, że słodki smak zabije goryczkę.
– A potem?
– Miał mnie odwieźć na stację, ale zasnął po drodze, kiedy staliśmy na światłach. Przeciągnęłam go na miejsce pasażera, a sama usiadłam za kierownicą. Podjechałam pod jego dom, otworzyłam pilotem drzwi garażu, wjechałam do środka, po czym nie gasząc silnika, przeciągnęłam Favera z powrotem na miejsce kierowcy. Następnie wcisnęłam przycisk zamykający drzwi garażu i szybko wybiegłam.
– Lotto?
– Zadzwonił do mnie zdenerwowany i powiedział, że chce ze mną porozmawiać o tym, co się dzieje.
Brunetti patrzył na jej profil, który to pojawiał się, to znikał w blasku reflektorów pojazdów nadjeżdżających z naprzeciwka. Twarz kobiety była zupełnie spokojna.
– Zażyczyłam sobie, żebyśmy na wszelki wypadek spotkali się za miastem. Skłamałam, że mam do załatwienia kilka spraw na lądzie, i zaproponowałam Dolo. Zgodził się. Przyjechałam pierwsza i kiedy tylko podjechał, wsiadłam do jego wozu. Był przerażony. Uważał, że to jego siostra zabiła Trevisana i Favera; pytał, co o tym myślę. Bał się, że zamierza również zabić jego, aby wraz z kochankiem przejąć cały interes.
Zjechała na bok, żeby przepuścić jadący z tyłu samochód. Kiedy ich wyprzedził, zawróciła w kierunku Wenecji.
– Powiedziałam, że nie ma się czego obawiać ze strony siostry. Odetchnął z ulgą, a ja nacisnęłam na spust. Sama nie wiem, ile oddałam strzałów. Następnie wsiadłam do swojego wozu i wróciłam na Piazzale Roma.
– A broń?
– Wciąż jest w moim mieszkaniu. Nie chciałam się jej pozbywać, dopóki nie doprowadzę sprawy do końca.
– To znaczy?
Spojrzała mu w oczy.
– Dopóki nie rozprawię się z pozostałymi.
– Czyli z kim?
Potrząsnęła głową tak zdecydowanie, że wiedział, iż tej informacji nie zdoła z niej wydobyć.
– I co? Wydawało się pani, że policja nie wpadnie na jej trop?
– Nie wiem. Chyba o tym nie myślałam. Aż do chwili kiedy pan zajrzał do mnie do biura, a ja skłamałam, że nie prowadzę samochodu. Zaczęłam się później zastanawiać, jakie jeszcze popełniłam błędy. Po pierwsze, zostawiłam w restauracji okulary. Po drugie, ktoś mógł mnie widzieć w pociągu. Po trzecie, strażnik na parkingu wiedział, że tego dnia, kiedy zginął Lotto, brałam wóz… Kiedy dziś pana zobaczyłam, zrozumiałam, że to koniec. Sądziłam, że zdążę uciec… – Urwała, a po chwili dodała: – Właściwie nie tyle sądziłam, ile miałam nadzieję.
Po pewnym czasie minęli kolejną rezydencję Palladia, tę, którą Brunetti ujrzał jako pierwszą, gdy wyjeżdżali z Wenecji; teraz znajdowała się po tej samej stronie kanału co oni.
– Zdaje pan sobie sprawę, że mnie zabiją – powiedziała Regina Ceroni, przerywając ciszę.
Brunetti, który prawie zdążył zapaść w drzemkę w ciepłym wnętrzu łagodnie sunącego pojazdu, potrząsnął głową i wyprostował się.
– Słucham?
– Kiedy dowiedzą się, że zostałam aresztowana i że to ja zabiłam tamtych trzech, nie będą mieli wyboru. Będą musieli mnie zlikwidować.
– Nie rozumiem. Kto?
– Ci, którzy zajmują się kasetami i kierują prostytucją. Trevisan nie był jedyny. Nie chodzi mi o płotki na ulicy, o alfonsów, którzy pilnują dziewczyn i biorą od nich szmal. Mam na myśli ludzi, którzy kierują tym interesem. Którym podlega cały import-eksport. Import dziewczyn, eksport kaset. Nie znam oczywiście wszystkich nazwisk, ale kilka tak.
– Co to za ludzie? – spytał Brunetti, przekonany, że usłyszy nazwiska wąsatych południowców, członków mafii.
Wymieniła burmistrza miasta w Lombardii i prezesa wielkiej firmy farmaceutycznej. Kiedy Brunetti odwrócił się gwałtownie, zaskoczony informacją, kobieta uśmiechnęła się ponuro i dorzuciła nazwisko jednego z wiceministrów sprawiedliwości.
– To wielki międzynarodowy interes, commissario. Nie mówimy o paru podstarzałych rzezimieszkach popijających w barze kiepskie wino i gadających o dziwkach. Ci ludzie mają własne jachty i samoloty, spotykają się w salach konferencyjnych, polecenia wydają przez telefony komórkowe albo wysyłając faksy. Mają władzę. Myśli pan, że inaczej zdołaliby usunąć zapiski lekarza, który robił sekcję Favera?
– Skąd pani o tym wie?
– Od Lotta. Nie chcieli, żeby policja prowadziła dochodzenie; za wiele mogłaby się dowiedzieć. Ja niestety też wiem za wiele. – Uśmiech znikł z jej twarzy. – Dlatego zginę.
– Zapewnimy pani w więzieniu ochronę – powiedział Brunetti i natychmiast zaczął obmyślać szczegóły.
– Tak jak Sidonie? – spytała sarkastycznie kobieta. – Strzegł go tłum strażników, kamery filmowały go dwadzieścia cztery godziny na dobę. A jednak ktoś zdołał wsypać mu truciznę do kawy. Myśli pan, że ja dłużej pożyję?
– Nic się pani nie stanie! – oznajmił z przekonaniem komisarz, po czym nagle uzmysłowił sobie, że właściwie nie ma powodu jej wierzyć. Owszem, zabiła trzech ludzi, lecz nic nie wskazywało na to, aby jej życie faktycznie było zagrożone. Zapewne fantazjowała.
Jakiś wewnętrzny radar pozwolił Reginie Ceroni wychwycić zmianę w jego nastroju, bo raptem zamilkła. Jechali przez mrok, nie odzywając się do siebie. Brunetti obserwował światła reflektorów odbijające się na powierzchni kanału.
Ocknął się, kiedy potrząsnęła go za ramię. Otworzył oczy i dostrzegł przed sobą mur. Instynktownie podniósł ręce, żeby osłonić twarz, i przycisnął brodę do klatki piersiowej. Ale nie usłyszał zgrzytu metalu, nie poczuł uderzenia; kolizja nie nastąpiła. Samochód stał z wyłączonym silnikiem.
– Wróciliśmy do Wenecji – powiedziała Regina Ceroni.
Odjął ręce od twarzy i rozejrzał się. Mur, którego się wystraszył, był ścianą wewnątrz piętrowego parkingu; po obu stronach mercedesa stały samochody.
Signora Ceroni odpięła pas.
– Pewnie zabierze mnie pan na komendę?
Tramwaj wodny linii numer jeden odpłynął na ich oczach, kiedy zbliżali się do embarcadero. Brunetti spojrzał na zegarek; zdumiał się, że minęła trzecia nad ranem. Poczuł wyrzuty sumienia, że nie zadzwonił ani do Paoli, ani do pracy, żeby dać znać, co się z nim dzieje. Regina Ceroni podeszła do tablicy z rozkładem jazdy. Zmrużyła oczy, ale niewiele to pomogło; w końcu wyjęła z torebki okulary.
– Następny będzie za czterdzieści minut.
– Chce pani iść pieszo? – spytał.
Było zbyt chłodno, żeby czekać tak długo na nie osłoniętym przystanku. Wprawdzie mógł zadzwonić na komendę, żeby przysłano motorówkę, uznał jednak, że szybciej dotrą na własnych nogach.
– Chętnie – odparła. – To będzie mój ostatni spacer po mieście.
Brunetti uznał, że kobieta dramatyzuje, ale nic nie powiedział. Skierował się w prawo wzdłuż nabrzeża. Kiedy doszli do najbliższego mostu, signora Ceroni poprosiła:
– Czy moglibyśmy pójść dalej? Tak żeby przejść mostem Rialto? Nigdy nie lubiłam Strada Nuova.
Brunetti skinął głową; nie miał nic przeciwko temu. Po jakimś czasie dotarli do mostu, który wyprowadził ich na Campo dei Tolentini, a stamtąd ruszyli wąskimi uliczkami w stronę Rialto. Regina Ceroni maszerowała w równym tempie, nie zwracając uwagi na mijane po drodze budynki. Brunetti czasem przyśpieszał kroku, po czym przystawał i czekał na nią przy najbliższym rogu lub moście. Wreszcie doszli do targu rybnego, a chwilę później do Rialto. Kobieta zatrzymała się i spojrzała w dół na Canale Grande; o tej porze nie było na nim ani jednej łodzi. Za mostem, na Campo San Bartolomeo, natknęli się na strażnika miejskiego z owczarkiem niemieckim na smyczy, ale minęli go bez słowa.
Zbliżała się czwarta, kiedy dotarli do gmachu komendy. Brunetti kilka razy uderzył pięścią w ciężkie oszklone drzwi, zanim w oknie po prawej zapaliło się światło. Zaspany dyżurny, przecierając oczy, wyjrzał przez szybę; na widok Brunettiego otworzył drzwi i zasalutował.
– Buongiorno, commissario – powiedział, zerkając na kobietę towarzyszącą przełożonemu.
Brunetti zapytał go, czy jakaś policjantka pełni służbę tej nocy, a kiedy usłyszał, że nie, polecił dyżurnemu, żeby zadzwonił do pierwszej na liście i kazał jej natychmiast się stawić. Na razie postanowił zaprowadzić Reginę Ceroni do swojego gabinetu. W budynku zakręcono na noc ogrzewanie, toteż od ścian wiało chłodem, a w powietrzu czuć było wilgoć. Kiedy weszli po schodach na górę, komisarz pchnął drzwi i przepuścił zatrzymaną przodem.
– Chciałabym skorzystać z toalety.
– Przykro mi. Nie może pani, dopóki nie zjawi się policjantka.
Signora Ceroni uśmiechnęła się.
– Boi się pan, że odbiorę sobie życie? Niech mi pan wierzy, zabiją mnie inni.
Wskazał jej krzesło, a sam stanął za biurkiem i zaczął przerzucać leżące na nim papiery. Nie zamienili słowa przez kwadrans, aż do pojawienia się funkcjonariuszki. Była to kobieta w średnim wieku, od wielu lat pracująca w policji. Kiedy tylko weszła do gabinetu, Brunetti spojrzał na Reginę Ceroni i spytał:
– Czy chce pani złożyć zeznania? Funkcjonariuszka Di Censo sporządzi protokół.
Regina Ceroni potrząsnęła głową.
– Może chce pani zadzwonić do swojego adwokata?
Ponownie potrząsnęła głową. Brunetti odczekał chwilę, po czym zwrócił się do policjantki.
– Proszę zaprowadzić panią Ceroni do celi numer cztery. Czwórka, zdaje się, jest ogrzewana. Jeśli zatrzymana zmieni zdanie, ma prawo porozumieć się z rodziną albo z adwokatem.
Signora Ceroni po raz trzeci potrząsnęła głową – nie zamierzała zmieniać zdania.
– Zatrzymana nie może się kontaktować z nikim innym, ani z komendy, ani spoza tego gmachu. Czy to jasne?
– Tak jest, panie komisarzu – potwierdziła funkcjonariuszka Di Censo. – Czy mam jej cały czas towarzyszyć?
– Tak, dopóki ktoś pani nie zmieni – oznajmił Brunetti, po czym zwrócił się do zatrzymanej: – Zobaczymy się rano, signora.
Skinęła bez słowa głową, wstała i wyszła za Di Censo z gabinetu komisarza. Przez chwilę Brunetti słuchał odgłosu ich oddalających się kroków; solidne obcasy funkcjonariuszki dudniły miarowo, a cienkie obcasy Reginy Ceroni stukotały lekko – tak samo jak przed kilkoma godzinami, kiedy szedł za nią do Piazzale Roma, gdzie ostatecznie wyzbył się wątpliwości, że to ona zamordowała Trevisana, Lotta i Favera.
Napisał krótki meldunek, w którym streścił rozmowę z zatrzymaną, na końcu wspominając o jej odmowie porozumienia się z adwokatem i złożenia oficjalnych zeznań. Wychodząc z budynku, wręczył meldunek dyżurnemu, z poleceniem, aby go oddał komendantowi Patcie albo porucznikowi Scarpie, zależnie od tego, który zjawi się pierwszy.
Dochodziła piąta, kiedy wreszcie wślizgnął się do łóżka obok żony. Paola drgnęła, obróciła się do niego i zarzuciwszy mu rękę na szyję, mruknęła coś niezrozumiałego. Zasypiając, widział w pamięci nie twarz umierającej kobiety, lecz Chiarę ściskającą pluszową zabawkę, Szczekusia. Całkiem sympatyczne imię dla psa, pomyślał i po chwili zapadł w sen.