Rozdział X

Powiedz mi, Gordianusie, czy masz choć blade pojęcie, w co naprawdę grał twój synalek przez ostatnie parę miesięcy? – Zadając mi pytanie, Milo jednocześnie wycierał brzegiem tuniki brodę z resztek wymiocin.

– Nie bardzo wiem, o co ci chodzi.

– Wiedziałeś o jego małej maskaradzie czy nie? O tej komedii, której próbował, podając się za zdrajcę sprawy Cezara?

Nawet nie mrugnąłem, oddając mu spojrzenie. Kłamstwo w żywe oczy nigdy nie przychodziło mi łatwo, ale są subtelniejsze sposoby omijania prawdy.

– Wiem, że Meto i Cezar rozstali się, kiedy obaj ostatnio przebywali w Rzymie. To było w kwietniu, po tym, jak Cezar wyparł Pompejusza z Italii, a Domicjusz był w drodze do Massilii. Krążyły plotki o spisku przeciwko Cezarowi, uknutym przez jego najbliższych współpracowników. Meto miał brać w nim udział. Zdaje się, że spisek został wykryty i mój syn nie miał innego wyjścia, jak tylko uciekać.

Milo skinął głową.

– Meto chciał, żeby wszyscy w to właśnie uwierzyli. Być może i ciebie przekonał. – Uniósł brwi i patrzył na mnie bystro. W miarę jak jego upojenie ustępowało, do głosu dochodził ów dawniejszy, znajomy Milo, podżegacz motłochu, polityk nie bojący się przemocy, awanturnicza i pozbawiona skruchy ofiara systemu prawnego równie bezlitosnego jak on sam. Pomimo swej żałosnej pozycji i fizycznego podupadnięcia wciąż jeszcze był niebezpieczny. – Wierzyłeś, że twój syn jest zdrajcą, Gordianusie?

Odpowiedziałem, ostrożnie ważąc słowa, świadomy, że Domicjusz bacznie mnie obserwuje.

– Z początku wydawało mi się niemożliwe, by Meto mógł się zwrócić przeciwko Cezarowi. Między nimi zawsze istniała więź, byli sobie bliscy…

– Tak, te plotki też wszyscy słyszeliśmy! – przerwał mi Milo.

Jego ledwie stłumione czknięcie przypomniało mi, że wciąż jest bardziej pijany niż trzeźwy. Puściłem tę uwagę mimo uszu i mówiłem dalej:

– Widzisz, to właśnie ta ich bliskość kazała mi uwierzyć w możliwość zdrady Metona. Bliskość może rodzić pogardę, poufałość potrafi zamienić miłość w nienawiść. Kogóż najłatwiej może zrazić pozbawiona skrupułów ambicja Cezara, jego nieodpowiedzialne burzenie republiki, jeśli nie człowieka, który dzielił z nim namiot dzień po dniu przez tyle lat, który pomagał mu pisać pamiętniki i miał możliwość przekonania się, jak pracuje jego umysł?

Tak właśnie rozumowałem, kiedy – chwilowo – wierzyłem w zdradę Metona.

– Jeśli istotnie nie znasz prawdy, to szczerze ci współczuję. – Milo pokręcił głową. – Nasz Rudobrody też dał się nabrać. Podobnie jak i sam Pompejusz. Ale nie ja. Ani przez chwilę w to nie uwierzyłem!

– Nareszcie samochwała bierze górę nad pijakiem – rzekł sucho Domicjusz.

Obaj mężczyźni wymienili chłodne spojrzenia.

– Cała ta gadka o przejściu Metona na drugą stronę to bujda – ciągnął Milo nie zbity z tropu. – Ja się dobrze znam na ludziach. Nie zapominajcie, że przez długie lata rządziłem ulicami Rzymu. To moja banda odwalała brudną robotę za Pompejusza, żeby on mógł obnosić się z czystymi rączkami. Zaprzyjaźniony kandydat potrzebował dobrej widowni dla swego przemówienia? Proszę bardzo, moi ludzie stawiali się całymi kohortami. Bandziory Klodiusza napastują senatora na Forum? Moi ludzie w parę chwil zjawiali się na miejscu i rozpędzali towarzystwo. Trzeba by odłożyć wybory na później? Moi ludzie gotowi są rozbić parę łbów przy urnach. Dość mi było strzelić palcami… – Milo usiłował zademonstrować ów gest, ale mu nie wyszło.

– Głośniejszy od twoich palców był zapewne brzęk twoich monet – rzucił ironicznie Domicjusz.

– Nie można zostać przywódcą, nie nauczywszy się wprzód oceniać charakteru człowieka, szukać trafiających do niego metod perswazji, poznawać jego ograniczenia, wiedzieć, co zrobi, a czego nie… Jednym słowem, włazić mu pod skórę. Dlatego od chwili kiedy go zobaczyłem tu, w Massilii, wiedziałem, że Meto nie jest zdrajcą. Nie był na to dość zagubiony, nie wyglądał na kogoś, kto gra tylko na własny rachunek. A jaki miał powód, by się obrócić przeciwko Cezarowi? Cała ta twoja górnolotna gadanina o miłości zamienionej w nienawiść nie jest warta funta krowiego łajna, Gordianusie.

– Niektórzy ludzie bardziej kochają republikę niż swojego imperatora – powiedziałem cicho.

– Pokaż mi takiego! – warknął. – Pokaż mi choć jednego! – Rozkaszlał się, aż pot wystąpił mu na czoło. – Muszę się napić – dodał pod nosem.

Mnie by się to też przydało. W gardle miałem tak sucho, że ledwo mogłem przełykać ślinę.

– Mów dalej – wychrypiałem.

Milo odchylił się na krześle, stracił równowagę i o mało nie przewrócił się wraz z nim na podłogę. Domicjusz parsknął krótkim śmieszkiem, Dawus przewrócił oczami. Milo jakoś się pozbierał i podjął wątek, nie speszony.

– Postaw się w mym położeniu. W Rzymie wszystko mi się rozsypało. Mój proces był farsą. Banda Klodiusza spaliła gmach senatu! Nie pozwolili nawet Cyceronowi dokończyć mowy obrończej. Zakrzyczeli go, wrzeszcząc i domagając się mojej głowy. Wyrok był z góry przesądzony. Tylko jeden człowiek mógł mnie uratować… ale mój drogi przyjaciel Gnejusz Pompejusz, sam Wielki, odwrócił się do mnie piecami! Po wszystkim, co dla niego zrobiłem! – Podniósł z podłogi rzuconą tam przepaskę i wytarł nią czoło. – Nawet Fausta odmówiła udania się ze mną na wygnanie. Suka! Wyszła za mnie, bo myślała, że jestem wschodzącą gwiazdą, a potem odskoczyła szybciej niż pchła z tonącego psa, kiedy sprawy zaczęły się źle toczyć. No i tak wylądowałem w Massilii, człowiek bez ojczyzny, bez rodziny i przyjaciół. Opuszczony i zapomniany. „Nie dąsaj się, Tytusie”, powiedział mi Cycero. „Massilia to cywilizowane miejsce, pełne kultury i wiedzy… z godnym podziwu rządem… cudownym klimatem… pysznym jedzeniem”. Łatwo mu było gadać! On sam nigdy nie postawił stopy w tym Hadesie na ziemi! Mógł sobie podziwiać Massilię z daleka, bycząc się w swojej willi na Palatynie albo w jednej z tych letnich posiadłości na wsi. Ja też miałem wiejskie wille… – Zamknął na chwilę oczy z westchnieniem, po czym kontynuował: – Teraz cały świat stanął na głowie. Cezar i jego przestępcza armia panują nad Rzymem. Pompejusz i senatorowie uciekli za morze. Nawet najstarsi sojusznicy Rzymu, ci żałosni Massylczycy, nie są bezpieczni. A co to oznacza dla mnie? Dla Milona, który był zawsze lojalny, nawet gdy to szkodziło jego własnym interesom, a od którego wszyscy przyjaciele, nawet Wielki, się odwrócili tylko dlatego, że na Via Appia zdarzył się głupi, głupi wypadek! Kiedy wszystko upadło w takie błoto, pomyślałbyś, że Pompejusz będzie gotów mnie przyjąć z powrotem i naprawić nasze stosunki. Ale gdzie tam! Oto nadchodzi od niego list. – Tu Milo zaczął niezwykle udatnie naśladować najbardziej pompatyczny styl Pompejusza: – „Pozostań w Massilii, mój drogi Milonie. Nie ruszaj mi się stamtąd! Twój wyrok jest nadal ważny i prawo musi być przestrzegane. Wybór masz ten sam: wygnanie albo śmierć. To Cezar i jemu podobni optują za przyzwoleniem na powrót do Rzymu politycznych wygnańców. Ja tego robić nie mogę, nawet dla tak drogiego przyjaciela jak ty… zwłaszcza dla takiego dobrego przyjaciela! Pomimo obecnego kryzysu… a właściwie przez ten kryzys nie może być najmniejszego odstępstwa od surowego majestatu rzymskiego prawa!” Czyli innymi słowy, siedź sobie w Massilii, Milonie, i gnij!

W słabym świetle lampy dostrzegłem w jego oczach lśniące łzy. O, bogowie, oszczędźcie mi przedstawienia z płaczącym Milonem, zaniosłem w duchu lakoniczne błaganie. Po krótkim westchnieniu monolog rozpoczął się na nowo.

– Potrzebowałem jakiegoś sposobu, by wrócić do łask Pompejusza, by wywrzeć na nim wrażenie. Ba! Żeby uczynić go swym dłużnikiem, jak się da! Ale jak miałem znaleźć taki sposób, tkwiąc tu, w Massilii, zaledwie z garstką gladiatorów, i to już odnajętych Massylczykom? A potem wpadłem na myśl: gdyby tak wykryć niebezpiecznego szpiega? I to nie zwyczajnego, ale agenta umieszczonego w naszych szeregach przez samego Cezara, człowieka, którego sam Pompejusz polecił nam obdarzyć zaufaniem? To byłaby niemała zasługa! Pierwszy krok do rehabilitacji starego Milona. Najpierw musiałem sprawić, by Meto mi zaufał. To było najłatwiejsze. Popatrz na mnie! Nie jestem ślepy, widzę, jak wyglądam. Wiem, jak nisko upadłem. Całymi dniami łażę nago po domu śmierdzącym potem i uryną. Jestem Rzymianinem wygnanym z Rzymu, człowiekiem bez perspektyw, a nawet bez godności. Zgorzkniałym, zdesperowanym, idealnym kandydatem do wciągnięcia w niebezpieczną grę. O tak, Meto przyszedł do mnie. Od razu mnie odszukał. Myślał pewnie, że jest wcieleniem subtelności, ale czytałem w jego myślach, jakby je wykrzykiwał na Forum. Biedny, stary, opuszczony przez wszystkich Milo… Powinien dać się bez trudu przeciągnąć na stronę Cezara, dojrzały do wbicia staremu przyjacielowi Pompejuszowi noża w plecy. Ja tylko pozwoliłem Metonowi się uwodzić. Powoli, ale skutecznie zyskiwać moje zaufanie. Kiedy w końcu postanowiłem mu pokazać list od Pompejusza, zrobiłem z tego całe przedstawienie. Przeczytałem mu go, roniąc prawdziwe łzy; tego grać nie musiałem. Reszta była już tylko kwestią czasu. Czułem, że ów dzień nadchodzi. Niczym rolnik wychwytujący w suchym wietrze zapach deszczu, z góry wiedziałem, kiedy Meto zrobi swój ruch. Stało się to tu, w tym gabinecie. Byłem gotów. Pułapka była zastawiona. Widzisz ten drewniany parawan w rogu? Nasz tu obecny Domicjusz ukrył się za nim. No, dalejże, Rudobrody, dlaczego nie pokażesz gościom, jak tam stałeś i podsłuchiwałeś? Odegrajmy tę scenę.

– Kończ swoje opowiadanko! – warknął zagadnięty.

– To piękny parawan, prawda? Chyba libijska robota, rzeźbiony w terebincie. Złocenia są autentyczne. Należał do ojca Fausty. Wyobraźcie sobie tylko, jakie zastosowanie musiał ten stary lis Sulla znajdować dla takiego parawanu! Zabrałem go z sobą, wyjeżdżając z Rzymu. Fausta chciała go zachować dla siebie, ale przemyciłem go pod jej nosem. Ciekawe, czy kiedykolwiek zauważyła jego brak?

– Nie odbiegaj od tematu – szepnąłem ochryple.

– Zakończenie ci się nie spodoba. – Milo spuścił oczy.

– Mówże!

– Skoro się domagasz… Musisz wiedzieć, że Rudobrody miał mnie za wariata. Powiedział, że mózg mi się zwarzył od nadmiaru kiepskiego massylskiego wina. Mylisz się co do Metona, mówił. Można mu ufać, sam Pompejusz tak twierdzi. To, co Meto wie o Cezarze i jego sposobie myślenia, wypełniłoby całą księgę. Jest dla nas bezcenny, powiada. Ha! Nie wbijaj tak we mnie ślepiów, Rudzielcze. To ty się uparłeś, żeby przyprowadzić do mnie Gordianusa. Jeśli od czasu do czasu wbiję ci szpileczkę, to trudno, przyjdzie ci to wytrzymać. No więc Rudobrody sterczał sobie za parawanem i słuchał, a w tym składziku obok gabinetu udało mu się stłoczyć z dziesięciu wybranych żołnierzy. Pewnie ci sami ludzie są dziś jego eskortą. Meto niczego nie podejrzewał. W którymś momencie Domicjusz zaszurał nogą. Meto zerknął na parawan, ale powiedziałem, że to szczur. I miałem rację! – Milo się roześmiał, a Domicjusz zmierzył go zimnym spojrzeniem. – Rozmawialiśmy sobie z Metonem, krążąc wokół tematu jak obwąchujące się psy. Gołąbeczka donosiła nam wino, ja udawałem podpitego… no, może niezupełnie udawałem. Ale tak czy inaczej zagrałem swą rolę niczym słynny aktor Roscjusz. Byłem pływakiem, który balansuje na krawędzi skały i potrzebuje ledwie dmuchnięcia wiatru w plecy, by dać nurka w głębinę; tchórzem, który wydobył z siebie resztki odwagi i wystarczy go lekko popchnąć; kochankiem przepełnionym uczuciem, który nie może się zdecydować, by jako pierwszy powiedzieć „kocham cię”. I tak sobie gawędziliśmy z twoim synem, Rudobrody wiercił się za parawanem i kto wie, czy za chwilę by nie kichnął. Napięcie było niesamowite. Myślę, że moja gra była przez to jeszcze bardziej przekonująca. No i w końcu Meto wypowiedział swoją kwestię. Milonie, powiada, jesteś w Massilii jak więzień. Domicjusz traktuje cię jak niewolnika. Nie masz nadziei na pogodzenie się z Pompejuszem. Desperackie czasy wymagają desperackich działań. Być może powinieneś zastanowić się nad radykalnym posunięciem. Ja na to, że nie wiem, dokąd miałbym się udać. Po Massilii następnym portem jest już tylko Hades. Meto pokręcił głową i powiedział, że jest jeszcze inne wyjście. Niby Cezar? – pytam. Ale Cezar mnie nigdy nie przyjmie. Za bardzo polega na klodianach, a ta zgraja natychmiast by się obróciła przeciwko niemu, gdyby mnie wziął do siebie. Cezar już nie potrzebuje klodian, powiada Meto. Jest już od nich większy. Jest większy od samego Rzymu. Może zawierać sojusze, z kim mu się żywnie podoba. Ty jednak go opuściłeś, skontrowałem. Meto popatrzył mi w oczy. Może i nie, bąknął pod nosem. Ja na to, że owszem, myślałem o tym i wygląda mi na to, że nie mam innego wyboru. Potrzebuję jednak pośrednika, kogoś, kto by mi pomógł przejść na drugą stronę. Powiedz mi, Metonie, pytam, czy ty jesteś tym kimś? Meto skinął głową. Dlaczego Rudobrody uznał za stosowne urządzić w tym momencie taki cyrk z przewracaniem parawanu, do dzisiaj nie mam pojęcia. Serce mało mi ustami nie wyskoczyło. Meto w okamgnieniu był na nogach i z wyciągniętym sztyletem. Zobaczył Rudego, zobaczył wyraz mej twarzy i wysypujących się ze składziku żołnierzy. Wszystko powinno się zakończyć natychmiast. Tymczasem… – Milo przerwał i podniósł kubek z winem.

– Mów dalej! – krzyknąłem.

– Nie ma potrzeby podnosić głosu, Gordianusie. Niech Domicjusz ci opowie resztę. Od tej chwili to jego historia.

Domicjusz popatrzył na mnie chłodno.

– Wydałem swoim ludziom rozkaz pochwycenia Metona, a nie zabicia go. Działali zbyt ostrożnie.

– Zbyt niezgrabnie! – wtrącił Milo.

– Wszystko działo się bardzo szybko. Meto wypadł z pokoju, zanim moi ludzie mogli go schwytać. Rozstawiłem jeszcze innych żołnierzy, by pilnowali drzwi frontowych, ale on nas zaskoczył. Pobiegł do ogrodu i wspiął się na dach, po czym zeskoczył na boczną alejkę i uciekł na tyły domu. I tam miałem swoich ludzi, ale udało mu się przedrzeć. Ścigali go, on jednak był szybszy. Byłby im uciekł, ale jeden z żołnierzy cisnął za nim włócznią i udało mu się drasnąć go w biodro. To go trochę przyhamowało. Zdołał mimo to dopaść muru miejskiego, tam gdzie biegnie on wzdłuż brzegu morza. Wspiął się na jego koronę niedaleko Skały Ofiarnej…

– Skały Ofiarnej! – powtórzyłem odruchowo, przypominając sobie żywo, co tam widziałem o zmierzchu.

– Nie był tak szalony, by z niej skakać – uprzedził mnie Domicjusz. – Głazy i przybój u jej stóp zabiłyby każdego. On pobiegł dalej, aż do zakrętu, gdzie mur opada pionowo w głęboką wodę. Być może od początku był to jego cel. Mógł zawczasu przeprowadzić rozpoznanie, przygotowując się na taką właśnie sytuację. Zapewne jest jakaś minimalna szansa, że można skoczyć z muru do wody i dopłynąć aż do wysp, gdzie kotwiczą okręty Cezara. Meto mógł tego dokonać.

– Ale…? – Serce waliło mi w piersi jak taran Treboniusza.

– Ale tak się nie stało. Moi ludzie deptali mu po piętach. Już go prawie mieli, kiedy skoczył. Jeden z nich przysięga, że przeszył go strzałą z łuku w trakcie spadania, ale to mogą być czcze przechwałki. Mógł go zabić sam upadek. Zniknął pod wodą, a kiedy znów się wynurzył, został zasypany strzałami. Żołnierze strzelali pod słońce, które rozświetlało morze, i niewiele widzieli, ale niektórzy klną się na wszystko, że dostrzegli krew w wodzie. Wszyscy zaś widzieli, jak prąd unosi jego ciało na otwarte wody. Mówią, że nie wymachiwał nogami czy rękami, jak by to robił każdy przytomny człowiek. Unosił się po prostu na fali jak korek, a potem zniknął pod powierzchnią. – Domicjusz rozparł się na krześle, założył ręce na piersi i wyglądał na zadowolonego z siebie. – No i co, Gordianusie, czy to chciałeś wiedzieć? Czy po to jechałeś tu taki kawał drogi? Twój syn zginął jak przestępca, ścigany przez żołnierzy legalnie mianowanego prokonsula Galii. Pewnie może cię pocieszyć to, że pozostał lojalny wobec swego imperatora, jeśli nie wobec Rzymu.

Zdawało mi się, że cały świat skurczył się do tego brudnego, ciemnego pokoju. Twarz Milona pozostawała w cieniu i nie mogłem z niej nic wyczytać. Domicjusz był wyraźnie dumny z siebie. Nigdy nie podzielałem miłości swego syna do Cezara, ale jakże ci dwaj wydawali mi się mali w porównaniu z nim! Poczułem łagodny dotyk czyjejś dłoni.

– Teściu, jesteś bardzo zmęczony. Chodźmy już stąd. Ofiarowany obiecał nam nocleg.

Wstałem bez słowa i wyszedłem z gabinetu. Milo pospieszył za nami, o mało się nie przewracając.

– Gołąbeczka odprowadzi was do wyjścia – powiedział. – Poślę z wami jednego z gladiatorów jako przewodnika. Obowiązuje zakaz poruszania się po mieście, ale w tej dzielnicy nikt was raczej nie zaczepi. Gdyby tak się stało, powołajcie się na Rudobrodego. – Ściszył głos i położył mi rękę na ramieniu. – Gordianusie, nie sprawiło mi przyjemności zdemaskowanie prawdziwej roli twojego syna. Meto nie był wobec mnie bardziej uczciwy niż ja wobec niego. Cezar nigdy by mnie nie przyjął do siebie. Nigdy! Meto próbował mnie oszukać tak samo jak ja jego.

Chciałem mu się wyrwać, ale Milo ścisnął mnie mocniej i zniżając głos do szeptu, mówił dalej:

– Nie jestem z siebie dumny, Gordianusie. To, co zrobiłem, musiałem zrobić.

Oczy mnie piekły od łez. Odrzuciłem jego rękę i ruszyłem przed siebie. Spiesząc do wyjścia, usłyszałem jeszcze za sobą głos Domicjusza, pytającego czterech ścian gabinetu:

– Ale kto wysłał ten anonim, który ściągnął Gordianusa do Massilii? Oto, co chciałbym wiedzieć…

Загрузка...