Nie pamiętam, jak i którędy wróciliśmy skąpanymi w księżycowej poświacie ulicami Massilii do domu Ofiarowanego. Hieronimus tylko rzucił na mnie okiem i skinął poważnie głową, mówiąc cicho: „Ach, złe wiadomości, co?” Bez zbędnych słów zaprowadził nas do pokoju, gdzie stały przygotowane dwa łóżka. Byłem pewien, że z takim zamętem w głowie nie mam co marzyć o zaśnięciu. Sen jednak przyszedł sam, szybki i głęboki, jak gdyby ktoś podał mi narkotyk. Śniłem; katapulty miotały pociski, płonące ciała spadały z wież oblężniczych. Gdzieś z boku Witruwiusz beztrosko rozwodził się nad zaletami rozmaitych narzędzi do zadawania śmierci. Nagle przerwał mu zakapturzony wróżbita, który pociągnął go za rękaw i szepnął do ucha: „Powiedz Rzymianinowi, że nic tu po nim”. Minął nas żołnierz w błękitnym płaszczu, lekko utykający, który wkrótce zniknął w wielkiej dziurze w ziemi. Wziąłem Dawusa za rękę i powiedziałem mu, że musimy iść jego śladem. Okazało się, że dziura prowadzi wprost do Hadesu. Ujrzałem pozbawioną tułowia głowę lewitującą pośród gejzerów pary i języków ognia, z kikutem szyi pokrytym zakrzepłą krwią. „Katylina!” – krzyknąłem. Głowa błysnęła ironicznym uśmiechem i zniknęła. Z kłębów mgły wychynęła okutana w opończę postać, odrzuciła woal skrywający jej głowę i ujrzałem przed sobą potwornie zniekształcony xoanon ze świątyni Artemidy, cudem ożywiony. „Ożeń się ze mną” – powiedział. Odskoczyłem, przejęty zgrozą. Nagle cały Hades zalała woda. Płomienie zasyczały i zgasły, prąd niósł ludzkie zwłoki, a po chwili wszystko ogarnęła nieprzenikniona ciemność. Woda wciąż się podnosiła; wziąłem oddech i poczułem w krtani i nozdrzach palący dotyk soli. Odczułem zarazem ulgę i strach, pomieszane z ogromnym smutkiem, który zdawał się mnie miażdżyć jak wielki głaz. Czy śniłem o własnej, czy o Metona śmierci? Obudziłem się z myślą, że nawet w snach mój syn nie chce mi się pokazać. Nagle zorientowałem się, że nade mną stoi Dawus z zatroskaną miną, dotykając lekko mego ramienia.
– Gdzie jesteśmy? – spytałem. Słowa zabrzmiały jak rozpaczliwe łapanie oddechu. Musiałem szlochać przez sen.
– W domu Ofiarowanego, w Massilii.
Zamrugałem kilka razy i kiwnąłem głową.
– Która jest godzina?
– Po zmierzchu.
– Przecież było już po zmierzchu, kiedy kładliśmy się spać.
– Przespałeś cały dzień. Było ci to potrzebne.
Usiadłem na łóżku i jęknąłem. Wszystkie stawy miałem jak zardzewiałe, bolał mnie każdy mięsień. Wyczerpująca podróż, dramat w zalanym tunelu i objawienia poprzedniego wieczoru wyssały ze mnie wszystkie siły. Czułem się pusty jak trzcina.
– Musisz być głodny – stwierdził Dawus.
– Nie jestem.
– To prześpij się jeszcze.
– Niemożliwe! – zaprzeczyłem, przypominając sobie senne koszmary.
Tyle tylko pamiętałem z minionego dnia, kiedy znów się obudziłem następnego ranka.
Gdybym nie wiedział, że jesteśmy w samym środku oblężonego i zablokowanego od strony morza miasta, zagrożonego głodem i zarazą, nigdy bym się tego nie domyślił, widząc śniadanie, jakie nam podano. Dostaliśmy zbożową polewkę osłodzoną miodem i cząstkami granatu, do tego daktyle nadziewane pastą migdałową i tyle świeżych fig, ile mogliśmy jeszcze zmieścić w żołądkach. Wypoczęty i najedzony, rozsiadłem się samotnie na tarasie na dachu i z wolna zaczęło do mnie docierać, w jakie kłopoty wpakowałem i siebie, i Dawusa. Od chwili, kiedy przeczytałem tajemniczy list donoszący o śmierci Metona, myślałem tylko o konieczności przyjazdu do Massilii i wykrycia prawdy, ani przez chwilę nie zastanawiając się co dalej. Zakładałem, że zastanę syna żywego, a w najgorszym razie dowiem się, że zniknął. Tymczasem anonimowa wiadomość się sprawdziła. Meto nie żyje, a jego zwłoki zaginęły. Nie miałem już nic do roboty w Massilii, ale za sprawą własnego uporu i pomysłowości byłem w niej zamknięty jak w pułapce. Czy to w tym celu bogowie mnie ocalili, kiedy woda zalała tunel? Dziękowałem im wtedy z całej duszy, zapominając, że to oni zawsze śmieją się ostatni.
W Rzymie mógłbym przynajmniej dzielić żal z Bethesdą, Dianą i moim starszym synem Ekonem, a stały rytm miejskiego życia dałby mi trochę zapomnienia. W Massilii nie miałem żadnego zajęcia poza rozpamiętywaniem tragedii. Nie miałem tu przyjaciół. Milo na dobrą sprawę był mordercą mojego syna. Domicjusz gardził mną, a ja nim. Apollonides ignorował mnie jako niegodnego uwagi. Tylko Hieronimus był dla mnie niezwykle gościnny, ale nad jego głową wisiała czarna chmura śmierci, co tylko pogłębiało moją depresję. Czułem się tak samo, jak musiał się czuć niejeden rzymski wygnaniec żyjący w tym mieście: bezsilny, pozbawiony nadziei, odcięty od wszystkiego, co czyni życie wartym zachodu. Nawet gdyby Hieronimus bez końca użyczał mi dachu nad głową i miejsca przy swym suto zastawionym stole, jak mógłbym dalej żyć w takim stanie ducha, godzina po godzinie, dzień po dniu?
Przez głowę przebiegały mi rozliczne pretensje do samego siebie i całego świata. Winiłem siebie za pomysł wyprawy do Massilii. Przeklinałem Milona za zastawienie pułapki, która zabiła Metona. Synowi wyrzucałem, że zgodził się podjąć tak niebezpieczną misję, Cezara zaś obciążałem winą za niezliczone grzechy: za uwiedzenie Metona (w każdym tego słowa znaczeniu, jeśli wierzyć plotkom), za posłanie go z idiotycznym, ale śmiertelnie niebezpiecznym zadaniem, a nawet za samo przekroczenie Rubikonu. Jakiej trzeba próżności, by uwierzyć, że własne przeznaczenie zaćmi wszystko inne, że cały świat został stworzony po to, by drżeć w cieniu jednego człowieka! Ile nieszczęść już spowodował? Ilu jeszcze synów rzymskich rodzin zginie, zanim on uzna, że zrobił swoje? Meto kochał tego człowieka i oddał za niego życie. Już za to tylko nienawidziłem Gajusza Juliusza Cezara.
Wystarczyło, bym przymknął oczy, a Meto stawał przede mną jak żywy. I to nie w jednej postaci; widziałem go jako małego chłopca w domu Krassusa w Bajach, gdzie się urodził jako niewolnik i gdzie po raz pierwszy go spotkałem; kroczącego dumnie, a zarazem niepewnie przez Forum Romanum w dniu szesnastych urodzin, kiedy po raz pierwszy nałożył męską togę; na nowo przeżywałem wstrząs, jakim był dla mnie jego widok w żołnierskiej zbroi, w namiocie Katyliny przed bitwą pod Pistorią. Był inteligentnym, pięknym i wesołym dzieckiem, zawsze skorym do śmiechu. Wyrósł na silnego, przystojnego młodzieńca, dumnego ze swych ran i blizn. Za każdym razem, kiedy wracał do domu po kolejnej kampanii w Galii, witałem go z radością i ze strachem, szczęśliwy, że żyje, przejęty obawą, że ujrzę go okaleczonego. Bogowie jednak uznali za stosowne strzec go i przeprowadzać bezpiecznie przez wszystkie bitwy… do tej pory.
Cichy głos gdzieś w mojej głowie szeptał: „Ale ciała Metona nigdy nie odnaleziono… może jeszcze żyje… jakimś cudem… gdzieś…” Nie chciałem tego słuchać. Takie rojenia były zwykłą oznaką słabości i mogły prowadzić tylko do rozczarowania i jeszcze większego cierpienia. I tak zataczałem w myślach krąg za kręgiem, od żalu do gniewu, od słodko-gorzkich wspomnień do zwątpienia, od złudnych nadziei do twardego, zimnego rozumowania i znów do żalu, niczego nie rozwiązując i nie osiągając spokoju. Siedziałem na tarasie Ofiarowanego, godzinami wpatrując się w odległą Skałę Ofiarną i bezduszne, niewzruszone morze.
Tak minął dzień lub dwa, a może trzy czy cztery, czy jeszcze więcej. Ten czas zatarł się w mej pamięci. I Dawus, i Hieronimus nie zakłócali na ogół mojej samotności. Od czasu do czasu podawano mi posiłek, który zapewne zjadałem. Każdego wieczoru słudzy przygotowywali mi łóżko i chyba w nim spałem. Czułem się otępiały i nieobecny, równie bezcielesny jak widziana we śnie głowa Katyliny.
Wreszcie któregoś ranka Hieronimus oznajmił, że mam gościa. Ktoś czekał na mnie w atrium.
– Gościa? – spytałem, nie rozumiejąc.
– To galijski kupiec. Nazywa się Arausio.
– Gal?
– Jest ich sporo w Massilii.
– Czego ode mnie chce?
– Nie chciał mi powiedzieć.
– Jesteś pewien, że chodzi mu o mnie?
– Pytał o ciebie. Chyba nie ma w tym mieście drugiego Gordianusa Poszukiwacza?
– Ale jaki może mieć do mnie interes?
– Jest tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć. – Ofiarowany uniósł brwi i patrzył na mnie z nadzieją, jak zmęczona matka na powracające do zdrowia po ciężkiej chorobie dziecko.
– No, to chyba będę go musiał przyjąć – powiedziałem tępo.
– Zuch z ciebie! – Hieronimus klasnął w dłonie i posłał niewolnika po gościa.
Arausio okazał się mężczyzną w średnim wieku, z rzednącymi kasztanowymi włosami, ogorzałą cerą i obwisłym wąsem. Miał na sobie zwykłą białą tunikę, ale sądząc po dobrej roboty butach, musiał być człowiekiem zamożnym; jego złoty łańcuch na szyi i złote bransolety ogłaszały zresztą ten stan wszem i wobec. Zachowywał się nerwowo i trzymał z dala od Hieronimusa, który pozostał ze mną na tarasie, zrozumiałem, że odczuwa przesądny strach przed Ofiarowanym, jakby mógł się od niego zarazić nieszczęściem. Cóż zatem go skłoniło do przyjścia tutaj?
Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Nie wiem, czy nie było to złudzenie, ale chyba się wzdrygnął na widok sylwetki Skały Ofiarnej.
– Nazywam się Arausio – powiedział. – Czy to ciebie zwą Gordianusem Poszukiwaczem?
– To ja. Nie wiedziałem, że ktokolwiek w Massilii o mnie słyszał.
Uśmiechnął się dość nieprzyjemnie.
– Och, my tu, na tym końcu świata, nie jesteśmy aż tak nieokrzesani, jak ci się może wydaje. Massilia to nie Ateny czy Aleksandria, ale staramy się nadążać za wydarzeniami w wielkim świecie.
– Wybacz mi, nie chciałem, by to tak zabrzmiało…
– Nic nie szkodzi. Nawykliśmy do tego, że Rzymianie zadzierają przed nami nosa. Kim my w końcu jesteśmy? Ot, siedlisko pośledniejszego gatunku Greków i ledwo cywilizowanych Galów gdzieś przy drodze donikąd.
– Ja tego nie powiedziałem.
– Nie mów więc już nic na ten temat. – Mężczyzna powstrzymał mnie uniesioną dłonią. – Powiem ci, jaką mam do ciebie sprawę, ty zaś albo uznasz ją za godną twojej uwagi, albo nie. Jak mówiłem, nazywam się Arausio i jestem kupcem.
– Wino czy niewolnicy? – spytałem, a widząc, że Arausio uniósł brwi ze zdziwienia, wyjaśniłem: – Mówiono mi, że w Massilii się handluje albo jednym, albo drugim.
– Prowadzę drobne interesy w obu dziedzinach. – Gość wzruszył ramionami. – Mój dziadek zwykł mawiać, że Rzymianie są leniwi, a Galowie spragnieni, trzeba więc posyłać jednym siłę roboczą, drugim napitek. Powodziło nam się nieźle, ale nie aż tak… – Zatoczył ręką koło, wskazując na urządzenie willi Hieronimusa. Ogarnął spojrzeniem roztaczający się stąd widok; znów zauważyłem, że jego wzrok przykuła na chwilę Skała Ofiarna, ale szybko odwrócił się z powrotem. Odrzucił nagle swój szorstki styl niczym tarczę, której dłużej już nie mógł dźwigać. – Powiadają, że… widziałeś to – szepnął. – Obaj widzieliście. – Łypnął okiem na Hieronimusa.
– Co mianowicie? – spytałem, dobrze wiedząc, że mógł mieć na myśli tylko jedno.
– Dziewczynę… która spadła ze skały. – W jego głosie pojawiło się wyraźne napięcie.
Hieronimus założył ręce na piersi.
– Ona nie spadła, tylko skoczyła – poprawił go.
– Została zepchnięta! – Dawus, który do tej pory się nie pokazywał, stojąc na schodach, poczuł się w obowiązku podejść bliżej i podać swoją wersję zdarzenia.
Popatrzyłem na skalną iglicę.
– Dziewczyna, powiadasz. Czemu nie kobieta? – spytałem. – Wszyscy trzej widzieliśmy postać w kobiecej sukni pod opończą z kapturem. Nie mogliśmy stąd zobaczyć jej twarzy ani nawet określić koloru jej włosów. Była dość silna, by się wspiąć na skałę, ale szło jej to powoli. Może była młoda, a może nie.
Arausio wysunął szczękę, aby opanować jej drżenie.
– Myślę, że… wiem, kim ona mogła być.
Uniosłem brwi. Hieronimus i Dawus przysunęli się bliżej. Głos Arausia nabrzmiał teraz goryczą. Kupiec z wyraźnym trudem mówił dalej.
– On ją zwodził, słyszycie? Do ostatniej chwili, do samego ślubu z tym potworem dawał Rindel do zrozumienia, że mógłby wybrać ją.
– Rindel?
– Moja córka. Tak ma na imię. A raczej miała.
– Kto ją zwodził?
– Zeno! Ten wszetecznik mówił, że ją kocha. Ale jak każdy kłamliwy Grek, miał na względzie tylko własne korzyści.
Zeno? Gdzie ja ostatnio słyszałem to imię? Od Domicjusza, przypomniałem sobie, kiedy opowiadał mi historię Apollonidesa i jego odrażającej córki Cydimachy. Młodzieniec, który ją niedawno poślubił, nazywał się właśnie Zeno.
– Masz na myśli zięcia pierwszego timouchosa? – upewniłem się.
– Tego samego. My nie byliśmy dla niego dość dobrą partią. Nieważne, że mógłbym kupić i sprzedać jego ojca, gdybym chciał. Nieważne, że Rindel była jedną z najpiękniejszych dziewcząt w Massilii. Jesteśmy Galami, nie Grekami, i nikt z naszej rodziny nigdy nie był wybrany do Wielkiej Rady. W tym mieście stawia to nas zaledwie o stopień wyżej od barbarzyńców z puszczy. Mimo to Zeno mógł poślubić Rindel. Małżeństwa grecko-galijskie nie są niczym niezwykłym. Ale on uważał się za lepszego. Niech będzie przeklęta ta jego ambicja! Dostrzegł szansę wskoczenia na szczyt i chwycił ją obiema rękami, porzucając moją biedną Rindel.
Z jednej strony, ściśnięty żalem po Metonie, chciałem tylko, żeby Gal wreszcie sobie poszedł. Z drugiej jednak poczułem, jak budzi się we mnie, choć wbrew mojej woli, ciekawość. Patrząc na twarz Arausia ściągniętą w grymasie bólu, poczułem też przypływ współczucia. Czyż obaj nie byliśmy ojcami pogrążonymi w żałobie po utraconych dzieciach? Jeśli go dobrze zrozumiałem, jego córka i mój syn zakończyli życie niemal w tym samym miejscu, może o kilkadziesiąt metrów od siebie, pod tym samym murem, pochłonięci przez tę samą bezlitosną toń.
– Kochała go do szaleństwa – ciągnął Arausio. – Dlaczego by nie? Zeno jest przystojny i czarujący. Olśnił ją. Młodzi nie umieją dostrzec tego, co kryje się pod powierzchnią. Kiedy mówił, że odwzajemnia jej miłość, dziewczynie się wydawało, że wszystko już się ułożyło. Znalazła swoje szczęście i nic nie może go zburzyć. Nie powiem, abym sam nie był z tego zadowolony. Zeno był dobrą partią i oboje do siebie pasowali. A potem on nagle przestał do niej przychodzić. I zanim się zorientowaliśmy, został mężem Cydimachy. To złamało mojej Rindel serce. Płakała i rwała włosy z głowy. Zamknęła się w swojej komnacie, nie chciała jeść ani z nikim rozmawiać, nawet z matką. A potem zaczęła się wymykać z domu, znikając na całe godziny. Byłem wściekły, ale nic nie wskórałem. Powiedziała, że długie samotne spacery jej pomagają. Wyobrażacie sobie? Młoda dziewczyna spacerująca sama po ulicach w biały dzień, bez żadnej eskorty! Ludzie pomyślą, że zwariowałaś, powiedziałem jej kiedyś. Kto wie, może i tak było? Powinienem baczniej ją obserwować, ale przy takim chaosie… – Urwał i tylko pokręcił głową.
– Dlaczego myślisz, że to Rindel widzieliśmy na Skale Ofiarnej? – spytałem. – I skąd w ogóle o tym wiesz? Gdzie słyszałeś, że byliśmy świadkami tej sceny?
– Massilia to małe miasto, Gordianusie. Wszyscy o tym mówią. „Ofiarowany ma u siebie dwóch Rzymian i nie uwierzysz, co we trójkę widzieli: mężczyzna gonił kobietę wspinającą się na Skałę Ofiarną, a ona z niej skoczyła. Jeden z tych Rzymian to niejaki Gordianus, zwany Poszukiwaczem, który prowadzi dochodzenia dla ludzi w rodzaju Cycerona i Pompejusza, wygrzebuje skandale i zagląda ludziom pod prześcieradła”.
Niezupełnie w taki sposób opisałbym swój zawód, ale i tak poczułem przypływ dumy, że moje imię jest dostatecznie dobrze znane, by stać się pożywką dla plotek w mieście, w którym nigdy przedtem nie byłem. Oczywiście i tak tubylców interesowałoby wszystko, co dotyczy Ofiarowanego, a każda śmierć związana ze Skałą Ofiarną stałaby się przedmiotem spekulacji…
– A co do tego, dlaczego uważam, że to musiała być Rindel… – Głos mu się załamał. Arausio odchrząknął z trudem i mówił dalej: – Tamtego ranka znów zniknęła z domu. Pomyślałem, że wybrała się na kolejny długi spacer. Miałem jednak inne zmartwienia. Tego dnia Rzymianie podtoczyli taran i obawialiśmy się, że mury mogą runąć. Wytrzymały jednak, jak się okazało. Nasi żołnierze nawet zdobyli ten taran. Ale Rindel… Rindel już nie wróciła do domu. Zapadła noc, a z nią zakaz przebywania na ulicach, a jej wciąż nie było. Najpierw się gniewałem, potem martwiłem, a w końcu wpadłem w panikę. Posłałem niewolników, by jej szukali. Jeden z nich wrócił z wieścią o dziewczynie, którą widziano na Skale Samobójców, ściganą przez żołnierza, a właściwie oficera w błękitnym płaszczu. – Arausio wbił we mnie wzrok. – Czy to prawda? To właśnie widzieliście?
– Ten człowiek istotnie miał na sobie błękitną pelerynę – potwierdziłem. Pamiętałem, jak trzepotała na wietrze.
– Zeno! To musiał być on. Wiedziałem! Rindel musiała go odszukać i doszło do awantury. Zwodził ją, zdradził, złamał jej serce… zamiast z nią, ożenił się z tym potworem. Kto wie, co Rindel mu powiedziała albo on jej? A skończyło się tak, że zapędził ją na skałę, a potem…
– Nikt nikogo tam nie zapędzał – sprzeciwił się Hieronimus. – Kobieta, którą widzieliśmy, sama rwała do przodu, a on starał się ją dogonić. To oczywiste, że chciał ją zatrzymać. Tragedia w tym, że mu się to nie udało. Kobieta skoczyła w przepaść.
– Nie, Arausio ma rację! – odparł Dawus. – Ona usiłowała mu uciec, ale on ją dogonił i zepchnął ze skały.
Kupiec spojrzał na mnie.
– A ty co powiesz na ten temat, Gordianusie?
I Hieronimus, i Dawus szukali u mnie poparcia. Popatrzyłem na Skałę Ofiarną, a po chwili odrzekłem:
– Nie jestem pewien. Obie wersje nie mogą jednak być prawdziwe.
– To bardzo ważne! – Arausio aż się pochylił w moją stronę. – Jeżeli Zeno ją zepchnął, było to morderstwo. Ta bestia bez serca!
– Jeżeli, powtarzam, kobietą była Rindel, a mężczyzną Zeno.
– To musieli być oni! Rindel nie wróciła do domu. Nie mogła się rozpłynąć w powietrzu! Nie w tak małym mieście jak Massilia i przy zamkniętych wszystkich bramach. Wiem, że to ona weszła na tę skałę. Po prostu wiem! A mężczyzną na pewno był Zeno w swojej oficerskiej błękitnej pelerynie. Sam widziałeś.
– Dobrze, przyjmijmy, że to byli oni. Jedynymi świadkami incydentu byliśmy tylko my trzej, a i tak mamy do czynienia z dwiema przeciwnymi jego interpretacjami, nie ma zaś sposobu, by dojść prawdy.
– Ależ jest! Ktoś zna prawdę – upierał się Arausio. – Zeno!
Skinąłem wolno głową.
– Tak, jeśli to Zenona widzieliśmy, to tylko on sam może nam powiedzieć, co zaszło i dlaczego.
– Ale nigdy tego nie powie! Okłamał moją córkę, mówiąc jej o miłości. W tej sprawie na pewno też będzie kłamał!
– Chyba że ktoś go zmusi do mówienia prawdy.
– Niby kto? Jego teść, pierwszy timouchos? Apollonides sprawuje władzę nad strażą miejską i sądami. Nie cofnie się przed niczym, aby tylko ochronić zięcia i uniknąć skandalu. – Arausio spuścił głowę. – Skandal jednak będzie. Wieść już się rozniosła. Wszyscy wiedzą, że ktoś zginął na Skale Ofiarnej. Nikt nie zna imienia ofiary, ale i to wyjdzie na jaw. Podobno to była córka tego galijskiego kupca, powiedzą, ta, co się nazywała Rindel. Wpadła w szał, kiedy Zeno ją porzucił. Jej ojciec powinien był to przewidzieć. I będą mieli rację; powinienem był ją zamknąć! Jak mogła sprowadzić taką hańbę na rodzinę! Nielegalne samobójstwo, nie zatwierdzone przez Radę… obraza bogów, i to akurat w chwili kiedy ważą na szali losy miasta, decydują o tym, czy Massilia przetrwa, czy zginie! Jak mam to znieść? To mnie zrujnuje!
Moja sympatia dla niego raptownie zmalała. Przyszedł do nas złamany żalem po zniknięciu córki, a teraz bardziej się przejmował własną reputacją. Ofiarowany jednak zareagował inaczej. Dobrze wiedział, co znaczy publiczne upokorzenie i bankructwo w Massilii, jak czuje się człowiek wyrzucony poza nawias społeczeństwa za cudze grzechy. Patrzył na Arausia ze łzami w oczach.
– I właśnie dlatego przychodzę do ciebie, Poszukiwaczu – podjął kupiec. – Nie tylko z tego powodu, że byłeś świadkiem tej tragedii, ale i dlatego, że słyszałem, co o tobie mówią. Ty odkrywasz prawdę. Bogowie cię do niej prowadzą. Ja prawdę znam: moja córka nie skoczyła w przepaść, ktoś ją musiał zepchnąć. Nie potrafię jednak tego udowodnić. Apollonides mógłby wycisnąć prawdę z Zenona, ale nigdy tego nie zrobi. Może jednak jest jakiś inny sposób na jej wydobycie, a jeśli jest, to nie kto inny, tylko ty możesz to zrobić. Wymień swoje honorarium. Stać mnie na nie. – Dla potwierdzenia swych słów zsunął z przegubu jedną ze swych grubych bransolet i wcisnął mi do ręki.
Złotnik ozdobił ją scenami łowieckimi. Łucznicy z psami zastygli w pościgu za antylopą, a z góry patrzyła na to Artemida, nie w dziwacznej postaci massylskiego xoanon, ale wyobrażona tradycyjnie jako muskularna młoda kobieta o długich, pełnych wdzięku kończynach, uzbrojona w łuk i strzały. Bransoleta była przepięknej roboty.
– Jak wyglądała twoja córka? – spytałem cicho.
– Miała jasne włosy. – Arausio uśmiechnął się słabo. – Splatała je w warkocze, jak jej matka. Czasami spływały luźno na ramiona, kiedy indziej układała je na głowie w zwoje. Błyszczały wtedy jak złote sznury, nie mniej niż ta bransoleta, którą trzymasz. Skórę miała białą i delikatną jak płatki róży, a oczy niebieskie jak morze przed południem. Kiedy się uśmiechała… – Urwał i wydał z siebie drżące westchnienie. – Kiedy Rindel się uśmiechała, czułem się, jakbym leżał wśród kwiatów w ciepły letni dzień.
Skinąłem głową.
– I ja straciłem dziecko, Arausio.
– Córkę? – Podniósł na mnie oczy pełne łez.
– Syna. Meto urodził się niewolnikiem i nie jest z mojej krwi, ale adoptowałem go i stał się Rzymianinem. Był wesołym i psotnym chłopcem, a przy tym nad wyraz inteligentnym. Z czasem spoważniał i przycichł, często się zamyślał i zamykał w sobie, przynajmniej w mojej obecności. Czasem nawet myślałem, że jest zbyt poważny i powściągliwy jak na swój wiek. Ale od czasu do czasu się śmiał tak samo jak za swych chłopięcych lat. Ile bym dał, żeby znów usłyszeć jego śmiech! Zabrało go morze u stóp murów Massilii, tak jak twoją córkę. Jechałem tu aż z Rzymu, by go odnaleźć, ale kiedy przybyłem na miejsce, jego już nie było. Teraz już w żaden sposób nie mogę mu pomóc…
– Pomóż więc mojej córce! – zakrzyknął Arausio. – Ocal jej dobre imię! Pomóż mi dowieść, że nie skoczyła ze Skały Ofiarnej. Udowodnij, że to Zeno ją zamordował!
Dawus odchrząknął i rzekł:
– Skoro już tu utknęliśmy, teściu… Te pieniądze by się nam przydały.
– Poza tym nie ulega wątpliwości, że musisz się czymś zająć, Gordianusie – dodał Hieronimus. – Nie możesz tak dalej żyć, przesiadując ponuro na tym tarasie od wschodu do zachodu słońca.
Ich rady nie wywarły na mnie żadnego wrażenia. Decyzję podjąłem już wcześniej.
– Od chwili, kiedy ujrzeliśmy tę scenę na skale, coś mi nie dawało spokoju – zacząłem powoli, starając się ostrożnie dobierać słowa, choć przy tym temacie nie było to łatwe. – Już niejeden człowiek spadł z tej skały. Samobójcy, ofiarowani… Czy ich ciał nigdy nie odnaleziono? Można by sądzić, że w końcu zostaną wyrzucone przez fale na brzeg.
Myślałem i o kobiecie, której upadek widzieliśmy, i o Metonie.
– Moich rodziców nie odnaleziono – szepnął Hieronimus, spuściwszy oczy.
Arausio odchrząknął i powiedział:
– Prąd bywa tam bardzo silny, w zależności od pory roku i dnia. Tak, zdarzało się, że znajdowano na brzegu zwłoki, ale nigdy w porcie. Prąd by na to nie pozwolił. Topielców znajdowano o całe mile od Massilii, a najczęściej ginęli bez śladu. Wybrzeże jest tu tak skaliste i poszarpane, że ciało łatwo może zostać rozerwane na ostrych kamieniach, zniesione do jakiejś niedostępnej groty albo wessane do podwodnej jaskini, gdzie nawet oko boga go nie dojrzy.
– Po bitwie morskiej z Cezarem w wodzie musiało być pełno trupów – zauważyłem.
– Tak, ale żadnego nie wyłowiliśmy. Jeżeli zostały wyrzucone na brzeg i można je było spostrzec i wyciągnąć, robili to Rzymianie, nie my. To oni mają w ręku całe wybrzeże.
– A zatem, gdyby nawet woda oddała ciało tej kobiety…
– Tylko Rzymianie mogliby ją znaleźć. Tu, w Massilii, nawet byśmy się o tym nie dowiedzieli.
– Rozumiem. Musimy zatem porzucić wszelką nadzieję, że uda się nam ją zidentyfikować. – Moje myśli znów się zwróciły ku Metonowi. Co się stało z jego ciałem? Gdyby Rzymianie je znaleźli i rozpoznali, Treboniusz wiedziałby o tym i chybaby mi powiedział. Wydawało się najbardziej prawdopodobne, że i Meto, i Rindel zostali zniesieni na otwarte morze, na zawsze zabrani przez Neptuna. Westchnąłem ciężko. – Musimy więc określić jej tożsamość w inny sposób. Możemy zacząć od rozważań praktycznych. Na przykład, co ta kobieta miała na sobie, kiedy ją widzieliśmy? I czy takie samo ubranie nosiła twoja córka, kiedy ostatni raz wychodziła z domu?
Hieronimus zapamiętał, że kobieta na skale ubrana była w ciemnoszarą opończę. Dawus był zdania, że raczej niebieską. Mnie jej okrycie wydawało się zielonkawe. O ile zaś Arausio wiedział, nic z garderoby jego córki nie odpowiadało tym opisom, jako że Rindel preferowała jasne barwy, choć pewności co do tego nie miał. Jego żona i niewolnice mogłyby więcej na ten temat powiedzieć; być może jedna z nich albo pamięta, albo wydedukuje drogą eliminacji, co właściwie Rindel miała na sobie tamtego feralnego ranka.
Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, ale Arausio był wyczerpany i nie mógł jasno myśleć. Poradziłem mu, aby wracał do siebie i postarał się czegoś dowiedzieć od domowników. Kiedy odszedł, zostałem jeszcze na tarasie, bawiąc się bezwiednie złotą bransoletą i kontemplując zmienną grę światła na Skale Ofiarnej i na powierzchni morza aż po horyzont. Nagle zauważyłem, że Dawus przygląda mi się z ukosa, uśmiechnięty i z wyrazem ulgi na twarzy.