Rozdział XXVI

– No, dalej, wykrztuś to. Uważasz, że popełniłem straszny błąd, prawda?

Dawus zmarszczył brwi, ale nic nie odpowiedział. Staliśmy przy burcie statku, patrząc na znikającą za rufą Massilię. Widziane z pewnej odległości od strony morza miasto, zamknięte w swych wysokich murach, sprawiało wrażenie małego i ciasno stłoczonego. Słone bryzgi szczypały mnie w nozdrza. Mewy kołowały nam nad głowami, wydając przenikliwe piski. Pokład rozbrzmiewał komendami i odgłosami stawiania żagla, z dołu zaś dochodziło skrzypienie wioseł. Statek płynął pomiędzy skalistym brzegiem a wyspami i Massilia wnet zginęła nam z oczu. Była to jedna z trzech jednostek, które Domicjusz trzymał w rezerwie jako środek ucieczki. On sam, żeglując ze sztormem, przedarł się przez blokadę, ale dwa pozostałe statki zostały zatrzymane i teraz zasiliły flotę Cezara. Ten, na którym płynęliśmy, wiózł do Rzymu zdobyte skarby i wysłanników imperatora, którym poruczone zostało zadanie przygotowania jego triumfalnego powrotu. To Treboniusz zaproponował mi miejsca dla mnie i Dawusa na pierwszym okręcie wypływającym z Massilii do Italii. Wyglądało na to, że szczodrobliwość Cezara objęła i mnie, pomimo mojego zachowania na massylskim rynku. Być może zrobił to na prośbę Metona, a najprawdopodobniej chciał się mnie po prostu jak najszybciej pozbyć, zanim moja niepożądana obecność jeszcze bardziej pogrąży morale jednego z jego najcenniejszych podkomendnych. Ja zaś nie widziałem powodu, by propozycji nie przyjąć. Też chciałem jak najszybciej zostawić Massilię za sobą, a nie uśmiechała mi się powrotna podróż tą samą długą i trudną drogą lądową, zwłaszcza gdybym miał dzielić ją z legionami Cezara.

A co z samą Massilią? Jaki los czeka to dumne miasto? Jedno było pewne: już nigdy nie będzie niepodległe. Co Rzym bierze w posiadanie, tego już nie wypuszcza z rąk. Wielka Rada zostanie zepchnięta do roli zaledwie ceremonialnej, a może nawet po prostu rozwiązana. Z łatwością mogłem sobie wyobrazić Massilię pod rządami Zenona jako marionetki Cezara, posłusznie wypełniającego rozkazy rzymskiego namiestnika. Co się zaś tyczy mieszkających tam rzymskich wygnańców, Cezar wykazał się wielkodusznością godną dyktatora i ułaskawił ich wszystkich. Publicjusz i Minucjusz z kolegami będą mogli wrócić do Rzymu, ale akt łaski zawierał dwa wyjątki. Pomimo swych zasług jako strażnika orlego sztandaru, Werres miał pozostać wygnańcem, podobnie jak Milo.

Westchnąłem i podrzuciłem w ręku ciężki, wypchany mieszek wiszący u mego pasa. Cokolwiek bym sądził o wynikach mojej wyprawy, nie ulegało wątpliwości, że wracam z niej bogatszy. Już wchodziłem na statek, kiedy dopadł mnie Arausio i wymógł na mnie przyjęcie honorarium za odkrycie prawdy o jego córce. Rindel wróciła bezpiecznie do domu ojca. Apollonides uwolnił ją i jej rodziców, tak jak mnie i Dawusa. Dla mnie jednak finałowa scena dramatu na Skale Ofiarnej wciąż pozostawała zagadką. Czy Apollonides zamierzał wywrzeć zemstę na Rindel i nie zrobił tego tylko dlatego, że Hieronimus pociągnął go za sobą w przepaść? A może od początku zamierzał popełnić samobójstwo i postanowił zlitować się nad dziewczyną? Straciwszy własną córkę, być może nie chciał zadać tego samego bólu Arausiowi. Tak czy owak, Rindel była teraz zamknięta w swoim pokoju, gdzie miała pozostać na dłużej, jak oświadczył jej ojciec, choćby nie wiem jak rozpaczała i rwała włosy z głowy, krzycząc, że kocha Zenona. „Ile zgryzot przysparzają nam dzieci!”, mruknął Arausio na odchodnym. Nie zaprzeczyłem.

Apollonides stracił Cydimachę. Arausio stracił Rindel, a potem ku swemu zdumieniu i radości ją odzyskał. Ja straciłem Metona i też go odzyskałem, ale tylko po to, by utracić go na zawsze. Postąpiłem właściwie, powtarzałem sobie. Zrobiłem to, co musiałem. Dlaczego więc nie opuszczały mnie wątpliwości? Twierdziłem, że brzydzę się wszelkim oszustwem. Czy sam się nie oszukiwałem?

Za rufą zielone fale kłębiły się, wspinały w górę i zapadały się znowu. Gdzieś pod nimi, w głębinach, spoczywały szczątki Cydimachy i jej nie narodzonego dziecka, Apollonidesa i Hieronimusa. Ofiarowany zachowywał się tak dostojnie na schodach świątyni, był tak pewny swojej decyzji, nieustraszony w obliczu śmierci. Co się z nim stało potem? Na pewno na skale odbyła się walka. Ale czy Hieronimus walczył, by uniknąć swego losu, czy po to, by zabrać ze sobą Apollonidesa? Wydawało mi się niesprawiedliwe, że rozwiązałem tajemnicę jednej śmierci na Skale Ofiarnej, a opuszczam Massilię bez wyjaśnienia dwóch kolejnych i z pierwszą tak blisko związanych.

Głos, który dobiegł mnie z tyłu, sprawił, że włosy stanęły mi dęba.

– Smakowały wam figi, które dla was zostawiłem?

Odwróciliśmy się błyskawicznie z Dawusem w tej samej chwili. Przez chwilę nie byłem zdolny do wypowiedzenia choćby jednej sylaby.

– Hieronimus! – wykrztusiłem wreszcie.

Dawus zaśmiał się radośnie i dopiero później też go zatkało.

– Ale przecież… widzieliśmy, jak…

– Widzieliście, jak spadam ze skały wraz z Apollonidesem?

– Tak! – krzyknąłem. – Widziałem cię. Dawus też.

Hieronimus uniósł brwi.

– Nigdy nie ufaj swoim oczom, Gordianusie. Ta historia z Cydimachą i Rindel powinna cię tego nauczyć.

Wyciągnąłem ręce i schwyciłem go za oba ramiona, aby się przekonać, czy on naprawdę jest żywy i zdrowy.

– Ale co się stało, Hieronimusie? Co naprawdę widzieliśmy?

– Wszystko poszło zgodnie z planem Apollonidesa. Nadzór nad ceremonią ofiary miał być jego ostatnim aktem jako pierwszego timouchosa. Ja nic nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, co on knuje, dopóki nie znalazłem się na Skale Ofiarnej. Byłem gotowy na śmierć. Kiedy jednak wspiąłem się na szczyt, cóż tam zobaczyłem? W zagłębieniu skalnym… pamiętacie je?… otoczonym przez kapłanów leżał ktoś inny, też od stóp do głów spowity w zieleń. Mój sobowtór! Apollonides kazał mi stać i się nie ruszać. Kapłani rzucili się na mnie i w okamgnieniu wyłuskali z zielonych szat, ubierając w przygotowane białe, po chwili wyglądałem więc jak jeden z nich. Straciłem zupełnie orientację. Wokół nas wirowały kłęby dymu kadzideł. Apollonides syknął do mnie, żebym siedział cicho, i wcisnął mi do ręki pokaźny mieszek monet. Zapewne wynik jego ostatniego skoku na miejski skarbiec. Jeśli chcę żyć, powiedział, mam milczeć, nikomu się nie pokazywać i opuścić Massilię pierwszym lepszym statkiem. Miejsce miał załatwić twój syn, Meto. Stałem tam jak ogłupiały. Tymczasem kapłani podnieśli tamtego drugiego na nogi i próbowali popychać go w stronę urwiska. Musiał mieć związane ręce pod szatami, ale i tak się bronił, szarpiąc się na wszystkie strony. Pewnie był też zakneblowany, nie wydał z siebie bowiem ani jednego dźwięku, nawet wtedy, gdy Apollonides złapał go w swój uścisk i obaj po krótkiej walce runęli w przepaść.

Dawus zmarszczył brwi.

– Ale kim wobec tego był ten człowiek w zieleni?

– Jak to, kto? – odrzekłem cicho. – Zeno.

Hieronimus skinął głową.

– Tak musiało być. Kiedy Apollonides postanowił odebrać sobie życie… a kogo mogłoby to zdziwić po odkryciu prawdy o Cydimasze i utracie miasta?… był zdecydowany zgładzić też Zenona. A nie znalazłby innego równie odpowiedniego miejsca jak Skała Ofiarna. Ponieważ Zeno zajął moje miejsce, kapłani zgodzili się mnie oszczędzić. Trzeba wiele szczęścia, żeby Ofiarowany znalazł na swoje miejsce własnego Ofiarowanego! Noc spędziłem w świątyni Artemidy. Byłbyś zdumiony ilością jedzenia, jaką wciąż dysponują kapłani! Stamtąd wzięły się wasze figi. Następnego ranka, kiedy wszyscy zbierali się przy bramie, pomyślałem sobie, że zakradnę się do domu Apollonidesa i zabiorę ze swojej kwatery parę osobistych drobiazgów, dopóki jest na to czas. Spodziewałem się zastać dom opuszczony i tak też było, jeśli nie liczyć was dwóch. Spałeś jak niemowlę, Gordianusie. Nie śmiałem was budzić. Nawet ty nie mogłeś się dowiedzieć, że nie umarłem.

– Oszukany po raz kolejny, tym razem dla mego dobra – mruknąłem pod nosem.

– Ale zostawiłem wam figi! Przynajmniej tyle mogłem zrobić. – Westchnął, podszedł do burty i spojrzał w stronę Massilii. – Nigdy tam nie wrócę. Przez całe życie nie byłem w żadnym innym mieście. Czy Rzym jest naprawdę tak cudowny, jak wszyscy mówią?

– Cudowny? – powtórzyłem cicho.

Zanim tam dotrzemy, senat już na pewno zatwierdzi propozycję wysuniętą przez pretora Lepidusa. Kiedy Cezar przybędzie do miasta otoczony chwałą, nie wjedzie do niego jako zwykły prokonsul czy imperator, ale jako jego dyktator, pierwszy od czasów Sulli.

– Tak, cudowny! – zakrzyknął Hieronimus, obejmując nas obu. – Ponieważ kiedy tam przyjadę, będę już miał dwóch wspaniałych przyjaciół!

Uśmiechał się szczęśliwy, że żyje. Zdobyłem się dla niego na słaby uśmiech. We trójkę staliśmy zapatrzeni w fale i krążące nad nami mewy. Dzień był jasny i pogoda wyśmienita, ale ja czułem się jak ślepiec. Rozsłoneczniony świat dookoła jawił mi się pełen cieni. Ci, o których myślałem, że umarli, wrócili do życia. Człowieka, którego znałem najlepiej na świecie, wcale nie znałem. Wyraźnie widziane sceny nie mówiły prawdy, wszystko bowiem działo się w głowach innych ludzi, gdzie żaden człowiek nie może zajrzeć. Nie wiedziałem nawet, co tkwi we mnie samym! Czy to świat nosił maskę, czy raczej ja miałem na głowie woal własnych iluzji?

Po jakimś czasie przeszliśmy z rufy na dziób statku.

– Patrzcie, delfiny! – zakrzyknął Dawus.

Jak rozbawione dzieciaki, delfiny skakały ponad fale i zanurzały się znowu, płynąc po obu stronach i przed dziobem niczym eskorta prowadząca nas do domu. Massilia i martwa przeszłość zostały za nami. Przed nami – Rzym i niepewna przyszłość.

OD AUTORA

Massilia to łacińska nazwa miasta, które jego greccy założyciele nazwali Massalią, a dziś Francuzi zwą Marsylią. Nasza wiedza o tym starożytnym grodzie pochodzi ze wzmianek rozrzuconych po różnych dziełach. Od Arystotelesa i Cycerona dowiadujemy się co nieco o ustroju i rządzie miasta. Strabon wyjaśnia zasady hierarchii timouchoi. Komentarz Serwiusza do Eneidy cytuje zaginiony fragment Satyryk Petroniusza, opisujący tradycję poświęcania Ofiarowanego. Waleriusz Maksymus opowiada o pewnych dziwnych obyczajach w rodzaju uznawania przez Massylczyków samobójstwa, tylko pod warunkiem że zostało oficjalnie zatwierdzone. Z Żywotu Mariusza Plutarcha pochodzi historia o winnicy ogrodzonej kośćmi zabitych Galów. Toxaris, czyli przyjaźń Lukiana przytacza dziwną opowieść o Cydimasze, którą tu wykorzystałem we własnej, swobodnej interpretacji. Zebrałem te intrygujące urywki informacji i utkałem z nich wątek powieści na osnowie punktu zwrotnego w historii Massilii, czyli oblężenia przez siły Juliusza Cezara w 49 r. p.n.e.

Jeśli chodzi o samo oblężenie, nasze dane są bardziej konkretne, ale i tak denerwująco niedokładne. Głównym źródłem jest pamiętnik Cezara, O wojnie domowej, ale jako dzieło pisane przez osobę zainteresowaną, nie jest on do końca wiarygodny. Opowieść epicka Lukana, Farsalia, podaje żywy opis wycięcia prastarego boru i krwawych bitew morskich, ale Lukan był poetą, a nie historykiem. Informacje na temat oblężenia znajdziemy u Kasjusza Diona, a i Witruwiusz dorzuca kilka ciekawych szczegółów. Brytyjski historyk T. Rice Holmes w popisowej syntezie godnej swego „krewnego” Sherlocka zebrał wszystkie te dane i podał wiarygodną rekonstrukcję wydarzeń w The Roman Republic and the Founder of the Empire („Republika rzymska i założyciel cesarstwa”, 1923). Jak jednak sam smętnie przyznaje, „historia oblężenia przysparza wielu trudności, a jego chronologia jest mglista”.

Do niedawna dogłębne studia nad starożytną Massilią można było znaleźć jedynie w wersji francuskiej: w dwutomowej pracy Michela Clerca Massalia (1927, 1929) i również dwutomowym dziele J. P. Cleberta Provence Antique („Prowansja antyczna”, 1966, 1970). Zmieniło się to w roku 1998, kiedy ukazała się dowcipna i inteligentna praca A. Trevora Hodge’a Ancient Greek France („Francja starożytnych Greków”). Nazywając Massilię przed oblężeniem rzymskim oknem na Galię, Hodge stwierdza: „[…] była idealnym ośrodkiem działań wywiadowczych, podobnym do Berlina w czasach zimnej wojny”. Starszym, ale wciąż użytecznym dziełem anglojęzycznym jest też The Romans on the Riviera and the Rhone („Rzymianie na Riwierze i nad Rodanem”) W. H. Halla z roku 1898.

Nan Robkin podsunęła mi informację o badaniach A. Trevora Hodge’a na długo przed wydaniem jego książki. Claudine Chalmers zaopatrzyła mnie w odpowiednie strony z Guide de la Provence Mystérieuse („Przewodnik po tajemniczej Prowansji”). Claude’owi Cueniemu zawdzięczam naprowadzenie na obrazy starożytnej Massilii w Musée des Docks Romains i Musée d’Histoire w Marsylii. Penni Kimmel czytała pierwszą wersję rękopisu. Poza tym jak zawsze załączam podziękowania dla Ricka Solomona; mojego wydawcy Keitha Kahli i mojego agenta Alana Nevinsa.

Dalszymi losami niektórych postaci historycznych, które wystąpiły w powieści – jak Milo, Domicjusz, Treboniusz, by już nie wspomnieć o Cezarze – być może jeszcze się zajmę w następnych częściach cyklu „Roma sub rosa”. Ponieważ jednak nie wydaje mi się, aby drogi Gordianusa i Gajusza Werresa znów się skrzyżowały, napomknę tu, że ów osławiony kolekcjoner sztuki marnie skończył. Sześć lat po oblężeniu Massilii, wciąż jako wygnaniec, został uśmiercony na tym samym etapie proskrypcji zarządzonych przez Marka Antoniusza, który przeciął nić życia jego dawnej nemezis, Cycerona. Jaka zbrodnia Werresa spowodowała wpisanie go na listę proskrypcyjną? Po prostu Markowi Antoniuszowi bardzo się podobało jedno z jego bezprawnie zagarniętych dzieł sztuki.

Загрузка...