Rozdział V

W okamgnieniu, szybciej niż myśl, młody żołnierz został rzucony na mnie jak głaz z katapulty, aż mi zaparło dech w piersiach. A potem wszystko już było tylko chaosem, ogłuszającym rykiem. Zupełnie, jakbym stał na zapadni, która nagle się otworzyła, ale zamiast spaść, zostałem podrzucony w górę. Coś mnie ścisnęło od tyłu i podniosło. W jakiś sposób znalazłem się przyciśnięty do stropu tunelu, w jakiejś pustej jamie ponad rwącym nurtem, zwrócony do niego twarzą. Ciemność nie była absolutna; gdzieś niedaleko wciąż migotał pojedynczy płomyk.

Tuż pod sobą zobaczyłem ciemne, lśniące oczy przerażonego młodego żołnierza. Przywarł do mnie mocno, ale woda błyskawicznie go otoczyła i zalała. Starałem się go przytrzymać, ale napór prądu i niesionych nim ciał i odłamków drewna był zbyt wielki. Coś uderzyło go w głowę tak silnie, że cały się wstrząsnął. Oczy uciekły mu gdzieś pod szeroko otwarte powieki. Wyśliznął się z mego uścisku i zniknął, pochłonięty przez żywioł.

W niewyjaśniony sposób unosiłem się tuż ponad powierzchnią wody jak gigantyczna ważka. W ciemnym nurcie migały mi przed oczyma i znikały czyjeś ręce, nogi, twarze, połyskujące miecze, fragmenty zbroi przeplatane niezliczonymi kawałkami drewna. Rwąca woda płynęła, zdawało się, bez końca. Stopniowo jednak nurt zwalniał, aż wreszcie zatrzymał się zupełnie. Słychać było bulgotanie, uderzenia drobnych fal o ściany tunelu, niewytłumaczone skrzypnięcia, trzaski, tąpnięcia. Usłyszałem też znowu – dziwnie odmieniony, niższy i przytłumiony – odgłos tarana wciąż atakującego mury Massilii.

Na końcu dotarł do mnie jeszcze jeden dźwięk, tak bliski, że zdawał się niemal wydobywać ze mnie samego. To Dawus dyszał mi ciężko w ucho niczym biegacz, któremu lada moment może pęknąć serce.


Najdziwniejsze było to, że wciąż żyłem. Zacząłem rozumieć, co się stało. Na moment przed uderzeniem wody Dawus objął mnie z tyłu jedną ręką. Fala zbiła nas z nóg, ale on złapał się belki stropowej i w ten sposób prąd obrócił nas w górę. Wibracja od tarana poruszyła tyle ziemi, że w stropie utworzyła się wyrwa. Dawus zaparł się w niej łokciami i stopami, nie wypuszczając mnie z objęcia i jeszcze jakimś cudem zachowując nie zgaszony knot. Mój zięć już nieraz wykazał się wielką siłą i nadzwyczajnym refleksem. Jednakże tak szybkie i celowe działanie w obliczu tak nagłej i potężnej katastrofy wydało mi się ponad ludzkie możliwości. Który z bogów uznał za stosowne uratować mnie tym razem?

Kiedy zdołaliśmy wreszcie złapać oddech, Dawus wyszeptał:

– Żyjemy… Nie mogę w to uwierzyć!

Ale jak długo jeszcze, pomyślałem, gapiąc się na czarną, mętną wodę pod nami.

– Dawusie, chyba możesz mnie już puścić.

Zwolnił uścisk i ostrożnie zsunąłem się do wody. Dotknąłem stopami dna. Kiedy stanąłem na palcach i wyciągnąłem dobrze szyję, mogłem utrzymać brodę tuż nad powierzchnią. Nasza jama w stropie dawała jedyną ucieczkę przed wodą. Znalazłszy poziom równowagi, potop pozostawił nam tę odizolowaną resztkę powietrza.

Dawus powoli poszedł w moje ślady. Sztuka polegała na tym, by utrzymać płonący jeszcze knot nad wodą. Wsuwając się w wodę, narobił fal, które zalały mi nos. Parsknąłem kilka razy, zamrugałem powiekami, a w chwilę potem Dawus już stał pewnie na dnie, trzymając nasze źródło światła bezpiecznie w górze. Jego hełm dotykał szczytu jamy.

Kiedy minął szok wywołany samą katastrofą, a po nim euforia z powodu jej przeżycia, zacząłem zdawać sobie sprawę, w jakim straszliwym położeniu się znaleźliśmy. Umknęliśmy śmierci w nurcie tylko po to, by stanąć oko w oko z inną, jeszcze okropniejszą. Ludzie, których porwał prąd, przynajmniej zginęli szybko, bez zrozumienia grozy sytuacji. Przekląłem siebie w myślach. Po co tu lazłem? Wiedziałem, że to szaleństwo, od chwili gdy ujrzałem przed sobą wejście do tunelu. Dlaczego pozwoliłem Dawusowi iść ze mną? Uczyniłem swą jedyną córkę wdową. Massilia już pochłonęła życie Metona, a teraz zabierze i nasze.

– Mój knot jest zamoczony od dołu – oznajmił Dawus. – Już się długo nie popali.

To będzie jeszcze straszniejsze: ogarnie nas ostateczna ciemność, zostaniemy żywcem pogrzebani, jak potępiona westalka bez nadziei na ratunek. Zorientowałem się nagle, że ustało dudnienie tarana. Wieść o zalaniu tunelu i fiasku operacji musiała dotrzeć do Treboniusza. Dalsze atakowanie muru straciło sens, wieżę oblężniczą z pewnością teraz odtoczą z powrotem. W świecie nad nami bitwa była skończona.

– Co się stało, teściu? To znaczy, skąd ta woda?

– Nie wiem. Massylczycy musieli się dowiedzieć o tunelu albo się po prostu czegoś domyślali. Być może wykopali zbiornik pod murem, coś w rodzaju wewnętrznej fosy. Musieliby przepompować do niej wodę z portu, ale oni mają inżynierów równie sprytnych jak Witruwiusz. Kiedy saperzy w końcu się przekopali na wylot, woda runęła do środka. Przypuszczam, że wszyscy ludzie w tunelu zginęli.

– Prócz nas.

– Zgadza się – powiedziałem ponuro.

– Co teraz zrobimy?

Umrzemy, pomyślałem. Potem spojrzałem mu w oczy i otrząsnąłem się. Dawus nie zadał tego pytania machinalnie. On oczekiwał ode mnie rozwiązania. Bał się, lecz nie wpadał w rozpacz. Naprawdę spodziewał się, że przeżyje, bo przecież jego stary i mądry teść coś wymyśli. Jego siła i refleks uratowały mi życie, a teraz ja muszę odpłacić mu się tym samym.

– Jak długo potrafisz nie oddychać? – spytałem.

– Nie wiem.

– Dość długo, by dopłynąć stąd do wyjścia z tunelu?

– Będziemy pływać?

– No, iść się raczej nie da.

– Z powrotem?

Pokręciłem głową.

– Za daleko. Na pewno bliżej jest do drugiego otworu, tego w Massilii.

– A jeśli droga jest zablokowana? Słyszałem, jak belki się łamią. Jeżeli strop się zawalił…

– Jeżeli natrafimy na przeszkodę, będziemy musieli jakoś się przecisnąć.

Dawus pomyślał nad tym przez chwilę, po czym kiwnął głową. Przyjrzałem się jego idealnie wykrojonemu nosowi, jasnym oczom i solidnemu podbródkowi. Moja córka uznała go za przystojnego, nie zważając na jego nieskomplikowany umysł, i tak oto bez mojej zgody został ojcem mego wnuka. To dziwne, pomyślałem, że ze wszystkich twarzy na świecie akurat jego będzie ostatnią, jaką w życiu zobaczę. A jeszcze dziwniejsze, że oto stoję przed perspektywą utonięcia w norze wyrytej pod ziemią. Zawsze najbardziej się bałem śmierci w topieli, ale nigdy bym się nie spodziewał, że tego dnia i w tym miejscu właśnie z nią się spotkam oko w oko. Jestem kiepskim pływakiem. Dawus może ma siłę i odpowiednio pojemne płuca, aby dopłynąć do wyjścia, ale ja?

– Kiedy spróbujemy? – zapytał.

Trudno będzie porzucić względnie bezpieczną jamę, dopóki jeszcze palić się będzie światło. Jeśli jednak będziemy czekać na jego dopalenie się, w ciemności mogę stracić poczucie kierunku, nie mówiąc już o zimnej krwi.

– Jak przy usuwaniu ciernia… – zacytowałem znane przysłowie.

– Najlepiej zrobić to szybko – dokończył Dawus. – Popłynę pierwszy, bo może naprawdę będzie jakaś przeszkoda.

– Dobry pomysł – przytaknąłem. Gdybym to ja ruszył na czele, a nie dałbym rady, tylko bym mu zablokował drogę. – Zdejmiemy teraz zbroje, są za ciężkie. Daj, potrzymam knot, kiedy ty będziesz zdejmował swoją. Odwróć się, pomogę ci przy paskach.

Kiedy skończył, oddałem mu knot i sam się zabrałem do odpinania sprzączek. Najgorzej było z nagolennikami. Musiałem sięgnąć nisko, starając się trzymać głowę nad wodą. Dawus pomógł mi w tym wydatnie, przytrzymując mnie w pionowej pozycji.

– A co z mieczami? – spytał.

Dotknąłem odruchowo własnej broni.

– Zachowamy je, mogą się przydać, żeby się przez coś przebić.

Już sama myśl o tym przepełniła mnie zgrozą.

– A hełmy?

– Też je zatrzymamy dla ochrony głów. Kto wie, na co możemy natrafić?

Skinął głową. Płomień zaczynał z wolna przygasać. Poczułem nagle, że mam ściśnięte gardło.

– Dawusie, niejedno razem przeszliśmy – powiedziałem. – W Brundyzjum uratowałeś mi życie…

– Myślałem, że ty mi je uratowałeś! – Dawus się uśmiechnął.

Nie dla niego jakieś tam sentymentalne ostatnie pożegnania…

– Pogadamy o tym później, kiedy już się wydobędziemy z tego bałaganu. Myślisz, że w massylskich tawernach jeszcze mają wino czy też zabrakło już go na skutek blokady? Jestem spragniony.

Dawus jakby mnie nie słyszał. Zacisnął szczęki i zmrużył oczy.

– Jesteś gotów, teściu?

Usiłowałem zrobić głęboki wdech, ale pierś miałem jak zakutą w żelazną obręcz. Z trudem przełknąłem ślinę.

– Gotów – potwierdziłem.

Dawus wręczył mi knot. Nasze oczy spotkały się na jedno mgnienie, potem on się odwrócił i zniknął pod wodą. Wciągnąłem powietrze i odrzuciłem knot. Rozległ się krótki syk i zapadła ciemność tak czarna, jakiej jeszcze nie widziałem. Zamknąłem oczy i zanurzyłem się. Zagarniałem wodę rękami, odpychałem się nogami, walcząc z ogarniającym mnie wrażeniem, że wpływam w nieskończoną czarną przestrzeń. Po chwili pod palcami wyczułem ścianę tunelu. Popłynąłem na oślep wzdłuż niej.

Coś zimnego otarło mi się o twarz, a potem prześliznęło wężowym ruchem po piersi i brzuchu. Chwyciłem to ręką i chciałem odepchnąć, ale nagle znalazłem się w dziwnym uścisku czegoś i twardego, i miękkiego. Najpierw zdziwiło mnie to, a w następnej sekundzie przeraziło; było to ciało któregoś z żołnierzy. Szarpnąłem się w tył, ale zaplątałem się w jego bezwładnych kończynach. Zacząłem wierzgać i wymachiwać rękami jak w napadzie histerii, póki trup nie wypuścił mnie z objęć, a potem rzuciłem się przed siebie szaleńczym zrywem. Dalej droga była wolna. Słyszałem łomot własnego serca, zdawało mi się, że zaraz pękną mi płuca, ale płynąłem prawie bez wysiłku. Po jakimś czasie uspokoiłem się trochę, a moje ruchy stały się bardziej miarowe: wymach nóg, zagarnięcie ramionami, cykl za cyklem. Zacząłem myśleć, że jednak mi się uda.

Uderzyłem głową w coś twardego. Hełm uchronił mnie przed urazem, ale siła uderzenia lekko mnie zamroczyła. Ręką wymacałem przed sobą poszarpany kikut złamanej belki stropowej, ostry jak dzida. Co będzie, jeśli reszta drogi najeżona jest takimi przeszkodami? Wyobraziłem sobie Dawusa, o tyle większego ode mnie i dlatego jeszcze bardziej narażonego, jak miota się bezsilnie, nadziany na taki wystający ostry pal, krwawi, blokuje tunel i uniemożliwia mi przeciśnięcie się naprzód. Obraz był tak żywy, że przez moment zapragnąłem zawrócić. Było to jednak niemożliwe. W takich ciemnościach nigdy bym nie odnalazł tej jamy z powietrzem, która nas uratowała. Zamarłem w bezruchu, bojąc się i ruszyć naprzód, i płynąć z powrotem. Przed oczyma zaczęły mi tańczyć jaskrawe plamki światła, które zmieniały się w ludzkie twarze, anonimowe oblicza otaczających mnie zewsząd trupów, bliskie i ginące w dali. Czas się jakby zatrzymał. Ciśnienie w mych płucach wyparło jednak na dalszy plan wszystko inne, nawet panikę. Wymach nóg, zagarnięcie rękami, wymach nóg… popłynąłem przed siebie najszybciej, jak mogłem, nie zważając już na żadne potencjalne zagrożenia. Poruszałem się tak szybko, że wkrótce dogoniłem Dawusa; dowiedziałem się o tym, kiedy jego stopa w wymachu kopnęła mnie zdrowo w głowę, na szczęście wciąż zabezpieczoną hełmem. Z trudem opanowałem nagły impuls, by złapać go za nogę i pociągnąć do tyłu, wyprzedzić i gnać ku powierzchni.

Po następnym zagarnięciu zamiast poczuć jak zwykle ścianę pod palcami, trafiłem w próżnię. Tunelu już nie było. Otworzyłem oczy. W górze przed sobą ujrzałem słabe, wodniste światło. Na jego tle zamajaczyła mi zniekształcona sylwetka Dawusa. Zobaczyłem, że się zatrzymuje i odwraca, jak skrzydłostopy Merkury zawieszony w powietrzu. Wyciągnął do mnie rękę. Podałem mu swoją, a on ją złapał mocnym chwytem.

Siły opuściły mnie doszczętnie i Dawus jakoś to wyczuł. Pociągnął mnie za sobą ku rosnącemu kręgowi światła. Przez chwilę widziałem świat nad wodą oczami ryby przyglądającej mu się ze stawu. Widziani poprzez wodę ludzie stojący na brzegu i wpatrzeni w dół mieli wydłużone, falujące kształty. Ich jasne szaty migotały jak wielobarwne płomyki.

W chwilę później wypłynąłem na powierzchnię. Jaskrawe światło zakłuło mnie w oczy. Wessałem chciwie powietrze w bezgłośnej odwrotności krzyku. Przede mną Dawus padł górną połową ciała na brzeg, chwytając powietrze rozpaczliwymi haustami. Ominąłem go i wypełzłem z wody, nie chcąc ani chwili dłużej mieć z nią kontaktu. Przewróciłem się na plecy i zamknąłem oczy, czując na twarzy ciepły dotyk słońca.

Загрузка...