Rozdział II

– Twierdzi, że nazywa się Gordianus i że jest rzymskim obywatelem. Nazywa imperatora Gajuszem Juliuszem, jakby go znał osobiście. Nie chce mówić nic więcej, chyba że samemu Treboniuszowi. Co z nim robić?

Żołnierz z doliny Artemidy przekazał mnie centurionowi, centurion dowódcy kohorty, a ten naradzał się teraz ze swoim bezpośrednim przełożonym. W obozie była pora kolacji. Z mojego miejsca, tuż u wejścia do namiotu oficerskiego, widziałem kolejkę żołnierzy z miskami w rękach, drepczących naprzód w jednostajnym, powolnym tempie. Na słupie ustawionym przy najbliższym skrzyżowaniu ścieżek między rzędami namiotów płonęła pochodnia, oświetlając zmęczone, ale uśmiechnięte twarze ludzi szczęśliwych, że kolejny dzień dobiegł końca. Wielu z nich umazanych było ziemią, a niektórzy wyglądali, jakby tarzali się w błocie. Dla prostych żołnierzy oblężenie oznacza nie kończące się kopanie: jak nie okopów, to latryn, jak nie sypanie szańców, to drążenie tuneli pod murami nieprzyjaciela. Od czoła kolejki dobiegał tępy, rytmiczny stukot drewnianych łyżek o miski. W nozdrzach poczułem przelotny zapach jakiejś potrawy. Czyżby wieprzowina? Obaj z Dawusem zjedliśmy tego dnia tylko po kawałku chleba od śniadania w tawernie. Słyszałem, jak mojemu zięciowi kiszki marsza grają.

Oficer mierzył nas niechętnym wzrokiem ze swego składanego krzesełka. Nasze pojawienie się przeszkodziło mu w rozpoczęciu kolacji.

– Doprawdy, dowódco, czy to nie mogło zaczekać do rana?

– Ale co mieliśmy z nimi robić do tego czasu? Traktować ich jak honorowych gości czy jak więźniów? A może puścić ich wolno i wyrzucić z obozu? Pewnie, ten starszy wygląda dość nieszkodliwie, ale ten młody, ponoć jego zięć…

– Dowódco kohorty, ty musisz naprawdę być taki głupi, na jakiego wyglądasz, choć wydawało mi się to niemożliwe. Chcesz uzależniać sposób traktowania włóczęgów i intruzów od ich wyglądu? To pierwszorzędny pomysł, jeśli chcesz dostać nożem w plecy od jakiegoś massylskiego szpiega!

– Nie jestem niczyim szpiegiem – wtrąciłem, a mój brzuch zawtórował mi przeciągłym burczeniem.

– Jasne, że nie! – warknął oficer. – Jesteś Rzymianinem i nazywasz się Gordianus… jak twierdzisz. Dlaczego się wałęsałeś przy świątyni Artemidy?

– Zmierzaliśmy do Massilii i zgubiliśmy drogę.

– Dlaczego zjechaliście z gościńca?

– Karczmarz ostrzegł nas, że grasują na nim bandyci. Za jego poradą spróbowaliśmy pojechać na skróty.

– A po co w ogóle jedziecie do Massilii? Macie tam rodzinę czy interesy? A może szukacie kogoś z obozu?

W odpowiedzi opuściłem tylko głowę.

– Tu właśnie się zamyka! – Dowódca kohorty wzniósł ręce w geście rezygnacji. – Na pewno ma coś do ukrycia.

Oficer popatrzył na mnie, przechylając głowę.

– Czekajcie no… Gordianus? Już gdzieś słyszałem to imię. Dowódco kohorty, możecie odmaszerować.

– Słucham?

– Odmaszerować. Natychmiast, zanim kucharze wygarną co lepsze kąski z tej bryi, którą dzisiaj serwują.

Odesłany zasalutował i odszedł, rzucając mi jeszcze ostatnie podejrzliwe spojrzenie.

– Nie wiem, jak wy, ale ja jestem wściekle głodny. – Oficer podniósł się z krzesła. – Chodźcie za mną.

– Dokąd? – spytałem.

– Mówiłeś, że chcesz rozmawiać z samym Cezarem, tak? A w ostateczności z oficerem dowodzącym oblężeniem? No to chodźcie. Gajusz Treboniusz nigdy nie opuszcza kolacji w swoim namiocie. – Klasnął w dłonie i zatarł je energicznie. – Jak będę miał szczęście, może mnie zaprosi do towarzystwa.


Szczęście mu jednak nie dopisało. Gdy tylko nas zaanonsował Treboniuszowi, którego zastaliśmy ogryzającego wieprzową nogę, został bezceremonialnie odprawiony i odszedł, rzucając jeszcze tęskne spojrzenie nie na mnie, lecz na smakowite mięsiwo.

Podobnie jak Marek Antoniusz, Treboniusz należał do tej części młodszego pokolenia, która uczepiła się Cezara jak ogon komety od wczesnych chwil jego kariery i teraz z determinacją podążała za nim ku chwale lub katastrofie. Na scenie politycznej asystował Cezarowi za czasów jego trybunatu, pomagając rozszerzyć jego władzę w Galii poza ustawowe ramy. Jako wojskowy służył też tam pod jego sztandarem, tłumiąc opór tubylców. Teraz, kiedy wybuchła wojna domowa, raz jeszcze stanął po stronie swego wodza; jeśli zaś oceniać jego nastrój po apetycie, zdawał się niczego nie żałować: wieprzowa noga w jego ręku ogryziona była do kości.

Przypominałem go sobie mgliście z jednej z moich wizyt u Metona. Przyszła mi nagle na myśl scena z pobytu w Rawennie, kiedy to Meto powiedział mi mimochodem, że Treboniusz kolekcjonuje co zjadliwsze cytaty z mów Cycerona, które potem publikuje na użytek przyjaciół. Ma zatem poczucie humoru, pomyślałem, a w każdym razie ceni ironię.

Spozierał teraz na mnie z zaciekawieniem. Nie sądziłem, by mnie pamiętał, ale znał moje imię.

– Jesteś ojcem Metona – powiedział, wyciągając spomiędzy zębów włókienko mięsa.

– Zgadza się.

– Nie jesteście podobni. Ach, ale przecież ty go adoptowałeś, prawda?

Skinąłem głową.

– A ten drugi?

– To mój zięć.

– Kawał chłopa.

– Czuję się z nim bezpieczniej w podróży.

– Powiedz mu, żeby wyszedł z namiotu.

Skinąłem znów głową, na co Dawus się nachmurzył i bąknął swoje: „Ale, teściu…”

– Być może ci ludzie mogliby zaprowadzić Dawusa do jadalni oficerskiej – zasugerowałem, wskazując żołnierzy siedzących lub stojących tu i ówdzie w dużym namiocie i spożywających kolację. – Wtedy nie będziemy musieli słuchać przez ścianę, jak mu burczy w brzuchu.

– Dobry pomysł – zgodził się Treboniusz. – Wszyscy wychodzić!

Nikt nie zakwestionował tego rozkazu i po chwili zostaliśmy w namiocie sami.

– Miałem nadzieję, że jeszcze zastanę tu Cezara – powiedziałem.

– Tak, na początku był tu. Poprosił grzecznie Massylczyków o otwarcie bram, a oni się ociągali. Zażądał więc tego kategorycznie, to mu odmówili wprost. Cezar zaplanował oblężenie, naradzał się z inżynierami co do metody zburzenia murów, nadzorował budowę okrętów, instruował oficerów, przemawiał do żołnierzy, a potem pospieszył załatwić pilne sprawy w Hiszpanii. – Treboniusz uśmiechnął się ponuro. – Ale kiedy już rozprawi się z tamtejszymi legionami Pompejusza, wróci tutaj… a ja będę miał zaszczyt oddać mu Massilię otwartą jak rozłupany orzech.

– W Rzymie słyszałem, że Massylczycy chcieli po prostu zachować neutralność.

– Kłamstwo. Kiedy Pompejusz dał drapaka do Grecji, jego sojusznik Lucjusz Domicjusz Ahenobarbus przyżeglował tutaj, uprzedzając Cezara. Przekonał Massylczyków, by zamknęli przed nim bramy i wzięli stronę Pompejusza, a ci głupcy go posłuchali.

– Lato już się kończy – odparłem, unosząc brwi. – Bramy Massilii wciąż są zawarte, a mury, jak sądzę, nadal stoją.

– Ale już niedługo. – Treboniusz zgrzytnął zębami. – Nie przyjechałeś tu jednak z tak daleka, żeby mnie wypytywać o szczegóły operacji militarnych. Chciałbyś się widzieć z Cezarem, co? Tak jak my wszyscy. Będziesz się musiał zadowolić mną, niestety. Czego chcesz, Gordianusie?

– Mojego syna Metona.

Nikt poza Treboniuszem nie mógł słyszeć mojej odpowiedzi. Widziałem, jak zaciska szczęki, zanim się odezwał.

– Twój syn zdradził Cezara. Knuł jego zamordowanie jeszcze przed przekroczeniem Rubikonu. Wszystko wyszło na jaw, kiedy Pompejusz uciekł z Italii i Cezar zajął Rzym. Wtedy widzieliśmy go po raz ostatni. Jeśli Meto przybył do Massilii, zrobił to na własną rękę. Jeśli jest w mieście, nie zobaczysz się z nim, dopóki nie runą mury. A wtedy, jeżeli go tam znajdziemy, zostanie aresztowany i sam Cezar go osądzi.

Czy on wierzył w to, co mówił? Czyżby nie znał prawdy? Nawet ja sam dałem się wprowadzić w błąd i przez jakiś czas byłem przekonany, że Meto istotnie zdradził Cezara. Mój Meto, który walczył za Cezara w Galii, przepisywał jego pamiętniki i dzielił ze swym wodzem namiot! Prawda jednak okazała się bardziej skomplikowana. Rzekoma zdrada była kunsztownie wymyślonym podstępem obliczonym na wywiedzenie w pole przeciwników Cezara, zdobycie przez Metona ich zaufania i przedostanie się do ich szeregów. Meto nie był zdrajcą, ale szpiegiem. Dlatego właśnie miałem nadzieję, że zastanę Cezara w obozie; tylko z nim mogłem mówić otwarcie. Co jednak wie Treboniusz? Jeśli Cezar nie wtajemniczył go w tę historię, nie będę mógł go przekonać. Byłoby to nawet niebezpieczne, przede wszystkim dla Metona, jeśli on jeszcze żyje…

Suchy ton i stalowe spojrzenie Treboniusza były jednoznaczne. On wierzył, że to, co powiedział o zdradzie Metona, jest prawdą. Ale mógł też tylko grać przekonany, że ja nic nie wiem o całej sprawie. Czy obaj nie gramy, wiedząc o podstępie, ale wzbraniając się przed wyjawieniem sekretu drugiemu? Postanowiłem spróbować pociągnąć go za język.

– Treboniuszu, zanim Meto opuścił Rzym, widziałem się z nim i rozmawialiśmy. Pomimo pozorów nie wierzę, że zdradził Cezara. Wiem, że tak się nie stało. Z pewnością i ty to wiesz, skoro tak dobrze znasz mojego syna… i Cezara…

Pokręcił stanowczo głową, a jego twarz przybrała jeszcze surowszy wyraz.

– Posłuchaj, Gordianusie, twój syn był moim przyjacielem. Jego przejście na stronę wroga było jak nóż wbity w plecy nie tylko Cezara, ale i w moje, i w plecy każdego żołnierza, który walczył pod jego rozkazami. A mimo to, choć to dziwne, nie mogę powiedzieć, że mam mu to za złe. Żyjemy w okropnych czasach. Rodziny są rozdarte, brat zwraca się przeciw bratu, mąż przeciw żonie, a nawet syn przeciw ojcu. Paskudna sprawa. Meto dokonał wyboru, niewłaściwego co prawda, ale o ile wiem, musiał kierować się honorem. Jest teraz moim wrogiem, ale nie nienawidzę go. Ciebie też nie winię za postępek syna. Możesz odejść swobodnie. Ale jeśli przybyłeś tu, by wraz z Metonem knuć spisek przeciw Cezarowi, obejdę się z tobą tak samo ostro jak z każdym zdrajcą. Zawiśniesz na krzyżu.

No, to go pociągnąłem za język, pomyślałem. Jeśli Treboniusz zna prawdę, nie zamierza mi jej wyjawić. Patrzyłem, jak atakuje resztki mięsa uczepione jeszcze kości. Po chwili znów zaczął mówić.

– Dam ci radę, Gordianusie. Prześpij się porządnie, a rano wróć, skąd przybyłeś. Jeśli Meto się z tobą skontaktuje, powiedz mu, że Cezar zetnie mu głowę. Jeśli się nie odezwie, czekaj na wieści. Wiem, że to trudne, ale prędzej czy później dowiesz się, jaki los przypadł mu w udziale. Znasz to etruskie porzekadło: kiedy raz zacznie się żałoba, nigdy się nie skończy, więc nie ma sensu zaczynać jej choćby o godzinę wcześniej niż trzeba.

Odchrząknąłem i odparłem:

– W tym, widzisz, cały kłopot. W dniu przed moim wyjazdem z Rzymu dostałem wiadomość od kogoś z Massilii, która mówiła, że Meto został zabity. Dlatego przyjechałem aż tutaj: chcę sprawdzić sam, czy mój syn żyje… czy nie.

Treboniusz wyprostował się na krześle.

– Kto ci przysłał tę wiadomość?

– Nie była podpisana.

– Jak do ciebie dotarła?

– Podrzucono ją na progu mego domu na Palatynie.

– Masz ją ze sobą?

– Tak.

Sięgnąłem do mieszka u pasa i wyciągnąłem niewielki drewniany cylinder. Małym palcem wydłubałem z niego rolkę pergaminu. Treboniusz wyrwał mi ją z ręki, jakbym był posłańcem przynoszącym mu pilne informacje, i zaczął czytać na głos:

– Gordianusie, przesyłam ci smutną wiadomość z Massilii. Twój syn Meto nie żyje. Wybacz mi tę obcesowość, piszę w pośpiechu. Wiedz, że Meto zginął wierny swojej sprawie, w służbie Rzymowi. To była bohaterska śmierć. Był dzielnym młodzieńcem, a choć nie padł w boju, odważnie oddał życie tu, w Massilii. – Treboniusz oddał mi liścik. – I dostarczono ci to anonimowo?

– Tak.

– Nie wiesz zatem, czy naprawdę przesyłka przyszła z Massilii. Równie dobrze może być to jakaś mistyfikacja w wykonaniu kogoś w Rzymie.

– Być może. Czy jednak mogła zostać wysłana z Massilii?

– Chcesz zapytać, czy jakiś massylski statek nie przedarł się przez naszą blokadę? Oficjalnie nie.

– A w rzeczywistości?

– Mogło się wydarzyć parę takich… wypadków, zwłaszcza nocą. Massylczycy to doskonali żeglarze, a tutejsze wiatry sprzyjają wypływaniu z portu po zachodzie słońca. Okręty Cezara są zakotwiczone u brzegów dużych wysp leżących tuż przy porcie, ale mały stateczek mógł się między nimi prześliznąć w ciemnościach. Ale co z tego? Jeżeli ta wiadomość pochodzi z Massilii, dlaczego autor jej nie podpisał, skoro twierdzi, że zna prawdę?

– Nie wiem. Od dnia, w którym Cezar przekroczył Rubikon, każdy nosi jakąś maskę. Intrygi, oszustwa… Tajemniczość dla samej tylko tajemnicy…

– Jeżeli Meto nie żyje, to autor listu powinien ci przysłać jakąś konkretną pamiątkę po nim. Przynajmniej jego pierścień obywatela.

– Może on utonął i ciała nie odnaleziono? A może… – Ujrzałem w wyobraźni płomienie i pobladłem na myśl, jaką mi nasunęły. – Myślisz, że się nad tym nie głowiłem, Treboniuszu? Budzę się z myślą o tym i z nią zasypiam. Kto mi przysłał tę wiadomość, dlaczego, skąd i czy to prawda, czy nie? Co się stało z moim synem?

Patrzyłem na Treboniusza, czując, jak zgryzota wypływa mi na twarz. Jeśli on wie, czy Meto żyje, czy nie, chyba powiedziałby mi chociaż tyle, aby ukoić cierpienie ojca? Jego ponura mina jednak nie zmieniła się ani na jotę, jakby był posągiem.

– Rozumiem twój dylemat – powiedział. – Niepewność to paskudne uczucie. Współczuję ci, ale pomóc nie mogę. Z jednej strony, jeśli Meto żyje i jest w Massilii, to znaczy, że związał się z Domicjuszem i zdradził Cezara. Nie możesz się przedostać do miasta, by się z nim zobaczyć, a nawet gdyby był jakiś sposób, nie pozwoliłbym ci na to. Będziesz musiał zaczekać, aż Massylczycy się poddadzą albo aż zburzymy ich mury. Wtedy, jeśli go tam zastaniemy… Naprawdę chciałbyś tu być, gdy to się stanie, i być świadkiem ukarania go za zdradę? Z drugiej strony, jeśli Meto już nie żyje, i tak nie dasz rady przeniknąć przez mury, by się dowiedzieć, jak to się stało i kto ci przysłał tę wiadomość. Mogę ci obiecać jedno: kiedy zdobędziemy Massilię i czegoś się dowiemy, dam ci o wszystkim znać. Jeśli sam Meto wpadnie nam w ręce, napiszę ci, jak Cezar z nim postąpi. Nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić. Twoje zadanie jest więc zakończone. Możesz wracać do Rzymu ze świadomością, że uczyniłeś wszystko, co mogłeś. Dopilnuję, aby znalazło się dla ciebie miejsce do spania na tę noc. Rano wyjedziesz z obozu. – Ostatnie słowa Treboniusza zabrzmiały wyraźnie rozkazująco. Przyglądał się przez chwilę ogryzionej kości, którą wciąż ściskał w ręku. – Ale gdzież są moje maniery! Musisz umierać z głodu, Gordianusie. Idź i przyłącz się do twojego zięcia w jadalni dla oficerów. Sos nie jest taki zły, jak wygląda, naprawdę.

Wyszedłem z namiotu i podążyłem za swoim nosem do owej jadalni. Choć w brzuchu burczało mi coraz głośniej, zupełnie straciłem apetyt.

Загрузка...