W pokoiku, w którym trzymano Zenona, też było tylko jedno okno wychodzące na miejskie mury przy głównej bramie. Było ono jednak zakratowane. Apollonides z pewnością wziął to pod uwagę, wyznaczając mu właśnie to pomieszczenie.
Jeżeli istotnie posiadam jakiś szczególny talent do wyciągania od innych ludzi ich tajemnic, tym razem nie musiałem za bardzo z niego korzystać. A może jest tak, jak twierdził Apollonides: to nie ja potrafię obnażać ludzkie sekrety, lecz bogowie każą innym wyjawiać je właśnie mnie. Nie wiem, jak jest naprawdę; dość że Zeno nie miał oporów przed mówieniem. Zaczął nieco zaskakująco.
– Powinienem od razu kazać cię zabić – rzekł wpatrzony w widok za oknem. – Wiedziałem, że byłeś świadkiem… zajścia na Skale Ofiarnej. Ty, twój zięć i Ofiarowany. Słyszałem, jak mówią o tym żołnierze. Opowiadali, że zostali wysłani, aby przepytywać ludzi w pobliżu skały w związku z waszymi relacjami. Później tego samego wieczoru spotkałem Apollonidesa. Napomknął mi o tym mimochodem. Spojrzał mi prosto w oczy i powiedział o jakimś bzdurnym meldunku Ofiarowanego, który rzekomo widział na Skale Ofiarnej oficera w błękitnej pelerynie i kobietę. Myślałem, że serce wyskoczy mi przez gardło. Ale on wcale mnie nie sprawdzał. Nie miał o niczym pojęcia. Przy tylu sprawach na głowie nawet nie podejrzewał, że coś mogło się wydarzyć.
– Ja myślałem, że to Rindel była z tobą na skale, tak bowiem sądził Arausio. Ale to była Cydimacha.
– Tak.
– Ofiarowany uważa, że ona skoczyła w przepaść.
– Doprawdy?
– Mój zięć ma na ten temat inne zdanie.
Przez długą chwilę Zeno nie odpowiadał. Patrzył przez okno i stał tak nieruchomo, że zdawał się nie oddychać.
– Nie powinienem był zakochać się w Rindel – powiedział wreszcie. – Nigdy tego nie chciałem. Oczywiście pożądałem jej, ale to nie to samo. Nie można jej nie pożądać. Każdy mężczyzna czułby to samo. Widziałeś ją dzisiaj.
– Zaledwie przez chwilkę.
– Ale dość długą, by zauważyć, jak jest piękna.
– Bardzo piękna.
– Nadzwyczajnie piękna – poprawił mnie.
– Tak.
– Ale Rindel jest Galijką, a jej ojciec nikim.
– On sam twierdzi, że jest bogatszy od twojego teścia.
Zeno zmarszczył nos z niesmakiem.
– Arausio może sobie mieć pieniądze, ale nigdy nie zostanie timouchosem. Nie ten gatunek. Gdybym ożenił się z Rindel, nie byłbym nikim więcej, jak tylko zięciem bogatego Gala.
– I to byłoby takie straszne?
– Jesteś cudzoziemcem. – Parsknął wzgardliwie. – Nie możesz tego zrozumieć.
– Pewnie masz rację. Ale chyba potrafię zrozumieć, że zakochałeś się w Rindel wbrew sobie.
– Już się prawie… pogodziłem z tym ożenkiem. Ale potem… trafiła się inna okazja.
– Cydimacha?
– Pierwszy timouchos zaprosił mnie na kolację w tej przeklętej willi. Takie zaproszenie to wielki zaszczyt; tak przynajmniej myślałem, dopóki moi koledzy nie zaczęli się ze mną droczyć. Ty głupcze, mówili, nie rozumiesz, że on zastawia sieci na zięcia? Nie jesteś pierwszym potencjalnym kandydatem, którego zaprasza. Wszystkich poprzednich… pożarł ten potwór! Uważaj, żeby nie wczepiła w ciebie swoich szponów i kłów. Albo i gorzej: żeby nie zawlokła cię do łóżka! Mieli ze mnie sporo uciechy. Zacząłem się bać tej kolacji. Oczywiście okazało się, że posadzono mnie obok Cydimachy. Ma się rozumieć, ukryta była pod tym swoim woalem. Z początku byłem nerwowy. Cydimacha z rzadka się odzywała, ale kiedy to robiła, przekonywałem się, że jest nawet dowcipna. Po jakimś czasie pomyślałem sobie: nie jest tak źle… Rozluźniłem się, więcej jadłem i piłem. Rozejrzałem się po ogrodzie, zobaczyłem, jak oni żyją. Zacząłem myśleć: czemu by nie?
– Bynajmniej nie jesteś pierwszym młodzieńcem, który się ożenił dla kariery – wtrąciłem cicho.
– Wcale nie było tak, że brzydziłem się Cydimachą! Z czasem zacząłem ją lubić. Nawet bardzo lubić.
– A jej brzydota? Jej kalectwo?
– Poradziliśmy sobie z tym. – Zeno uśmiechnął się smutno. – Znasz wizerunek Artemidy xoanon. Każdy massylski chłopiec jest nauczony go czcić, choć jest taki dziwaczny. Powiedziałem Cydimasze, że jest moją własną Artemidą xoanon. Sprawiło jej to ogromną przyjemność.
– A co z Rindel?
Westchnął.
– Gdy tylko zaręczyłem się z Cydimacha, ślubowałem sobie już nigdy nie spotkać się z Rindel. Gdybym próbował jej się wytłumaczyć, nie wyszłoby z tego nic dobrego. Lepiej było z nią od razu zerwać, pozwolić, aby myślała o mnie jak najgorzej, i w końcu zapomniała. Dotrzymałbym tego przyrzeczenia, ale Rindel mi na to nie pozwoliła. Dopóki pozostawałem w domu Apollonidesa, byłem od niej bezpieczny. Ale kiedy zaczęło się oblężenie, moje obowiązki zmuszały mnie do kręcenia się po całym mieście. Rindel mnie tropiła jak łowca zwierzynę.
– Artemida ze swym łukiem… – mruknąłem.
– Czasami zostawałem gdzieś sam. I wtedy nagle zjawiała się przede mną, szepcząc, kusząc, ciągnąc w jakieś zakamarki, mówiąc, że nie może mnie zapomnieć, że wciąż mnie pragnie, chociaż jestem mężem innej.
Kiwnąłem głową.
– Arausio mówił mi, że Rindel znikała z domu na długie godziny. Myślał, że chodzi na długie bezmyślne spacery, starając się leczyć ranę w sercu. Obawiał się, że dziewczyna straci zmysły.
– A ona polowała na mnie. I po jakimś czasie… nasze spotkania przestały być przypadkowe. Znaleźliśmy sobie miejsce, gdzie mogliśmy się widywać. Gniazdko miłości. Zapomniałem, jaka ona jest piękna. Powiedziałeś: Artemida? Co tam Artemida! Ona jest jak wcielona Afrodyta! Kochać się z nią… Jak mam ci to wytłumaczyć, żebyś choć trochę zaczął rozumieć?
Westchnąłem. Jak wszyscy młodzi ludzie, Zeno uważał, że ekstaza jest jego własnym wynalazkiem.
– Po raz ostatni się spotkaliśmy… w taki sposób… w dniu, kiedy Rzymianie podtoczyli pod mur swój taran. Przez całe to zamieszanie spóźniłem się, ale ona na mnie czekała. Było jak nigdy przedtem. Podekscytowanie na murach, poczucie grozy, jaka nad nami zawisła, nieustanne dudnienie tarana… Nie umiem tego opisać. Zupełnie, jakbyśmy oboje mieli nowe ciała, nowe zmysły. Była niewypowiedzianie piękna. Chciałem tak leżeć w jej ramionach do końca świata. I wtedy…
– Znalazła was Cydimacha.
– Tak. Podejrzewała mnie. Śledziła mnie i zastała nas…
– I co dalej?
– Histeria. Dla mnie zobaczyć je obie, w tym samym pokoju, jedną przy drugiej… nagą Rindel i Cydimachę szczelnie okrytą, ale przecież wiedziałem, co kryje ten woal… Wydawało się niemożliwe, że te dwa tak odmienne stworzenia są z takiego samego ciała. Moja żona musiała dostrzec moją minę. Wydała z siebie krzyk, który zmroził mi krew w żyłach. Wybiegła z pokoju.
– Myślałem, że jest kulawa.
– Nigdy nie sądziłem, że potrafi tak szybko biec! Zwłaszcza że… – Chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. – Narzuciłem ubranie i zbroję… Nie mogłem się inaczej pokazać na ulicy… Ruszyłem za nią. Myślałem, że ucieknie tutaj, do ojca, ale wtem zobaczyłem ją w oddali, jak biegnie w stronę morza. Rzuciłem się w pogoń. Dogoniłem ją u stóp Skały Ofiarnej. Co stało się potem, sam widziałeś.
– A więc było tak, jak twierdził Hieronimus… – Powoli skinąłem głową. – Cydimacha chciała rzucić się ze skały, a ty ścigałeś ją, żeby do tego nie dopuścić. – Czekałem, żeby coś odpowiedział, on jednak milczał, nie odrywając oczu od okna. – A potem Rindel zajęła miejsce twojej żony. Maskarada. Szaleństwo…
– Ale się udało! W całym zamieszaniu tego dnia bez trudu przemyciłem ją do willi. Kiedy już znaleźliśmy się bezpiecznie w pokoju Cydimachy, przebrałem ją w jej rzeczy, zakryłem woalem, pokazałem, jak ma się zgarbić, jak poruszać. Kazałem jej mówić ochryple i w ogóle jak najrzadziej się odzywać.
– A Apollonides?
– Od rozpoczęcia oblężenia nie miał czasu dla Cydimachy. Dla niego sprawa była prosta: dziewczyna ma męża, on już za nią nie odpowiada, za to ma na głowie prowadzenie wojny. Wczoraj przy kolacji Rindel znalazła się po raz pierwszy blisko niego. Siedziała cicho tuż przy mnie i Apollonides niczego nie podejrzewał.
– Nie pomyśleliście o jej rodzicach?
– Rindel chciała posłać im wiadomość, że żyje i ma się dobrze, ale uznałem, że to zbyt niebezpieczne.
– Pozwoliliście zatem, żeby uznali ją za zmarłą.
Gdyby tylko Arausio znał prawdę, nigdy by do mnie nie przyszedł, a ja nie zajmowałbym się tą sprawą, nigdy bym nie usłyszał o Rindel i nie pokazałbym Zenonowi znalezionego na skale pierścienia. Ich tajemnica sprowadziła na nich klęskę.
– Nie mogliście przecież wiecznie udawać. Chyba zdawałeś sobie z tego sprawę?
– W oblężonym mieście człowiek szybko się uczy żyć z dnia na dzień. Zresztą czas działał na naszą korzyść. Gdyby Cezar zdobył Massilię, wszystko uległoby zmianie. Kto wie, jak potoczyłyby się nasze losy? Jedno jest pewne: Apollonides nie byłby już pierwszym timouchosem. Być może nawet zostałby zabity. Massilia już na zawsze straciłaby niepodległość. W tym cała nadzieja, że Cezar rozwiązałby Wielką Radę i oddałby rządy jakiemuś rzymskiemu wodzowi. Potrzebowałby jednak kogoś, kto zna miasto i tutejsze stosunki, byłby wobec niego lojalny i mógłby prowadzić administrację, tłumił opór…
– Jednym słowem, massylskiego służalca. I w tej roli widziałbyś siebie?
Tak jak Zeno ożenił się dla kariery, gotów był nazywać Cezara swym panem.
– Czemu nie? Od początku argumentowałem za otwarciem przed nim bram miasta. Nie powinniśmy mu się opierać.
Skinąłem głową w zamyśleniu.
– A mój syn Meto? Jak i kiedy go poznałeś?
– Och, już wtedy, kiedy tylko przybył do Massilii. – Zeno się uśmiechnął. – Tuż przed oblężeniem. Przedstawiał się jako dezerter z bliskiego kręgu Cezara. Od początku musiał wyczuć, że jestem sympatykiem jego byłego wodza. Nie czyniłem z tego tajemnicy. Głośno protestowałem, kiedy Rada głosowała za opowiedzeniem się po stronie Pompejusza. Właściwie to nawet gardziłem Metonem. Miałem go za jeszcze głupszego niż mój teść. Oto młody Rzymianin, który wyrósł z niczego na towarzysza samego Cezara i z jakiegoś powodu odrzucił wszystko, wybierając służbę takim typom jak Milo i Domicjusz, czy nawet Pompejusz. Cóż za głupiec! Oczywiście to on śmiał się ostatni. Meto od początku był agentem Cezara.
– I zwrócił się do ciebie, żeby cię zwerbować do jego służby?
– Jeszcze nie wtedy. Nie miałem pojęcia, kim jest naprawdę, dopóki Milo go nie zdemaskował jako szpiega. Ludzie Domicjusza ścigali go aż do muru, on zaś skoczył w morze i rzekomo utonął. Więcej o nim nie myślałem. Oblężenie trwało dalej, aż tu następnego dnia po ataku taranem… w dzień po śmierci Cydimachy… Meto znów się zjawił w mieście. A raczej nie Meto, ale obszarpany wieszczek, za którego się czasami przebierał. Odszukał mnie i zaryzykował, odsłaniając się przede mną. Chciał, żebym pomógł mu przeniknąć do tego domu. W zamian obiecał łaskę Cezara. I tak byłem już w śmiertelnym niebezpieczeństwie, skoro Cydimacha nie żyła i Rindel się pod nią podszywała. Pomoc udzielona rzymskiemu szpiegowi naraziłaby mnie jeszcze bardziej, ale zarazem zdawało mi się, że to sami bogowie zsyłają mi Metona. Na dłuższą metę mogłem liczyć tylko na zdobycie przychylności Cezara i oto otwierała się przede mną na to szansa. Kiedy już zdecydowałem się zaufać Metonowi, opowiedziałem mu wszystko, nawet o Cydimasze i o tym, jak Rindel zajęła jej miejsce. Meto sam czasami po mistrzowsku wchodził w tę rolę. Uznał, że skoro Rindel to potrafi, to dlaczego nie on? W przebraniu mógł swobodnie poruszać się po całym domostwie, a nawet wychodzić do miasta, pod warunkiem że mogłem mu, czyli Cydimasze, towarzyszyć. Twój syn jest urodzonym aktorem, Gordianusie. Grał moją żonę nawet bardziej przekonująco niż Rindel, która zawsze przesadnie akcentowała jej utykanie. Meto był doskonały, ale też wykorzystywał to maksymalnie. Jeżeli córka pierwszego timouchosa miała kaprys przesiadywać pod drzwiami pokoju, gdzie akurat odbywała się narada wojenna, któż śmiałby jej tego zabronić? Wręcz przeciwnie; dzielni żołnierze przemykali obok niej niczym myszy przed kotem. Nikt nie chciał mieć do czynienia z zawoalowanym potworem!
– Ależ to szalone ryzyko! – wtrąciłem, kręcąc z zadziwienia głową.
– Tak, ale zarazem genialne posunięcie. Nigdy nie spotkałem odważniejszego człowieka niż twój syn.
– Meto zrobił z ciebie szpiega, Zenonie.
– Szpiega? Być może. Ale nie zdrajcę! Przekonasz się, że w ostatecznym rachunku to ja zawsze chciałem jak najlepiej dla Massilii, a nie Apollonides.
– Stanąłeś po stronie Cezara, ale jednak wypłynąłeś w morze walczyć z jego flotą.
– Nie miałem wyboru. Musiałem dowodzić tym okrętem. Nie jestem tchórzem i nigdy nie zdradziłem mych towarzyszy. Tamtego dnia walczyłem tak długo i zażarcie jak każdy inny Massylczyk.
– Czyżby? Nawet wiedząc, że jeśli nie wrócisz, twoja ukochana Rindel zostanie sama w domu Apollonidesa?
– Rindel nie była tam sama. Meto przyrzekł mi opiekować się nią. Gdybym wtedy zginął, on by odprowadził ją potajemnie i bezpiecznie do rodziców, Apollonides zaś nigdy by się nie dowiedział, jaką grała rolę.
– Rozumiem. A sam Meto musiałby już zawsze grać rolę zrozpaczonej wdowy, z pewnością oniemiałej z nieszczęścia. Ileż tu kłamstw! – Przetarłem zmęczone oczy. – Meto zdemaskował się przed tobą, okazał ci zaufanie… a mnie? Mnie się nawet nie pokazał, nie dał choćby jakiegoś znaku, że żyje. Pod Massilią, w świątyni Artemidy xoanon, to jego spotkałem przebranego za wróżbitę Rabidusa, prawda? Oszukał mnie.
Zeno wzruszył ramionami.
– Jeśli Meto uważał, że ujawnienie się tobie stanowi zbyt duże ryzyko, to według mnie powinieneś zaufać jego ocenie sytuacji. Udało mu się przetrwać tyle czasu pomimo tak wielu niebezpieczeństw, więc myślę, że wie, co robi.
– Oby tak było. – Pokręciłem głową i wstałem, zbierając się do odejścia.
– Nie zapomniałeś o czymś, Gordianusie?
– Chyba nie.
– Wcale mnie nie zapytałeś, co zaszło na Skale Ofiarnej.
– Myślę, że już mi na to odpowiedziałeś. Ścigałeś Cydimachę aż na szczyt. Przypuszczam, że ściągnęła z palca pierścionek… który dałeś jej w dniu ślubu… i cisnęła ci pod nogi. Taki gest odrzucenia ciebie przed odrzuceniem własnego życia. Mam rację?
– Tak. Prawie.
– Jak to prawie?
– Cydimacha rzeczywiście zdjęła pierścień i rzuciła go na ziemię. Powinienem o tym pamiętać i podnieść go później, ale wszystko zdarzyło się tak nagle… A potem rzuciła się ku krawędzi skały.
– Ale wywiązała się między wami jakaś walka, prawda? Wszyscy to widzieliśmy.
– Tak. Jej szata i woal były tak luźne, że trudno mi było ją dobrze uchwycić. Próbowałem jednak cały czas. Raz już mi się udało ją złapać za skraj sukni…
– Ale ci się wyśliznęła z dłoni.
– Niezupełnie. – Głos Zenona raptownie zmienił ton, stał się niższy i powolniejszy. Wyglądało to tak, jak gdyby jakaś trzecia osoba weszła do naszego pokoju i przemawiała jego ustami. – Cydimacha chciała umrzeć. Jestem tego pewien. Cóż innego mogła planować, wspinając się na tę przeklętą skałę? Ona chciała umrzeć, a ja ją uratować. Widzisz, ona była… były już pierwsze oznaki… nikt inny jeszcze o tym nie wiedział. Nie powiedzieliśmy nawet jej ojcu.
– O czym ty mówisz?
– Cydimacha nosiła w łonie moje dziecko.
Omal się nie zachłysnąłem, słysząc tę rewelację. Nic dziwnego, że starał się ją powstrzymać! Miała urodzić dziecko; jego przepustkę do szeregów najwyższych urzędników.
– Robiłem, co mogłem, żeby ją ratować, a ona walczyła ze mną, dopóki jej wreszcie porządnie nie przytrzymałem. Woal opadł i nagle zobaczyłem jej oczy. Zmieniła zdanie. Chciała umrzeć, a potem, w ostatniej chwili, zmieniła zdanie…
– Ale było za późno. Znalazła się za daleko za krawędzią.
– Nie! Nic nie rozumiesz. Jej woal opadł, ujrzałem jej oczy… i twarz. Tę wstrętną twarz! Ona zmieniła zdanie, ale ja też. Teraz chciała żyć, a ja w tym samym momencie…
– Zdecydowałeś się…
– Tak.
– Pchnąłeś ją.
Jego głos zdawał się dobiegać z głębokiej studni.
– Tak. Popchnąłem ją.
Westchnąłem. Hieronimus miał zatem rację… w pewnym stopniu. Dawus też. Odkryłem wszystko, czego chciał się dowiedzieć Apollonides. W nagrodę będę mógł się zobaczyć z Metonem.
Zeno milczał przez chwilę, a kiedy się odezwał, mówił już normalnym głosem. Zakończył naszą rozmowę tak samo, jak ją zaczął.
– Powinienem kazać cię zabić. Byłeś niebezpiecznym świadkiem. Meto jednak wcześniej wyjawił mi, kim jesteś: jego ojcem, który przybył do Massilii, aby go szukać. To komplikowało sprawy. Zawdzięczasz mu życie, Gordianusie. Pozdrów go ode mnie.
Obdarzył mnie ironicznym uśmiechem i odwrócił się znów do okna.