ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Kapitan nie pozwolił, aby współczucie i troska o rozbitka wpłynęły na jego zachowanie czy ton głosu, a Prilicla musiał przyznać, że Fletcher świetnie poradził sobie w tej niezwykłej sytuacji.

— Kapitanie Davidson — zaczął. — George, mówi Don Fletcher. Udało nam się posadzić twój statek na morzu i uratować załogę. Odnieśliście poważne oparzenia, ale uwierz mi, poza tym nic wam nie grozi. Podobnie jak i nam…

Drżąc, Prilicla pomyślał, że żadna inteligentna istota nie powinna doznawać podobnie bolesnych rozterek, a zwłaszcza już szukać właściwych słów, aby przebić się przez cudze pokłady cierpienia. Nawet twarz kapitana, zwykle różowa, wydawała się teraz szarawoblada.

— Uspokój się, George — mówił dalej kapitan. — Proszę, przestań się miotać na noszach i pozwól podać sobie lekarstwo. Nie wysilaj się, aby natychmiast coś powiedzieć. Wiemy, co cię niepokoi i przed czym chcesz nas ostrzec. Doceniamy twoje starania. Teraz jednak daj sobie chwilę i posłuchaj mnie…

Kapitan Davidson nadal podejmował desperackie próby wykrztuszenia czegoś z siebie i raczej nie zamierzał słuchać, ciągle jednak nie udawało mu się ułożyć zbornego komunikatu, co było jasne nawet dla tych słuchaczy, którzy nie znali jego języka. Poziom strachu i przekonanie o pilności sprawy nie malały w nim ani na chwilę.

— Widzieliśmy waszą gestykulację i wiemy, co chcieliście nam przekazać, stojąc w centrali — powiedział Fletcher. — Czuliśmy wasze emocje — dodał, zerkając na Priliclę. — Nie dopuściliśmy więc do jakiegokolwiek fizycznego kontaktu Rhabwara z Terragarem czy obcym statkiem i tak pozostanie do chwili, gdy w pełni zrozumiemy naturę zagrożenia.

Obecnie Rhabwar znajduje się w bezpiecznej odległości od szpitala polowego, który dla was rozłożyliśmy, ale i od szczątków twojego statku. Doceniamy, że chcieliście nas ostrzec i ocalić nawet za cenę własnego życia, ale obecnie wiemy już, o co chodzi, i nie uważamy, aby obcy statek mógł nam zagrozić.

Prilicla wyczuł wahanie emocjonalne pacjenta. Chwilę później Danalta potwierdził jego wrażenie.

— Pacjent trochę się uspokoił — powiedział zmiennokształtny, nie odrywając wzroku od rozbitka. — Nie próbuje już mówić, chociaż czujniki informują nadal o dużym napięciu mięśni i podwyższonym ciśnieniu krwi. Chyba dociera pan do niego, kapitanie. Nie rozumiem ani jednego słowa z pańskich wyjaśnień, ale proszę nie przestawać.

— Z tego, co dotąd udało nam się ustalić, przypuszczamy, że obcy robot unosił się w przestrzeni obok obcego statku i wzięliście go na pokład, przekonani, że macie przed sobą rozbitka albo coś mogącego dostarczyć informacji o nowej formie życia, jaką zdarzyło wam się napotkać — powiedział kapitan, ignorując komplement i starając się jednocześnie wyjaśnić to i owo Danalcie. — Gdy tamci nie odpowiadali na wasze sygnały, wysłaliście w ich kierunku komunikator, który przylgnął do ich kadłuba. Miał wykryć ślady życia albo poruszenia w kadłubie i dać namiary na rozbitków. Zamiast danych przewodem napłynęło jednak coś, co obezwładniło Terragara. Krótko mówiąc, tamta jednostka nie stwarza zagrożenia dla żywych istot, niszczy jednak wszystkie urządzenia elektroniczne, z którymi wejdzie w kontakt. Cóż, trafił wam się tym razem naprawdę gorący ziemniak, George, teraz jednak to już nasze zmartwienie. Tak więc uspokój się i zaśnij. Nie musisz się już martwić.

Minęło kilka minut, nim ktokolwiek się odezwał. Prilicla wyczuwał u swoich ludzi narastające zdumienie i zaciekawienie. Wyglądało też na to, że kapitan Davidson ponownie odpływa w nieświadomość.

— Pacjent reaguje na leki uspokajające — zauważył. — Jego stan ponownie się stabilizuje.

Dziękuję, przyjacielu Fletcher.

— Zaiste — dodała Murchison z wyraźną ulgą. — Dobra robota, kapitanie. — Spojrzała na rozbity tester. — Teraz wiemy, dlaczego zareagował pan tak gwałtownie. Zapewne zrobiłabym to samo.

Prilicla wyczuł w kapitanie cień wdzięczności, ale i silne zakłopotanie.

— Czy mamy już dość informacji, aby wysłać meldunek? — spytał.

— Dość, jeśli chodzi o los Terragara — odparł Fletcher. — Chciałbym jednak przekazać coś więcej. Skoro i tak musimy wejść na orbitę, aby nawiązać łączność, chciałbym najpierw przyjrzeć się obcemu statkowi. Spokojnie, nie zamierzam wysyłać kolejnej sondy ani inaczej go dotykać. Rhabwar wróci za trzy do czterech godzin. Pańska obecność nie będzie niezbędna, doktorze. Ostatecznie tym razem chodzi raczej o chore maszyny.

— Owszem, przyjacielu Fletcher, ale ponieważ dotyczy to również miejsca katastrofy, kierownik zespołu medycznego powinien być obecny podczas tego badania niezależnie od tego, z jakimi ofiarami mamy do czynienia. Obawiam się, że muszę nalegać w tej sprawie.

Prilicla wyczuł sprzeciw reszty zespołu medycznego, lękającego się o bezpieczeństwo przełożonego i kolegi. Uspokoił więc ich, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, uprzedzając jednocześnie także protest kapitana:


— Bez obaw. Na pewno nie podejmę nieuzasadnionego ryzyka i nie pozwolę przyjacielowi Fletcherowi, aby się narażał. Czy sugerujecie zastosowanie jakichś procedur dekontaminacyjnych, zanim wejdę na pokład Rhabwara?

Murchison i Fletcher spojrzeli po sobie, a ich emocje przesunęły się w stronę niechętnej akceptacji nieuniknionego.

— Moim zdaniem starczy zwykła procedura odkażania podczas przejścia przez śluzę — uznał kapitan. — Chociaż sądzę, że i to jest niepotrzebne. Ale strzeżonego… — Wskazał na rozbity tester. — No i oczywiście proszę nie wnosić na pokład żadnych wirusów komputerowych.

* * *

Wprawdzie obcy statek lśnił niczym czysty diament i miał bardzo zgrabną sylwetkę, która sugerowała, że musiał wystartować wprost z powierzchni planety, załoga Rhabwara nazwała go Plagą. Jako obsługiwany wyłącznie przez maszyny w środku powinien się prezentować równie elegancko, pomyślał Prilicla, obserwując w iluminatorze rosnący kadłub jednostki. No i będzie czysty, zatem prawdziwego zagrożenia epidemicznego nie stworzy. Zbliżyli się na dwieście metrów i zaczęli okrążać jednostkę w poziomie. Z bliska dostrzegli wyraźnie dwa niewielkie kratery w poszyciu oraz otwarty właz, z którego wystawały fragmenty jakiegoś uszkodzonego przez udar termiczny wyposażenia.

— Jest w tych uszkodzeniach coś dziwnego — powiedział kapitan. — Chętnie przyjrzałbym się im dokładniej albo i zbadał je rękami. Ale oczywiście tylko myślę głośno.

Jak sądzicie, czy byłoby ryzykowne, gdybym podleciał do niego w skafandrze, nie dotykając niczego urządzeniami elektronicznymi, a nawet nie pozwalając na kontakt metalowych części ubioru z kadłubem? Oznaczałoby to wycieczkę bez broni, ale to akurat normalna procedura w wypadku pierwszego kontaktu. Na ten dystans nie potrzebowałbym specjalnej anteny do utrzymywania łączności, wziąłbym też nieprzewodzące rękawice i izolowane osłony na buty…

— Przepraszam, że przerywam, przyjacielu Fletcher, ale wyczuwam w panu narastającą ciekawość — odezwał się Prilicla. — Sam chętnie obejrzałbym tamten statek z bliska. Mimo że chodzi o nieorganiczny rodzaj infekcji, to obecność doradcy medycznego byłaby na miejscu.

Kapitan zastanowił się chwilę i wydał z siebie szczekliwy dźwięk, który był ziemskim odpowiednikiem śmiechu.

— Racja. Ale skłonny jestem sądzić, że gdyby patolog Murchison tu była, szybko zbiłaby pańskie argumenty i musiałbym jeszcze sporo się nasłuchać o tym, jak to gotów jestem narażać pana na ryzyko. Chen?


— Sir — odezwał się wachtowy.

— Zamierzamy zmniejszyć dystans do dwudziestu metrów. Bardzo powoli. Ale bądź gotów do szybkiego wyciągnięcia nas stamtąd.

Zanim Fletcher i Prilicla wbili się w skafandry i przeszli w pobliże śluzy osobowej Rhabwara, mały empata miał sporo czasu, aby zastanowić się raz jeszcze nad swoją decyzją.

Bez trudu jednak odrzucił wszystkie „nie”, głównie za sprawą zapisów edukacyjnych, które ciągle nosił w głowie.

Obcy statek unosił się teraz majestatycznie jakieś trzydzieści metrów od nich. Nie próbowali wyhamować jego obrotów wokół osi wzdłużnej z obawy, że wiązka mogłaby stać się pomostem dla komputerowej infekcji. Gdy wystartowali w jego kierunku, poczuli się jak drobne owady uwięzione między ścianami dwóch potężnych kadłubów i ciemną wstęgą rozgwieżdżonego kosmosu w górze oraz szarawym dywanem zachmurzonej powierzchni planety w dole.

Za pomocą silniczków manewrowych skafandrów wyhamowali trzy metry od otwartego włazu. Po chwili wahania Fletcher podleciał bliżej i złapał jedną ręką za wystającą metalową część.

— Żadnych negatywnych skutków — zameldował na potrzeby rejestracji. — Mechanizm zamontowany we wnętrzu wydaje się prostym wysięgnikiem z ruchomą częścią zewnętrzną, która może obracać się w obu płaszczyznach o sto osiemdziesiąt stopni. Na samym końcu znajduje się mechaniczny chwytak. Wygląda na proste urządzenie ułatwiające wyjście w próżnię. Nosi też ślady działania wysokiej temperatury…

Podczas gdy kapitan relacjonował wszystko ze szczegółami, Prilicla czekał, aż powolny obrót statku zbliży ich do obu przypominających kratery otworów. Sterując precyzyjnie silniczkami, zawisł dwa metry pod uszkodzonymi miejscami. Nie był w tej dziedzinie ekspertem, ale zdołał zauważyć, że chociaż oba ślady spowodował zapewne ten sam czynnik, efekty były w każdym przypadku mocno odmienne.

Pierwszy krater był zwykłym okrągłym zagłębieniem o głębokości równej zapewne połowie średnicy oraz wgniecionym i stopionym przez wysoką temperaturę wnętrzu. Drugi był o wiele płytszy i chociaż też musiał powstać na skutek uderzenia, brak było w nim śladów impulsu termicznego. Pokryty też był rysami, w których dawały się dostrzec drobiny jakiegoś srebrzystego metalu. Prilicla był przekonany, że chodziło tu o inny materiał niż wykorzystany do uformowania poszycia. Przyjrzał się jeszcze dokładniej zadrapaniom, aby nabrać pewności.


— Przyjacielu Fletcher. Mam tu coś dziwnego. Dobrze byłoby, gdybyś rzucił na to okiem.

— Pomieszczenie zaraz za włazem też wygląda dziwnie — powiedział kapitan, dołączając do Prilicli i spoglądając na wskazane miejsce. — Ale najpierw zajmijmy się tym, co pan znalazł. Co powinienem obejrzeć?

— Chodzi mi o różnice pomiędzy tymi kraterami — odparł Prilicla. — Jak pan widzi, ten drugi jest płytszy i powstał chyba tylko na skutek uderzenia, a nie działania wysokiej temperatury. Poza tym zostały w nim drobiny jakiegoś jasnego metalu, który wydaje się tutaj obcy. Całkiem jakby jakiś duży metalowy obiekt uderzył w poszycie. Rozmiary i kształt zagłębienia budzą we mnie pewne skojarzenia.

— Ma pan chyba mikroskopy zamiast oczu, doktorze — mruknął Fletcher. — Ale jakie to skojarzenia? Ledwie dostrzegam to, o czym pan mówi, i poza tym nic mi się nie nasuwa.

— Nie mogę mieć pewności, przyjacielu Fletcher, ale wygląd tego krateru i znajdujące się w nim ślady skłaniają mnie do przypuszczenia, że został on zrobiony przez robota znalezionego na pokładzie Terragara. Uszkodzenia tamtej maszyny pasowałyby do widocznego tutaj obrazu zniszczenia. To, co wypaliło większy krater — czy w wyniku przypadkowej eksplozji, czy wskutek działania jakiejś broni — musiało równocześnie odrzucić robota w ten sposób, że uderzył w poszycie. W tym właśnie miejscu. Był może próbował bronić statku przed nieznanym nam zagrożeniem. Nie był więc zapewne stroną atakującą, a w tej sytuacji zachowanie tego statku wobec Terragara mogło wynikać z paniki wywołanej wcześniejszymi przejściami, ale i z nieporozumienia.

— Może pan mieć rację — powiedział kapitan. — Nie wiem jednak, czy nie usprawiedliwia ich pan ponad miarę… — Sięgnął po coś do pasa. — Proszę złapać mój plecak i ustabilizować mnie, korzystając ze swoich silniczków. Pobiorę próbkę…

— Przyjacielu Fletcher!

— Spokojnie, doktorze. — Kapitan z dużą pewnością siebie wydobył z torby krótki śrubokręt z szerokim ostrzem. — To zbyt proste narzędzie, aby wirus komputerowy mógł mu coś zrobić. A niech to… Dziwne.

Ostrze śrubokręta przebiło nagle poszycie, wydzierając z niego wąski trójkątny kawałek. Zewnętrzna warstwa kadłuba okazała się zdumiewająco cienka i słaba. Pod spodem widać było przebiegające w nienagannym ładzie obwody. Zapakowawszy pierwszą próbkę, kapitan sięgnął jeszcze po izolowane pudełko, aby zabrać również fragment poszycia. Emocje Fletchera zdradzały jednak, że jeszcze coś chodzi mu po głowie.


— Mam wrażenie, że i pan znalazł coś ciekawego, przyjacielu Fletcher — powiedział Prilicla. — Co to jest?

— Nie wiem — odparł oficer i schował starannie obie próbki. — Zdążyłem tylko rzucić okiem do środka. Za włazem ciągnie się długi, wąski i chyba pusty korytarz. Łatwiej będzie mi go panu pokazać. Miejsca starczy dla nas obu, a pańskie światło czołowe pomoże się rozejrzeć i w razie czego ułatwi nam odwrót.

Загрузка...