ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Zgiełk towarzyszący pajęczej krzątaninie osiągnął chyba apogeum. Na korytarzu zrobiło się jaśniej, a strumień ciepłego powietrza mógł znaczyć tylko tyle, że żagle zostały postawione. Chwilę potem Murchison poczuła lekkie kołysanie. Wiedziała, gdzie flota zamierza popłynąć.

— Chcą zaatakować stację — powiedziała. — Musimy wrócić i ich ostrzec.

— Już ich ostrzegłaś — odparł Danalta, obecnie pod postacią skrzynki, która wypuściła oko, ucho i usta. Odsunął się trochę, ukazując leżący na podłodze komunikator z mrugającymi światełkami nadawania i rejestracji. — Byłem tu podczas całej twojej rozmowy z pająkiem. Kapitan Fletcher twierdzi, że korzystając z pomocy doktora Prilicli, który posługuje się dość podobnym językiem, zdoła zaprogramować translator, tak że gdy wrócimy, będziemy mogli normalnie się z nimi porozumiewać. Ale przede wszystkim jesteś potrzebna w szpitalu.

Jak najszybciej. Trolański rozbitek jest w bardzo kiepskim stanie.

Murchison podniosła komunikator i przypięła go do pasa.

— Przez chwilę zapomniałam, z czego żyję. Muszę natychmiast zameldować się Prilicli.

— Szkoda na to czasu — odparł Danalta zdecydowanie. — Zameldujesz się osobiście. Pani patolog, musimy natychmiast wracać do stacji.

Rzadko kiedy zgadzała się z innymi w całej rozciągłości, a teraz tak było. Rozejrzała się po ciasnym pomieszczeniu. Powrót na stację zapewne nie będzie łatwy, zwłaszcza dla niej. Wskazała na otwór wentylacyjny.

— Statki płyną całkiem szybko — powiedziała. — Już teraz jesteśmy dwieście metrów od brzegu. Nawet jeśli od razu uciekniemy, sporo czasu upłynie, zanim dobrnę do brzegu, a potem plażą do stacji. Możemy nie zdążyć przed ich przybyciem.

Skrzynka z piaskiem przybrała bardziej ożywioną postać i podtoczyła się pod nogi Murchison, szczerząc przy tym paszczę pełną ostrych zębów.

— Z moją pomocą przebędziemy całą drogę w wodzie — powiedział Danalta, przegryzając linę przy nodze Murchison. — Mam powiększyć dla ciebie ten otwór?

— Nie. Można go otworzyć na tyle szeroko, abym się przecisnęła. Nie chcę niepotrzebnie uszkadzać im statku. Próbowałam się z nimi zaprzyjaźnić.


— To skacz.

Zamiast skakać, zanurkowała po prostu i wypłynęła dopiero dwadzieścia metrów od statku. Za sobą usłyszała plusk, z którym Danalta niezgrabnie wpadł do wody, oraz szczebiot coraz większej liczby pająków. Chwilę potem woda zagotowała się od bełtów. Murchison zaczerpnęła powietrza i znowu zanurkowała, chociaż obawiała się, że kilka metrów wody nie zrobi żadnej różnicy. Pociski z kusz były bardzo szybkie. Przyspieszyła w nadziei, że w ten sposób trudniej będzie ją trafić. Gdy wypłynęła ponownie w celu nabrania oddechu, usłyszała pająka wydającego przez tubę jakiś rozkaz i bełty przestały nadlatywać.

Uspokojona i wdzięczna za ten gest popłynęła dalej. Dopiero potem przyszło jej do głowy, że być może kapitan nie chciał po prostu marnować amunicji, przekonany, że i tak schwyta Murchison ponownie po zajęciu ośrodka. Pod nią przemknął zielony kształt z długim karbowanym rogiem na czole. Zanim patolog doszła do jakichś wniosków w sprawie kapitana, tuż obok wynurzył się przypominający tym razem rekina Danalta.

— Złap się rogu. Mocno, obiema rękami — powiedział.

Gdy zmiennokształtny nabrał prędkości, karbowanie bardzo się przydało. Szeroki ogon Danalty pracował ostro na boki, pchając oboje coraz szybciej przez wodę. Nie był to najwygodniejszy sposób podróżowania — przypominał trochę uprawianie narciarstwa wodnego bez nart. Na dodatek zmiennokształtny nie tyle wspinał się na fale, ile przecinał je, przez co Murchison musiała obracać się twarzą ku tyłowi, ile razy chciała zaczerpnąć powietrza. I zawsze wtedy widziała, jak powiększa się dystans między nimi a statkami pająków. Zaśmiała się w duchu, pomyślawszy o kapitanie i jego zdziwieniu na widok tak szybkiej ucieczki.

Z wolna jednak zaczęło się jej robić zimno. Danalta nadal przyspieszał, ale mimo promieni porannego słońca temperatura jej zanurzonego w wodzie ciała zaczęła spadać.

Traciła też czucie w zaciśniętych na rogu dłoniach. W pewnej chwili odkryła na dodatek, że chociaż pas z wyposażeniem został na miejscu, jej biały kostium kąpielowy odpłynął w siną dal.

Statki pająków znikały już za krzywizną brzegu, w polu widzenia pokazał się wrak Terragara, a chwilę później dojrzała zabudowania stacji. Nie minęło kilka minut, a dotarli na płycizny przy plaży i Danalta zaczął wykształcać sobie nogi.

Murchison wyczołgała się na piasek i zamachała ramionami, aby trochę się ogrzać.

Potem, jeszcze drżąca, pobiegła do największego kontenera, w którym mieścił się oddział pooperacyjny.

Spotkała tam Naydrad czuwającą nad trzema ziemskimi rozbitkami.


— Siostro — powiedziała, dzwoniąc zębami — proszę rzucić mi strój lekarski.

— Tak też świetnie pani wygląda — powiedział jeden z oficerów z Terragara, uśmiechając się od ucha do ucha.

— Może, ale w obecnym stanie nie wpłynę dobrze na pańskie ciśnienie — zauważyła, ubierając się pospiesznie. — Naydrad, gdzie Prilicla?

— W pomieszczeniu łączności — odparła Kelgianka.

* * *

Prilicla zadrżał z ulgi i radości, gdy Murchison dołączyła do niego przed ekranem, na którym widniała twarz kapitana. — Cieszę się, że wróciłaś, przyjaciółko Murchison — powiedział. — Widzę, że jesteś cała i zdrowa, ale zaniepokojona. Nie martw się. Przyjaciel Fletcher zdąży przed nimi. Rhabwar zajmie się pająkami, nic nam więc nie grozi.

— Ależ doktorze, teraz to oni znajdują się w niebezpieczeństwie — powiedziała Murchison.

— Nie, proszę pani — odezwał się kapitan. — Nigdy nie wyznawałem zasady, że najlepszą formą obrony jest atak. Utrzymamy ich z dala od stacji aż do chwili, gdy będziecie gotowi do transferu na Rhabwara. Wszystko z użyciem minimum siły — jeśli w ogóle będziemy musieli się do niej uciekać.

Prilicla wyczuwał w Murchison narastające rozdrażnienie.

— Proszę posłuchać, kapitanie. Chociaż o tym nie wiedziałam, Danalta nagrał moje próby porozumienia się z pająkami, ale nie przekazał tego, czego dowiedziałam się wcześniej o ich sposobie życia i ich technologii oraz jej ograniczeniach, ani o sposobie, w jaki mnie potraktowali, który wcale nie był taki najgorszy. To inteligentne, odważne i pomysłowe istoty, ale przy tym słabe i wrażliwe.

— Rozumiem — odparł kapitan. — Postaramy się żadnego nie skrzywdzić, ale przecież moim zadaniem jest obrona stacji. Chyba pani o tym pamięta?

— Nie rozumie pan! Pająki używają technologii opartych na wydzielinach ich ciała.

Nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś podobnym. Wszystkie ich wytwory, jak statki, szybowce, narzędzia i zapewne domy, są w znacznej części zbudowane z nici. Ich własnej.

Nie wiem, na ile cenią ten surowiec ani czy jego pozyskiwanie stanowi dla nich problem, ale zniszczenie czegokolwiek, co do nich należy, będzie przypominało zniszczenie ich samych. A na pewno pozbawienie ich nad wyraz cennej własności osobistej. To bardzo delikatna sytuacja, kapitanie.

Zanim zdążył odpowiedzieć, pomyślała o czymś jeszcze.


— Używają ognia, ale z tego, co widziałam, tylko jako źródła światła. I zawsze zachowują przy tym wielką ostrożność. Przypuszczam, że ich ciała, jak i wszystko, co wytwarzają, są wysoce łatwopalne. Na dodatek, chociaż są marynarzami, żywią zdecydowaną awersję do wody. Ich statki są tak zaprojektowane, aby żagle mogły służyć jednocześnie jako osłona górnych pokładów przed deszczem i rozpryskami fal. Przykro mi, kapitanie, że utrudniam panu zadanie powiedziała przepraszającym tonem — jeśli jednak mamy nawiązać z nimi przyjazne kontakty, co jest moim zdaniem bardzo realne, nie wolno panu używać przeciwko nim broni wydzielającej ciepło. Myślę o flarach sygnałowych, wszelkiej normalnie nieszkodliwej pirotechnice czy promiennikach powodujących wyładowania elektryczne. Nie wolno też dopuścić do tego, aby którykolwiek z nich spadł z pokładu czy szybowca do wody.

Kapitan milczał przez chwilę, nadal będąc szczęśliwie poza zasięgiem empatycznego zmysłu Prilicli. Gdy się odezwał, jego głos brzmiał spokojnie, a twarz nie odbijała żadnych emocji.

— Dziękuję pani za te dodatkowe informacje — powiedział, zerkając na sąsiedni ekran. — Powinniśmy przechwycić ich za siedemnaście minut w odległości stu pięćdziesięciu metrów od waszej plaży. Do tego czasu postaram się odpowiednio zmodyfikować przyjętą metodę obrony. Ale jak sama pani chyba rozumie, nie mogę działać z całkowicie skrępowanymi rękami.

Murchison pokręciła głową, widząc przed sobą poczerniały raptownie ekran.

Przesunęła się do monitora ukazującego obraz z zewnątrz. Prilicla zawisł nad jej ramieniem.

Trzy statki pająków okrążyły już cypel i wykonywały zwrot ku plaży. Ich sylwetki zaczęły się skracać. Wszystkie sześć szybowców znalazło się w powietrzu. Krążyły w ciasnych kręgach, nabierając wysokości. Odległość tłumiła zgiełk dobiegający z pokładów, redukując go do słabego owadziego brzęczenia. Prilicla zauważył z aprobatą, że wśród emocji Murchison były zmęczenie, zatroskanie i narastające podniecenie, brakło jednak strachu.

— Przyjaciółko Murchison — powiedział, wskazując na znajdujący się pod drugiej stronie pomieszczenia ekran diagnostyczny. — To dobra chwila, abyśmy przejrzeli ostatnie dane kliniczne dotyczące obojga obcych. Życiu pacjentki Keet nic już nie zagraża i jej leczenie postępuje pomyślnie, gorzej jednak jest z pacjentem Jasamem.

Patolog kiwnęła głową i przeszła do ekranu, na którym widniały już powiększenia skanerowych obrazów pacjentów. Przez kilka minut studiowała je, zmieniając skalę i kąt widzenia, podczas gdy pajęcze jednostki podpływały coraz bliżej. Tyle że w odróżnieniu od Prilicli nie zwracała na nie uwagi.


— Danalta uprzedzał, że pacjent Jasam to trudny przypadek, i miał rację. Ale i stan pacjentki Keet, chociaż nie wymaga natychmiastowej interwencji, też nie jest najlepszy.

Cierpi na zaburzenia krążenia, degenerację niektórych narządów, jak sądzę, wywołaną zapewne niedawną traumą, oraz anemię wynikającą z mało urozmaiconej diety. Ale pacjent Jasam rzeczywiście jest w znacznie poważniejszym stanie. Doradzam natychmiastową interwencję chirurgiczną. Zgadza się pan ze mną, doktorze?

— W pełni, przyjaciółko Murchison. — Prilicla wskazał na ekran. — Mamy tu jednak aż trzy głębokie rany, które mogły w nieznany nam sposób uszkodzić organy wewnętrzne.

Wszystkie na pewno po równi wymagają uwagi. My zaś możemy zająć się tylko jedną naraz.

Od której powinniśmy zacząć? To całkiem nowa forma życia.

Ziemianka zastanowiła się głęboko, aż nagle pojawiło się w niej całkiem niespodziewane poczucie pewności.

— Nie ma naprawdę nic nowego pod tym czy jakimkolwiek innym słońcem — powiedziała. — Nasi CHLI zdradzają wiele podobieństw do Kelgian. Mam na myśli brak wewnętrznego kośćca czy bogatą sieć naczyń krwionośnych i nerwów dochodzących do kończyn i narządów zmysłów. Może to ulotne podobieństwa, ale są. Z kolei szybko bijące serca przypominają mięśnie sercowe lekkograwitacyjnych LSVO albo MSVK. Układ trawienny jest bardzo dziwny, ale proces wydalniczy przypomina to, z czym spotykamy się u Melfian. Jeśli uzna pan, że możemy zaryzykować, sądzę, że będę w stanie ustalić właściwe funkcje porażonych narządów. Tylko że — uniosła dłonie i rozpostarła palce — tymi wyrostkami tego nie zrobię — powiedziała. — Tutaj potrzebne są znacznie wrażliwsze dłonie i wszystko, co potrafi wykształcić metamorf, aby sięgnąć w najbardziej niedostępne zakątki. Pan i Danalta poprowadzicie operację. Ja będę tylko asystować i służyć radą.

— Dziękuję, przyjaciółko Murchison — powiedział Prilicla, żałując, że Ziemianka nie może odczuć jego wdzięczności i ulgi. — Natychmiast się przygotujemy.

— Zanim otworzymy Jasama… — zaczęła, ale urwała, ponieważ całe pomieszczenie zadrżało pod wpływem narastającego pomruku, który zwiastował przybycie Rhabwara.

Zirytowana Murchison nie spojrzała nawet na ekran, tylko po prostu uniosła głos. — Chciałabym przeprowadzić palpacyjne badanie obojga pacjentów w celu porównania i potwierdzenia tego, co pokazał obraz ze skanera.

— Oczywiście. Potrzebuję jednak kilku minut, aby Naydrad zaaplikowała im narkozę.

— Po co? — spytała patolog. — Naprawdę nie mamy wiele czasu.

— Przykro mi, przyjaciółko Murchison, ale w odróżnieniu od oficerów Terragara Trolannom widok twojego ciała nie sprawi żadnej przyjemności.

Загрузка...