ROZDZIAŁ PIERWSZY

Rozedrgana od rozgrzanego powietrza tarcza słoneczna majaczyła na brudnożółtym niebie niczym zmatowiała i postrzępiona flaga. Chwilami ginęła w chmurach niesionych przez wichury, które nieustannie nawiedzały skażoną powierzchnię planety. Po mającym wkrótce nastąpić zachodzie słońca należało się spodziewać całkowitych ciemności — blask tutejszego księżyca był zbyt słaby, aby przebić się przez wzburzoną i ledwie przejrzystą atmosferę, a gwiazd nie widziano tu już od trzech stuleci.

Gdy zatrzymali się na chwilę przed wejściem do pierwszej z szeregu komór odkażających w ich podziemnej siedzibie, wyraźnie poczuli szalejący wiatr. Był porywisty i śmierdzący, ale chcieli po raz ostatni spojrzeć na ten świat, zwany Trolannem — dobrze im znany, chociaż niezmiennie odpychający.

Czujniki skafandrów informowały o obecności niesionych podmuchami powietrza owadów i zarodników, które bezskutecznie próbowały przeniknąć przez osłony stawów i uszczelki wizjerów.

— Ani śladu druula — powiedział Jasam. — Można bezpiecznie wejść.

Sięgnął manipulatorem, aby otworzyć wejście do komory, potem wskazał szerokim gestem na ledwie widoczne słońce, coraz gęściejszą toksyczną mgłę i zamazane kontury wejść do sąsiednich podziemnych domów.

— Dobrze nam tu było razem — westchnął. — Nasza nowoczesna nora to szczęśliwy dom.

I taka pozostanie przez te kilka dni — dodał, starając się, aby jego głos brzmiał swobodnie.

— Aż znajdziemy nowy — powiedziała Keet z irytacją. Zawsze tak reagowała na oczywistości. — Jestem głodna i chcę wyleźć wreszcie z tej skorupy.

— Ja też — przytaknął energicznie Jasam. — Ale głodna być nie musisz — dodał rzeczowo.

— Podajniki skafandrów serwują dokładnie to samo, co czeka na nas w kuchni. Dostaliśmy przecież wszystko, co najlepsze. Możesz więc pożywić się już teraz. Zawsze to jakiś sposób na przeczekanie procedury odkażania.

— Nie — powiedziała Keet zdecydowanie. — Chcę, abyśmy zjedli razem, skoro mamy jeszcze po temu okazję, a nie osobno, jakby nic poza pracą nas nie łączyło. Wiesz, Jasam, czasem bywasz wrażliwy niczym… druul w rui.

Nie zareagował na to najgorsze z porównań, bo oboje wiedzieli, że było tylko żartem.

Zresztą wszyscy starali się żartować na temat tej piekielnej formy życia, aby ukryć strach i obrzydzenie, jakie w nich budziła. Poza tym słowa na niewiele się tu zdawały, wskazane było raczej działanie.

Żadne z nich nie skorzystało z podajników, podczas gdy ich skafandry przechodziły skomplikowaną, ale absolutnie niezbędną procedurę. Spryskiwanie środkami odkażającymi, usuwanie śladów radiacji i w końcu cieplne wyjaławianie ciągnęły się niemiłosiernie, jednak wiele form życia, które ostatnio wyewoluowały na powierzchni, było na tyle groźnych, że dostawszy się do podziemnego domu, mogłoby w kilka minut zgładzić wszystkich jego lokatorów. Gdy przeszli w końcu do części mieszkalnej, mieli pewność, że nie wprowadzają tam żadnego niechcianego towarzystwa.

Jasam przystanął na chwilę, aby przyjrzeć się skrytej w kształtnym skafandrze Keet.

Odwzajemniła spojrzenie, podziwiając jego wyższą i silniejszą posturę. Skafandry były naprawdę dobrze zaprojektowane, a Keet i Jasam, chociaż ciągle młodzi, osiągnęli wystarczająco wysoką pozycję, aby otrzymywać wszystko, co najlepsze. W rzeczywistości jednak nie byli wspaniali — niewielcy, chorowici i wcale nie tak piękni. Ale cybernetycznie sterowane manipulatory nie mogły zastąpić prawdziwego dotyku.

Niecierpliwie, choć bez pośpiechu, Jasam odłączył się od wizualnych, słuchowych i dotykowych modułów skafandra, potem usunął podajniki wody i pożywienia oraz — z nieco większą ostrożnością — wnikające głęboko w organizm końcówki systemu usuwania produktów przemiany materii. Uporał się z tym szybciej niż Keet i patrzył potem, jak jego ukochana otwiera długi brzuszny zamek i wychodzi ze skafandra — powoli i z wysiłkiem, niczym rodzące się dziecko.

Odbarwienia i blizny na jej ciele zdradzały, że podobnie jak on przeszła wiele chorób wywołanych czynnikami zewnętrznymi, gdyż otaczające ich środowisko nie nadawało się już do życia, mimo to nie zmieniła się zbytnio od ich pierwszej wspólnej nocy. I dla niego nadal była piękna. Gdy w końcu wyszła ze skafandra, ochoczo zbliżył się ku niej.

Jakiś czas później zjedli przygotowane przez Keet dania, podane jak najwykwintniej, z przyprawami mającymi zagłuszyć nijaki smak standardowych racji żywnościowych z przetwornika. Ponieważ jednak szef programu zapowiedział, że mają dla siebie tylko trzy dni, woleli nie marnować czasu na jedzenie. Starali się przy tym nie rozmawiać o pracy, ale wyczerpanie sprawiało niekiedy, że temat ten sam powracał.

— Nie żebym narzekała, ale po takich trzech dniach nie będzie z nas zbyt wiele pożytku — zauważyła Keet. — Lekarze nie będą zadowoleni.

— Nie zrobi im to różnicy — pocieszył ją Jasam. — Nie zrozumiałaś, o co im chodziło podczas ostatniej odprawy? Operacja wszczepienia w kokon, zwłaszcza ten najnowszy, eksperymentalny, jest długa i nieprzyjemna. Pacjenci powinni być więc świadomi, wypoczęci i współpracujący. I wypoczęci będziemy, przynajmniej fizycznie.

Już teraz przytulali się z całych sił, ale Keet spróbowała jeszcze bardziej zbliżyć się do Jasama.

— Tak się robi dzieci — powiedziała cicho.

— Nie w naszym przypadku — rzucił Jasam, ale zaraz spróbował złagodzić wydźwięk tej uwagi: — Gdybyśmy oboje byli zdrowi i płodni, nigdy nie otrzymalibyśmy zgody na udział w programie. O misji „Kokon 3” nie wspominając. Umieściliby nas jak najgłębiej i dali wszystko, o czym śmiertelnik może zamarzyć, w zamian oczekując tylko podporządkowania się poleceniom lekarzy pracujących nad zachowaniem naszej chorej rasy. Wobec groźby jej wymarcia, i to być może już za kilka pokoleń, odczucia par biorących udział w programie nie są szczególnie ważne. To walka o przetrwanie, a nie przyjemność. Podbudowany zaawansowaną techniką imperatyw ewolucyjny…

Keet się skrzywiła, gdyż Jasam znów przypominał jej o czymś, o czym nie miała szansy zapomnieć. Całkiem jakby chciał zepsuć tych kilka intymnych chwil.

— Bylibyśmy wtedy nawet słabsi niż teraz — dodał szybko. — Ale nie przeżylibyśmy tej frajdy.

Zaszczyt, który ich spotkał, był bezprecedensowy i rozpierała ich słuszna duma, że to właśnie oni zostali wybrani. W tej sytuacji nie zostało wiele miejsca na strach, ale też nie rozmawiali już więcej o programie i starali się nie spoglądać na kontener z hermetyczną kulą.

Miała potrójną osłonę i została wyposażona w tymczasowy system podtrzymywania życia.

Gdy inżynierowie dadzą znak, Jasam i Keet wejdą do niej i spędzą w środku kilka godzin koniecznych do bezpiecznego przetransportowania ich z domu do centrum medycznego, gdzie wykwalifikowany zespół chirurgów podłączy ich do modułów kokonu. Wtedy też będą mogli dotknąć się po raz ostatni.

Pierwszy wystrzelony kokon został przechwycony i zniszczony przez druula, zanim jeszcze wydostał się poza atmosferę. Drugi wystartował szczęśliwie, ale jeśli nawet coś znalazł, nie wrócił, aby o tym zameldować. Kokon 3 był najbardziej zaawansowanym wytworem nauki. A ze względu na postępującą degenerację środowiska i kurczące się zasoby miał też niemal na pewno pozostać ostatnim. Od sukcesu ich wyprawy zależało więc przetrwanie całej rasy.

Kokon został zaprojektowany dla dwojga pasażerów tak, aby zaspokajał wszystkie potrzeby ich organizmów przez czas wykraczający znacznie poza długość życia najzdrowszego osobnika. Dawał możliwość komunikowania się wewnątrz, ale każdy z modułów był tak wielki, że nigdy już nie mieli mieć ze sobą fizycznego kontaktu.

Inżynierowie wyposażyli go w więcej zabezpieczeń niż poprzednie modele, a psychologowie zrobili wszystko, co leżało w ich mocy, aby pomóc załodze przetrwać podróż. Nikt jednak, z Jasamem włącznie, nie wiedział tak naprawdę, na jakie zagrożenia natrafią.

— Przynajmniej będziemy mogli bawić się naszymi lalkami — wyszeptała Keet, jakby czytała w jego myślach.

Загрузка...