ROZDZIAŁ CZWARTY

Cztery dni później wyszli z nadprzestrzeni. Jej szare smugi zamigotały w oknach i na głównym ekranie, aby w ostatnim, dokuczliwym dla oczu błysku ustąpić miejsca czerni zwykłej próżni kosmicznej. Kilka chwil później porucznik Dodds przekazał odczyty z przyrządów, które potwierdziły to, co już widzieli.

— Wyszliśmy w pobliżu jakiejś planety, kapitanie. Jej barwa i pokrywa chmur sugerują obecność atmosfery odpowiedniej dla ciepłokrwistych tlenodysznych oraz odpowiadającej im wegetacji roślinnej. Na niskiej orbicie planety znajdują się dwa statki krążące w odległości pięćdziesięciu mil jeden od drugiego. Jeden z nich to Terragar, drugi reprezentuje nieznaną nam konstrukcję. Nie nosi też raczej śladów zniszczeń.

— Proszę podzielić ekran — zażądał kapitan. — Chcę maksymalnego zbliżenia obu jednostek. Haslam, wywołaj Terragara.

Ekran na pokładzie medycznym nagle zajaśniał i pokazały się na nim obrazy dwóch statków, które szybko urosły tak, że ich sylwetki wypełniły pole widzenia.

— Terragar nie jest uszkodzony — powiedział Dodds, ponownie nie oznajmiając niczego nowego. — Koziołkuje jednak powoli i nie widać światła w oknach centrali.

Iluminatory też są ciemne. Wydaje się, że brakuje im zasilania, potrzebnego zwłaszcza do przywrócenia właściwej orientacji w przestrzeni…

— …oraz nawiązania łączności — wtrącił Haslam. — Nie odpowiadają na nasze wezwania.

— Ten drugi statek też jest ciemny — ciągnął Dodds. — Chociaż to może mieć związek z cechami załogi. Kadłub wydaje się nienaruszony, poza dwoma śladami na śródokręciu. Jeden ma trzy, drugi cztery metry średnicy. Oba przypominają głębokie kratery, co sugeruje działanie wysokiej temperatury połączonej z silną eksplozją. Nie ma wkoło nich zamglenia, które oznaczałoby ucieczkę powietrza. Możliwe zatem, że grodzie skutecznie izolują miejsca zniszczeń. Albo uszkodzenia okazały się fatalne i cały statek został pozbawiony atmosfery.

Nie dostrzegam nigdzie śladów broni ani pokryw, które mogłyby skrywać uzbrojenie.

Skłonny jestem więc przyjąć, że statek ten nie był agresorem. Raczej sam padł ofiarą czyjegoś ataku.

Mimo sporej odległości dzielącej go od Fletchera Prilicla wyczuł, że kapitan dojrzał do podjęcia decyzji.


— Dobrze zatem — powiedział. — Podchodzimy. Proszę nadal wywoływać Terragara.

Chcę wiedzieć, co się tam stało… Maszynownia. Chen, jesteśmy zbyt blisko planety, aby wykonać skok, daj więc maksymalny ciąg na główny napęd. Haslam, bądź gotów do wykonania manewru odwrotu na pierwszy znak jakiegoś wrogiego działania. To ma być naprawdę błyskawiczna reakcja.

— Zrozumiałem — odparł Haslam.

Pokład niemal niewyczuwalnie drgnął pod ich stopami, gdy system kompensacyjny zneutralizował skutki nagłego zwiększenia ciągu. Na ekranie pokazał się ponownie rzeczywisty obraz statków. Rosły teraz powoli, w miarę zbliżania się do nich.

Prilicla opadł na podłogę, złożył skrzydła i podwinął nogi, aby włożyć skafander.

Murchison, Danalta i Naydrad byli już ubrani i z lekkim niepokojem czekali na rozwój wypadków. Empata sprawdził swój zapas powietrza, moduły antygrawitacyjne i silniczki manewrowe, po czym spojrzał na podwładnych.

— Zespół medyczny w gotowości, przyjacielu Fletcher — zameldował. — Samobieżne nosze także.

— Dziękuję, doktorze — odparł kapitan. — Jesteśmy już blisko Terragara.

Prilicla zaczynał się niepokoić. Wprawdzie Rhabwar nie posiadał żadnego uzbrojenia, ale przy jego budowie wykorzystano kadłub ciężkiego krążownika Korpusu Kontroli — jednostki z szerokimi deltoidalnymi skrzydłami pozwalającymi na swobodne wchodzenie w atmosferę planet. Wydawał się przez to nazbyt masywny na tak precyzyjne manewry. Gdyby zderzył się przez nieuwagę z Terragarem, nie doznałby zapewne większych uszkodzeń, ale drugiej jednostce groziłoby nawet naruszenie konstrukcji kadłuba. Bez wątpienia z fatalnym skutkiem dla załogi.

Statek medyczny sam w sobie nie był dobrym narzędziem do ratowania życia.

Prilicla nie wyczuł jednak wśród załogi ani śladu niepokoju. Oficerowie zdawali się świetnie wiedzieć, co mają robić. Przysunął się więc do iluminatora i spojrzał na planetę w dole oraz dwa wyraźnie widoczne na tle jasnych chmur statki, a w duchu stwierdził, że jego specjalnością jest medycyna obcych, a nie manewrowanie ciężkimi jednostkami w próżni.

Zastanowił się więc, na jakie nowe istoty tym razem mogą natrafić.

— Obcy statek nadal nie wykazuje żadnej aktywności — zameldował Haslam spokojnie, chociaż podobnie jak wszyscy w centrali odczuwał ulgę, że nie spotkali się z wrogim przyjęciem. — Czujniki wykryły dwa źródła energii w okolicy śródokręcia, ale są zapewne zbyt słabe, aby zasilać systemy uzbrojenia. Poza tym temperatura w środku jest niska. Statek już od kilku dni traci ciepło i wydaje się, że nie zrobiono na nim nic, aby temu zapobiec.

Powiedziałbym, że w tej sytuacji możemy odłożyć jego zbadanie na później.

— Zgadzam się — powiedział kapitan. — Proszę jednak nie spuszczać go z oka. Nigdy nic nie wiadomo. Pokład medyczny?

— Tak, przyjacielu Fletcher.

— Za jedenaście minut znajdziemy się w odległości stu metrów od Terragara i zsynchronizujemy nasze orbity. Wiem, że to daleko, ale proszę chociaż spróbować wychwycić emocjonalną emanację załogi. Jeśli takowa w ogóle się pojawi.

— Oczywiście, przyjacielu Fletcher.

Kapitan również wyglądał na spokojnego, ale musiał być bardzo spięty, inaczej nie poprosiłby bowiem głośno empaty o zrobienie czegoś, co i tak należało do jego obowiązków.

Załoga statku zwiadowczego składała się jednak z Ziemian i mogli być wśród nich nawet przyjaciele Fletchera.

Prilicla wraz z innymi przyglądał się coraz bliższemu Terragarowi. Statek obracał się nieustannie i ciemne okna centrali przemykały przed ich oczami zbyt szybko i pod nazbyt małym kątem, aby udało się im zajrzeć do środka. W pewnej chwili jednak Prilicla dojrzał na pokładzie jakiś ruch.

— Przyjacielu Fletcher — odezwał się natychmiast. — Chyba coś zauważyłem wewnątrz.

Nikt inny niczego nie dostrzegł, bo poznałbym to po zmianie stanu emocjonalnego załogi. Ale choć był to tylko moment, jestem pewien, że zauważyłem twarze, ręce i barki przynajmniej trzech Ziemian. Żyją, ale duża odległość nie pozwala mi wychwycić ich emocji.

— My też niczego nie widzieliśmy, ale nasze zmysły nijak nie mogą się równać z wyposażeniem GLNO. Haslam, włącz emitery wiązki i ustabilizuj Terragara w taki sposób, aby dać nam dobry widok na okna centrali. Potem wystrzel kabel z modułem komunikacji głosowej i przyczep go, tylko ostrożnie, na osłonie centrali. Musimy się dowiedzieć, co tam zaszło i czy potrzebują pomocy medycznej.

Błękitnawe promienie dwóch wiązek skupiły się na rufie i dziobie statku Korpusu, z wolna wyhamowując jego ruch obrotowy. Chwilę później pojawił się trzeci, bardziej skoncentrowany promień prowadzący komunikator, który jednak zatrzymał się w połowie drogi między jednostkami w oczekiwaniu na całkowite ustabilizowanie Terragara. Teraz Prilicla mógł lepiej przyjrzeć się oknom centrali, zanim zniknęła z pola widzenia.

— Przyjacielu Fletcher — odezwał się czym prędzej, wyczuwszy wreszcie coś, co na pewno nie było jego emocjami. — Dostrzegłem czterech członków załogi, czyli wszystkich, którzy powinni znajdować się na pokładzie. Machali do nas i kręcili głowami, co w wypadku waszego typu DBDG jest znakiem przeczenia. Dodatkowo pokazywali wnętrza dłoni, jakby chcieli nas odepchnąć, a jeden wskazywał na zmianę na obcy statek i nasz komunikator.

Ledwie wyczuwam ich emocje, ale jestem pewien, że są znacznie pobudzeni.

— Też ich widziałem — powiedział kapitan. — Nie wyglądają na poważnie rannych.

Ratunek jest o krok i w zasadzie nie powinni mieć powodów do niepokoju, mimo to…

Haslam, czy obcy statek zachowuje się podejrzanie?

— Nie, sir — odparł porucznik. — Można nawet uznać, że leży w dryfie.

Prilicla zamilkł na chwilę, przygotowując się do powiedzenia czegoś, co mogło zostać odczytane jako sprzeciw i wzbudzić przykrą dla niego gniewną reakcję.

— Na razie odebrałem tylko ich ogólne odczucia — zaczął ostrożnie. — Zaburzenia stwarzane przez emocje naszej załogi nie pozwalają mi niczego sprecyzować. Na pewno jednak pobudzenie zaistniało, i to bardzo silne, skoro odebrałem je nawet mimo takiej odległości. Czy mogę o coś prosić?

Kapitan nieco się zirytował, co było typowe dla istoty uważającej, że ktoś wkracza w zakres jej władzy. Szybko jednak się opanował.

— Słucham, doktorze.

— Dziękuję — odparł empata i rozejrzał się po pokładzie, aby uświadomić obecnym, że prośba będzie skierowana również do nich. — Czy mógłby pan polecić swoim podkomendnym, aby spróbowali na jakiś czas wytłumić swoje emocje? Najlepiej, aby postarali się przez chwilę nie myśleć o niczym konkretnym. Chciałbym ustalić dokładniej, co tak zaniepokoiło załogę Terragara. Coś mi się tu bardzo nie podoba, przyjacielu Fletcher.

— Z doświadczenia wiem, że odczucia Prilicli z reguły bywają trafne — szepnęła Murchison, ale niezbyt cicho.

— Tak jak mówi doktor, panowie — stwierdził Fletcher, udając, że nie usłyszał słów pani patolog — macie przestać myśleć. Albo przynajmniej zacząć myśleć jeszcze mniej niż zwykle — dodał z uśmiechem.

Wszyscy obecni na pokładzie wpatrzyli się w ściany, podłogę albo po prostu zamknęli oczy, aby ograniczyć do minimum aktywność korową i towarzyszące jej emocje. Prilicla wiedział najlepiej, jak trudne było to zadanie, i musiał przyznać, że naprawdę się starali.

Centrala Terragara ponownie zniknęła z pola widzenia, ale w wypadku odbioru emocji jego załogi nie miało to już znaczenia. Prilicla nadal wyczuwał napięcie i zagubienie, z początku bardzo słabe, na granicy czytelności, ale w końcu z wolna zaczął wychwytywać szczegóły. Nie były wcale przyjemne.


— Przyjacielu Fletcher — powiedział. — Wyczuwam strach i intensywną chęć sprzeciwienia się czemuś. Skoro odbieram ich na podobny dystans, te emocje muszą być naprawdę silne. Strach wydaje się związany zarówno z obawą o własny los, jak i ogólną sytuacją, najpewniej jakimś czynnikiem zagrażającym życiu innych. Nie jestem telepatą, aby móc określić dokładnie ich intencje, ale powiedziałbym… Proszę, znowu ich widać.

Nie potrafił dostrzec dokładnie ich twarzy, widział jednak wyraźnie, jak otwierali i zamykali usta, machając przy tym rękami. Niekiedy wskazywali na obcy statek, częściej jednak na Rhabwara i unoszący się niedaleko w próżni komunikator. Blade wnętrza ich dłoni stawały się jasnymi plamami, gdy przyciskali je mocno do szyb centrali.

Co chcieli im przekazać?

— Wskazują na obcą jednostkę i na nas — powiedział Prilicla szybko. — Najczęściej jednak na moduł komunikacyjny. Wykonują przy tym gesty, jakby coś odpychali. Ich strach narasta. Jestem pewien, że chcą, abyśmy odlecieli.

— Ale dlaczego, u licha? — mruknął kapitan. — Postradali zmysły? Próbuję tylko ustabilizować ich statek i nawiązać łączność.

— Cokolwiek pan robi, bardzo ich to niepokoi — zauważył zdecydowanie empata. — Chcą, aby pan przestał.

Jeden z gestykulujących załogantów zniknął z pola widzenia. Zanim Prilicla zdążył o tym poinformować, Fletcher znów się odezwał.

— Z całym szacunkiem, doktorze, to, co pan odbiera, nie ma sensu. — Był pewien swego i przemawiał tonem osoby nawykłej do wydawania rozkazów. — Nie będziemy o tym dyskutować, dopóki nie skomunikujemy się z nimi i nie usłyszymy relacji z pierwszej ręki.

Bez tego nie zaryzykuję wejścia na pokład obcej jednostki. Haslam, proszę zbliżyć komunikator i przyczepić go do kadłuba, gdy tylko wyhamuje pan ruch obrotowy.

— Proszę poczekać — zaprotestował gwałtownie Prilicla. — Proszę się chwilę zastanowić.

Nie są ranni, nie odczuwają bólu ani innych fizycznych dolegliwości. Wyczuwam w nich wyłącznie niepokój, tym silniejszy, im bliżej jesteśmy. Nie ma zatem przesłanek klinicznych, aby dotrzeć do nich jak najszybciej. Nic się nie stanie, jeśli trochę się odsuniemy. I tak proponuję zrobić, przyjacielu Fletcher. Uważam, że coś tu jest bardzo nie tak.

Kapitan nadal był pewny swego, choć pojawiły się w nim pierwsze oznaki wahania.

Na razie jednak nie dał im wyrazu.

— Przykro mi, doktorze, ale przede wszystkim muszę z nimi jak najpilniej porozmawiać — powiedział zdecydowanym tonem.


— Sir! — odezwał się nagle Haslam. — Wyrywają się z naszych wiązek. Mają trzy g na głównym napędzie. Sami go nie kontrolują, bo inaczej dawno ustabilizowaliby statek. To niemądre i samobójcze działanie! Schodzą na niższą orbitę, prosto w atmosferę. Gdy odsuną się jeszcze trochę, strumień odrzutu z ich silników jonowych trafi prosto w Rhabwara.

Upiecze nas jak…

— Przyjacielu Fletcher — powiedział Prilicla spokojnie. — Ostrzegałem, że nie chcą, abyśmy podchodzili za blisko. Jestem jednak pewien, że nie chcą również nas zabić.

— Kapitan wydał jakiś odgłos, który oparł się wysiłkom autotranslatora.

— Ma pan rację, doktorze — stwierdził. — Teraz jednak naprawdę musimy się nimi zająć, w przeciwnym razie spłoną w atmosferze.

Загрузка...