ROZDZIAŁ PIĄTY

Terragar należał do jednostek zaprojektowanych wyłącznie do eksploatacji w próżni.

Nie lądował nigdy na powierzchni planet; zatrzymywał się na orbicie, gdzie dokował do stacji kosmicznych albo innych statków. Obudowany dalekosiężnymi czujnikami i kamerami mapującymi, z dalekim od opływowych kształtów kadłubem przypominał skrzyżowanie cegłówki z patyczakiem. Mało taktowna Naydrad zauważyła nawet głośno, że jej zdaniem Terragar ma w sobie coś z ich szefa.

Prilicla, który uważał ciało Cinrusskanina za naturalnie kształtne i piękne, nie poczuł się urażony. Wiedział, że Kelgianie mówią to, co czują, i nawet nie próbują kłamać.

Ważniejsze było to, że Naydrad odnosiła się do niego z szacunkiem. Co do tego empata nie miał wątpliwości. Poza tym teraz musiał skupić się na czymś innym.

— Przechwyć ich i ustabilizuj — polecił gorączkowo kapitan. — Bez zbędnych ceregieli, do licha! Daj wiązkę na pełną moc i już. Starczy nam energii.

— Starczy, ale nie o to chodzi, sir — odparł Haslam wyraźnie zdenerwowany, ale w pełni panując nad sobą. — Promień ściągający działa na pierwszą napotkaną powierzchnię. Jeśli postąpimy zbyt gwałtownie, zerwę im poszycie. Muszę działać ostrożnie, aby nie rozerwać Terragara.

— Rozumiem — mruknął kapitan. — Uważaj zatem, ale działaj jak najszybciej.

— Statek rozgrzewa się od tarcia atmosferycznego — zauważył Dodds. — Oni także musieli już je poczuć.

Prilicla widział przez iluminator, jak niebieskawa mgiełka ponownie ogarnia statek badawczy i przyciąga go bliżej. Koziołkowanie słabło wyraźnie, aż w końcu całkiem ustało.

Obie jednostki weszły już jednak w górne warstwy atmosfery i dla pozbawionego aerodynamicznych kształtów Terragara stało się to o wiele za szybko. Empata wyczuwał narastający strach jego załogi, ale połączony z osobliwą determinacją. Nie rozumiał tego i nie po raz pierwszy żałował, że nie potrafi odgadnąć, co obserwowane przez niego istoty naprawdę myślą.

— Masz ich — powiedział kapitan. — Gdy ustabilizujesz ich do końca, obróć statek tak, aby leciał rufą do przodu. Moduł napędowy ma mocniejszą konstrukcję niż sekcja mieszkalna i będzie się wolniej spalał. Nie możesz ich bardziej spowolnić?


— Tak, sir. Co do drugiego, próbuję, sir.

Statek badawczy znajdował się dokładnie przed nimi i nie koziołkował, widzieli zatem dobrze, co działo się w jego centrali. Załoga włożyła ciężkie skafandry i tylko przesłony hełmów trzymała na razie otwarte. Sądząc po poruszeniach ust, musiała coś krzyczeć i nadal pokazywała Rhabwarowi, aby się oddalił. Prilicla nie widział rufy Terragara, która musiała już chyba porządnie się nagrzać, ale pajęcze wysięgniki i moduły czujników przybrały wiśniową barwę i z wolna wyginały się pod wpływem owiewania przez coraz gęstszy strumień powietrza. W końcu jeden z nich oderwał się i uderzył z hukiem, aczkolwiek całkiem nieszkodliwie, w kadłub Rhabwara.

— Dlaczego nie uruchomią ponownie głównego napędu? — zastanowił się wyraźnie zły i zniecierpliwiony Dodds. — Byłoby nam łatwiej.

— Nie wiem dlaczego — odparł kapitan. — Doktorze, czy potrafi pan to wyjaśnić?

— Tak, przyjacielu Fletcher. Pomimo strachu i pewności bliskiego końca nie zdecydują się nam pomóc, ponieważ za żadną cenę nie chcą dopuścić nas w pobliże swojego statku. Nie wiem, dlaczego tak robią, ale muszą mieć po temu bardzo ważne powody.

Przez chwilę wyczuwał szalejące w centrali Rhabwara emocje, przy czym to kapitan stanowił chyba centrum tej zawieruchy, która jednak dość szybko się uspokoiła. To sugerowało podjęcie decyzji.

— Nie pojmuję, skąd u nich te samobójcze zapędy — powiedział Fletcher. — Włożyli jednak skafandry, a to sugeruje, że zachowali jakąś nadzieję na przetrwanie. Cokolwiek myślą, spróbuję ich uratować. Chyba że macie inne sugestie?

— W żadnym razie nie sugerowałbym innego działania, przyjacielu Fletcher. Informuję jedynie o ich odczuciach. Żadna racjonalnie myśląca istota nie jest w stanie zrozumieć kogoś, kto chce popełnić samobójstwo, i we wszystkich kulturach odnajdziemy jednoznaczne nakazy moralne, aby ratować takie osoby, nawet wbrew ich woli.

Kapitan nie odpowiedział, ale bez wątpienia słowa Prilicli go uspokoiły.

— Zwolnij ich, Haslam — rozkazał po chwili. — Nie przesadzaj z ostrożnością.

Prilicla mógł teraz dokładniej obejrzeć rufę Terragara, której kolor zmieniał się z wolna od metalicznej szarości do matowej czerwieni, by na samym końcu rozjarzyć się pomarańczowo. Plątanina wsporników przypominała jaśniejącą bielą sieć pajęczą, która gięła się, topiła i odpadała kawałek po kawałku od kadłuba. Empata obawiał się, że jeszcze chwila, a statek badawczy zniknie w oślepiającej kuli ognia. Oficerowie pokładowi wydawali się jednak zadowoleni z rozwoju sytuacji.


— Chyba się udało, sir — powiedział Haslam. — Za kilka sekund zwolnią na tyle, że nie będą się już bardziej nagrzewać. Ale to jeszcze nie koniec kłopotów…

Prilicla zauważył, że Terragar przestał zostawiać za sobą kometarny ogon szczątków, poza tym jednak chyba nic się nie zmieniło.

— Wedle moich obliczeń ciepło wytworzone na rufie dotrze za jakieś dwadzieścia minut do sekcji mieszkalnej. A to nie wróży dobrze załodze.

— Zatem wyjdźmy z nimi poza atmosferę — powiedział kapitan. — Energia wypromieniuje w próżnię. Możesz to zrobić, nie ryzykując rozpadnięcia się ich kadłuba?

Oficerowie rozmawiali spokojnie, ale ich emocje dalekie były od beztroski. To samo zresztą dotyczyło zespołu medycznego. Załoga drugiego statku czuła się jeszcze gorzej.

— Tak, sir, ale to potrwa co najmniej godzinę — odparł Haslam. — Dla nich będzie już za późno. Sądzę, że już teraz są w kiepskiej sytuacji i wkrótce ugotują się we własnym sosie.

— Proszę wybaczyć porucznikowi, doktorze — rzucił kapitan. — Czasem wykazuje się taktem godnym pijanego Kelgianina. Jak rozbitkowie?

Prilicla milczał przez chwilę, wpatrując się w szkarłat pochłaniający coraz większą część kadłuba Terragara. W dole przesuwały się łąki chmur i jasne połacie oceanu. Nagle coś przyszło mu do głowy.

— Żyją, chociaż wypełnia ich lęk i odczuwają wyraźny dyskomfort. Nie znam się na pilotażu, przyjacielu Fletcher, ale czy mógłbym coś zaproponować?

— Ma pan pomysł, jak uratować ich z rozgrzanego do czerwoności statku? — spytał kapitan z niedowierzaniem. — Ktokolwiek by tego spróbował, wystawi się na pewną śmierć.

Nie zgadzam się.

— Nie jestem zdolny do podobnych czynów. Nie umiałbym sobie nawet wyobrazić własnego udziału w tak bezsensownej akcji. Chcę tylko zaproponować, aby sprowadzić jak najszybciej oba statki na powierzchnię planety. Jesteśmy obecnie niecałe pięćdziesiąt mil od niej, a pod nami rozciąga się usiany wyspami równikowy ocean. Wiele z tych wysp ma łagodne, piaszczyste brzegi z rozległymi płyciznami. Jedna jest dokładnie przed nami. Może dałoby się schłodzić Terragara w oceanie…

Porucznik Haslam zaklął głośno, co zdarzało mu się nader rzadko na służbie i nigdy jeszcze nie zostało utrwalone na żadnym nagraniu.

— Boże, on chce, abyśmy ich wodowali! — zakrzyknął.

— To wykonalne? — spytał kapitan. — Zdążymy?

— Z małym marginesem — odparł oficer. — Ale powinno się udać.


— Proszę więc to zrobić z takim wyliczeniem hamowania, aby prędkość spadła do zera tuż nad powierzchnią oceanu. Samo hamowanie jednak proszę rozpocząć dopiero na wysokości kilku mil. To pozwoli zaoszczędzić nieco czasu. I z wyczuciem, aby nie rozerwać ich pod sam koniec. Dobry pomysł, doktorze, dziękuję. Jak z nimi?

Wdzięczność kapitana i towarzysząca jej nadzieja były na tyle silne, że Fletcher nie musiał wyrażać ich głośno na użytek Prilicli, ale ponieważ cały przebieg akcji ratunkowej był rejestrowany dla celów poznawczych oraz na wypadek pojawienia się niespodziewanych problemów, oficer chciał, aby zasługa empaty została odnotowana i doceniona.

— Nadal żyją, przyjacielu Fletcher — odparł Prilicla. — I choć przeważa w nich strach przed utratą życia, to dalecy są od paniki. Wyraźnie dokucza im gorąco. Nie widzę ich obecnie, ale wszystko wskazuje na to, że trzech pozostało w centrali, która jest chyba najchłodniejszym miejscem na statku, czwarty zaś przebywa w tylnej części kadłuba. Zespół ratunkowy gotowy jest do działania na sygnał.

Prilicla wyczuwał wokół siebie niepokój i atmosferę oczekiwania. Jego podwładni sprawdzali po raz kolejny już wcześniej wielokrotnie sprawdzone wyposażenie. Sam empata zaś milczał, ponieważ nie miał akurat nic pomocnego do przekazania, i wpatrywał się w coraz czerwieńszą sylwetkę Terragara. Drgnął zaskoczony, gdy oba statki zniknęły nagle w półmroku tropikalnej burzy. Kilka chwil później uszkodzona jednostka ponownie pojawiła się w polu widzenia. Leciała okryta białą parą, a po jej burtach spływały potoki wody. Na powierzchni oceanu rysowały się coraz wyraźniejsze fale. Zwalniali już, czego sami nie odczuwali, ponieważ kompensatory grawitacyjne Rhabwara utrzymywały na pokładzie stałą wartość jednego g, ale załoga Terragara musiała znajdować się pod sporą prasą przeciążeniową — poszycie bowiem wybrzuszyło się w dwóch miejscach, chociaż nie odpadło.

Po chwili lecieli z szybkością najwyżej kilkudziesięciu mil na godzinę.

— Nie nazwałbym tego skrytym podejściem do nowo odkrytej planety — mruknął kapitan, ogarnięty nagle nowymi obawami. — Ale nie mamy wyboru. Czy ktoś sprawdził ją na okoliczność inteligentnych form życia?

— Owszem, kapitanie — odparł Haslam. — Po drodze na dół uruchomiłem krótki program skanujący, ale nie przeprowadziłem jeszcze szczegółowej analizy wyników. Na razie wiem tylko, że czujniki nie wykryły przemysłowych zanieczyszczeń powietrza ani aktywności radiowej na częstotliwościach używanych zwykle do przekazów audio i wideo. Inteligentne życie wydaje się nieobecne. Wysokość: pięćset metrów i szybko maleje. Brzeg wyspy jest już blisko.


— Dobrze. Proszę tak zredukować szybkość, aby miejsce wodowania wypadło nie dalej niż trzysta metrów od plaży. Zaoszczędzimy w ten sposób trochę czasu. Pod warunkiem że dno jest równe, oczywiście.

— Jest — zameldował Haslam. — Odczyty pokazują, że to gładki i ubity piasek, bez raf czy występów skalnych.

— Świetnie — rzucił Fletcher. — Maszynownia, za pięć minut będę potrzebował więcej mocy na emiterach.

— Będzie — odparł porucznik Chen.

Zatrzymali się kilkaset metrów nad łagodnie falującym oceanem. Woda odbijała rytmicznie blask słońca. Kadłub Terragara wyraźnie pociemniał, ale emocje jego załogi dalekie były od spokoju.

Zespół medyczny czekał już w skafandrach i wpatrywał się w drżącego z lekka Priliclę. Murchison współczuła mu wyraźnie i chętnie by mu pomogła, podsuwając jakiś inny temat do rozmyślań, nie było jednak po temu szans.

— Sir, wcześniej powiedział pan, że ich charakterystyka emocjonalna nie wskazywała, aby odnieśli jakieś obrażenia — powiedziała w końcu. — Czy nie było śladów żadnych psychicznych zaburzeń? Szukam wyjaśnienia faktu, dlaczego woleli popełnić samobójstwo, niż spotkać się z nami. Teraz mogli wprawdzie odnieść rozległe oparzenia i nawet jeśli ich skafandry pozostały szczelne, a systemy chłodzenia sprawne, należy liczyć się z daleko posuniętym odwodnieniem i udarem cieplnym, ale — z całym szacunkiem — to na pewno nie wszystko, czego powinniśmy się spodziewać.

— Być może, przyjaciółko Murchison — odpowiedział Prilicla. — Ale pamiętaj, że im nie chodziło o popełnienie samobójstwa. Desperackie postępowanie było próbą niedopuszczenia nas w bezpośrednie sąsiedztwo ich statku. Bardzo im na tym zależało i sądzę, że wejście w atmosferę było kwestią przypadku.

Zastanowił się jeszcze, czy na pokładzie Terragara nie było czegoś jeszcze — albo kogoś, zapewne już nieżywego, co załoga chciała odizolować od Rhabwara — ale zachował te spekulacje dla siebie. Patolog też milczała.

— Uruchomić dodatkowe emitery — rozkazał kapitan, przerywając ciszę. — Proszę ich opuścić, tylko powoli. Zanurzenie na pięć minut.

Rhabwar zawisł dokładnie nad jednostką zwiadowczą, która trwała nieruchomo, podtrzymywana jedną silną wiązką. Nagle obok niej pojawiły się cztery następne, które objęły kadłub błękitną piramidą i sięgnęły do dna oceanu. Terragar opadł powoli ku falom.


Rozległ się piekielny syk i woda zagotowała się wkoło. Okolica skryła się na kilka minut w oparach gęstej mgły. Gdy wiejący od brzegu wiatr w końcu ją rozproszył, ujrzeli pod sobą wrzący krąg na powierzchni oceanu.

— Wyciągnąć — rozkazał kapitan.

Wrak, który wynurzył się z wody, prawie w niczym nie przypominał Terragara.

Wrząca woda wylewała się z wielkich otworów powstałych w wyniku oderwania się — z powodu nagłego kontaktu z zimną wodą — płatów poszycia. Osłona centrali również zniknęła i wydawało się, że konstrukcja nie rozpadła się jeszcze tylko dzięki obejmującym ją wiązkom.

Prilicla odpowiedział na podstawowe teraz pytanie, jeszcze zanim kapitan zdążył je zadać:

— Nadal są w środku, przyjacielu Fletcher, ale nieprzytomni i bliscy śmierci. Musimy czym prędzej do nich zejść.

— Przykro mi, doktorze, ale to jeszcze niemożliwe — odparł Fletcher. — Czujniki pokazują, że zewnętrzny kadłub jest nadal zbyt gorący, aby ktokolwiek mógł się do niego zbliżyć, o ratowaniu rozbitków nie wspominając. Haslam, zanurz ich ponownie, tym razem na dziesięć minut.

Statek znowu zniknął, ale woda nad nim nie zawrzała już tak silnie, pojawiło się tylko sporo pary. Gdy Terragar pojawił się znowu na powierzchni, był już tylko ciepły, nie gorący, i tym samym nie stwarzał zagrożenia dla ekipy ratunkowej. Emocje ofiar zaś pozostały te same.

— Jakie instrukcje, doktorze? — spytał kapitan.

Bez dwóch zdań uznał, że sytuacja nie wymaga już militarnego podejścia, i zamierzał przekazać dowodzenie kierownikowi personelu medycznego.

— Proszę przesunąć wrak w kierunku plaży, przyjacielu Fletcher, i złożyć go w wodzie, która nie będzie dla nas za głęboka, ale pozwoli na dalsze schładzanie kadłuba. Wyruszymy z czterema samobieżnymi noszami, podczas gdy przyjaciółka Murchison pozostanie na pokładzie, aby dopilnować rozładowania i rozłożenia naszego szpitala polowego. Pokład medyczny zamierzam przeznaczyć dla ewentualnych rozbitków ze statku obcych. Gdy tylko będzie to możliwe, proszę przetransportować szpital, przyjaciółkę Murchison i wybrane przez nią wyposażenie na brzeg, nie dalej jednak niż trzysta metrów od wraku. Gdyby musiał pan wystartować albo podjąć jakiekolwiek inne manewry, proszę nie zbliżać się potem do wraku ani szpitala na odległość mniejszą niż wspomniane trzysta metrów, chyba że otrzyma pan inne instrukcje.

Kapitan był wyraźnie zdumiony, a odczucie to podzielała również reszta załogi.


— To dość niezwykłe zarządzenie, doktorze. Sądzę, że przesadza pan ze środkami ostrożności. To przecież tylko pozbawiony zasilania i mocno zdekompletowany wrak.

Prilicla nie odpowiedział od razu. Wygłoszenie zdecydowanego i jednoznacznego protestu kosztowało go wiele wysiłku, nawet jeśli nosił w głowie hipnozapisy przygotowane przez znacznie bardziej asertywne jednostki niż on.

— Gdy podeszliśmy do nich na orbicie, zużyli ostatnie rezerwy mocy, aby się od nas odsunąć — powiedział w końcu. — Woleli zginąć, niż pozwolić nam wejść na pokład. Mimo to zespół ratunkowy niebawem do nich dotrze. Oczywiście zachowamy ostrożność, ale dopóki nie odkryjemy przyczyn tak niezwykłego zachowania załogi, dopóty Rhabwar ma trzymać się od niej z daleka.

Загрузка...