ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

Prilicla obudził się z wrażeniem, jakby nagle znalazł się pośrodku wzburzonego tłumu. Do jego umysłu dobijało się wiele obcych słów i co chwila ogarniały go fale gniewnych emocji. Zaspany jeszcze i trochę przerażony, pomyślał, że może tarcza wysiadła i pająki opanowały stację, ale po chwili pojął, że najgłośniejsze dwa źródła hałasu znajdowały się tuż obok, w sali pooperacyjnej, i że jednym z nich była świetnie mu znana osoba.

Nie ufając jeszcze swoim skrzydłom, przeszedł chwiejnie do drugiego pomieszczenia, aby sprawdzić, co się właściwie dzieje.

Poza nieprzytomnym ciągle pacjentem numer cztery oraz kapitanem Fletcherem, który spoglądał z ekranu, wszyscy obecni w sali próbowali mówić równocześnie, przez co spora część konwersacji ginęła w popiskiwaniu przeciążonych translatorów. Nieco dalej rozbitkowie z Terragara spierali się z Keet, której sekundował chwilami osłabiony jeszcze i znajdujący się pod wpływem środków znieczulających Jasam. Najgłośniejsza była jednak kłótnia tocząca się pomiędzy Murchison a całkiem prawie zdrowym pasażerem szybowca.

Pająk się wykłócał…?

Prilicla nie wiedział, czy bardziej ma się z tego cieszyć, czy smucić, podkręcił więc nieco własny translator i sięgnął do ziemskiego słownika, aby spacyfikować towarzystwo.

— Czy moglibyście z łaski swojej wszyscy się przymknąć? Poza tobą, przyjaciółko Murchison — dodał, gdy wrzawa ucichła. — Rozumiem, że możemy już rozmawiać z pająkami i nawiązać porozumienie, zanim ktokolwiek zginie. To najlepsza z nowin, ale mam wrażenie, że wojna wybuchła i tutaj. Proszę o wyjaśnienia.

Patolog odetchnęła głęboko, aby trochę się uspokoić.

— Jak pan wie, nauczyłam się już wcześniej kilku słów w ich języku. Dzięki materiałom pierwszokontaktowym i długim próbom prowadzonym na migi udało nam się dojść do etapu, w którym komputer dokończył naszą pracę. Możemy teraz swobodnie rozmawiać, ale nie udaje nam się porozumieć. Ten uparciuch nie wierzy w nic z tego, co mówimy. — Murchison rozpostarła szeroko ręce. — Dzieli nas cała przepaść.

— Rozumiem — powiedział Prilicla i podszedł do niedowiarka, na wszelki wypadek powoli, aby go nie wystraszyć. Przystanął przy jego noszach.


Pacjent był zdolny do ruchu, spoczywał jednak przypasany zarówno dla dobra swojego, jak i innych pacjentów. Potem empata wzleciał i zawisł pod sufitem, czym przykuł uwagę wszystkich obecnych.

— Co to jest, u diabła? — powiedział nagle pająk szczebiotliwie, translator zaś przełożył jego mowę na zrozumiały język. — Jakaś małpa w kubraczku?

Naydrad zafalowała niebezpiecznie futrem, Murchison jakby się czymś zadławiła i tylko jeden Prilicla pozostał spokojny.

— Nie, jestem tu szefem. Proszę wszystkich, aby opanowali na chwilę emocje — dodał na użytek ziemskich pacjentów, którzy znali go najsłabiej. — Potrzebuję spokoju, aby właściwie rozpoznać uczucia pacjenta. Musimy ustalić przyczynę wrogości pająków…

— Nie jestem pająkiem — przerwał mu pacjent. — Nazywam się Irisik i jestem Crextikiem z wolnego morskiego klanu Sitikis, który połączy się wkrótce z innymi klanami i zetrze was z tego świata. Jeśli zaś nie znacie powodu naszej wrogości, to mimo dziwnej magii, której używacie przeciwko nam, musicie być bardzo ograniczeni.

— Nie ograniczeni, tylko niedoinformowani — odparł Prilicla, starając się utrzymać równo w powietrzu, co nie było łatwe, zważywszy na emocje pająkowatego. — A można to łatwo zmienić, udzielając nam tych informacji. Czujecie wobec nas nienawiść, złość, wrogość i obrzydzenie. Jeśli powiesz mi, skąd się one biorą, ja powiem ci, dlaczego nie są one zasadne. Prosta wymiana wiedzy między nami rozwiąże ten problem.

— To wasz problem, nie nasz — powiedziała Irisik, patrząc na rannego pilota. — Gdy zaspokoicie swój głód wiedzy, zjecie nas wszystkich razem z resztą swojej zdobyczy.

— Cały czas wmawia nam, że zjadamy ludzi… — zaczęła ze złością Murchison, ale przerwała, gdy Cinrussańczyk poprosił gestem o ciszę.

— Teraz chciałbym posłuchać naszego pacjenta i nikogo więcej. Irisik, dlaczego uważasz, że zjadamy ludzi?

Irisik przechyliła głowę, która była jedyną jej nieskrępowaną częścią ciała, i spojrzała na Murchison.

— Ta druga głupia opowiedziała mi wiele kłamstw, łącznie z bujdą, że zamierza zostawić nas przy życiu. Żadna zdrowa na umyśle dorosła osoba nigdy w to nie uwierzy. Nie marnuj czasu na nowe i jeszcze bardziej fantastyczne kłamstwa. Sam znasz odpowiedź na swoje pytanie, nie udawaj więc głupszego, niż jesteś.

Prilicla milczał przez chwilę. Nie spotkał się jeszcze z podobnym zachowaniem, które byłoby równocześnie w pełni zgodne z żywionymi przez mówiącego emocjami. Wprawdzie nie wróżyło to nic dobrego, ale nie mógł w pewien sposób nie podziwiać tej istoty. Jej niewiara otaczała jej umysł szczelnie niczym kamienny mur.

Wiedział, że Murchison przedstawiła już pacjentce informacje na temat Federacji oraz przeznaczenia i działalności statku szpitalnego, najwyraźniej bez powodzenia. Pomysł, aby wyjaśniać, że współczuł Irisik jej lęków, był w tej sytuacji zupełnie pozbawiony sensu. Nic nie miało szansy przebić tego muru chorej pewności siebie.

Ale być może dałoby się go zburzyć od środka.

— Proponuję inne podejście — powiedział. — Przyjmij, że ja i wszyscy tu obecni są głupi, ty zaś jesteś inteligentną i logicznie myślącą istotą, która ma swoje powody, aby wierzyć w to, w co wierzysz. Podziel się nimi z nami. Czy dasz temu wiarę czy nie, nie mamy tu nic innego do roboty poza żywieniem lokatorów tego pomieszczenia. Jeśli więc zechcesz podzielić się z nami wiedzą o sobie, swoim świecie i klanie oraz o powodach, dla których żywisz takie, a nie inne przekonania, dni zaczną płynąć nam w ciekawszy sposób. Jeśli naprawdę nas zainteresujesz, możemy spędzić z tobą naprawdę wiele czasu, aż…

— Opowieści Szeherezady — mruknęła Murchison.

Bez wątpienia było to odniesienie do jakiegoś ziemskiego mitu, ale nie pora była zagłębiać się w podobne szczegóły. Prilicla nie przerwał więc przemowy.

— …twoi przyjaciele znajdą sposób, aby cię uratować. Jest takie powiedzenie wśród mojego ludu, ze póki życia, póty nadziei.

— My też mamy podobne powiedzenie — wyznała Irisik.

— Zacznij zatem opowiadać. Nawet to, co twoim zdaniem już wiemy, oraz wiele rzeczy, których znać nie możemy. Czy jest coś, co ucieszyłoby cię obecnie i pomogło poczuć się lepiej, poza puszczeniem wolno, naturalnie?

— Nie. Ale jak poznacie, czy kłamię, czy mówię prawdę? Albo tylko półprawdę?

— Nie poznamy — odparł Prilicla, lądując na podłodze obok noszy. — Jako obcy możemy nie być zdolni do odróżnienia prawdy od kłamstwa, ale nawet kłamstwa będą dla nas ciekawe. Mów, proszę, i zacznij od powodu, dla którego uważasz, że cię zjemy.

Irisik emanowała strachem, złością i zniecierpliwieniem, ale po kilku chwilach zdołała się opanować.

— Zjecie nas, ponieważ wszystkie wasze działania od samego początku wskazują jasno, że po to właśnie tu jesteście. Piractwo w celu zbierania pożywienia to coś, co sami dobrze znamy, niestety, bo są i klany nie dość cywilizowane albo zbyt leniwe, aby pracować, łowić ryby, uprawiać rośliny czy hodować zwierzęta. I tak jak wy szukają łatwiejszych źródeł pokarmu. Kradną, zamiast samemu go produkować. Nie wiemy, skąd jesteście, poza tym, że gdzieś z nieba, ale od pierwszej chwili, gdy zaczęliśmy was obserwować przy pomocy Crextików wędrujących w chmurach, wasze intencje stały się dla nas oczywiste. Na wszelki wypadek latali bardzo wysoko, nie widzieli więc szczegółów, w tym i tego, jak bierzecie gotową żywność do waszego wielkiego białego statku. Wielu z nas nie wierzyło nawet, że możecie być tak krótkowzroczni i głupi, tak karygodnie głupi, aby zbierać niedojrzały inwentarz, pozbawiając nas nie tylko tych zwierząt, ale i wielu pokoleń, które miały zrodzić się dzięki nim. Wyszło jednak na to, że się myliliśmy…

Jak wyjaśniła potem Irisik, żywy prowiant i owoce były jeszcze zbyt młode i niedojrzałe, aby zobaczyć je z góry, piloci jednak wypatrzyli inne dziwne zwierzęta, które obcy wykorzystywali jako pożywienie. Widzieli, jak kładziono te istoty na nosze, jak usunięto im dolne kończyny, aby nie mogły uciec, jak wystawiano je regularnie na słońce i kąpano w morzu, aby usunąć nieczystości i pasożyty oraz uczynić je lepszymi do konsumpcji.

Murchison próbowała w trakcie tej opowieści panować na swoimi emocjami, ale w końcu przerwała milczenie. Prilicla nie próbował jej powstrzymywać, zadała bowiem pytanie, które jego też nurtowało.

— Niektóre z tych stworzeń to istoty mojego gatunku — powiedziała, wskazując na rozbitków z Terragara. — Czy uważasz, że zjadłabym ich? Czy Kritik, znaczy Krititkukik, zjadłby mnie?

— Tak, w jednym i drugim przypadku — odparła Irisik bez wahania. — To głupota marnować dobre jedzenie, niezależnie od emocjonalnych więzi, jakie mogą z nim łączyć.

Niekiedy nie jest to przyjemne dla bliskiej rodziny i przyjaciół zgasłego i wielu ogranicza się tylko do małego kąska, a resztę przekazuje głodnym albo obcym, którzy nie znali mięsa za życia i nic do niego nie czuli. Trzeba jednak to zrobić, jeśli esencja ukochanego rodzica czy brata ma przetrwać. U was wyraźnie jest tak samo.

Murchison doznała tak silnego wstrząsu, że nie wiedziała, co powiedzieć.

— Znając wasze intencje i powody pobytu tutaj, rozesłaliśmy wieści i zebraliśmy wszystkie morskie klany oceanu. Niektóre z nich trudnią się prawie wyłącznie piractwem i podobnie jak wy rabują żywność. I normalnie wolimy strzelać do nich, niż przemawiać przez niebo i ugadywać się na wspólne działanie. Ale wszyscy się zgodzili, że trzeba chwilowo zapomnieć o waśniach i wspólnie pozbyć się obcych. Może uznacie, że przesadzam, zapewniam was jednak, że statki Crextików, które zebrały się już wokół wyspy, to tylko drobna część floty, jaka zjawi się tutaj w ciągu kilku najbliższych dni. Mimo waszych miotaczy ognia, waszej niewidzialnej broni, która ciska w nas piaskiem, i waszej magicznej tarczy zmiażdżymy was dzięki naszym wędrującym w chmurach i wojownikom. Niezależnie od tego, ile to będzie nas kosztowało, nikt z waszych nie pokusi się więcej, aby najechać na nasz świat. I muszę jeszcze poprawić jeden błąd — dodała w zapadłej ciszy. — Krititkukik to nie imię, ale tytuł wodza naszego klanu. Wedle prawa zjadłby najsmaczniejsze części ciebie, resztą dzieląc się z załogą. Będąc osobą wrażliwą i pełną naukowej ciekawości, świadom też faktu, że jesteś inteligentna i masz uczucia, aż do końca ukrywałby przed tobą to, że zostaniesz zjedzona. Czasem sądzę, że Krititkukik jest nie dość twardy jak na wodza.

Prilicla poczuł krótkotrwały impuls silnych emocji, których znaczenie nie ulegało wątpliwości. Łączyły się z tęsknotą, żalem i poczuciem straty kogoś bardzo bliskiego. Był pewien, że dotyczyły partnera Irisik.

— Spotkacie się jeszcze, i to niebawem — powiedział.

— Nie wierzę ci. Nigdy nie wierzę zbieraczom mięsa.

— Rozumiem — stwierdził Prilicla. — W tej sytuacji polecę moim zbieraczom mięsa, jak ich nazywasz, aby przestali się do ciebie odzywać. Możesz sobie rozmawiać z innymi źródłami mięsa, kiedy chcesz i ile chcesz. Siostra będzie dawać ci jeść, będzie dawać lekarstwa i czasem sprawdzać twój stan zdrowia, ale bez rozmawiania…

— I bardzo dobrze — powiedziała Naydrad. — Nie cierpię, gdy ktoś oskarża mnie o kłamstwo, chociaż tak naprawdę nie wiem nawet za bardzo, co to jest.

— I tak będzie, dopóki sama nie poprosisz, abyśmy z tobą porozmawiali — dodał Prilicla. — A teraz cię zostawiamy.

Irisik promieniowała zdumieniem, niedowierzaniem i zagubieniem.

— Wiem, że nie mówicie mi prawdy, ale wasze kłamstwa są takie ciekawe, że chętnie wysłucham ich więcej przed śmiercią. Zostań, proszę.

— Nie — odparł Prilicla zdecydowanie. — Aż do chwili, gdy uwierzysz, że mówimy prawdę, w tym prawdę o tym, że nie chcemy was skrzywdzić ani zniszczyć waszego świata czy waszych zwierząt, nie będzie żadnych rozmów. I pamiętaj, że czuję dokładnie wszystko, co się w tobie dzieje, a emocje nigdy nie kłamią. Gdy powiesz, że jesteś gotowa, poznam, czy mówisz prawdę.

Wyprowadził Murchison i Danaltę do pomieszczenia łączności, gdzie ujrzał na ekranie twarz Fletchera. Kapitan wyglądał jak ktoś, komu wzrosło raptownie ciśnienie krwi.

Jego dwaj oficerowie aż się palili do zadawania pytań, ale to Fletcher odezwał się pierwszy:

— To niepotrzebna strata czasu, doktorze. Rozumiem, co może czuć ktoś na pańskim stanowisku i o pańskiej wrażliwości, gdy zostanie nazwany kłamcą. Nie byłby pan Cinrussańczykiem, gdyby nie poczuł się pan urażony słowami tego sześcionogiego niewiernego Tomasza. Jestem jednak pewien, że przy odrobinie cierpliwości uda się panu…


— Wiem, co ona czuje, przyjacielu Fletcher — przerwał mu Prilicla. — Wiem dość dobrze, aby nie próbować teraz na nią wpływać. To uparta istota, która ma się za jedną z wielu naszych ofiar i jest absolutnie pewna, że niebawem zabijemy ją i zjemy. Nie uwierzy nam, ale może inne domniemane ofiary zdołają wybić jej to z głowy.

— Byle szybko — powiedział Fletcher, wracając poniekąd do normalnych kolorów. — Jeśli oblężenie potrwa ponad trzydzieści sześć godzin, tarcza wysiądzie. Wtedy będziemy musieli wystartować na silnikach pomocniczych i na pewno upieczemy na chrupko co najmniej kilkaset tych pająków. Federacja nie pochwali naszych działań, podobnie jak nigdy nie nalegałaby na nawiązywanie kontaktu z tą rasą. Poza wszystkim ta historia może też zaważyć na naszych karierach.

— Zgadza się, przyjacielu Fletcher — przyznał mu rację Prilicla, nawet z tak daleka czując udrękę kapitana. — Jest jednak pewien precedens. Wprawdzie to całkiem inna skala wydarzeń, ale pamiętam, jak kiedyś szpital został uwikłany w wojnę Federacji z Etlą. Z powodu wielkiego zatłoczenia ofiary obu stron przebywały na tych samych oddziałach. Tutaj mamy do czynienia z czymś podobnym.

— Naprawdę? — Głowę kapitana wypełniały najczarniejsze myśli. — Nie było mnie tam i to nie była wojna, tylko akcja policyjna na wielką skalę.

Prilicla pamiętał dobrze tamte dni, kiedy to floty sześciu sektorów, w tym aż trzy pancerniki, starły się w ciężkim boju z o wiele silniejszą flotą imperium Etli, której władca nakarmił swój lud całą masą kłamstw na temat Federacji. Nie chciał jednak spierać się z kapitanem, który podobnie jak inni jego koledzy z Korpusu Kontroli był lekko przewrażliwiony na punkcie tamtego konfliktu, gdyż jego organizacja pokonała wtedy największą zapewne potęgę militarną, jaka kiedykolwiek pojawiła się w galaktyce.

Był tam i widział wszystko na własne oczy, i nikt by go nie przekonał, że to nie była wojna.

Загрузка...