ROZDZIAŁ SIÓDMY

Istota wydawała się odziana w tak dokładnie dopasowany skafander, że można było sądzić, iż ma identyczny kształt jak jej odzienie ochronne. Przypominała spłaszczone jajo z sześcioma wyrostkami rozmieszczonymi w regularnych odstępach na obwodzie. Każdy z nich kończył się giętkimi manipulatorami chronionymi przez rękawice, które przylegały niczym warstwa metalizowanej farby. Zakończenia manipulatorów miały różny kształt i przypominały wyspecjalizowane w jakichś funkcjach narzędzia. Zaokrąglony występ w przedniej — zapewne przedniej — części ciała kojarzył się z głową, okrywała go jednak maska z zakończeniami sensorów, nie zaś przejrzysty wizjer, przez co nie dawało się dojrzeć twarzy.

Na górnej — a może dolnej? — części ciała widać było rozległy obszar poddany wcześniej działaniu wysokiej temperatury. Trudno było powiedzieć coś więcej o tej istocie, nie wyjmując jej ze skafandra.

— Co to jest, doktorze? — spytał Danalta. — Czy to żyje?

— Trudno powiedzieć — odparł Prilicla, wskazując na czwarte nosze. — Proszę jak najszybciej odtransportować Ziemianina na brzeg. Tam pomoże pan Naydrad i Murchison, aż sam do was dołączę albo poproszę o przysłanie noszy. Potrzebuję teraz pełnego wyciszenia emocjonalnego, aby sprawdzić, z czym albo kim mamy do czynienia.

Emanacja Danalty i jego pacjenta malała w miarę oddalania się ich od wraku. Z brzegu dobiegało słabe echo emocji reszty zespołu medycznego i pozostałych rozbitków.

Daleki od fałszywej skromności Prilicla wiedział, że jego zmysły należą do najczulszych wśród wszystkich przedstawicieli jego rasy i mało kto mógł się z nim równać w interpretacji tego, co dawało się nimi odebrać. Przez kilka długich chwil wsłuchiwał się w poszukiwaniu nowego źródła emocji.

Niczego nie znalazł.

Poczuł tak silne rozczarowanie, że zadrżał od własnej frustracji. Wiedział, że może wychwycić emocje przedstawiciela każdej znanej Federacji rasy i że umie rozpoznać nawet proste odczucia bezrozumnych owadów. A tu coś takiego! Czyżby napotkał właśnie jedną z istot, wobec których jego zdolności były niewystarczające? Przez chwilę zwątpił w siebie.

Cóż, zawsze musi się zdarzyć ten pierwszy raz, pomyślał rozczarowany i sięgnął po skaner. Nastawił go na funkcję przenikania metalowych powłok i zbliżył się na kilka cali do wybrzuszenia, które zgodnie z obserwowanymi w przyrodzie prawidłowościami powinno kryć centralny ośrodek nerwowy stworzenia. Powoli przesunął skanerem nad maską w poszukiwaniu skrytych głębiej tkanek. Z niedowierzaniem stwierdził, że w skafandrze brak było śladów materiału organicznego.

— Przyjaciółko Murchison — odezwał się, gdy udało mu się w końcu opanować zdumienie. — Mam tu rozbitka, który wymaga dokładnego zbadania. Czy jestem wam potrzebny?

— Owszem, chociaż niekoniecznie już teraz — odparła patolog i zamilkła na chwilę, aby opanować przypływ niepokoju. — U trzech zbadanych w niektórych miejscach spalone fragmenty odzieży przylgnęły do skóry na tyle, że trzeba będzie usunąć je operacyjnie.

Konieczne będzie też wycięcie obszarów ogarniętych martwicą i wszczepienie tam sztucznej skóry. To powinno wystarczyć do czasu pełniejszej interwencji w szpitalu. Obecnie rozbitkowie otrzymują nawadniające kroplówki z substancjami odżywczymi. Ich stan jest krytyczny, ale stabilny. Poza jednym. Możemy go stracić. Organy wewnętrzne Ziemian źle znoszą wysoką temperaturę. Ale czy dobrze zrozumiałam, że znalazłeś jeszcze kogoś? To ktoś nowy na naszym podwórku?

— Właściwie nie jestem pewien, czy to nowy pacjent, czy może raczej okaz do badania post mortem — odparł Prilicla po chwili wahania. — Z całą pewnością nie widziałem jeszcze podobnej istoty ani na żywo, ani w opracowaniach.

— Ciekawa sprawa — mruknęła Murchison coraz bardziej ciekawa. — Kiedy będziemy mogli go zobaczyć? Mam wysłać Naydrad z noszami?

— Nie — zarządził Prilicla, wyczuwając po drugiej stronie narastającą falę zdumienia.

Normalnie nigdy nie odezwałby się tak obcesowo do podwładnego. — Panujecie nad sytuacją.

Róbcie więc dalej swoje — dodał łagodniejszym tonem. — I nie podejmujcie żadnych innych działań dopóty, dopóki o to nie poproszę.

— Tak jest — odparła Murchison skrajnie zaskoczona.

Podobnie zareagowali Naydrad i Danalta, a nawet prowadzący nasłuch oficerowie z Rhabwara. Ale Prilicla musiał najpierw znaleźć kilka odpowiedzi. Uspokoiwszy więc drżące kończyny, wrócił do badania.

Ponieważ był jedynym empatą w najbliższej okolicy, nikt nie mógł wyczuć jego obaw. Zespół medyczny skupił się na pacjentach, załoga pokładowa zaś nie miała akurat nic pilnego do roboty, mogła więc śledzić jego poczynania. W końcu zauważą jego stan i przyjaciel Fletcher zrozumie, co to może oznaczać. Być może nawet już coś pojął.


Wszyscy przecież widzieli, z jaką determinacją załoga Terragara starała się uniknąć kontaktu z ratownikami. To musiało mieć jakiś związek z odnalezioną właśnie istotą i dlatego Prilicli tak bardzo zależało, aby dokładnie ją zbadać. Nie zdziwił się, gdy po dłuższej chwili usłyszał głos kapitana.

— Doktorze — powiedział Fletcher. — Być może wtrącam się w nie swoje sprawy, zrozumiem zatem, jeśli każe mi się pan zamknąć, ale zastanawia mnie pańskie postępowanie.

Od półgodziny obserwuję przebieg badania tej istoty. Na początku podchodził pan do niej ostrożnie, nie dotykając pod żadnym pozorem, teraz zaś utrzymuje pan z nią ciągły kontakt. O ile pierwszą metodę rozumiem, o tyle drugiej — nie. Czy coś się zmieniło? Czy uważa pan, że ta istota nie niesie ze sobą żadnego zagrożenia? Jeśli tak, dlaczego pański język ciała zdaje się temu przeczyć? I dlaczego bada pan dokładnie każdy cal ciała, włącznie z kończynami i chwytnymi wyrostkami? Jestem laikiem w tych sprawach, ale wydaje mi się, że obrażenia dłoni rzadko zagrażają życiu.

Prilicla nie odpowiedział od razu. Najpierw musiał zebrać w myśli dostępne informacje i tak je uporządkować, aby nadawały się do przedstawienia w półoficjalnym nagrywanym meldunku.

— Przystępując do badania, założyłem, że mam przed sobą istotę w skafandrze wypełnionym mieszanką oddechową typową dla ciepłokrwistych tlenodysznych. Wstępnie zaklasyfikowałem tę rasę jako CHLI. Ale zarówno powierzchniowe, jak i głębokie badanie skanerem nie ujawniło obecności żywych tkanek, tylko produkty zaawansowanej technologii, której funkcji nie potrafię ocenić. Wcześniejsze oględziny pozwoliły na wysnucie przypuszczenia, że uszkodzenia skafandra obejmujące okolice głowy i przednią parę kończyn, której manipulatory dosłownie się stopiły, zostały spowodowane urazem cieplnym, doszło do nich jednak wcześniej, a nie podczas upadku Terragara z orbity. Te zdarzenia nie zostawiły żadnych śladów. Sądzę, przyjacielu Fletcher, że sam będziesz chciał zbadać to znalezisko w dogodnym dla ciebie czasie. Podsumowując, w klinicznym znaczeniu to nie jest obiekt żywy.

Nie sądzę też, aby kiedykolwiek przejawiał jakieś funkcje życiowe.

Zajęty pacjentami zespół medyczny nie miał czasu zdumiewać się zanadto. Co innego kapitan.

— Chwilę, doktorze. Czy dobrze pana zrozumiałem? Czy chce pan powiedzieć, że to jest robot? Zaawansowany technologicznie robot nieznanego nam typu i być może ofiara działań wojennych jednocześnie?

— Sądzę, że za mało wiemy, aby wysnuwać jakieś wnioski, przyjacielu Fletcher. Ale biorąc pod uwagę, jak złożony wydaje się ten mechanizm, nie wykluczałbym ewentualności, że oto zetknęliśmy się z przejawem nieorganicznej inteligencji. Doradzałbym więc zachowanie szczególnych środków ostrożności podczas dalszych badań, gdyż ta właśnie istota albo inne jej podobne były najpewniej powodem, dla którego załoga Terragara starała się uniknąć kontaktu z nami. Więcej dowiemy się na ten temat od samych rozbitków.

Przyjaciółko Murchison — dodał po chwili. — Będę u was za pięć minut.

— Im szybciej, tym lepiej — powiedziała Naydrad, a Prilicla wyczuł, że mimo niedawnych uspokajających słów Murchison Kelgianka wyraziła opinię całego zespołu.

Szpital polowy był modułową konstrukcją przewidzianą do wykorzystywania w razie wypadków na stacjach kosmicznych albo podczas planetarnych katastrof czy kataklizmów.

Składał się z kontenerowej sali operacyjnej, do której w zależności od potrzeb można było dodawać kolejne moduły z izolatkami dla chorych, pomieszczeniami dla personelu i wyspecjalizowanym sprzętem. Częściowo już działał. Wiązki z Rhabwara ustawiały kolejne jego elementy, a uniwersalne roboty podłączały niezbędne instalacje.

Prilicla wiedział, że zaraz napotka kolejne problemy kliniczne, spróbował więc uspokoić się i oczyścić umysł z niedawnych rozterek. Podświadomość podsunęła mu wizje z dzieciństwa spędzonego na rodzinnej planecie. W tamtym czasie zwykł stawiać na piasku kolorowe budowle, które wyobraźnia zaludniała zaraz najróżniejszymi stworzeniami — legendarnymi bohaterami o wielkiej mocy czynienia dobra, ale czasem i zła, którzy rzadko ginęli, gdyż nawet dorosły Cinrusskańczyk niechętnie myślał o śmierci. Złocista plaża przypominała do złudzenia tamten brzeg morza, a odległy pas zieleni był zbyt słabo widoczny, aby zdradzać swoje obce pochodzenie. Ale na tym podobieństwa tego miejsca do rodzinnej planety się kończyły.

Zamiast stromych fal Cinrussa ocean toczył łagodne wały wody, załamujące się pieniście jedynie przy samym brzegu, a istoty krzątające się w kolorowych pudełkach były bardziej fantastyczne niż wszystko, co zdołała podpowiedzieć mu kiedyś dziecięca wyobraźnia. Poza tym tutaj otwarcie mówiło się o śmierci, chociaż w większości przypadków udawało się odprawić ją z kwitkiem.

Nie dzisiaj jednak.

Prilicla poczuł płynący od Murchison i pozostałych głęboki żal i poczucie winy typowe w sytuacji, gdy uzdrawiacz mimo wysiłków traci pacjenta.

Загрузка...