Nawet w ciemności ogarniającej jej świat, Jennifer tworzyła w myślach obraz otoczenia. Towarzyszyły temu pierwsze przebłyski zrozumienia, co się z nią dzieje. Wiedziała, że jest w piwnicy i że z jakiegoś powodu zachowano ją przy życiu. Wiedziała też, że nic w ciągu szesnastu lat jej życia nie przygotowało jej na to, co ją spotkało.
Potem miała nadzieję, że się jednak myli, choć nie była pewna, co do czego chce się mylić.
Splotła palce na brzuchu jak do modlitwy. Później wolno rozłączyła dłonie i zacisnęła je w pięści.
Kiedy skupiała się na tym, co rzeczywiste – łóżko, łańcuch, obroża na szyi, sedes turystyczny – potrafiła nakreślić w myślach zniekształcony obraz swojego otoczenia. Gdy tylko jednak popuszczała wodze wyobraźni i zastanawiała się, co z nią będzie, ogarniał ją strach. Czuła, że jeszcze moment, a zaleje się łzami, a nawet zemdleje z przerażenia. Miotała się między racjonalnością i cierpieniem.
Żyję. Wciąż żyję, powtarzała sobie w duchu.
W chwilach opanowania usiłowała wyostrzyć słuch i węch. Zdawała sobie sprawę, że możliwości dotyku są ograniczone, ale i on w końcu może coś jej powie.
Siedziała na brzegu łóżka. Pod palcami nóg czuła zimny cement podłogi. Z głodu burczało jej w brzuchu, ale nie wiedziała, czy dałaby radę cokolwiek zjeść. Znów strasznie chciało jej się pić, ale czy ośmieliłaby się wziąć kolejny łyk wody – nawet gdyby ją poczęstowano?
Ciszę w pokoju mącił tylko jej oddech.
Tak naprawdę są dwa pokoje, pomyślała. Ten czarny pod maską i ten, w którym ją trzymają. Musi się jak najwięcej dowiedzieć o jednym i drugim. Jeśli tego nie zrobi – jeśli będzie tylko biernie czekała, nie pozostanie jej nic oprócz rozpaczy.
…I oczekiwania na koniec? jakikolwiek będzie.
W każdej sekundzie walczyła z panicznym strachem.
Powiedziała sobie, że nie ma sensu wracać do tego, co się stało, a jeśli nawet, to tylko po to, by spróbować sporządzić w myślach portret dwojga ludzi, którzy ją zabrali. Kiedy jednak przywołała obraz samej siebie, jak idzie we wczesnym wiosennym zmroku chodnikiem przez swoją dzielnicę, zapadła się w ciemność głębszą od tej wewnątrz kaptura. Oderwano ją od wszystkiego, co znała, i nawet krótkie wspomnienie rodzinnych stron omal nie zatrzymało bicia jej serca. Kręciło jej się w głowie, ale powtarzała sobie z naciskiem, że musi się skupić. Nauczyciele ze szkoły, której tak bardzo nienawidziła, zawsze mówili z pretensją: „Jennifer, musisz się skoncentrować na temacie lekcji. Byłabyś dobrą uczennicą, gdybyś tylko…”
No dobrze, pomyślała, jakby w odpowiedzi na ich wyrzuty. Teraz się skoncentruję.
Usiadła więc nieruchomo i spróbowała. Oczy mężczyzny. Nisko opuszczona czapka kobiety. Wysocy czy niscy? Jak ubrani? Odetchnęła głęboko i oto znów czuła zapach tego faceta i leżała przygnieciona do podłogi furgonetki. Nie mogła oddychać, miażdżona siłą porywacza. Nie zdołała się powstrzymać; zaczęła gwałtownie przeciągać rękami po całym ciele, jakby usiłowała zetrzeć z siebie wrażenie, że mężczyzna ją w jakiś sposób naznaczył. Drapała się po ramionach, jak gdyby spowijał je trujący bluszcz. Kiedy jednak poczuła pod palcami obrzęk i po skórze pociekła krew, zmusiła się, żeby przestać. To wymagało więcej siły, niż sądziła, że ma.
No dobrze. Kobieta… Jej matowy głos przerażał. Weszła do piwnicznego pokoju i mówiła o zasadach, ale nie o tym, jak ich przestrzegać. Jennifer usiłowała przywołać w pamięci każde jej słowo, wszystkie jednak ginęły we mgle narkotyku, którym ją uśpiono.
Tak, to wydarzyło się naprawdę. Kobieta stała nad nią, dała jej pić, kazała przestrzegać zasad. To była rzeczywistość, nie sen, nie koszmar. Jennifer nie obudzi się nagle w swoim łóżku w środku nocy, nie usłyszy przez cienkie ściany, jak matka i Scott ukradkiem uprawiają seks. Pamiętała, jak strasznie to ją wkurzało – a jednocześnie tęskniła za tym. Czuła się jak uwięziona w półśnie, spierała się sama ze sobą i po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że może już nie żyje.
Lekko wychyliła się do przodu. Ja nie żyję, powiedziała sobie. Tak to właśnie musi wyglądać. Nie ma nieba. Nie ma aniołów, trąb ani bram raju wznoszących się nad kłębami obłoków.
Jest tylko to.
Gwałtownie wstrzymała oddech. Nie. Nie. Czuła ból tam, gdzie się podrapała. A więc żyje. Ale w jakim stopniu, tego nie potrafiła określić, a na pytanie, jak długo jeszcze, odpowiedź była niemożliwa.
Zmieniła pozycję i próbowała sobie przypomnieć, co mówiła kobieta. Liczyła, że to da jej jakąś wskazówkę. Jednak każda fraza, każdy ton, każda komenda wydawały się odległe i słabe, i Jennifer mimo woli wyciągnęła ręce, jakby zamierzała wychwycić te słowa z powietrza.
„Jeśli chcesz przeżyć, wykonuj polecenia”.
Tak właśnie powiedziała kobieta. Godząc się na wszystko, co ją spotka, Jennifer mogła przeżyć.
Ale jakie polecenia?
Nie pamiętała, co właściwie ma robić. Wstrzymała oddech i nagle wezbrał w niej szloch – wyrwał się z ust i rozbił w pył całe jej opanowanie.
Przeszedł ją mocny dreszcz przerażenia.
Walczyła z samą sobą; jakiś fragment jej duszy chciał zapaść się w otchłań rozpaczy i zwyczajnie skapitulować przed zgrozą sytuacji, ona jednak usilnie odpierała to pragnienie. Nie wiedziała, jaki jest cel tego boju, ale tłumaczyła sobie, że dopóki walczy, dopóty żyje, a to zapewne dobrze.
Ale z czym właściwie ma walczyć i jak, to było dla niej zagadką.
Jestem Numerem 4. Robią to nie pierwszy raz.
Żałowała, że nie wie więcej o więzieniach i o tym, jak ludzie w nich funkcjonują. Słyszała i czytała, że niektórzy przeżyli w niewoli wiele miesięcy, nawet lat, zanim uciekli. Ludzie gubili się w dżunglach, na szczytach górskich, na morzu. Człowiek może przetrwać, przekonywała samą siebie. To prawda. To możliwe. Ta myśl pozwoliła jej poskromić niemal nieodpartą pokusę, by zwinąć się w kłębek na łóżku i czekać, aż znowu spotka ją coś strasznego.
Potem powiedziała sobie: byłaś w więzieniu i dlatego uciekałaś. Wtedy ci się udało. Czyli… wiesz więcej, niż ci się wydaje.
Zmieniła pozycję na brzegu łóżka.
Sedes. Gdyby chcieli mnie zabić od razu, nie wstawiliby sedesu.
Uśmiechnęła się. Cenne spostrzeżenie.
Nakazała sobie wszystko zmierzyć – wtedy każda rzecz, której dotknie, każdy dźwięk i zapach staną się bardziej rzeczywiste. Sedes – on był rzeczywisty. Stał sześć kroków od łóżka. Kiedy na nim siadała, łańcuch zaciskał się wokół jej szyi – czyli to jedna granica. Na razie nie sprawdzała, co jest w przeciwnym kierunku, ale musi to zrobić. Domyślała się, że łóżko stoi pośrodku pokoju. Jak kątomierz kreślarski, mogła się poruszać tylko w obrębie półkola.
Nasłuchiwała jakiegokolwiek dźwięku. Uniosła głowę jak zwierzę w lesie, które wychwyciło zapach albo hałas nakazujący głębokim instynktom być w pogotowiu. Wstrzymała oddech, by słyszeć wyraźnie.
Nic.
– Halo? – zawołała. Jej głos, choć stłumiony przez kaptur, niósł się dość daleko, żeby ktokolwiek, kto tu wejdzie, go usłyszał. – Jest tu ktoś?
Nic.
Wypuściła płytki oddech i wstała.
Jak przedtem, trzymała ręce wyciągnięte przed siebie. Tym razem jednak pamiętała, by liczyć kroki i pilnować, żeby były równe. Czterdzieści centymetrów, przypomniała sobie, by precyzyjniej wymierzyć odległość.
Przycisnęła dłonie do ściany i ruszyła w stronę sedesu. Jeden. Dwa. Trzy… sześć kroków, zanim dotknęła go kolanem. Schyliła się i przesunęła palcami po jego powierzchni. Zgodnie z jej oczekiwaniami, łańcuch zaczął się zaciskać. No dobrze, a teraz w bok.
Natychmiast chwyciło ją przerażenie. Dotyk ściany pod dłońmi dawał pewne poczucie bezpieczeństwa, pomagał zachować równowagę. Bez tego Jennifer czuła się jak w otchłani, ślepa, trzymająca się tylko na opasującym gardło łańcuchu. Zaczerpnęła tchu i zmusiła się, by odejść od swojej podpory i teraz już dobrze poznanego sedesu.
Nie próbowała przypisać żadnej wartości temu, co robi. Wiedziała tylko, że to z jakiegoś powodu ważne. Że to coś, co powinno się zrobić. A to, że skupiała się na odległościach, zapewniało jej poczucie, iż stara się sobie pomóc. Potem pewnie musi zrobić więcej. To jednak przynajmniej jakiś początek.
Piętro wyżej Michael i Linda leżeli nago na łóżku, wciąż spoceni po seksie, z ciałami rozpalonymi podnieceniem. Na narzucie przed nimi stał laptop i oboje z przejęciem wpatrywali się w ekran.
W ich pokoju było jedno podwójne łóżko zasłane poplamioną i wymiętą w miłosnym szale pościelą. Na podłodze walały się dwie solidne walizki i płócienne worki marynarskie z ubraniami. Pokój oświetlała nieosłonięta żarówka. Ogólnie pusto jak w klasztornej celi, pomijając jeden drewniany stół w kącie. Na blacie kolekcja broni – dwa magnum 357 i trzy pistolety półautomatyczne kaliber 9. Obok nich strzelba kaliber 12 i znajomy kształt AK-47. Wokół rozrzucone pudełka nabojów i zapasowe magazynki. Dość broni dla sześciu osób.
Komputer, najnowszy model Apple, był bezprzewodowo połączony z głównym studiem w przyległym pomieszczeniu.
– Puść sygnał ostrzegawczy – nakazała Linda. Nachyliła się bliżej ekranu, wbiła wzrok w obraz. Obserwowała, jak Jennifer niepewnie odsuwa się od ściany obok sedesu. – To naprawdę super – dodała z podziwem.
Teraz Michael nie patrzył na Jennifer. Podziwiał wypięte w łuk plecy Lindy. Przesunął palcem w górę jej kręgosłupa i wzdłuż ramion, odgarnął włosy, pocałował ją w kark.
– Nie zapomnij o klientach – mruknęła prawie jak kot.
– Kilka sekund mogą poczekać – odparł i powiódł językiem w stronę jej ucha.
Zachichotała i się uchyliła. Usiadła po turecku na łóżku. Wzięła komputer i teatralnie postawiła go sobie między nogami, zasłaniając łono. Lekko schyliła się nad laptopem, jej nagie piersi zwisły nad ekranem.
– No dobrze… – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Może jeśli tak zrobię… bardziej się skupisz na pracy…
Michael skinął głową i się zaśmiał.
– A żebyś wiedziała…
Wcisnął sekwencję klawiszy – wysłał elektroniczny sygnał do wszystkich abonentów cobedziepotem.com. Ten sygnał – to mogła być dowolna piosenka albo dźwięk z udostępnionej listy – informował, że Numer 4 się obudziła. Wielu korzystało z dodatkowej usługi: powiadomienia przesłanego pod numer prywatnej komórki.
– Proszę. Już każdy wie. To co, zasłużyłem na nagrodę?
– Zaraz – odparła Linda. – Najpierw musimy zobaczyć, co zrobi.
Michael wykrzywił twarz, jakby miał się rozpłakać, i Linda znów się roześmiała.
– To nie potrwa długo – zapewniła.
Odwrócił się w stronę ekranu i przez chwilę obserwował Jennifer.
– Myślisz, że to znajdzie? – Nie wyjaśnił, o co chodziło, tylko wskazał na ekran laptopa.
– Położyłam to w takim miejscu, że może dosięgnąć, jeśli dojdzie do samego końca.
– To trochę zależy od tego, jak dobry z niej poszukiwacz – stwierdził Michael.
Linda skinęła głową.
– Nie znoszę, kiedy siedzą i nic nie robią – powiedziała. – Numer 3 ciągle mnie wkurzała…
Michael milczał. Dobrze pamiętał, jak bardzo Lindę drażniły niektóre zachowania Numeru 3, co doprowadziło do zaskakujących zmian formuły programu.
– Powinienem zrobić odjazd kamerą, żeby wszyscy mogli zobaczyć, że to tam jest.
Linda przytaknęła.
– Tylko powoli… bo nie zrozumieją. Położyłam to tak, że trzeba się dobrze przyjrzeć, żeby załapać, co to. Ale kiedy się zorientują, o co chodzi… – Nie musiała kończyć.
Michael przeciągnął się i westchnął.
– Lepiej pójdę do drugiego pokoju. Pokombinuję z kątami kamery.
Linda odłożyła laptop. Teraz to ona wyciągnęła rękę i przejechała paznokciami po piersi Michaela. Wychyliła się do przodu i pocałowała go w udo.
– Najpierw praca, potem zabawa.
– Jesteś nienasycona – odparł. – To mi się podoba.
Podniosła ręce nad głowę i prowokacyjnie wygięła się do tyłu. Nachylił się i ją pocałował.
– Kuszące – mruknął.
– Ale najpierw praca – przypomniała. Powoli złączyła nogi i się zaśmiała.
Zwlekli się z łóżka i poczłapali boso schodami na dół, jak dzieci w bożonarodzeniowy poranek. Salon, w którym Michael urządził główne studio – jak pozostałe pokoje w wynajętym domu
– był skąpo umeblowany. Najwięcej miejsca zajmował długi stół z trzema dużymi monitorami komputerowymi. Kable rozpełzały się na wszystkie strony, wiły się po drewnianej podłodze i znikały w wywierconych otworach. Michael ustawił tu też głośniki i kilka dżojstików, klawiatury i ograniczniki przepięć. Stół montażowy i stół mikserski. Krótko mówiąc, zgromadził cały nowoczesny sprzęt niezbędny do nadawania przez Internet. Zaraz za oknem tkwiła czasza przenośnej anteny. Ogólnie atmosfera jak w centrum dowodzenia albo na planie filmowym; dużo drogiego specjalistycznego sprzętu, wszystko sterowane z dwóch czarnych foteli Aeron przed głównym komputerem.
W pomieszczeniu było chłodno, więc Linda poszła do sieni po podbite sztucznym futrem parki, żeby mieli czym okryć nagość. Jedną włożyła na siebie, drugą zarzuciła pochylonemu nad monitorem Michaelowi na ramiona. Wyjrzała w ciemność za oknem. Nie widziała nic prócz czarnej pustki; między innymi dlatego wynajęli ten dom.
– Myślisz, że Numer 4 w ogóle wie, która godzina? – zagadnęła.
– Gdzie tam. – Po chwili namysłu dodał: – Pamiętaj, żeby jej nie pomagać. No wiesz, nie podawać rano śniadania, a wieczorem czegoś, co skojarzy z kolacją. Mieszaj kolejność posiłków… na przykład daj jej trzy razy z rzędu płatki, a potem hamburgery. Tak będzie zdezorientowana.
– Wiem, głuptasie.
Michael się uśmiechnął. Lubił rozmawiać z nią o sposobach manipulowania Numerem 4. To sprawiało mu największą frajdę. Linda też się tym podniecała i dzięki temu ich seks stawał się bardziej nieokiełznany, namiętny. Kiedy ten żar przygasał, to był znak, że pora kończyć.
Wziął dżojstik oznakowany kawałkiem białej taśmy z napisem „Kamera 3” i lekko nim poruszył. Ujęcie na jednym z monitorów zmieniło się – ukazywało przedmiot leżący obok łóżka, po drugiej stronie od sedesu. Michael pchnął dżojstik do przodu, żeby zrobić zbliżenie.
Linda siedziała obok, jej paznokcie szybko stukały w klawiaturę.
Na głównym monitorze – na nim widzieli to, co abonenci – pojawił się tekst pisany przez Lindę. Czerwone litery nałożyły się na obraz Jennifer, która chodziła po omacku, z wyciągniętymi rękami.
„Jest coś, co Numer 4 ma znaleźć…”
„Co to takiego?”
Kamera 3 na chwilę skierowała się na mały, bezkształtny przedmiot na cementowej podłodze. Leżał na skraju zasięgu łańcucha. Jennifer dzieliło od niego jeszcze półtora metra; żeby na to natrafić, musiała szukać na granicy dostępnego dla niej obszaru. Linda pisała dalej.
„Czy Numer 4 to znajdzie?”
Michael się zaśmiał.
– Nie przerywaj – szepnął.
„Czy to pomoże Numerowi 4?”
Linda zapamiętale uderzała w klawisze.
„A może zaszkodzi?”
– Teraz daj im wybór – podsunął Michael.
Kliknęła parę razy i na ekranie pojawiło się okienko.
„Znajdzie”. A obok kwadracik, aby zaznaczyć tę odpowiedź.
„Nie znajdzie”. I następny kwadracik. Potem jeszcze dwie opcje: „Pomoże” „Zaszkodzi”
Linda zerknęła w bok. Elektroniczny licznik na drugim monitorze pokazywał wyniki sondy.
– Wygląda na to, że co do pierwszego nie mają wątpliwości – oznajmiła, kiedy liczby w poszczególnych rubrykach rosły. – Ale są podzieleni, czy to jej pomoże, czy zaszkodzi. – Znów się uśmiechnęła. – Wiedziałam, że to dobry pomysł – stwierdziła. – Wszyscy się logują i fascynuje ich to jak diabli.
Michael koncentrował się na kamerach.
Patrzyli na centralny monitor. Jennifer powoli szła w stronę kamery. Ręce miała wyciągnięte do przodu, wyprostowane palce nie dotykały niczego oprócz powietrza. Jej postać powiększała się na ekranie. Dłonie dziewczyny wydawały się oddalone o centymetry, kiedy wreszcie się zatrzymała. Łańcuch nie dał jej pójść dalej. Czubki palców prawie sięgały głównej kamery.
– Padną z zachwytu… – szepnęła Linda.
Kamera studiowała ciało Jennifer; na chwilę zatrzymała się na jej małych piersiach i zjechała niżej, na krocze. Bielizna wyglądała, jakby była głównie po to, by kusić. Linda wyobrażała sobie, że widzowie z całego świata wyciągają ręce do Numeru 4, jak gdyby dało się jej dotknąć przez monitory. Michael intuicyjnie wiedział, że tak właśnie się dzieje, i wprawnie manewrował obiektywami, tworząc taniec obrazów. Taniec dostojny jak walc.
Jennifer cofnęła się i przesunęła trochę w lewo.
– Ach, ma szansę… – Linda zerknęła na liczniki, które błyskawicznie szły w górę. – Chyba to znajdzie.
Michael pokręcił głową.
– Nie. To leży na podłodze. Jeśli nie trąci tego palcem u nogi… Nie myśli w trzech wymiarach. Musi sprawdzać, co jest na górze i na dole, jeśli chce naprawdę poznać otoczenie.
– Podchodzisz do tego zbyt naukowo – obruszyła się Linda. – Znajdzie, zobaczysz.
– Zakład? Zaśmiała się.
– O co?
Michael na chwilę odwrócił się od monitora. Uśmiechnął się jak każdy kochanek.
– Ty zdecyduj – powiedział.
– Jak wygram, coś wymyślę. – Linda dotknęła jego dłoni na dżojstiku, pogładziła palce. To była swoista obietnica i Michael zadrżał z rozkoszy.
Potem znów przenieśli wzrok na ekran, żeby zobaczyć, czy Numerowi 4 się uda. Czy nie.
Jennifer liczyła w duchu każdy krok. Stąpała ostrożnie. Łóżko było za jej plecami, ale chciała dotrzeć do ściany, żeby przynajmniej poznać granice swojej przestrzeni. Każdy mały krok stawał się kolejną liczbą w jej głowie.
Trzymała ręce wysunięte przed siebie i lekko poruszała nimi na boki, ale dotykała tylko pustki.
Stale czuła ucisk na gardle i wyobrażała sobie, że jest trochę jak pies na uwięzi; nie zamierzała jednak zerwać się z łańcucha.
Doliczyła w myślach do osiemnastu, kiedy trąciła coś palcem u lewej nogi.
Nagle i niespodziewanie. Omal się nie przewróciła.
Przedmiot wydawał się miękki, pokryty futrem i żywy. Zatoczyła się do tyłu. Głowę wypełniły jej obrazy. Szczur!
Pragnęła uciec, ale nie mogła. Chciała wskoczyć z powrotem na łóżko, przekonana, że to zapewniłoby jej bezpieczeństwo. Ogarnął ją paniczny strach. Wyrzuciła ręce w bok, natrafiła na pustkę. Uprzytomniła sobie, że krzyknęła raz, może dwa razy, i że jej usta pod kapturem są szeroko otwarte.
Zapomniała o odliczaniu. Liczby wyleciały jej z głowy. Zrobiła krok i zupełnie straciła orientację. Nie wiedziała już, gdzie ściana, a gdzie łóżko. Ciemność pod kapturem wydawała się mroczniejsza, bardziej przytłaczająca, i Jennifer krzyknęła: „Idź sobie!”, najgłośniej, jak mogła.
Zdawało się, że jej głos rozbrzmiewa echem w pokoju, zaraz jednak zastąpił go łomot adrenaliny w uszach, donośny jak ryk wezbranej rzeki. Serce tłukło się w jej piersi, czuła, że cała drży. Dotknęła łańcucha – pomyślała, że powinna użyć go jak liny ratowniczej i wzdłuż niego, ręka za ręką, wrócić na łóżko, a tam jak najszybciej podnieść nogi z podłogi, żeby to coś, co tu z nią było, nie mogło się do niej dobrać.
Zaczęła to robić, ale znieruchomiała. Wytężyła słuch.
Nie wychwytywała odgłosu uciekających małych nóg.
Zaczerpnęła tchu. Kiedyś w ścianach jej domu żyła cała rodzina myszy. Matka i Scott sumiennie porozkładali wszędzie pułapki i trutkę, żeby się ich pozbyć. W tej chwili jednak Jennifer pamiętała przede wszystkim charakterystyczne skrobanie małych pazurów, które w środku nocy rozlegało się w murach.
Tu podobnego dźwięku nie było.
Druga myśl: to coś nie żyje, jest martwe.
Zamarła w bezruchu, znów nastawiła uszu.
Słyszała jednak tylko własny ciężki oddech.
Co to było?
Już nie myślała, że szczur, choć przecież siedziała uwięziona w piwnicy.
Przypomniała sobie uczucie, kiedy trąciła przedmiot palcem u nogi, i starała się coś na tej podstawie wywnioskować. Zobaczyć w wyobraźni kształt. Na próżno.
Następny głęboki wdech.
Wycofasz się, powiedziała sobie, to będziesz tkwiła na łóżku przerażona, bo się nie dowiesz, co się tam czai.
I tak źle, i tak niedobrze. Miała wybór: albo trwać w niepewności, albo dotknąć tego martwego czegoś i spróbować ustalić co to.
Drgnęła. Trzęsły jej się ręce. Po plecach przebiegały ciarki, było jej gorąco i zimno zarazem, pociła się, a mimo to marzła. Wróć tam. Przekonaj się.
W ustach jej zaschło jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe. Od wyboru, wobec którego ją postawiono, kręciło jej się w głowie.
Nie jestem odważna. Jestem tylko dzieckiem, mówiła sobie.
Pomyślała jednak, że pod kapturem nie może już być dzieckiem.
– Dawaj, Jennifer – szepnęła do siebie. Totalny koszmar. Ale jeśli się nie przekona, co potrąciła, koszmar stanie się jeszcze gorszy.
Zrobiła jeden krok. Drugi. Nie wiedziała, jak daleko przedtem odskoczyła do tyłu. Teraz, zamiast mierzyć odległość, wystawiała lewą nogę naprzód i poruszała nią na boki jak baletnica albo pływaczka, która sprawdza temperaturę wody.
Bała się, co znajdzie, bała się, że to zniknęło. Zdecydowanie wolała, żeby to było coś martwego, a nie żywe stworzenie.
Nie potrafiła określić, po jakim czasie wreszcie wymacała tę rzecz. Może minęło kilka sekund. Może cała godzina. Nie wiedziała, jak szybko szła.
Kiedy jej palec u nogi dotknął przedmiotu, zwalczyła pokusę, żeby to odkopnąć.
Zebrała siły i zmusiła się, by klęknąć. Cement drapał jej kolana.
Wyciągnęła dłonie w stronę przedmiotu.
Pokryty futrem. Solidny. Nieożywiony.
Cofnęła dłonie. Cokolwiek to było, nie stanowiło bezpośredniego zagrożenia. Kusiło ją, żeby po prostu zostawić to na miejscu. Wtedy jednak odezwało się w niej coś innego, coś zaskakującego, i tym razem pozwoliła, żeby jej palce dłużej zatrzymały się na tym znalezisku.
To coś znajomego.
Objęła kształt dłońmi i przyciągnęła do siebie. Poruszył się w jej rękach. Jakby czytała alfabet Braille'a, przesunęła po miękkiej powierzchni palcami. Lekkie rozdarcie. Postrzępiony brzeg.
Już wiem.
Natychmiast rozpoznała co to.
Przycisnęła przedmiot do piersi.
– Pan Futrzak… – jęknęła cicho.
Jej miś.
Nie mogła się powstrzymać. Szlochała spazmatycznie i głaskała wytartą zabawkę – jedyną pamiątkę z dzieciństwa, którą zdecydowała się zabrać ze sobą, kiedy uciekła z domu.