Jennifer siedziała na brzegu łóżka z oczami mocno zaciśniętymi pod opaską i próbowała sobie przypomnieć swój pokój. Z precyzją rysownika zaczęła odtwarzać każdy kąt, każdy kształt i każdy kolor. Zabawki. Obrazy. Książki. Poduszki. Plakaty. Biurko ustawione tak, jak jej najlepiej pasowało; narzuta w czerwone, niebieskie, zielone i fioletowe kwadraty. Na komodzie zdjęcie zrobione jej podczas meczu piłki nożnej, kiedy główkowała piłkę. Niespiesznie poskładała wszystkie elementy w jedną całość;
nie chciała przeoczyć nawet najdrobniejszego szczegółu. Delektowała się każdym wspomnieniem – fabuły i bohaterów książki przeczytanej w dzieciństwie; bożonarodzeniowego poranka, kiedy dostała pierwsze kolczyki. Jakby pomału malowała w wyobraźni obraz swojej przeszłości. To pomagało jej przypomnieć sobie, że Numerem 4 jest dopiero kilka dni, za to Jennifer była przez wiele lat.
To była nieustająca walka.
Opaska, nawet kiedy zdołała spod niej wyjrzeć i ukradkiem rzucić okiem po swoim więzieniu, wydawała się granicą jej świata. Czasem, kiedy budziła się po drzemce, musiała podjąć ogromny wysiłek, żeby przypomnieć sobie cokolwiek ze swojej przeszłości. To, czego dotykała, co czuła, co słyszała – wszystko, co zapamiętała ze swojej celi i co było filmowane – uzmysławiało jej, że jest więźniem chwili. Bała się, że nie było Jennifer wczoraj. Że nie będzie Jennifer jutro. Że jest tylko Jennifer tu i teraz. W głębi ducha wiedziała, że toczy zażarty bój o przetrwanie. Nie miała jednak pojęcia, co próbuje pokonać. Łatwiej być zagubionym marynarzem dryfującym po zimowym morzu. On przynajmniej wie, że musi walczyć z nurtem i falami i że jeśli nie utrzyma się na powierzchni, utonie.
W duchu szlochała. Na zewnątrz zachowywała spokój.
Powiedziała sobie: Mam tylko szesnaście lat. Chodzę do liceum. Wiedziała, że nie zna świata. Nie jeździła do egzotycznych krajów, nie widziała niezwykłych miejsc. Nie była żołnierzem, szpiegiem ani nawet przestępcą – nie miała doświadczeń, do których mogłaby się odwołać, żeby zrozumieć swoje uwięzienie. To powinno ją sparaliżować, ale, o dziwo, tak się nie stało. Co nieco umiem, stwierdziła. Potrafię stawiać opór. Nawet jeśli to kłamstwo, trudno. Była zdeterminowana wykorzystać wszystko, co wie – nawet jeśli tego jest mało – żeby sobie pomóc.
Aby to się powiodło, musiała najpierw przypomnieć sobie całe swoje życie do chwili, kiedy podjechała furgonetka, z której wychylił się mężczyzna. Wszystko, co dobre i co złe. Każdy element jest równie cenny, uznała. Gniew na matkę, pogarda dla mężczyzny, który najpewniej zostanie jej ojczymem – te uczucia tylko zwiększały determinację.
Obok komody stoi czarna metalowa lampa z czerwonym abażurem. Kolorowy kilim przykrywa stary, wytarty, poplamiony dywan. Najgorsza plama jest tam, gdzie wylałam pomidorową – nie powinnam zupy wynosić z kuchni, ale to zrobiłam. Mama nakrzyczała na mnie. Powiedziała, że jestem nieodpowiedzialna. Miała rację. Ale i tak się z nią kłóciłam. Ile było kłótni? Jedna na dzień? Nie. Więcej. Kiedy wrócę do domu, wyściska mnie i opowie, jak strasznie płakała, kiedy zniknęłam, a ja wtedy poczuję się lepiej. Tęsknię za nią. Nie sądziłam, że kiedykolwiek się do tego przyznam. Tęsknię za nią. Ma już trochę siwych włosów, tylko kilka kosmyków. Zapomina je ufarbować. Nie wiem, czy jej powiedzieć. Mogłaby być piękna. Powinna być piękna. Czy ja będę ładna? Może teraz płacze. Może jest z nią Scott. Jego nadal nienawidzę. Tata już by mnie znalazł, ale nie może. Czy Scott w ogóle mnie szuka? Czy ktokolwiek mnie szuka? Tata, ale on już nie żyje. To okropne. Okradziono mnie. Rak. Chciałabym, żeby ten facet i ta baba dostali raka. Pan Futrzak wie. Kładłam się z nim do łóżka. On pamięta, jak wyglądał pokój. Jak się stąd wydostaniemy?
Wiedziała, że kamera śledzi każdy jej ruch. Że mężczyzna i kobieta – nie była pewna, którego z nich bardziej się boi – mogą ją w tej chwili obserwować. Mimo to po cichu – jakby liczyła, że jeśli zachowa ostrożność, nikt niczego nie zauważy – przesunęła czubkami palców po łańcuchu wokół szyi i po obręczy w ścianie.
Jedno ogniwo. Dwa. Obmacała każde z nich. Śliskie w dotyku. Mogła je sobie wyobrazić. Srebrne, błyszczące, pewnie kupione w sklepie zoologicznym. Ogniwa nie na tyle ciężkie i mocne, żeby utrzymać pitbulla czy dobermana. Na nią jednak wystarczały.
Dotknęła obręczy osadzonej w ścianie. Płyta gipsowa, domyśliła się.
Raz, kiedy pokłóciła się z matką – bo za późno wróciła do domu – rzuciła w ścianę przyciskiem do papieru. Uderzył w nią z głuchym hukiem i spadł na podłogę. W ścianie została spora dziura. Matka musiała wezwać fachowca, żeby to naprawił. Płyta gipsowa nie jest mocna. Może udałoby się wyrwać pierścień? Czuła, jak jej usta poruszały się, gdy zadawała sobie to pytanie, ale w pokoju nie rozległ się żaden dźwięk. Ten facet na pewno o tym pomyślał, stwierdziła. Nie rzuciłam tego przycisku jak dziewczyna, przypomniała sobie. Kiedy byłam mała, tata nauczył mnie rzucać piłkę. Kochał bejsbol. Dał mi czapkę Red Sox. Pokazał mi, jak się rzuca. Ręka daleko do tyłu. Zegnij łokieć. Usztywnij ramię. Dociągnij rzut. To jest fastball. Sto trzydzieści na godzinę.
Uśmiechnęła się, ale tylko lekko; powstrzymała się, bo nie chciała, żeby kamera uchwyciła jej uśmiech.
Może mogłabym być małym pitbullem, pomyślała.
Przesunęła palcami po skórzanej obroży na szyi. Pewnie kupiona w tym samym sklepie zoologicznym.
Wyobrażała sobie tę rozmowę. „A jakiego psa chce pani trzymać na łańcuchu?…”
Oczami duszy zobaczyła kobietę przy ladzie. Nie masz pojęcia, jakim mogę być psem, zwróciła się do niej w myślach. I jak potrafię gryźć.
Zaczęła skrobać paznokciem obrożę. Sądząc po dotyku, tania skóra. Wymacała mały zamek, taki jak przy walizce. Na nim trzymała się obroża. Jennifer poskrobała ją trochę mocniej – żeby zostawić ślad. Może dałoby się ją przetrzeć.
Doszła do wniosku, że musi być jakiś sposób, żeby krok po kroku odzyskać wolność. Próbowała rozplanować wszystkie działania po kolei. Najpierw trzeba się uwolnić z łańcucha. Potem wyjść drzwiami – czy były zamknięte? Musiała wydostać się z piwnicy. Gdzie są schody? Na pewno gdzieś blisko. Znajdzie drzwi wyjściowe. I ucieknie. Nieważne, w którym kierunku. Byleby uciec. To najłatwiejsze. Kiedy już rzucę się do ucieczki, nikt mnie nie dogoni. Jestem szybka. Na każdym boisku, w każdej dyscyplinie sportu byłam najszybsza. Trener biegów przełajowych chciał mnie wziąć do szkolnej drużyny, nie zgodziłam się. Ale prześcignęłabym ich wszystkich, i dziewczyny, i większość chłopaków. Muszę tylko dostać szansę.
Odsunęła ręce od łańcucha i obroży i zaczęła głaskać misia.
– Krok po kroku. Damy radę. Obiecuję – szepnęła do Pana Futrzaka.
Jej głos rozbrzmiał w pokoju. Była zaskoczona, że powiedziała to głośno. Przez chwilę miała wrażenie, że to wykrzyczała. Potem, że mówiła tylko szeptem. Jedno i drugie było możliwe. Słowa niosły się echem wokół niej, napełniały uszy, aż nagle do jej świadomości wdarł się inny dźwięk. Ktoś stał przy drzwiach. Drgnęła i odwróciła głowę w tamtą stronę.
Przygryzła wargę. Nie słyszała klucza w zamku. Nie słyszała odciąganej zasuwy. Próbowała sobie przypomnieć, jak było przy innych okazjach, kiedy drzwi się otwierały. Czy słyszała coś innego? Nie, tylko odgłos przekręcanej gałki. Co jej to mówiło?
Nie dostała jednak nawet milisekundy, żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo usłyszała głos mężczyzny.
– Wstań. Rozbieraj się.
Michael i Linda zdawali sobie sprawę, że w Serii numer 4 chodzi nie tylko o seks, ale też o posiadanie i władzę. Element seksu był niezmiernie ważny; uważali, że na nim opiera się sukces całego programu. Michael godzinami studiował kadr po kadrze filmy z serii Hostel - które, jego zdaniem, po obiecującym początku przeradzały się w krwawą jatkę, co ograniczało ich widownię do lubujących się w makabrze nastolatków. Kiedy zaczynała tryskać krew, zanikało napięcie. Linda uważała te filmy za obrzydliwe i zamiast tego przeczytała po kilka razy praktycznie każdą książkę o Patty Hearst i Symbionistycznej Armii Wyzwolenia, która wpadła jej w ręce. Najbardziej fascynowała ją psychologiczna przemiana dziedziczki wielkiej fortuny w rewolucjonistkę Tanię. Choć jej i Michaelowi nie chodziło o to, by Numer 4 tępo wzięła broń do ręki i przyłączyła się do niewydarzonej rewolucji pod hasłami okradania bogatych i rozdawania biednym, Lindę intrygowało to, jak porywacze zmusili Hearst, aby wyrzekła się własnej tożsamości. Izolacja. Stałe poczucie zagrożenia. Maltretowanie fizyczne. Presja seksualna. Wszystko to stopniowo wymazało ślady dawnej Patty Hearst.
Stała się najczystszą ze stronic, na której porywacze mogli napisać, co chcieli. Linda uważała, że niektóre fragmenty, odpowiednio zmodyfikowane, nadają się do wykorzystania w ich programie. Zakładała, że widzowie na całym świecie podzielają jej fascynację. W odróżnieniu od Michaela – on traktował program i ludzi płacących za całodobowy dostęp do Numeru 4 z chłodnym dystansem naukowca – czuła, że łączą ją z nimi podobne pasje.
Oczywiście im bardziej się w to wciągała, tym bardziej robiła się okrutna. Chciała jednocześnie posiąść Numer 4 i zrobić jej coś złego. Czasem, kiedy Michael spał, wstawała z łóżka, owijała kocem nagie ciało i zasiadała przed monitorami. Serce biło jej wtedy mocniej, tak jak anonimowym widzom. To też była swoista intymność. Rozpalała w niej podniecenie, jakiego nie doznawała, kochając się z Michaelem. Oddech miała wtedy płytki, przyspieszony. Ogarniała ją silna pokusa, żeby się dotykać, tym mocniej elektryzująca, że jej się opierała.
Odmawiała sobie tego, żeby potem seks z Michaelem był jeszcze gorętszy. To go zaskakiwało – jej dzikie zapamiętanie – ale trzymał gębę na kłódkę i robił, co do niego należało.
Zegar dziewictwa – to ona wpadła na ten pomysł.
Prosty dodatek. Zegar nałożony na obraz. Widzowie zakładali się o to, kiedy zamaskowani oprawcy pozbawią Numer 4 dziewictwa. Przypominało to trochę zwykłe koleżeńskie zakłady, tyle że ich przedmiotem był nie wynik meczu piłki nożnej czy koszykówki, lecz gwałt.
Nikt nie potrafił stwierdzić, kiedy to nastąpi. Pozwalało to jednak widzom stać się współuczestnikami programu. Kiedy na stronie pojawił się zegar i instrukcja obstawiania zakładów w Internecie, ruch natychmiast się zwiększył.
Ludzie lubią loterie, pomyślała.
Najważniejsze, by stale pobudzać ich wyobraźnię.
Jak w całej Serii numer 4, chodziło o to, żeby mieszać sugestię z dosłownością w odpowiednich proporcjach. Linda skrupulatnie pilnowała, żeby widzowie nie zaznali ani nudy, ani pełnego zaspokojenia. Chciała uczynić ich częścią historii Numeru 4 – żeby byli nie tylko podnieceni, ale i zafascynowani zwrotami akcji, jakby dzieje Numeru 4 tworzyły operę mydlaną, jednocześnie rzeczywistą i nierzeczywistą, rozgrywającą się na ich oczach.
Zegar dziewictwa był tylko drobną zmianą dekoracji. Pojawił się w rogu, po przeciwnej stronie zegara odmierzającego trwanie Serii numer 4, którego czerwone cyfry pokazywały, od ilu godzin Jennifer jest w ich rękach.
– Dobrze – odezwał się Michael szorstkim, głębokim głosem. Numer 4 zawstydzona stała sztywno w nogach łóżka, prawie na baczność. Dłońmi zasłaniała się jak przy myciu.
Wiedział, że to bezwiedny odruch. I że jej wstydliwość zelektryzuje większość widzów. Byli tak przyzwyczajeni do nagości, którą epatowała branża porno, że niechęć Numeru 4 do pokazania tego, co chcieli zobaczyć, podziała na nich podniecająco.
– Ręce do boków, Numerze 4 – polecił zimno.
Zadrżała. Przesunął się trochę w lewo, żeby nie zasłaniać kamery, bliżej dziewczyny. Chciał, żeby poczuła jego obecność, może nawet jego oddech na swoim policzku. Wierzył, że Linda nie zapomni przełączać obrazu między różnymi kamerami. Nie była tak dobrym reżyserem jak on, ale wiedziała, że trzeba zmieniać ujęcia.
Pieść ją kamerą, Michael próbował telepatycznie przekazać to Lindzie i miał wrażenie, że mu się udało. W tych sprawach nadawali na tych samych falach.
– Patrz prosto przed siebie.
Numer 4 wykonała polecenie. Przygryzała wargę. Oby Linda uchwyciła to na zbliżeniu.
– Mamy jeszcze trochę pytań – zaczął.
Dziewczyna nie przytaknęła, ale lekko odwróciła głowę w jego kierunku.
– Powiedz, Numerze 4, jak wyobrażałaś sobie swój pierwszy raz?
Tak jak przewidywał, to pytanie ją zaskoczyło. Delikatnie rozchyliła wargi, jakby słowa wyrywały jej się z gardła, ale nie mogły przejść przez usta. Naciskał dalej.
– Myślałaś, że się zakochasz? Że będzie romantycznie? Na plaży, w księżycową letnią noc? Przy rozpalonym kominku w przytulnym domku, podczas gdy za drzwiami będzie szaleć zima? – Uśmiechnął się. To Linda wymyśliła te obrazy. – A może na ciasnym tylnym siedzeniu samochodu? Albo na imprezie wśród innych nastolatków, kiedy ulegniesz pod wpływem namowy, alkoholu albo jakiegoś narkotyku?
Numer 4 nie odpowiedziała.
– No dalej, Numerze 4. Chętnie posłuchamy, jak to sobie wyobrażałaś.
– Ja nigdy, ja nie… – wymamrotała z wahaniem.
– Ależ tak, Numerze 4 – warknął. Starał się, by jego głos brzmiał jak najgroźniej. – Wszyscy to robią. Wszyscy marzą. Tylko że rzeczywistość nigdy nie pokrywa się z wyobrażeniami. Ale my chcemy wiedzieć, Numerze 4. O czym marzyłaś?
Zesztywniała.
– Myślałam, że się zakocham – odparła powoli.
Uśmiechnął się pod maską.
– Powiedz nam, Numerze 4. Powiedz, co myślisz o miłości.
Jennifer milczała.
To nie ja stoję naga przed światem, tłumaczyła sobie. To Numer 4. Nie znam jej. To ktoś inny. Obcy. Ja nadal jestem sobą.
Potem nakazała sobie: daj mu, czego chce.
Zaczęła kłamać.
– Był w szkole jeden chłopak, na imię miał…
Michael szybko zrobił krok do przodu i złapał ją za podbródek. Mocno, brutalnie.
Jennifer gwałtownie wciągnęła powietrze. Zamarła. Palce coraz silniej ściskały jej szczękę. Była zaskoczona i przerażona, ale nie tyle bólem, co nagłością ruchu mężczyzny. Na początku. Później górę wziął ból. Pod opaską widziała kolory. Ale kalejdoskop czerwieni i bieli zaraz przeszedł we wszechogarniającą bezdenną czerń.
– Nie. Żadnych imion, Numerze 4. Żadnych miejsc. Żadnych szczegółów. Pewnie liczysz, że usłyszy to ktoś, kto mógłby zechcieć cię szukać. Więcej tego nie powtórzę. Następnym razem zrobię ci coś naprawdę złego.
Czuła jego siłę. Jakby wisiała nad nią ciemna chmura burzowa.
Skinęła głową. Dłoń powoli rozluźniła uchwyt i Jennifer odzyskała czucie w całym ciele. Pomału znów docierało do niej, że jest naga; musiał minąć ból, żeby sobie o tym przypomniała.
– Mów dalej, Numerze 4. Tylko uważaj.
Wyczuła, że odsunął się nie dalej niż o pół metra. Wciąż nad nią górował. Nie chciała, żeby znów ją uderzył. Zaczęła więc zmyślać.
– Był wysoki i chudy. I miał głupawy uśmiech, który strasznie mi się podobał. Lubił filmy akcji i był dobry z angielskiego. Zdaje się, że pisał wiersze. A zimą nosił taką zabawną czapkę z klapkami na uszy. Wyglądał w niej trochę jak słoń bez trąby…
Mężczyzna parsknął śmiechem.
– Świetnie. I co sobie wyobrażałaś, Numerze 4?
– Że gdyby zaprosił mnie na randkę, dałabym mu się pocałować.
– Tak. I?
– I że gdyby zaprosił mnie drugi raz, pocałowałabym go i może pozwoliła, żeby pomacał moje piersi.
Usłyszała, że mężczyzna przysuwa się do niej. Mówił cichym szeptem, prawie jakby cały jego gniew się ulotnił i zastąpiło go coś przeznaczonego tylko dla nich dwojga.
– Tak, dalej, Numerze 4. Co stałoby się na trzeciej randce?
Jennifer patrzyła prosto przed siebie. Orientowała się, że tam jest kamera. Podejrzewała, że kiedy mówiła o swoich piersiach, obiektyw skupił się na nich. Tyle że to nie moje piersi, przypomniała sobie. Tylko Numeru 4.
Zmrużyła oczy pod opaską. Usiłowała wyobrazić sobie nastoletniego chłopaka, który tak naprawdę nie istniał.
Nikt nigdy nie zaprosił jej na randkę. I, nie licząc jednej okazji, kiedy w wieku dwunastu lat grała w butelkę, nikt nigdy nie chciał jej pocałować. Przynajmniej z tego, co wiedziała. Dlatego czasem myślała, że nie jest ładna. Do głowy jej nie przyszło, że w rzeczywistości może być odwrotnie: że jest zbyt ładna, zbyt inna i zbyt zbuntowana, i że to onieśmielało kolegów i zachęcało ich do szukania łatwiejszych wyzwań.
Zmyślała. Sięgała do wszystkich snutych przed snem fantazji. Filmów. Książek. Wszystkiego, co miało łatwy do zapamiętania wątek romantyczny.
– A gdyby zadzwonił znowu i udałoby się załatwić, co trzeba… spokojne, ciche miejsce… myślałam, że moglibyśmy… – zawahała się -…pójść na całość.
– No i?
– Chciałam, żeby to było w prawdziwej sypialni. Nie na kanapie, w samochodzie czy w jakiejś piwnicy. I żeby to stało się wolno. Jakbym dawała mu prezent. Coś szczególnego. I żeby nie uciekł potem od razu. Nie chciałam, żeby było strasznie.
Mężczyzna przysunął się bliżej. Zmienił pozycję. Kiedy jego palce dotknęły jej ramienia, prawie krzyknęła. Zesztywniała z przerażenia.
– Ale tak nie będzie, co, Numerze 4? Ten chłopak z twojej szkoły… tutaj go nie ma, zgadza się? Myślisz, że kiedykolwiek się dowie, jaka atrakcja go ominęła?
Nie odpowiedziała. Czubki jego palców prześlizgnęły się po jej skórze. Zakreślały kręgi, jakby zaznaczały kolejne części ciała. Najpierw ramiona. Później w dół pleców, na pośladki, i wokół talii na brzuch, gdzie się na chwilę zatrzymały. I niżej. Przeszył ją dreszcz. Z kimś, kogo by kochała, to byłoby podniecające. Przy tym mężczyźnie czuła tylko ciemność. Drgnęła i musiała zwalczyć pokusę, by uchylić się przed jego dotykiem.
– Chcesz mieć to już z głowy, Numerze 4?
– Nie wiem…
– Chcesz mieć to już z głowy, Numerze 4? – powtórzył słowo w słowo.
Zawahała się. Czy „tak” zachęci go do tego, żeby się na nią rzucił? Cisnął ją na łóżko i wziął przemocą? Czy „nie” odbierze jako zniewagę? Skutek mógłby być ten sam. Nabrała powietrza i wstrzymała oddech, jak gdyby liczyła, że brak tlenu pomoże jej dostrzec właściwą odpowiedź, o ile taka istniała.
Zatrzęsła się. Co potem zostanie?
Czy będzie miała jakąkolwiek wartość?
– Odpowiedz, Numerze 4.
Znów wzięła głęboki wdech.
– Nie – odparła.
Wciąż szeptał.
– Mówiłaś, że chcesz, żeby to było coś szczególnego.
Skinęła głową. W zniżonym głosie mężczyzny brzmiała powściągana nienawiść, nie miłość.
– I będzie. Tylko nie tak, jak to sobie wyobrażałaś. – Zaśmiał się i cofnął o krok. – Wkrótce – dodał. – Pomyśl o tym. Już niedługo. To może się stać w każdej chwili. I to będzie trudne, Numerze 4. Nawet nie przypuszczasz, jak bardzo.
Przeszedł przez pokój.
Po chwili następny dźwięk. Odgłos otwieranych i zamykanych drzwi.
Jennifer nie ruszyła się z miejsca, wciąż naga. Odczekała chyba kilka minut. Potem, kiedy cisza wokół niej stała się ogłuszająca, powoli wypuściła powietrze i wymacała bieliznę. Ubrała się i wróciła do łóżka. Pot ściekał jej pod pachami. Nie od gorąca. Ze strachu. Odszukała misia.
– To nie spotyka nas, Panie Futrzaku – szepnęła. – To spotyka kogoś innego. Jennifer nadal jest twoją przyjaciółką. Jennifer się nie zmieniła.
Chciała móc w to wierzyć. Zdawała sobie sprawę, że coś waży się na szali. Jej tożsamość.
Czy zdoła ją utrzymać?
Zdawało się, że pokój za opaską wiruje. Kręciło jej się w głowie, paliło ją całe ciało, jakby dotyk mężczyzny pozostawił po sobie oparzenia i szramy.
Przyciągnęła Pana Futrzaka do siebie.
Walcz z tym, z czym możesz, Jennifer. Reszta nic nie znaczy.
Skinęła głową, jakby na znak zgody z samą sobą.
Potem, w najgłębszej głębi ducha, przekonała samą siebie: cokolwiek się wydarzy, nie będzie nic znaczyło, nie będzie nic znaczyło, nie będzie nic znaczyło. Liczy się tylko jedno: przeżyć.