Jennifer to wspominała dom przed śmiercią ojca, to fantazjowała o jedzeniu i piciu – najbardziej marzyła o zimnej diet coke i kanapce z masłem orzechowym, awokado i kiełkami – gdy nagle usłyszała odległy huk zatrzaskiwanych drzwi i podniesione w kłótni głosy. Tak jak wtedy, kiedy wychwyciła płacz dziecka, a potem odgłosy dziecięcej zabawy, wykręciła szyję w stronę bezcielesnego hałasu. Usiłowała wyłowić poszczególne słowa, te jednak tonęły w krzyku. Wyczuwała za to wyraźne emocje. Ktoś był strasznie zły.
Dwoje ludzi. Mężczyzna i kobieta. To muszą być oni.
Zesztywniała, obróciła głowę w prawo i w lewo, naprężyła mięśnie. Kołatała się w niej niejasna myśl, że może kłócą się o nią. Wytężyła słuch – przenikliwy krzyk złości, chwilami bardziej, chwilami mniej zrozumiały. Łowiła każdy dźwięk, usiłując dojść, co się właściwie dzieje.
Doleciały do niej obelgi: „Pieprz się!”, „Sukinsynu!”, „Cipo!” Każde ostre zjadliwe słowo cięło jak nóż. I pojedyncze zdania: „Mówiłam ci! Czemu ktokolwiek miałby cię słuchać! Myślisz, że wszystko wiesz, ale to nieprawda!” Czuła się, jakby wskoczyła w sam środek opowieści, której koniec był niepewny, a początek dawno minął.
Siedziała nieruchomo na łóżku, czujna, z Panem Futrzakiem w objęciach. Intensywność kłótni to narastała, to słabła, głosy podnosiły się i cichły, aż w końcu rozległ się brzęk tłuczonego szkła.
Oczami wyobraźni zobaczyła, jak szklanka rzucona przez pokój rozbija się o ścianę, kawałki szkła rozlatują się na wszystkie strony.
Potem głuchy huk i urwany krzyk.
Uderzył ją, pomyślała.
Natychmiast w to zwątpiła. Może to ona uderzyła jego.
Rozpaczliwie szukała jakiejś prawdy, która przedarłaby się przez ściany jej więzienia. Nic z tego – wiedziała tylko, że to, co się dzieje na zewnątrz spowijającej ją ciemności, jest gwałtowne i burzliwe. Że gdzieś poza jej zasięgiem rozpętał się kataklizm, że świat trząsł się w posadach. Prawie nieświadomie zwiesiła nogi z łóżka i podeszła do najbliższej ściany. Przyłożyła ucho do płyty gipsowej – wtedy jednak dźwięki jakby się oddaliły. Chodziła w różne strony, starała się ustalić, skąd dochodzą, ale tak jak przy każdej takiej zabawie w ciuciubabkę w jej celi, pozostawały nieuchwytne.
Próbowała poukładać to sobie w myślach.
Płacz dziecka.
Odgłosy zabawy.
Ostra kłótnia.
To wszystko na pewno jakoś się ze sobą łączy. To muszą być fragmenty portretu, który może jej powiedzieć, gdzie jest i co ją spotka. Wszystko wydawało się częścią odpowiedzi. Zataczała się po pokoju, aż do końca zasięgu łańcucha, usiłując wymacać w powietrzu coś, czego mogłaby dotknąć i co naprowadziłoby ją na jakiś trop.
Rozpaczliwie pragnęła unieść maskę i się rozejrzeć; gdyby zobaczyła, może by zrozumiała. Powstrzymywał ją strach. Poprzednio tylko szybko i ukradkowo zerknęła na zewnątrz – widziała kamerę nieustannie obserwującą i dokumentującą każde jej tchnienie, swoje ubrania złożone na stole i zarysy celi. Bała się, żeby mężczyzna i kobieta nie dowiedzieli się, co zrobiła, i jej nie ukarali. Tym razem jednak jej pragnienie podsycała gwałtowność sporu, który toczył się gdzieś tuż poza jej zasięgiem. Ta kłótnia miała w sobie coś niepokojącego, głęboko przerażającego – w tej chwili znów rozległ się huk rozbitego przedmiotu… Krzesło? Stół? Czy ktoś tłukł naczynia?
Zachwiała się. Naszły ją wspomnienia wszystkich kłótni z matką. Usiłowała ocenić, co te bitwy oznaczały. Nasuwał jej się tylko jeden wniosek: Po kłótni ludzie są źli. Chcą zrobić krzywdę. Chcą ukarać.
Wzdrygnęła się. Ktokolwiek teraz wejdzie do jej więzienia, nie będzie czuł nic oprócz skumulowanego gniewu, i to na niej go wyładuje.
Wycofała się na łóżko, jakby tylko tam mogła być bezpieczna.
Zadygotała ogarnięta strachem i niepewnością. Czuła, że łzy nabiegają jej do oczu, oddech stał się szybki, urywany, jakby ta kłótnia, czegokolwiek dotyczyła, miała związek z nią. Chciała krzyknąć: „Nie zrobiłam nic złego! To nie moja wina! Wykonywałam każde wasze polecenie!”, nawet jeśli te protesty nie były do końca prawdą.
Pod opaską spowijała ją ciemność, ale nie miała gdzie się schować. Skuliła się i czekała z obawą na następny dźwięk: odgłos otwieranych drzwi, przekleństwo, brzęk tłuczonego szkła?
I wtedy padł strzał.
Dwaj studenci trzeciego roku na Uniwersytecie Georgii leniuchowali w swoim pokoju w domu bractwa Tau Epsilon Phi, kiedy z głośników dobiegł charakterystyczny huk wystrzału. Jeden ze studentów leżał na metalowym łóżku pod plakatem, który zachęcał do wstąpienia do wojska i przekonywał młodych ludzi, by byli wszystkim, czym mogą być. Wertował pismo „Słodkie i Młode”. Jego współlokator siedział przed laptopem Apple za sfatygowanym brązowym dębowym biurkiem.
– Jezu! – zawołał pierwszy i skoczył na równe nogi. – Ktoś kogoś zastrzelił?
– Tak to zabrzmiało.
– Numerowi 4 nic nie jest? – spytał przejęty kolega.
– No właśnie patrzę. Na oko cała.
Pierwszy student był chudy jak tyczka, długonogi. Miał na sobie uprasowane dżinsy i pamiątkowy T-shirt z wypadu do Cancun. Szybko przeszedł przez pokój.
– Ale się boi?
– Mhm. Jak zwykle. Może nawet bardziej.
Obaj wychylili się do przodu, jakby przysuwając się do ekranu, mogli znaleźć się w małym pokoju, gdzie siedzi Numer 4 przykuta do ściany.
– Co z facetem i tą babką? Pokazali się?
– Jeszcze nie. Myślisz, że jedno z nich zastrzeliło drugie? Pamiętasz, machali Numerowi 4 przed nosem taką wielką giwerą.
Wiedzieli, że na odpowiedź muszą poczekać. Studiowali prawo i zarządzanie, więc byli lekko wyczuleni na kwestie prawne związane z tym, co oglądają, ale nie aż tak zbulwersowani, by zdobyć się na coś więcej niż wykupienie abonamentu – płacili też za dostęp do wielu stron porno – i baczną obserwację wydarzeń. Podobnie jak wielu ich rówieśników, wychowali się na grach wideo i przywykli do tego, że spędzają całe godziny przy komputerze i uczestniczą w interaktywnych dramatach jak Grand Theft Auto czy Doom.
– Patrz na nią. Zobacz, czy usłyszy coś jeszcze.
Dwaj współlokatorzy nasłuchiwali tak czujnie jak Numer 4. Nieświadomie naśladowali jej ruchy, wyciągali szyje, przechylali się w stronę dźwięków. W głębi korytarza ktoś puścił ostry rock chrześcijański. Obaj zaklęli jednocześnie. Najważniejsze to słyszeć, co się dzieje w małym świecie Numeru 4, pomyśleli.
– Zleje się ze strachu – stwierdził jeden. – Będzie musiała iść do kibla.
– Nie, znów zacznie gadać z misiem.
Na ekranie pojawiło się zbliżenie twarzy Numeru 4. Choć miała zasłonięte oczy, poznali po jej zaciśniętych szczękach, że jest mocno spięta. Wyobrażali sobie, że ze strachu przechodzą ją ciarki. Każdy z nich pragnął wyciągnąć rękę i pogłaskać włoski na jej rękach. Czuli się, jakby byli przy niej. Wydawało się, że w ich pokoju jest tak gorąco i duszno, jak w celi Numeru 4. Jeden dotknął jej na ekranie.
– Raczej ma przesrane – mruknął.
– Dlaczego?
– Może facet i babka się kłócą, bo nie mogą się dogadać co do dalszego ciągu. Albo chodzi o ten gwałt. Kobieta jest zazdrosna, że jej kochaś chce przelecieć Numer 4…
Zerknęli na zegar w rogu ekranu.
– Obstawiłeś? – spytał nagle jeden z nich.
– Mhm. Dwa razy. Za pierwszym razem wybrałem za bliski termin. Przegraliśmy. Przez ciebie. Tylko dlatego, że gdyby Numer 4 była tutaj, ty nie traciłbyś czasu… – Zawiesił głos i obaj uśmiechnęli się szeroko na podtekst tych słów. – Przecież było oczywiste, że wszystko przeciągną. Wtedy więcej zarobią. Teraz postawiliśmy na określoną godzinę jutro albo pojutrze, nie pamiętam.
– Pokaż.
Pierwszy student wcisnął parę klawiszy i obraz Numeru 4 natychmiast się zmniejszył. Na pustej części ekranu ukazała się wiadomość napisana czcionką Bodoni Bold Italie: „Witaj, TEPSARETOPS. Twój obecny zakład to GODZINA 57. Do gry wejdziesz za 25 godzin. Tak samo obstawiło 1099 innych abonentów. Pula wynosi ponad 500 tysięcy euro. Dostępne są inne zakłady. Chcesz zrobić następny?”
A pod spodem dwa okienka. Tak i Nie.
Student wjechał kursorem na Tak i odwrócił się do współlokatora. Ten pokręcił głową.
– Nie. Jeszcze trochę i przekroczę limit na karcie. A nie chcę, żeby starzy zaczęli wnikać. Jak im powiedziałem, że to tylko poker w sieci, to walnęli mi długie i strasznie nudne kazanie i zabronili hazardu.
– Zaraz pewnie zaczną gadać o programie dwunastu kroków i wypytywać, czy chodzisz co niedziela do kościoła.
Wzruszył ramionami, przesunął kursor na Nie i kliknął. Znów pojawiła się dziewczyna w pełnym wymiarze.
– Wiesz, to wyglądałoby dużo fajniej na wielkim ekranie.
– Nie mów. Zadzwoń do starych.
– W życiu nie dadzą mi kasy. Nie z moimi ocenami na semestr.
– Czyli co się teraz stanie? – Pierwszy student odchylił się na oparcie. Zerknął na zegar ścienny. – Za pół godziny mam to cholerne seminarium o stosowaniu i nadużywaniu Pierwszej Poprawki do Konstytucji. Nie chciałbym czegoś przegapić.
I wcale nie chodziło mu o wykład.
– Zawsze możesz sobie odtworzyć wszystko, co cię ominęło.
Student znów wcisnął parę klawiszy – zmniejszył obraz Numeru 4 i przeniósł go w róg ekranu. Jak poprzednio, wyskoczyła wiadomość czcionką Bodoni Bold Italie. U góry widniał nagłówek Menu, niżej były mniejsze obrazki podpisane „Skorzystanie z toalety”, „Numer 4 je” i „Rozmowa 1”.
Zamknął menu, powiększył obraz.
– Jasne, ale ja tak nie lubię. Najlepiej się ogląda na żywo.
Sięgnął do sterty podręczników.
– Cholera. Muszę lecieć. Jeszcze jedna nieobecność i obniżą mi ocenę.
– To idź.
Student wcisnął książki do plecaka i chwycił znoszoną bluzę ze sterty brudów. Zanim wyszedł, wychylił się do przodu i pocałował obraz Numeru 4.
– Do zobaczenia za parę godzin, mała – powiedział ze sztucznym południowym akcentem. W rzeczywistości pochodził z małej mieściny nieopodal Cleveland w stanie Ohio. – Nic nie rób. A przynajmniej nic, czego ja bym nie zrobił. I nie daj im się. Chociaż przez dwadzieścia pięć godzin.
– Mhm. Zachowaj życie i cnotę, podczas gdy mój dupkowaty kumpel będzie się pilnie uczył, żeby go nie wyrzucili i żeby nie musiał zarabiać na życie smażeniem hamburgerów.
Obaj się zaśmiali, choć w zasadzie to nie był żart.
– Daj znać, gdyby coś się działo. Puść mi esemesa.
– Jasne.
Jego współlokator pogłaskał ekran i usiadł na krześle przed komputerem.
– Hej – zawołał. – Ośliniłeś mi monitor, jak cię wzięło na całowanie.
Kumpel pokazał mu środkowy palec i wyszedł. Student, który został, wyobrażał sobie, że w celi wciąż rozbrzmiewa echo wystrzału. Zastanawiał się, co by zrobił, gdyby usłyszał strzał za ścianą. Miałby wiele możliwości, z ucieczką włącznie. To, że Numer 4 takiej szansy nie miała, tylko pogłębiało jego fascynację. Podobała mu się jej – jeśli to właściwe słowo – zaradność; z drugiej strony naprawdę nie chciał przegapić gwałtu, kiedy do niego dojdzie. Mimo woli zaczął snuć fantazje. Ciekawe, czy to się stanie szybko i nagle, czy też po długim teatrze uwodzenia. Podejrzewał, że to drugie. Rozważał, czy Numer 4 ulegnie bez walki, czy też będzie się szarpać, miotać i krzyczeć. Nie wiedział, co by wolał. Z jednej strony podobała mu się dominacja mężczyzny i kobiety nad Numerem 4. Z drugiej – lubił kibicować słabszemu, a w tym przypadku to na pewno była ona. To właśnie jemu i jego koledze z pokoju najbardziej się podobało w Serii numer 4. Wszystko wydawało się przewidywalne, a zarazem zupełnie nieoczekiwane. Czasem zastanawiał się, czy także inni studenci w kampusie też płacili za oglądanie Numeru 4. Może wszyscy ją kochamy, pomyślał. Przypominała mu trochę pewną dziewczynę z liceum. Albo całe grono dziewczyn. Trudno powiedzieć. Wiedział tylko jedno: Numer 4 jest skazana na zgubę.
Ten wystrzał to mógł być początek końca. Z drugiej strony, może nie.
Tak czy inaczej dziewczyna umrze.
Ciekaw był, jak to się stanie. Namiętnie oglądał nagrania dżihadystów i filmy z tragicznych wypadków samochodowych.
Uwielbiał takie programy jak Gliny i Pierwsze 48 godzin. A najbardziej na świecie marzył o tym, żeby dostać się do Ryzykantów. Gdyby go przyjęli, na sto procent zgarnąłby główną nagrodę – milion dolarów.
Numer 4 znów dygotała. Przyzwyczaił się do tego, że dziewczyna traci kontrolę nad własnym ciałem. To pokazywało, że jej strach nie jest udawany.
Uwielbiał to.
Tyle z tego, co oglądał, było sztuczne. Gwiazdy porno udawały orgazmy. Gry wideo udawały zabijanie. Seriale telewizyjne udawały dramaturgię.
Nie Co będzie potem. Nie Numer 4.
Czasem miał wrażenie, że była najbardziej rzeczywistą i nierzeczywistą rzeczą, jaką kiedykolwiek widział.
Nagle przerwał swoje rozważania. Coś się poruszyło w pokoju. Zobaczył, że Numer 4 odwraca się lekko. Kamera podążyła za nią. Coś się działo.
Usłyszał to samo co ona. Otwierające się drzwi.
Jennifer drgnęła.
Znajomy szelest powiedział jej, że weszła kobieta w skafandrze. Tym razem jednak nie zbliżała się powoli, jej ruchy wydawały się szybkie. W jednej chwili była przy drzwiach, w następnej już stała nad Jennifer, z twarzą o centymetry od jej twarzy.
– Numerze 4, słuchaj uważnie. Masz zrobić dokładnie to, co powiem.
Jennifer skinęła głową. Słyszała w głosie kobiety nerwowość. Nie mówiła swoim zwykłym zimnym tonem, słowa wychodziły z jej ust przyspieszonym, piskliwym szeptem. Jennifer czuła, że kobieta przybliża wargi do jej czoła, gorący oddech omiatał jej twarz.
– Nie wolno ci wydawać żadnego dźwięku. Nie możesz nawet ciężko oddychać. Masz zostać dokładnie tu, gdzie jesteś. Nie ruszaj się. Nie wierć. I bądź cicho, dopóki nie wrócę.
Rozumiesz?
Jennifer skinęła głową. Chciała spytać o strzał, ale się nie odważyła.
– Chcę usłyszeć twoją odpowiedź, Numerze 4.
– Rozumiem.
– Co rozumiesz?
– Ani słowa. Ani żadnego odgłosu. Ani w ogóle niczego. Mam tu zostać.
– Dobrze.
Kobieta milczała. Jennifer słuchała jej oddechu. W pokoju rozbrzmiewało echem jakieś łomotanie – nie wiedziała: czy jej własnego serca, czy serca kobiety.
Nagle poczuła, że dłoń chwyta ją za twarz. Wydała zduszony okrzyk. Zamarła, kiedy paznokcie kobiety wbiły się w jej policzki i mocno ścisnęły skórę. Zadrżała, zwalczając pragnienie, by oderwać od siebie silne palce, i przygotowała się na ból.
– Piśnij tylko, a umrzesz – wysyczała kobieta.
Jennifer zadygotała, próbowała coś odpowiedzieć, ale nie mogła, Tylko dreszcz przeszył jej ciało. To najwyraźniej wystarczyło. Dłoń kobiety rozluźniła uścisk. Jennifer nadal siedziała sztywno, bała się ruszyć.
A potem nastąpiło nowe, obce, nieprzyjemne doznanie. Coś ostrego dotknęło jej gardła i zsunęło się w dół, po szyi, piersi, brzuchu, kroczu – równym, płynnym ruchem, podkreślanym lekkimi ukłuciami, jakby igła muskała skórę.
Nóż!
– I to będzie straszna śmierć, Numerze 4. Jasne?
Dziewczyna znów skinęła głową i czubek noża trochę mocniej wpił się w jej brzuch.
– Tak. Tak. Rozumiem – wyszeptała.
Czuła, że kobieta się cofa. Szelest, który towarzyszył każdemu jej krokowi, przycichł. Jennifer nasłuchiwała dźwięku zamykanych drzwi, na próżno. Tkwiła nieruchomo na łóżku, z misiem w objęciach, usiłując dojść, co się dzieje.
Wytężyła słuch i w chwili, kiedy dotarło do niej, że coś jest nie tak, dłoń chwyciła ją za gardło i zaczęła dusić. Potężna siła wykradała całe powietrze z jej piersi. Czuła się jak przygnieciona wielką betonową płytą. Myślała, że zemdleje ze strachu i zaskoczenia. Na jej zawiązane oczy opadła zasłona bólu, czerwona jak krew. Wierzgnęła, ale trafiła tylko powietrze.
Odruchowo podniosła ręce i znieruchomiała na dźwięk głosu mężczyzny.
– Mogę zrobić coś równie złego, Numerze 4. Może nawet gorszego.
Zadrżała na całym ciele. Bała się, że zemdleje w ciemności pod opaską, a po chwili pomyślała, że może już zemdlała. Krztusiła się strzępkami oddechu.
– Nie zapominaj o tym – szepnął mężczyzna. Na tę groźbę przeszedł ją dreszcz.
– Pamiętaj. Nigdy nie jesteś sama.
Silne dłonie nagle się rozluźniły. Zakasłała, rozpaczliwie łapiąc powietrze. Kręciło jej się w głowie. Nie miała pojęcia, że mężczyzna – w obcisłej czarnej kominiarce, kalesonach i baletkach na nogach – po cichu wszedł za kobietą do pokoju. Teraz już wszystko jej się pomieszało. Kłótnia, wystrzał – to stworzyło w jej wyobraźni jeden scenariusz. Ale to, że obydwoje byli razem w celi i działali wspólnie, jednomyślnie, w skoordynowany sposób, po prostu usunęło jej grunt spod nóg. Czuła, że świat wiruje wokół niej i usiłowała uchwycić się czegoś, co uratowałoby ją przed upadkiem w ciemną otchłań.
– Masz milczeć, Numerze 4. Bez względu na to, co słyszysz. Co czujesz. Co, jak sądzisz, dzieje się na zewnątrz.
Milczeć. Jeśli choć piśniesz, już nic więcej nie zrobisz na tym świecie. Potem będzie tylko niewyobrażalny ból.
Jennifer mocno zacisnęła powieki. Może skinęła głową. W każdym razie raczej się nie odezwała. Usłyszała jednak dźwięk zamykających się drzwi. Uświadomiła sobie, że mężczyzna bezszelestnie przeszedł przez pokój. To było równie straszne jak wszystkie jawne groźby.
Pozostawała w ciemności, jakby skuta lodem.
Coś w niej chciało, żeby się ruszyła. Żeby wyjrzała spod opaski. Żeby wstała z łóżka. Ta niebezpieczna część jej duszy walczyła ze wszystkimi pozostałymi, które ją przekonywały, żeby posłusznie wypełniała każdy rozkaz.
Nasłuchiwała mężczyzny albo kobiety. Nic.
Jednak ta duszna cisza – którą mącił jedynie jej własny ciężki oddech – nie trwała długo.
Rozległ się jakiś odgłos. Znajomy – a jednocześnie przerażający. Potrzebowała raptem kilku sekund, żeby poznać co to. Syrena. Policyjna albo strażacka. Była daleko, ale szybko się zbliżała.