Zamknęła za sobą drzwi i znieruchomiała. Wzbierało w niej podniecenie i chciała chwilę się nim delektować.
Linda zwykle miała wszystko starannie uporządkowane; nawet swoje namiętności. Jak na kobietę o niekonwencjonalnych pragnieniach i egzotycznych gustach, przywiązywała wielką wagę do rutyny i dyscypliny. Lubiła planować swoje przyjemności, tak by na każdym kroku wiedzieć, czego się spodziewać i jak to będzie smakowało. To wcale nie tłumiło doznań, wprost przeciwnie, potęgowało je. Jakby te dwie części jej osobowości nieustannie toczyły ze sobą bój i każda ciągnęła ją w przeciwną stronę. Uwielbiała jednak napięcie, jakie to w niej wytwarzało; dzięki temu czuła się wyjątkowa i sądziła, że to właśnie czyni ją prawdziwie genialnym przestępcą, bo za takiego uważała siebie – i Michaela.
Wyobrażała sobie, że są z Michaelem jak Bonnie i Clyde w wersji Faye Dunaway i Warrena Beatty'ego. Samą siebie postrzegała jako osobę zmysłową, liryczną i uwodzicielską. Była to nie tyle arogancja, ile uczciwa ocena tego, jak wygląda i jakie wrażenie robi na mężczyznach.
Oczywiście, ci, którzy się na nią gapili, w ogóle jej nie obchodzili. Liczył się tylko Michael.
Powoli omiotła wzrokiem piwniczny pokój. Nagie białe ściany. Stare brązowe metalowe łóżko z białym prześcieradłem na spłowiałym szarym materacu. Przenośny sedes turystyczny w kącie. Niemiłosiernie jasne światło mocnych lamp pod sufitem. Smród środka odkażającego i świeżej farby w nieruchomym, gorącym powietrzu. Michael jak zwykle dobrze się spisał, przygotowując wszystko do rozpoczęcia Serii numer 4. Zawsze trochę ją to dziwiło, że zrobiła się z niego taka złota rączka – jego główną specjalnością były przecież komputery i operacje sieciowe, o nich uczył się na studiach. Świetnie też jednak posługiwał się wiertarką i młotkiem. Prawdziwie wszechstronny talent. Może dlatego tak mocno go kochała.
Linda uważała, że łączy ich więź, do której pasuje tylko określenie „wyjątkowa”.
Popatrzyła wkoło okiem detektywa: czy jest w tym pokoju coś, co pozwoliłoby ich zidentyfikować? Czy w tle nadawanego przez Internet obrazu mogło znaleźć się coś, co wskazywało, gdzie się znajdują i kim są?
Miała dość oleju w głowie, by wiedzieć, że taki drobiazg jak kształtka od rury, piecyk gazowy albo oprawa lampy może naprowadzić spostrzegawczego policjanta na ich trop – o ile ktokolwiek w ogóle będzie ich szukał. Kształtka z wymiarami podanymi w calach, nie centymetrach, podpowiedziałaby temu hipotetycznemu sprytnemu detektywowi – Linda często próbowała go sobie wyobrazić – że pomieszczenie znajduje się na terenie Stanów Zjednoczonych. Piecyk mógł zostać wyprodukowany dla sieci Sears i być modelem rozprowadzanym tylko we wschodniej części USA. Oprawa lampy mogła pochodzić z partii dostarczonej do miejscowego hipermarketu Home Depot.
Te szczegóły ściągnęłyby detektywa bliżej ich kryjówki. Tego fikcyjnego. Byłby po trosze panną Marple, a po trosze Sherlockiem Holmesem z domieszką sztucznego, powierzchownego telewizyjnego realizmu. Na przykład nosiłby się niechlujnie jak Columbo i dysponował najnowocześniejszym sprzętem. Krótko ostrzyżony twardziel jak Jack Bauer.
Oczywiście, przypomniała sobie, taki detektyw nie istnieje.
Jest tylko klientela. Ustawiali się w kolejce. Czekali w gotowości na autoryzację transakcji kartą kredytową, spragnieni Co będzie potem?
Linda pokręciła głową i wzięła głęboki wdech. Oglądanie świata przez wąski pryzmat paranoi działało podniecająco; fascynacja Serią numer 4 w dużej części brała się z całkowitej anonimowości miejsca akcji. Mieli idealnie czyste płótno, na które mogli nanieść swój program. Żaden z widzów nie zdołałby przewidzieć z jakąkolwiek dozą pewności, co się stanie – a to wciągało najbardziej. Linda wiedziała, że pornografia internetowa przeważnie opiera się na pełnym realizmie – prezentowane obrazy nie pozostawiały cienia wątpliwości, co się dzieje. Im chodziło o coś dokładnie odwrotnego. Najważniejsze to nagłe zwroty. Zaskakiwanie widza. Liczyła się kreatywność. Pomysłowość.
Głównym motywem mógł być seks.
Władza.
Kontrola.
Przemoc.
Życie, to na pewno.
I, być może, śmierć.
Temu właśnie zawdzięczali swój sukces.
Poprawiła materiał na twarzy; przy tej pierwszej okazji zdecydowała się na zwykłą czarną kominiarkę. Czapka zakrywała jej zmierzwione blond włosy i miała tylko wąską szczelinę na oczy. Takiego nakrycia głowy używali antyterroryści i Linda zamierzała nosić je regularnie w trakcie Serii numer 4, nawet jeśli było jej w nim duszno. Biały skafander ochronny z przetworzonego papieru marszczył się i szeleścił przy każdym kroku. Ale najważniejszej że skrywał jej sylwetkę; nikt nie potrafiłby stwierdzić, czy jest tęga, czy drobna, młoda czy stara. Linda wiedziała, że pod kombinezonem wygląda całkiem ponętnie; nosząc go, miała wrażenie, że drażni się sama ze sobą. Materiał szczypał nagą skórę jak kochanek przeplatający rozkoszne pieszczoty małymi dawkami bólu.
Wciągnęła rękawiczki chirurgiczne. Na nogach miała niebieskie sterylne nakładki – de rigueur w sali operacyjnej. Uśmiechnęła się pod maską: bo to jest sala operacyjna.
Zrobiła kilka kroków naprzód. Jestem piękna w zupełnie nowy sposób, pomyślała.
Odwróciła się w stronę postaci na łóżku. Jennifer, przypomniała sobie. Nie, już nie. Od tej pory to Numer 4. Wiek: szesnaście lat. Dziewczyna z przedmieścia, żyjąca w hermetycznej akademickiej społeczności, wybrana właściwie przypadkiem. Linda znała jej adres, numer telefonu domowego, imiona nielicznych koleżanek. Zdobyła te dane po starannym przejrzeniu zawartości plecaka, portfela i pamięci komórki.
Przeszła na środek pokoju, wciąż oddalona o kilka metrów od starego żelaznego łóżka. Michael osadził w ścianie obręcze do mocowania kajdanek. Jak reżyser sitcomu, nakreślił kredą na podłodze kilka ledwo widocznych linii – sygnalizowały, która kamera uchwyci jej obraz. Nakleił też iksy z kawałków taśmy klejącej w miejscach, gdzie najlepiej stanąć do poszczególnych ujęć. Profil. En face. Widok z góry. Doświadczenie nauczyło ich, że zawsze trzeba pamiętać, jakie ujęcia są wykonalne w danej sytuacji i co na nich będzie widać. Odbiorcy oczekiwali zmian perspektywy i profesjonalnego kadrowania.
Jako podglądacze oczekiwali tylko tego, co najlepsze. Nieustającej intymności.
W pokoju umieścili pięć kamer, choć od razu rzucała się w oczy jedynie główna – nieruchoma Sony HD na statywie, z obiektywem wymierzonym w łóżko. Pozostałe, miniaturowe, ukryli w suficie i dwóch kątach sztucznych ścian. Tylko jedna rejestrowała obraz przy drzwiach – zachowywali ją do budowania dramaturgii, na te chwile, kiedy będą wchodzić do pokoju. To zelektryzuje widzów, powie im, że lada chwila coś się wydarzy. Teraz ta kamera była wyłączona. To dopiero wstępna wizyta, zaledwie pierwszy krok w procesie orientacji.
Linda wyjęła z kieszeni mały elektroniczny pilot. Nasunęła palec na przycisk zatrzymywania transmitowanego obrazu. Zaczekała, aż Numer 4 w kapturze lekko odwróci się w jej stronę. Wtedy wcisnęła guzik.
Zorientują się, że dziewczyna coś usłyszała…
…Ale nie będą wiedzieli co.
Ona i Michael dawno się nauczyli, że suspens doskonale się sprzedaje.
Powoli ruszyła naprzód.
Dziewczyna śledziła jej ruchy przez maskę zakrywającą głowę. Jak dotąd nie powiedziała ani słowa. W obliczu strachu niektórzy bełkotali bez ładu i składu, błagali, cofali się do dzieciństwa; inni zdobywali się na posępne, zrezygnowane milczenie. Nie wiedziała, jak będzie z Numerem 4. Tak młodego obiektu jeszcze nie wykorzystali, więc dla niej i Michaela to też przygoda.
Linda stanęła w nogach łóżka. Mówiła matowym, monotonnym głosem, który skrywał jej podniecenie, nie za głośno, nie kładąc nacisku na żadne słowo. Pozostawała zimna jak lód. Miała wprawę w sztuce wygłaszania gróźb i jeszcze większą w ich spełnianiu.
– Nic nie mów. Nie ruszaj się. Nie krzycz, nie stawiaj oporu. Uważnie słuchaj, a nic ci się nie stanie. Jeśli chcesz przeżyć, wykonuj wszystkie polecenia, bez względu na to, czego dotyczą i co o nich sądzisz.
Dziewczyna na łóżku zesztywniała i zadrżała, ale nie pisnęła ani słowa.
– To najważniejsze zasady. Później poznasz następne. – Zawiesiła głos. Po trosze spodziewała się, że Jennifer zacznie błagać o darowanie życia, ta jednak milczała. – Od tej pory nazywasz się Numer 4. – Linda odniosła wrażenie, że usłyszała cichy jęk stłumiony przez czarny kaptur. To dopuszczalne, nawet zrozumiałe. – Jeśli zostaniesz o coś zapytana, masz odpowiedzieć. Rozumiesz?
Jennifer skinęła głową.
– Odpowiedz!
– Tak – wydyszała pospiesznie przez maskę.
Linda się zawahała. Próbowała sobie wyobrazić jej spanikowaną twarz. Nie jest tak jak w szkole, co, mała?
– Pozwól, że coś ci wyjaśnię, Numerze 4 – mówiła dalej beznamiętnym tonem. – Twoje dotychczasowe życie się skończyło. To, kim byłaś, kim chciałaś być, twoja rodzina, twoi przyjaciele… wszystko, co znajome… już nie istnieje. Jest tylko ten pokój i to, co tu się wydarzy. – I znów Linda uważnie obserwowała mowę ciała Jennifer, jakby w oczekiwaniu na znak, że została zrozumiana. – Od tej chwili należysz do nas.
Dziewczyna zesztywniała i zamarła. Ale nie krzyknęła jak inne. Zwłaszcza Numer 3 walczyła z nimi prawie na każdym kroku: szamotała się, gryzła, wrzeszczała, co oczywiście wcale nie było takie złe – choć już ustalili z Michaelem wszystkie konieczne reguły – bo tworzyło odmienny typ dramaturgii. Po prostu część przygody i jedna z głównych atrakcji. Każdy obiekt wymagał innych zasad. Każdy był od samego początku wyjątkowy. Czuła, jak podniecające ciepło rozchodzi się po całym jej ciele, ale stłumiła to doznanie. Spojrzała na Numer 4 na łóżku. Słucha uważnie, pomyślała.
Mądra dziewczyna.
Nieźle. Całkiem nieźle. Będzie niepowtarzalna.
Jennifer krzyczała w duchu, jakby nagle mogła uwolnić w sobie coś, co wyrażało jej przerażenie i sięgało poza maskę, poza łańcuchy, poza wszelkie ściany i sufity, dokądś, gdzie ktoś ją usłyszy. Myślała, że gdyby tylko zdołała wydobyć z siebie jakiś dźwięk, to pomogłoby jej przypomnieć sobie, kim jest i że nadal żyje. Ale nie zrobiła tego. Na zewnątrz tylko stłumiła szloch i mocno przygryzła wargę. Wszystko było pytaniem, nic odpowiedzią.
Czuła, że głos się zbliża. Kobieta? Tak. Kobieta z furgonetki? Tak, na pewno.
Usiłowała sobie przypomnieć, co wtedy widziała. Pamiętała, że mignął jej ktoś starszy od niej, ale nie stary jak jej matka. Czarna dziana czapka naciągnięta na włosy. Blond włosy. Chyba zauważyła też skórzaną kurtkę, ale nic więcej. Potem był cios w twarz, wstrząsnął nią i wszystko przyćmił.
– Masz… – usłyszała. Najwyraźniej coś jej podawano, ale nie miała pojęcia co. Dobiegło ją metaliczne ciachnięcie i uchyliła się odruchowo.
– Nie. Nie ruszaj się.
Zamarła.
Chwila przerwy – i coś pociągnęło za fałdy jej maski. Wciąż nie wiedziała, co się dzieje, ale słyszała odgłos nożyczek.
Kawałek maski oderwał się od jej twarzy, odsłonił usta. Mały otwór.
– Woda.
Słomka wsunęła się do szczeliny i uderzyła ją w wargi. Jennifer nagle poczuła, że strasznie jej się chce pić – miała tak sucho w gardle, że potrzeba zaspokojenia pragnienia chwilowo stała się ważniejsza niż cokolwiek innego. Uchwyciła słomkę językiem i ustami i mocno pociągnęła. Woda była słonawa, o posmaku, którego Jennifer nie rozpoznawała.
– Lepiej?
Skinęła głową.
– Teraz zaśniesz. Później dokładnie się dowiesz, czego od ciebie oczekujemy.
Jennifer poczuła kredowy smak na języku. Zakręciło jej się w głowie. Oczy uciekły gdzieś w głąb i kiedy znów zapadała się w wewnętrzną ciemność, pomyślała, że może została otruta, ale to wydawało jej się bez sensu. Nic nie miało sensu oprócz strasznego przeczucia, że kobieta i mężczyzna, od którego oberwała, realizują jakiś plan. Chciała coś krzyknąć, żeby zaprotestować albo choć usłyszeć swój głos. Zanim jednak zdążyła uformować słowa i przepchnąć je przez popękane, spierzchnięte wargi, poczuła się, jakby balansowała na krawędzi wąskiej półki skalnej. A kiedy niestarannie rozpuszczone w wodzie narkotyki naprawdę zaczęły działać, runęła w dół.