Rozdział ósmy

Kupiła baba prosię

W nocy spał tylko dwie godziny. Nie z powodu pluskiew czy duchoty i nawet nie z powodu pulsującego bólu - podobne błahostki nie zasługiwały na uwagę. Miał na głowie o wiele ważniejsze sprawy. Grin leżał, założywszy ręce za głowę, i w skupieniu rozważał sytuację. Obok, na podłodze ciasnej komórki, spali Jemiela i Sniegir. Pierwszy wiercił się niespokojnie, widocznie dręczony przez zmory. Drugi cichutko pokrzykiwał

przez sen.

Zadziwiające, że w ogóle zasnął po wczorajszym.

Nieoczekiwany wyskok Atuta wymusił szybkie działania. Najpierw Grin doprowadził do przytomności histerycznie łkającą Julię. Aby to osiągnąć, musiał ją kilkakrotnie lekko spoliczkować. Nie przestając się trząść, wypełniała wszystkie jego polecenia, ale wzrokiem uciekała od nieruchomego ciała i świetlistej kałuży wina, która już ciemniała, mieszając się z krwią. Potem na chybcika opatrzył swoje rany. Najtrudniej było z uchem, dlatego po prostu przykrył je chusteczką i jak najniżej naciągnął ocieplaną furażkę oficjalisty. Julia przyniosła dzban wody, aby zmyć krew z twarzy i rąk.

Teraz można było uciec.

Grin zostawił Julię przy saniach, a sam przeniósł do nich worki, tak jak wcześniej, tyle że nie udało mu się brać po dwa na raz - nie należało nadwerężać rannego nadgarstka więcej niż trzeba.

Dokąd zawieźć pieniądze, zaczął rozważać dopiero wtedy, gdy pomyślnie oddalili się od „Indii”.

Na miejsce zbiórki, do budki dróżnika Windawskiej Drogi Żelaznej

- zbyt niebezpiecznie. Miejsce odsłonięte, ktoś mógł zobaczyć, jak zanoszą worki, pomyśleć, że to skradziony towar z pociągu, i zameldować policji.

Do innego hotelu? Z workami do pokoju nie wpuszczą, a oddawać je na przechowanie - ryzykowne.

Wyjście znalazła Julia. Wydawało się, że tylko siedzi w swojej chusteczce mieszczki, zatopiona w milczeniu. Zasępiona, o nic nie pytała, nie przeszkadzała rozmyślać. I nagle powiedziała:

- A na Nikołajewski? Mam walizy w przechowalni bagażu. Zabiorę kufry, a na ich miejsce wstawię worki. Tam panują surowe porządki, nikt nie będzie obszukiwał. I policji do głowy nie przyjdzie, że pieniądze leżą pod samym jej nosem.

- Ja nie mogę się tam pokazać - wyjaśnił Grin. - List gończy.

- Nie musisz. Powiem, że jestem pokojówką, przyjechałam po walizy panienki. Mam kwit. A w workach są państwa książki. Kogo to zainteresuje?

Ty jesteś woźnicą, zostaniesz w saniach, na dworzec nie pójdziesz.

Przyprowadzę tragarzy.

Grin poczuł się dziwnie i niezręcznie, kiedy usłyszał, jak Julia zwraca się do niego per ty. Ale pomysł z przechowalnią bagażu był dobry.

Z dworca pojechali do hotelu „Kitież” obok Krasnych Wrót, który nie był wprawdzie pierwszorzędny, za to miał telefon przy kontuarze, co teraz było niebłahą zaletą.

Grin zadzwonił do łączniczki.

- Jak oni? - spytał.

Igła mówiła drżącym głosem.

- To pan? Dzięki Bogu! Wszystko z panem w porządku? Ma pan towar?

- Tak. Jak pozostali?

- Wszyscy zdrowi, tylko Arsen zachorował. Musieliśmy zostawić.

- Leczą? - zasępił się.

- Nie, za późno. - Głos znowu jej zadrżał.

- Poślijcie po moich na Dworzec Windawski. Niech przyjadą do hotelu „Kitież”. To na początku Basmannej. I pani też niech się tutaj zjawi. Numer siedemnasty. Niech pani weźmie spirytus, igiełkę, surowe nici.

Igła przyjechała szybko. Skinęła głową Julii, ledwie na nią spojrzawszy, chociaż widziała ją po raz pierwszy. Popatrzyła na owiniętą głowę Grina, na zlepioną brew, sucho zapytała:

- Pan jest ciężko ranny?

- Nie. Przyniosła pani?

Postawiła na stole malutki sakwojaż.

- Tutaj jest spirytus, igła i nici, tak jak pan prosił. I jeszcze gaza, wata, bandaż, plaster. Kończyłam kursy sióstr miłosierdzia. Niech pan tylko pokaże, a ja wszystko zrobię.

- To dobrze. Bok mogę zszyć sam. Brew, ucho i rękę niewygodnie. I dobrze, że przywiozła pani plaster. Ściągnie złamane żebro.

Rozebrał się do pasa i Julia żałośnie westchnęła, widząc wielkie siniaki i mokry od krwi opatrunek.

- Nożowe, niegłębokie - powiedział Grin o ranach na boku. -

Niczego ważnego nie naruszono. Wystarczy przemyć i zaszyć.

- Niech pan się kładzie na kanapę - rozkazała Igła. - Umyję ręce.

Julia usiadła obok. Jej lalkowata twarz była zeszpecona cierpieniem.

- Grinczyk, mój biedaku, bardzo cię boli?

- Pani nie powinno tutaj być - rzekł. - Pani już swoje zrobiła.

Lepiej niech ona się tym zajmie. Proszę odejść.

Igła szybko, zręcznie zdezynfekowała ranę spirytusem. Surową nić też wymoczyła w spirytusie. Wyżarzyła w ogniu świecy igiełkę.

Chcąc ją nieco rozluźnić, Grin spróbował zażartować.

- Igła z igłą - powiedział.

Widać nie było to zbyt dowcipne - nawet się nie uśmiechnęła.

Uprzedziła:

- Będzie bolało, proszę wytrzymać.

Ale on prawie nie czuł bólu - pomogły treningi, a i Igła znała swoją robotę.

Z ciekawością obserwując, jak nakłada drobne, równe szwy najpierw na boku, a potem na nadgarstku, spytał:

- Dlaczego „Igła”?

Pytanie wyszło niezgrabne, sam to wyczuł, ale Igła zrozumiała.

- Nie... To z tego powodu.

Szybkim ruchem uniosła rękę ku ciężkiemu węzłowi włosów z tyłu głowy i wyciągnęła stamtąd długą, ostrą szpilę.

- Po co? - zdziwił się. - Do obrony?

Przemyła mu spirytusem rozbitą brew, nałożyła dwa szwy i dopiero potem odpowiedziała.

- Nie. Aby się zakłuć, jeśli mnie aresztują. Wiem, że trzeba idealnie tutaj. - I pokazała na szyję. - Mam klaustrofobię. Nie cierpię ciasnych pomieszczeń. W więzieniu mogę się załamać.

Twarz kobiety silnie się zarumieniła - widać było, że to wyznanie nie przyszło jej łatwo.

Po niedługiej chwili dotarli Jemiela i Sniegir.

- Ranny? - spytał z trwogą Sniegir.

A Jemiela rozejrzał się, zmrużył oczy i rzucił:

- A gdzie Rachmet?

Pierwsze pytanie Grin zignorował, było niepotrzebne. Zamiast odpowiedzi na drugie, oznajmił:

- Jesteśmy teraz we trzech. Opowiadajcie.

Mówił Sniegir, Jemiela od czasu do czasu dorzucał coś od siebie, ale Grin prawie nie słuchał. Wiedział, że chłopak musi się wygadać - po raz pierwszy był na prawdziwej akcji. Jednak detale strzelaniny nie miały żadnego znaczenia, teraz trzeba było myśleć o czymś innym.

- ...odbiegł kawałek i upadł. O, tutaj go trafiło. - Sniegir pokazał powyżej obojczyka. - Chcieliśmy go z Gwoździem ponieść na rękach, ale on tak szybko przystawił rewolwer do skroni... Głowa opadła na bok, on sam też upadł. A my wszyscyśmy odbiegli...

- Dobrze - przerwał mu Grin, decydując, że wystarczy. - Do rzeczy. Worki z pieniędzmi są na dworcu. Wziąć wzięliśmy, teraz musimy przewieźć je do Petersburga. Będzie trudno: policja, żandarmeria, szpicle... Wcześniej szukali tylko nas, teraz jeszcze i pieniędzy. A są pilnie potrzebne.

- Wymyśliłam - szybko rzekła Igła. - Można wysłać sześciu ludzi, każdemu dać po worku. Nie może się tak zdarzyć, żeby wszyscy sześcioro wpadli, któryś z pewnością się przedrze. Jutro się tym zajmę. Pięciu już jest, ja będę szósta. Mnie jako kobiecie będzie nawet łatwiej.

- Jak jutro, to jutro - Jemiela się przeciągnął. - Ranek mądrzejszy od wieczora.

- Ja też mogę wziąć - zabrzmiał głos Julii. - Tylko że w moim bagażu worek będzie wyglądał dziwacznie. Przełożę paczki do walizki, dobrze?

Grin wydobył zegarek. Wpół do dwunastej.

- Nie. Jutro tak wszystko obstawią, że nie da się wywieźć. Będą rewidować rzeczy, nie można. Dziś.

- Co dziś? - z niedowierzaniem spytała Igła. - Pieniądze mamy wywieźć dzisiaj?

- Tak. Nocnym. O drugiej.

- Ale to zupełnie niemożliwe! Już teraz postawili na nogi całą policję. Zanim tutaj dojechałam, kilka razy widziałam, jak przeszukiwano dorożki. A na dworcu... już sobie wyobrażam, co tam się dzieje...

I wtedy Grin wyłożył im swój plan.


Tylko jednego nie mógł przewidzieć - że po wybuchu naczelnik dworca ze strachu odwoła odjazd pociągu do Petersburga i że w ogóle zatrzyma ruch na całej linii.

A przedtem wszystko poszło zgodnie z planem.

Za dwadzieścia druga Grin podwiózł Igłę i Julię, przebrane za panią i służącą, do przechowalni bagażu, a sam został na koźle, ponieważ w żadnym wypadku nie mógł się pokazać na dworcu.

Tragarz wrzucił worki na wózek i już się szykował, by podtoczyć go do pociągu, ale wtedy chuda, groźna pani zaczęła besztać ładniutką pokojówkę za jakieś zapomniane w domu pudełko i tak się zacietrzewiła, że przerwała dopiero po drugim dzwonku. Potem jeszcze rzuciła się na tragarza - dlaczego się spóźnia, nie odwozi worków do wagonu bagażowego?

Wbrew oczekiwaniu Igła wspaniale odegrała swoją rolę.

Równocześnie z drugim dzwonkiem zaplanowano wystąpienie Jemieli i Sniegira. Wystarczyło im czasu, aby jechać do Nobla po gotową bombę.

Wózek z workami zbliżył się właśnie do wejścia na peron i czterech agentów w cywilu chciało podejść do tragarza, którego okładała po plecach torebką kłótliwa dama, gdy od strony peronów zabrzmiał głuchy, donośny wybuch, któremu towarzyszyły krzyki i brzęk stłuczonych szyb.

Filerzy od razu zapomnieli o wózku, ruszyli tam, skąd słychać było trzaski i łomot, a pani ostatni raz energicznie popchnęła zdębiałego tragarza, żeby szybciej się ruszał. Mało to rzeczy mogło się zdarzyć na dworcu? A pociąg nie będzie czekał.

Co było dalej, Grin nie widział, jednak nie wątpił, że Igła z Julią dotrą bezpiecznie do wagonu, a worki zostaną bez przeszkód zapakowane do pomieszczenia bagażowego. Żandarmi i wywiadowcy nie mieli teraz głowy do rewizji.

Ale minuty płynęły, a ostatniego dzwonka ciągle nie było.

Dwadzieścia minut po drugiej Grin zdecydował się pójść na zwiady. Sądząc po chaotycznych ruchach niebieskich mundurów w oknach, mógł się nie obawiać, że go rozpoznają.

Porozmawiał z roztrzęsionym kolejarzem. Usłyszał, że nieznany oficer wysadził jakąś wysoką policyjną szarżę i zbiegł. To było w porządku. Dowiedział się jeszcze, że dzisiejszej nocy ruch na trasie będzie wstrzymany. A to oznaczało, że najważniejszego punktu akcji nie udało się zrealizować. Czekał prawie godzinę, zanim Igła i Julia wróciły z workami.

Potem zostawił kobiety i zawiózł pieniądze na paetę, do składnic na Dworcu Windawskim.


Szczegóły opowiedział mu Jemiela.

- Przy wejściu na perony obszukano mnie sumiennie. A ja byłem czyściutki, bez bagażu, i bilet miałem do Petersburga na trzecią klasę.

Co u mnie znajdziesz? Przechodzę na peron, staję z boku, czekam. Patrzę -

idzie Sniegirek. Z wielkim bukietem, fizys rumiana. Nawet na niego nie spojrzeli. Kto mógłby sobie wyobrazić, że taki cherubin niesie w bukiecie bombę? Spotkaliśmy się w najciemniejszym miejscu na peronie. Ukradkiem wyjąłem bombę i wsunąłem ją do kieszeni. Chociaż pora nocna, to ludzi mnóstwo. Pasażerski z Petersburga się opóźnia, oczekujących nie ubywa. Na podróż naszym pociągiem, tym o drugiej, też nie brak chętnych. Wszystko w porządku, myślę. Nikt na mnie nie będzie gał wybałuszał. Pomaleńku zbliżam się do zawiadowcówki. A jej okna, Grinycz, wychodzą wprost na peron. Zasłony rozsunięte i wszystko wewnątrz widać. Za stołem siedzi nasz bohater, przy drzwiach jakiś młody oficerek ziewa. Od czasu do czasu ktoś wchodzi, wychodzi. Ludzie nie śpią, pracują. Przeszedłem obok raz, patrzę - matulu, lufcik otwarty na oścież! Widać napalono dobrze. No to mi się na duszy ciepło zrobiło. Ech, myślę sobie, Jemiela, jeszcze nie czas ci umierać. Jak już tak idzie, może i ty uniesiesz stąd głowę.

Sniegirek, jak było umówione, stoi naprzeciw okna - gdzieś o dwadzieścia kroków. A ja z boku, w cieniu się kryję. Raz dzwonek zadźwięczał. Do odjazdu dziesięć minut, dziewięć, osiem. Stoję, modlę się do świętego Mikołaja i szatana wodzącego na pokuszenie: żeby tylko lufcika nie zamknęli. Dzyń, dzyń - drugi dzwonek. Czas! Mijam okienko powolutku i -

szybko, jak kocica łapą, rzucam w lufcik pakunek. Przeszedł idealnie.

Nawet o ramę nie zaczepił. Zdążyłem jeszcze odejść na pięć kroków, a tu jak nie gruchnie! Co się zaczęło - mamuniu kochana! Biegają, gwiżdżą, wrzeszczą. Słyszę, jak Sniegirek głośno krzyczy: „Tam, na tory pobiegł! W

oficerskim płaszczu!”. Ruszyli całą zgrają, a my po cichutku, szybciutko bocznym wyjściem na plac. A stamtąd już pełną parą w nogi.

Grin słuchał Jemieli, a patrzył na Sniegira. Ten, milczący i ponury, siedział na worku z pieniędzmi, podpierając głowę. Twarz miał

nieszczęśliwą, w oczach łzy.

- To nic - rzekł mu Grin. - Wszystko zrobiliście tak, jak trzeba.

Co się nie udało, to nie z waszej winy. Jutro wymyślę coś nowego.

- Chciałem krzyknąć, ale nie zdążyłem - zachlipał Sniegir, nie podnosząc wzroku. - Nie, to łgarstwo. Straciłem głowę. Bałem się, że jak krzyknę, to wydam Jemielę. I był już drugi dzwonek. A Jemiela z boku nie mógł zobaczyć...

- Czego nie mogłem zobaczyć? - zdziwił się Jemiela. - Przecież nie wyszedł. Kiedy przechodziłem obok okna, zerknąłem: niebieski mundur był na miejscu.

- On tak, on był na miejscu, ale kiedy ty już ruszyłeś, do dyżurki weszli ludzie. Jakaś dama i z nią chłopak, gimnazjalista. Na oko z piątej klasy.

- Ach, to tak... - nachmurzył się Jemiela. - Szkoda malca. Ale dobrze, że nie krzyknąłeś. Ja i tak bym rzucił, tylko byłoby mi trudniej.

Sniegir uniósł głowę. W jego mokrych oczach widać było udrękę.

- Jak to „i tak”? Oni przecież nie mieli z tym nic wspólnego.

- Za to nasz żandarm miał, i to sporo - odpowiedział twardo Jemiela. - Gdybyśmy zwlekali, agenci wzięliby naszych z pieniędzmi i cały eks zdałby się psu na budę. Mógłbyś wtedy uznać, że Arsen zginął na próżno, Julia i Igła wpadły za nic, a naszych w Odessie nikt od sznura by nie uratował.

Grin podszedł do chłopaczka, niezgrabnie położył mu ręce na ramiona i spróbował wyjaśnić mu jak najprzystępniej to, o czym sam nieraz myślał.

- Musisz zrozumieć. To wojna. My walczymy. Tam, po tamtej stronie, są różni ludzie. Zdarza się, że dobrzy, uczciwi. Ale noszą inny mundur, a to oznacza, że są wrogami. Oto i całe Borodino. Opowiedz mi, dziadku. Pamiętasz, tak? Tam przecież strzelano, nie myślano, czy do dobrych, czy do złych. Jeśli Francuz, znaczy - strzelaj. Nie Moskwa to za nami? A tutaj nie Lermontow - mamy prawdziwych wrogów, gorszych niż zwykli Francuzi. Nie ma co żałować. To znaczy można i nawet należy, ale nie teraz. Potem. Najpierw zwyciężyć, potem współczuć.

W myślach wszystko wydawało się przekonywające, lecz wypowiedziane - niezbyt. Sniegir poderwał się.

- O wojnie rozumiem. I o wrogach. Ojca mi powiesili, matkę zgubili. Ale gimnazjalista i ta dama, co oni mają z tym wspólnego? Kiedy się wojuje, to przecież nie zabija się ludności cywilnej?

- Z premedytacją nie. Ale jeśli działo wystrzeliło, kto wie, gdzie trafi pocisk. Może i w czyjś dom. To złe, okrutne, ale to wojna. -

Grin zacisnął pięść, jakby chciał, żeby zdania nie rozpadły się na kawałki. Inaczej Sniegir nigdy nie zrozumie. - A czy oni litują się nad naszymi cywilami? Sam przecież mówiłeś o swojej mamie. Za co pogrzebali ją w kazamatach? Za to, że kochała twojego ojca. A co wyprawiają codziennie, rok po roku, wiek za wiekiem, z narodem? Okradają, morzą głodem, poniżają, traktują jak bydło.

Sniegir na to nic nie odpowiedział, ale Grin czuł, że rozmowa jeszcze się nie zakończyła. Trudno, kiedyś do niej wrócą.

- Spać - polecił. - Dzień był ciężki. A jutro obowiązkowo musimy wysłać pieniądze. Inaczej naprawdę wszystko okaże się niepotrzebne.

- Oooch! - ziewnął Jemiela, pakując sobie pod głowę worek ze stu tysiącami. - Najpierw z narażeniem życia wyciągamy przeklętą forsę, a teraz nie wiemy, jak się jej pozbyć. Zupełnie jak w starym przysłowiu: nie miała baba kłopotu, kupiła sobie prosię.


Rozmyślał przez większość nocy, rozmyślał i o świcie. Nic nie przychodziło mu do głowy.

Sześć worków to niemały ładunek. Nie wywieziesz go, nie zwracając uwagi, szczególnie po wczorajszym. Teraz żandarmi są rozwścieczeni nie na żarty.

A może zrobić tak, jak proponowała Igła - podzielić zdobycz między sześciu kurierów? To możliwe. Ale najpewniej przedostaną się tylko Julia i Igła, a pozostali czterej nie. Młodzi mężczyźni są dla szpicli najbardziej podejrzani. Utracić dwie trzecie pieniędzy i w dodatku oddać czterech towarzyszy - to zbyt wysoka cena.

Wysłać tylko kobiety, każdą ze stu tysiącami, a pozostałe pieniądze na razie zachować? Można, ale to także ryzykowne. Zbyt wiele spraw się wydarzyło w ostatnim czasie - a najgorsza z nich to zdrada Rachmeta. Z pewnością nakreślił ochranie dokładne portrety członków grupy, a przy okazji i Igły.

Jak do niej dotrzeć, Rachmet nie wiedział, ale bez wątpienia wydał docenta z Ostożenki. Aronzon - kolejne ryzyko. Przez niego ochrana może trafić do Igły.

I jeszcze Arsen Zimin. Trup z uliczki Somowskiej, na pewno już rozpoznany. Prześledzą kontakty i znajomości zabitego, wcześniej lub później coś namierzą.

Nie, grupa musi działać bez obciążeń. A to oznacza, że należy jak najszybciej pozbyć się pieniędzy. Trudne zadanie jeszcze bardziej komplikowała potrzeba odpoczynku, regeneracji sił. Wsłuchując się w swój organizm, Grin stwierdził, że dzisiaj, po potyczce z Atutem, nie jest w stu procentach zdolny do pełnowartościowych działań, a własnemu ciału przywykł wierzyć. Wiedział, że skoro organizm żąda wytchnienia, to znaczy, że nie może się bez niego obejść. Jeśli machnę na to ręką, będzie tylko gorzej. A jeśli się podporządkuję, szybko wrócę do normy. Lekarstwa są niepotrzebne, tylko całkowity spokój i samodyscyplina. Polezę bez ruchu dzień albo lepiej dwa, a złamane żebro się zrośnie, cięcia zabliźnią, obite mięśnie odzyskają sprężystość.

Sześć lat temu, we Włodzimierzu, Grin uciekł z etapu. Wyłamał

kratę w wagonie, zeskoczył na tory, ale pechowo - wprost przed wartownika. Dostał cios bagnetem pod łopatkę. Uchodząc przed pogonią, lawirował pomiędzy torami i pociągami, a plecy miał mokre od krwi. W

końcu skrył się w magazynie, pośród olbrzymich tobołów owczej skóry.

Wyjść nie mógł - uciekiniera szukano wszędzie. Zostać także nie mógł -

skóry zaczynali ładować do pociągu, było ich coraz mniej. Rozpruł jeden z tobołów, wpełzł do środka, między śmierdzące i mokre skóry - widać specjalnie namoczone, aby uzyskały większą wagę. Właśnie z tego powodu tragarze nie wyczuli dodatkowego ciężaru. Zaczepili wielki tobół hakami, wtoczyli po pochylni. Z zewnątrz wagon zaplombowano i pociąg powoli ruszył na zachód, przez okrążenie, obok patroli. Komu przyszło do głowy sprawdzać zapieczętowany wagon? Skład jechał do Moskwy sześć dób. Grin gasił pragnienie, ssąc wilgotną, trudno wysychającą wełnę, a żywić się nie miał czym. Ale nie osłabł, przeciwnie - okrzepł, ponieważ przez dwadzieścia cztery godziny na dobę koncentrował wolę na regeneracji organizmu. Posiłek okazał się do tego niepotrzebny. Kiedy w Moskwie, na przetoku, wagon odplombowano, Grin zeskoczył na ziemię i spokojnie skierował się do wyjścia, mijając podpitych, obojętnych ładowaczy.

Zatrzymać go nikt nie próbował. Partyjny lekarz, obejrzawszy ranę na plecach, nie krył zaskoczenia - dziura zabliźniła się sama.

Dawne wspomnienia pomogły Grinowi podjąć decyzję.

Wszystko pójdzie łatwo, jeśli tylko Łobastow się zgodzi. Powinien się zgodzić. Już wie, że GB poradziła sobie bez jego pomocy. O

Swierczyńskim też wie. Nie zdobędzie się na odmowę. Było jeszcze jedno podejrzenie, dotąd niesprawdzone. Czy to nie właśnie Timofiej Grigorjewicz jest ich tajemniczym korespondentem, „TG”? Bardzo możliwe.

Chytry, ostrożny i chciwy na cudze sekrety, człowiek o wielu twarzach; prowadzi swoją grę, jaką - wie tylko on sam. A jeśli tak, to tym bardziej pomoże.

Cicho, aby nie przeszkadzać Sniegirowi, obudził Jemielę.

Półgłosem wyjaśnił mu zlecenie - krótko, bo choć ten wyglądał na niezdarę, wszystko łapał w lot.

Jemiela ubrał się w milczeniu, przygładził palcami jasne włosy, nałożył kaptur.

Spojrzeć na niego - i wzrok się nie zatrzyma. Zwykły robotnik fabryczny. Łobastow ma takich w fabryce tysiące.

Wyprowadził z szopy konia, załadował do sań worki, niedbale na wierzch narzucił rogożę i pojechał po świeżutkim śniegu, przez pustkę, do ciemnych magazynów.

Teraz trzeba czekać.

Grin siedział nieruchomo przy oknie, liczył uderzenia serca i czuł, jak kłując niby igiełkami, zrasta się rozcięta tkanka, jak sczepiają się kawałeczki złamanej kości, jak wyciągają się ku sobie cząsteczki nowej skóry.

O wpół do ósmej na podwórze wszedł gospodarz - dróżnik Matwiej.

Jedyny pokój swojej budki odstąpił gościom, sam spał na sianie. Ponury, nierozmowny mężczyzna, Grin takich lubił. Nie zadał ani jednego pytania.

Skoro ludzi przysłała partia - widać tak trzeba. Skoro nie wyjaśniają po co - widać nie wolno. Matwiej zaczerpnął śniegu, wytarł nim twarz i sprężyście pomaszerował do zajezdni, machając sakwą z narzędziami.

Sniegir obudził się zaraz po dziesiątej. Nie wstał, jak zazwyczaj, świeży i pełen radości życia, tylko podniósł się powoli, spojrzał na Grina i nie wyrzekł słowa. Poszedł się myć. Nic się nie da zrobić. Nie ma już chłopca, jest członek GB. Barwa Sniegira od wczorajszego dnia się zmieniła: już nie jest delikatnie brzoskwiniowa, lecz bardziej gęsta, surowa. Nawet nie zauważył, kiedy to się stało.

Do południa problem był rozwiązany.

Jemiela sam widział, jak pieniądze załadowano do wagonu, wypełnionego workami z barwnikiem dla petersburskiej fabryki Timofieja Grigorjewicza, i wagon zaplombowano. Mały parowóz potoczył wagon na przetok, tam podczepią go do towarowego, a o trzeciej po południu skład powoli odjedzie z Moskwy.

O resztę zatroszczy się Julia.

Serce pracowało miarowo, jedno uderzenie na sekundę. Organizm regenerował siły. Wszystko układało się dobrze.


Загрузка...