Okna po lewej stronie były ślepe, przesłonięte wielkimi bielmami lodowej pokrywy i mokrego śniegu. Wiatr ciskał lepkie, miękkie płatki w żałośnie brzęczące szyby, rozhuśtywał ciężkie ciało wagonu, ciągle nie tracąc nadziei, że uda mu się zepchnąć pociąg ze śliskich szyn i potoczyć jego czarny skład po szerokiej, białej równinie - przez zamarzniętą rzeczkę, martwe pola, prosto ku dalekiemu lasowi, smętnie ciemniejącemu na styku ziemi i nieba.
Cały ten żałobny pejzaż można było zobaczyć przez okna po prawej stronie wagonu, wzorcowo czyste, tyle że po co go oglądać? Same śniegi, zbójeckie wycie wiatru, mętne, nisko wiszące chmury - mgła, chłód i śmierć.
Za to wewnątrz, w ministerialnej salonce, panował komfort: przytulny mrok lekko rozpraszało światło, przebijające się przez niebieskawy jedwabny abażur lampy; słychać było potrzaskiwanie drew w piecu z drzwiczkami z brązu i rytmiczne pobrzękiwanie łyżeczki o brzeg szklanki. Niewielki, lecz luksusowo wyposażony gabinet - ze stołem konferencyjnym, skórzanymi fotelami i mapą cesarstwa na ścianie - niósł
się z prędkością pięćdziesięciu wiorst na godzinę poprzez śnieżycę, martwy świat i nienasycony zimowy świt.
W jednym z foteli, nakryty aż po sam podbródek szkockim pledem, drzemał staruszek o władczej, odważnej twarzy. Nawet podczas snu jego siwe brwi były surowo ściągnięte, w kącikach okrutnych ust utworzyła się bolesna fałda, a pomarszczone powieki od czasu do czasu nerwowo drżały.
Rozkołysany krąg światła lampy wyłonił z półmroku silną rękę, leżącą na oparciu fotela ze szlachetnego drewna, błysnął w diamentowym pierścieniu na palcu serdecznym.
Na stole, pod samym abażurem, leżała sterta gazet zwieńczona
„Wolą Narodu” z Zurychu, zupełnie świeżą, przedwczorajszą. Widać było artykuł, grubo obwiedziony czerwonym ołówkiem.
Kata skrywają przed zemstą
Dysponujemy informacją z pewnego i wiarygodnego źródła, że generał-adiutant Chrapow, w ubiegły czwartek zdymisjonowany ze stanowiska zastępcy ministra spraw wewnętrznych i dowódcy Samodzielnego Korpusu Żandarmerii, w najbliższym czasie zostanie mianowany generałem-gubernatorem Syberii i bezzwłocznie uda się na nowe miejsce urzędowania.
Przyczyny tej nominacji są oczywiste. Car próbuje uchronić Chrapowa przed zemstą ludu, przenosząc swojego psa łańcuchowego, na jakiś czas, w odległy od stolicy rejon. Jednak wyrok, ferowany przez naszą partię na krwawego satrapę, jest nieodwołalny. Chrapow, wydając okrutny rozkaz wychłostania więźnia politycznego, Pauliny Iwancowej, sam siebie postawił pod pręgierz opinii publicznej. Nie może pozostać wśród żywych.
Dwukrotnie udało się katu umknąć przed karą z rąk mścicieli, ale wyrok i tak zostanie wykonany.
Z tego samego źródła dotarła do nas wieść, że już przyrzeczono mu tekę ministra spraw wewnętrznych. Nominacja na Syberii jest tylko tymczasowym środkiem, mającym usunąć Chrapowa spod karzącego miecza gniewu narodu.
Kaci cara spodziewają się znaleźć i zniszczyć naszą Grupę Bojową, której powierzono wykonanie wyroku na inkwizytorze. Gdy niebezpieczeństwo minie, Chrapow triumfalnie powróci do Petersburga i zostanie wszechwładnym faworytem.
Tak się stać nie może! Śmierć naszych towarzyszy domaga się pomsty.
Iwancowa, nie mogąc znieść hańby, powiesiła się w karcerze. Miała dopiero siedemnaście lat.
Dwudziestotrzyletnia kursistka Skokowa, która strzelała do satrapy i chybiła, zginęła na szubienicy.
Nasz towarzysz z Grupy Bojowej, którego nazwiska nie zdradzimy, poniósł śmierć od odłamków własnej bomby. Jednak Chrapow kolejny raz ocalał.
Ale to nic, ekscelencjo - jakkolwiek by się Cygan wykręcał, i tak szubienicy nie uniknie. Nasza Grupa Bojowa znajdzie ekscelencję i na Syberii.
Szczęśliwej podróży!
Parowóz donośnie zaryczał, najpierw przeciągle, potem krótkimi gwizdkami: Uuu! U! U! U!
Usta śpiącego niespokojnie zadrgały, wyrwał się z nich głuchy jęk. Oczy otworzyły się, bezwiednie spojrzały w lewo - na okna ubielone, w prawo - na czarne, aż wzrok się wyostrzył, stał się przytomny, kłujący.
Surowy starzec odsunął pled (spod którego ukazała się aksamitna marynarka, biała koszula, czarny krawat), poruszył suchymi wargami i chwycił dzwoneczek.
Drzwi, które wiodły z gabinetu do poczekalni, otwarły się po sekundzie.
Poprawiając rapcie, wbiegł młody podpułkownik w niebieskim mundurze żandarmerii z białymi akselbantami.
- Dzień dobry, wasza ekscelencjo!
- Minęliśmy Twer? - niskim głosem zapytał generał, nie odpowiadając na powitanie.
- Tak jest, Iwanie Fiodorowiczu. Zbliżamy się do Klina.
- Jak to do Klina? - rozsierdził się. - Już? Dlaczego wcześniej mnie nie rozbudzono? Zaspało się?
Oficer potarł zmięty policzek.
- W żadnym razie. Widziałem, że pan zasnął. Pomyślałem: niech Iwan Fiodorowicz choć trochę sobie pośpi. Nic się nie stanie, zdąży i umyć się, i ubrać, a nawet herbatkę wypić. Do Moskwy jeszcze cała godzina.
Pociąg zwolnił bieg, przygotowując się do hamowania. Za oknami mignęły światła, można było dostrzec rzadko rozstawione latarnie, zaśnieżone dachy.
Generał ziewnął.
- Niech tak będzie, każ nastawić samowar. Coś nie mogę się całkiem rozbudzić.
Żandarm zasalutował i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
W poczekalni paliło się jaskrawe światło, pachniało likierem i dymem cygar. Przy biurku, podpierając głowę, siedział jeszcze jeden oficer - płowowłosy, o różowej twarzy, z jasnymi brwiami i świńskimi rzęsami.
Przeciągnął się, strzelił stawami.
- No, co tam? - spytał podpułkownika.
- Ekscelencja zechciał herbaty. Wydam polecenie.
- Aa - przeciągle jęknął albinos i spojrzał w okno. - Co to, Klin? Siadaj, Michel. Sam zamówię samowar. Wyjdę, nogi rozprostuję. Przy okazji się rozejrzę, bo czort nie śpi.
Wstał, obciągnął mundur i podzwaniając ostrogami, wszedł do trzeciego pomieszczenia luksusowego wagonu. Tutaj już wszystko było standardowe: krzesła wzdłuż ścian, wieszaki na wierzchnią odzież, w rogu stolik z naczyniami i samowarem. Dwóch mocno zbudowanych mężczyzn w jednakowych trzyczęściowych garniturach z kamlotu i z jednakowo podkręconymi wąsami (różniły się tylko kolorem - u jednego były piaskowe, a u drugiego rude) siedziało bez ruchu naprzeciw siebie. Dwaj inni spali na zsuniętych krzesłach.
Ci, którzy siedzieli, na widok jasnowłosego gwałtownie powstali, ale oficer przyłożył palec do ust - niech sobie śpią - wskazał na samowar i szeptem powiedział:
- Herbatę dla jego ekscelencji. Uff, duszno. Wyjdę zaczerpnąć powietrza.
W przedsionku dwóch żandarmów z karabinami wyprostowało się jak świece. Przedsionek był nieogrzewany i wartownicy mieli na sobie szynele, czapki i baszłyki.
- Kiedy się zmienicie? - spytał oficer, naciągając białe rękawiczki, zapatrzony w zbliżający się powoli peron.
- Dopiero co objęliśmy wartę, wasza wysokość! - szczeknął starszy stopniem. - Teraz zostaniemy już do samej Moskwy.
- No, no.
Albinos popchnął ciężkie drzwi i w wagonie zapachniało świeżym wiatrem, mokrym śniegiem, mazutem.
- Ósma godzina, a ledwie poszarzało - westchnął oficer jakby do siebie i zstąpił na schodek.
Pociąg jeszcze się nie zatrzymał, jeszcze skrzypiał i zgrzytał
hamulcami, a po peronie do salonki już żwawo podążało dwóch mężczyzn: jeden niski, z latarnią, drugi wysoki, szczupły, w cylindrze i szerokim, fircykowatym makintoszu.
- To ten, specjalny! - krzyknął pierwszy, sądząc z furażki zawiadowca stacji, i obrócił się ku elegantowi.
Ten zatrzymał się przy otwartych drzwiach i przytrzymując ręką cylinder, spytał oficera:
- Pan Modzelewski? Oficer przyboczny jego e-ekscelencji?
W odróżnieniu od kolejarza jąkała nie krzyczał, ale jego spokojny, dźwięczny głos bez trudu zagłuszył wycie śnieżycy.
- Nie, jestem naczelnikiem ochrony - odpowiedział jasnowłosy, próbując się przyjrzeć twarzy strojnisia.
Twarz była godna uwagi: smukła, surowa, ze starannie przystrzyżonymi czarnymi wąsikami, na czole można było dostrzec wyraźną pionową zmarszczkę.
- Mhm, sztabsrotmistrz von S-seidlitz, świetnie. - Nieznajomy światowiec, zaspokoiwszy ciekawość, skinął głową i czym prędzej sam się przedstawił. - Fandorin, urzędnik do specjalnych poruczeń przy jego jaśniewielmożności generale-gubernatorze m-moskiewskim. Sądzę, że już o mnie wiecie.
- Tak, wielmożny panie radco stanu, otrzymaliśmy szyfrogram, że w Moskwie za bezpieczeństwo Iwana Fiodorowicza pan będzie odpowiadał, ale sądziłem, że spotkamy się dopiero na dworcu. Zechce pan wejść, proszę, bo zasypie przedsionek.
Elegancik skinął na pożegnanie zawiadowcy, lekko wbiegł na strome schodki i zatrzasnął za sobą drzwi. Od razu stało się cicho i można było nie przekrzykiwać wichury.
- Już znajdujecie się na t-terytorium g-guberni moskiewskiej -
wyjaśnił urzędnik, zdejmując cylinder i strząsając z niego śnieg. Okazało się, że ma czarne włosy, a skronie, mimo jego młodego wieku, są całkowicie siwe.
- Tutaj zaczyna się, jeśli można tak powiedzieć, moja jurysdykcja. Postoimy w Klinie co najmniej ze dwie godziny - przed nami oczyszczają zasypany tor. Zdążymy wszystko uzgodnić i podzielić obowiązki. Ale n-najpierw muszę się p-przedstawić jego ekscelencji oraz przekazać mu pilną wiadomość. Gdzie można się rozebrać?
- Prosimy na odwach, tam są wieszaki.
Von Seidlitz zaprowadził urzędnika najpierw do pierwszego pomieszczenia, gdzie dyżurowali ochroniarze w cywilu, a następnie, gdy Fandorin zdjął deszczowiec i rzucił na krzesło przemoknięty cylinder - do drugiego.
- Michel, to wielmożny radca stanu Fandorin - wyjaśnił naczelnik ochrony podpułkownikowi. - Ten sam. Z pilną wiadomością dla Iwana Fiodorowicza.
Michel wstał.
- Oficer przyboczny jego ekscelencji, Modzelewski. Czy mógłbym zobaczyć pańskie dokumenty?
- O-oczywiście. - Urzędnik wyjął z kieszeni złożony papier, podał
adiutantowi.
- To pan Fandorin - potwierdził naczelnik ochrony. - W
szyfrogramie był jego rysopis, doskonale go zapamiętałem.
Modzelewski uważnie przyjrzał się pieczęci i fotografii, zwrócił
dokument właścicielowi.
- Wszystko w porządku, panie radco stanu. Natychmiast zamelduję.
Chwilę później urzędnik został wpuszczony do królestwa miękkich dywanów, błękitnego światła i mebli ze szlachetnych gatunków drewna.
Wszedł, skłonił się w milczeniu.
- Witam, panie Fandorin - dobrodusznie zatrajkotał generał, który zdążył zmienić aksamitną marynarkę na wojskowy surdut. - Erast Pietrowicz, czyż nie tak?
- T-tak jest, wasza ekscelencjo.
- Zdecydował się pan przywitać podopiecznego już na dalekich rubieżach? Pochwalam za gorliwość, chociaż uważam cały ten rwetes za zupełnie niepotrzebny. Po pierwsze, mój wyjazd z Sankt Petersburga był
ściśle tajny; po drugie, panów rewolucjonistów zupełnie się nie boję; a po trzecie, wszystko jest i tak w rękach Boga. Skoro do tej pory Bóg chronił Chrapowa, widocznie stary wojak jest mu jeszcze potrzebny. - I generał, którym był najpewniej sam Chrapow, pobożnie się przeżegnał.
- Mam dla waszej e-ekscelencji nadzwyczaj pilną i n-nadzwyczaj t-tajną wiadomość - rzekł beznamiętnie radca stanu, spojrzawszy na oficera.
- Proszę wybaczyć, p-podpułkowniku, ale taką o-otrzymałem instrukcję.
- Wyjdź, Misza - uprzejmie rozkazał generał-gubernator Syberii, nazwany w zagranicznej gazecie katem i satrapą. - Czy samowar gotowy? Jak zakończymy rozmowę, napijemy się herbatki. - A kiedy za adiutantem zamknęły się drzwi, spytał: - No, co to u was za sekrety? Telegram od najjaśniejszego pana? Dajcie.
Urzędnik przybliżył się do siedzącego, wsunął rękę do wewnętrznej kieszeni kastorowej marynarki, lecz w tym samym momencie jego wzrok padł
na zakazaną gazetę z zakreślonym na czerwono artykułem. Generał zauważył
badawcze spojrzenie radcy stanu i nachmurzył się.
- Panowie nihiliści nie odrywają swojej bacznej uwagi od Chrapowa. Znaleźli sobie „kata”! Pan przecież także, Eraście Pietrowiczu, z pewnością słyszał różne bzdury na mój temat? Niech pan nie wierzy, to kłamstwa złych języków, wszystko zdrożnie przeinaczają! Żadni zbydlęceni dozorcy więzienni nie bili jej do nieprzytomności, i to jeszcze przy mnie. To potwarz! - Widać było, że niefortunna historia z samobójczynią Iwancową napsuła jego ekscelencji niemało krwi i wciąż nie daje mu spokoju. - Jestem uczciwym żołnierzem, mam dwa Ordery Świętego Jerzego, za Sewastopol i za drugą Plewnę! - wykrzyknął zirytowany. - Przecież chciałem uchronić dziewczynę, tę głupią gęś, od katorgi! No, odezwałem się do niej na ty, wielki mi dyshonor! Przecież po ojcowsku! Mam wnuczkę w jej wieku! A ona mnie, starego człowieka, generała-adiutanta, spoliczkowała! Przy obstawie, przy więźniach! Za to podług prawa łajdaczka dostałaby dziesięć lat katorgi! A ja kazałem ją tylko wychłostać i zatuszować sprawę. Nie kazałem jej bić do nieprzytomności, jak to potem opisano w gazetach, tylko wlepić dziesięć szybkich, słabiutkich batów. I chłostali ją nie strażnicy, ale nadzorczyni. Kto mógł wiedzieć, że ta na pół szalona Iwancowa targnie się na własne życie?
Przecież to nie szlachcianka, zwyczajna mieszczka, wielkie mi cymesy! -
Generał gniewnie machnął ręką. - Teraz przez wiek nie zetrę tej plamy...
Potem druga, tak samo głupia, strzelała do mnie. Napisałem do cesarza, żeby jej nie wieszać, ale najjaśniejszy pan był nieugięty. Własnoręcznie na prośbie napisał: „Kto na moje wierne sługi miecz podnosi, dla tego nie będzie żadnej łaski”. - Wzruszony Chrapow zamrugał, w oczach błysnęła starcza łezka. - Urządzili nagonkę jak na wilka. A ja przecież chciałem jak najlepiej... Nie rozumiem, zabijcie mnie, ale nie rozumiem!
Generał-gubernator ze skruchą rozłożył ręce, a brunet z siwymi skroniami nagle odpowiedział na jego perorę, w dodatku zupełnie się nie jąkając.
- Jakże pan możesz pojąć, co to cześć i godność człowieka? Ale choć pan nie zrozumie, to dla innych kundli będzie to nauczką.
Iwan Fiodorowicz otworzył usta i próbował podnieść się z fotela, ale osobliwy urzędnik już wydostał spod marynarki rękę, a w dłoni nie trzymał żadnej depeszy, tylko krótki sztylet. Kindżał wbił się generałowi dokładnie w serce; brwi uniosły się, usta zaokrągliły, lecz nie wydały żadnego dźwięku. Chrapow chwycił palcami rękę radcy stanu, ponownie przy tym błyskając diamentem. Później głowa generała-gubernatora opadła bez życia do tyłu i po podbródku popłynął strumyczek purpurowej krwi.
Zabójca z odrazą rozluźnił na swoim nadgarstku palce nieboszczyka, nerwowym ruchem zerwał przyklejone wąsiki, otarł siwe skronie, które stały się tak samo czarne jak reszta jego włosów.
Stanowczy mężczyzna spojrzał na zamknięte drzwi i podszedł do jednego z zaślepionych okien, wychodzących na tory; pociągnął uchwyt, ale przymarznięte okno ani trochę się nie poddawało. Niezwykłego radcy stanu zupełnie to nie speszyło. Złapał oburącz za kabłąk, naparł całym ciałem.
Na czole napęczniały żyły, zgrzytnęły zaciśnięte zęby i - stał się cud -
okno zaskrzypiało, opuściło się. Siłaczowi prosto w twarz smagnęło paprochami śniegu, radośnie rozwiały się zasłonki. Jeszcze jeden zręczny ruch - i zabójca przechylił się przez otwór okna, po czym zniknął w szarzejącym mroku.
Gabinet przeobraził się w jednej chwili: wiatr, nie wierząc swojemu szczęściu, zaczął gonić po dywanie ważne papiery, trzepotał
frędzlami serwety, rozwiewał siwe włosy na głowie generała.
Błękitny abażur zachwiał się mocno, plama światła przesunęła na pierś zabitego i można było zobaczyć, że na kościanej rękojeści głęboko, do oporu wbitego kindżału wyciosano dwie litery: GB.