Kiedy Erast Pietrowicz się obudził, zobaczył białą przestrzeń z jasną żółtą kulą pośrodku i nie od razu skojarzył, że to sufit i szklana osłona lampy elektrycznej. Obrócił trochę głowę (przy okazji okazało się, że głowa znajduje się na poduszce, a on sam leży w łóżku) i otępiałym ze snu wzrokiem napotkał spojrzenie jakiegoś mężczyzny, który siedział obok i patrzył nań z nadzwyczajną uwagą. Człowiek ten wydał się radcy stanu znajomy, ale skąd - nie mógł sobie przypomnieć. Tym bardziej że jego wygląd zewnętrzny był zupełnie przeciętny: drobne rysy twarzy, równiutki przedziałek, skromniutka szara marynarka.
Trzeba spytać, gdzie jestem, dlaczego leżę i która teraz godzina
- pomyślał otumaniony Erast Pietrowicz, ale zanim zdążył otworzyć usta, mężczyzna w szarej marynarce zerwał się i szybko wyszedł za drzwi.
Odpowiedź trzeba było znaleźć samemu.
Zaczął od głównego pytania: dlaczego leży w łóżku?
Jest ranny? Chory?
Poruszył rękoma i nogami, wsłuchując się w samego siebie, ale niczego niepokojącego nie odkrył, jeśli nie liczyć odrętwienia stawów, jakie odczuwa się po ciężkiej pracy fizycznej albo po kontuzji.
I wtedy wszystko mu się przypomniało: łaźnia, skok z dachu, stójkowy.
Najwidoczniej świadomość się wyłączyła i zapadł w głęboki sen, niezbędny jego duchowi i cielesnej powłoce do rozprawienia się ze wstrząsem. Raczej wątpliwe, by utrata zmysłów mogła trwać dłużej niż kilka godzin. Sądząc po lampie i zasuniętych kotarach, noc jeszcze nie dobiegła końca. Trzeba więc jedynie pomyśleć, dokąd zanieśliby nagiego człowieka, który stracił przytomność pośrodku zaśnieżonego zaułka.
Sądząc z wyglądu pokoju, była to sypialnia, ale nie w domu prywatnym, lecz w drogim hotelu. Do tego wniosku doprowadził Fandorina monogram, zdobiący karafkę, szklankę i popielniczkę, stojące na wykwintnie nakrytym stoliczku.
Erast Pietrowicz wziął szklankę, żeby przyjrzeć się monogramowi z bliska. Litera „Ł” pod koroną. Emblemat hotelu „Łoskutna”.
Wszystko stało się jasne. To pokój Pożarskiego.
Od razu też rozpoznał niepozornego mężczyznę - to jeden z aniołów stróży, zawsze towarzyszących Glebowi Gieorgijewiczowi.
Na miejsce rozwiązanych zagadek pojawiły się nowe: Co z księciem?
Czy żyje?
Odpowiedź uzyskał natychmiast - drzwi otwarły się i do sypialni wpadł sam wicedyrektor, nie tylko żywy, ale chyba też zupełnie zdrowy.
- No, wreszcie! - wykrzyknął ze szczerym zadowoleniem. - Doktor zapewnił mnie, że jest pan cały, a pańska utrata przytomności została wywołana jedynie wstrząsem nerwowym. Obiecał, że wkrótce się pan ocknie, ale pan wcale nie chciał dojść do siebie, nie można było pana dobudzić.
Już myślałem, że pan na zawsze przekształcił się w śpiącą królewnę i zepsuje mi cały plan. Pozwolił pan sobie spać ponad dobę! Nie spodziewałem się, że ma pan tak wydelikacone nerwy.
Zatem rzeczywiście była noc, tyle że już następna. Po „locie jastrzębia” duch i cielesna powłoka Erasta Pietrowicza wymusiły dla siebie urlop na całą dobę.
- Mam pytania - bezdźwięcznym szeptem spróbował powiedzieć radca stanu. Przeczyścił gardło i powtórzył, jeszcze ochryple, ale już można było zrozumieć jego słowa. - Mam pytania. Zanim nam p-przerwano, powiedział pan, że trafił na ślad Grupy Bojowej. Jak to się panu udało? -
to raz. Co pan przedsięwziął, kiedy spałem? - to dwa. O jakim planie pan mówi? - to trzy. Jak panu udało się uratować? - to cztery.
- Uratowałem się w oryginalny sposób, którego nie zechciałem szczegółowo opisywać w raporcie dla najjaśniejszego pana. Z nader zrozumiałych powodów. Zresztą - Pożarski znacząco podniósł palec - w naszym statusie, pana i moim, doszło do sporych zmian. Po wczorajszym zamachu musimy powiadamiać o przebiegu dochodzenia już nie ministra, tylko bezpośrednio kancelarię jego cesarskiej wysokości. Ach, komu ja o tym mówię! Pan to człowiek daleki - na razie daleki - od petersburskiego imperium i nie jest w stanie rzeczowo ocenić sensu tego wydarzenia.
- Wierzę panu na słowo. Ale w jaki sposób pan uciekł? Był pan rozebrany i bezbronny, tak jak ja. Na prawo, dokąd pan pobiegł, znajduje się główne wejście, ale dobiec do niego by pan nie zdążył - terroryści podziurawiliby panu p-plecy.
- Naturalnie. Dlatego nie pobiegłem do głównego wejścia - Gleb Gieorgijewicz wzruszył ramionami. - Rozumie się, że dałem nura w damską część łaźni. Zdążyłem przeskoczyć przez szatnię i umywalnię, choć swoim bezwstydnym wyglądem wywołałem impulsywne wzburzenie. Ale przyzwoicie ubranym panom, którzy postępowali moim śladem, poszło jeszcze gorzej. Na nich spadł cały gniew piękniejszej połowy ludzkości. Przypuszczam, że moim prześladowcom przyszło pokosztować i wrzątku, i pazurków, i kuksańców. W każdym razie po zaułku za mną nikt już nie biegł, tylko spacerowicze okazywali mojej skromnej osobie nadmierne zainteresowanie.
Na szczęście do cyrkułu nie było daleko, inaczej zamieniłbym się w bałwana. Najtrudniej przyszło mi przekonać prystawa, że jestem wicedyrektorem Departamentu Policji. Ale jak panu udało się wyrwać na ulicę? Łamałem sobie nad tym głowę przez cały czas, spenetrowałem w łaźniach Pietrosowa wszystkie zakątki, ale i tak się nie domyśliłem.
Przecież schodami, którymi pan pobiegł, można trafić tylko na dach!
- Miałem po p-prostu szczęście - odpowiedział wymijająco Erast Pietrowicz i zadrżał, przypominając sobie krok w pustkę. Trzeba było przyznać, że chytry petersburzanin wyszedł z opresji prościej i bardziej pomysłowo.
Pożarski otworzył szafę i zaczął rzucać na łóżko ubrania.
- Proszę sobie wybrać z tego to, co będzie pasowało. A teraz niech mi pan wyjaśni swoje słowa. Wtedy, w szóstej kabinie, powiedział
pan, że oczekuje w najbliższym czasie rozwiązania sprawy. Czy to oznaczało, że przewidywał pan napad? I miał on panu wydać zdrajcę?
Fandorin odczekał chwilkę i przytaknął.
- I kto się nim okazał?
Książę badawczo patrzył na radcę stanu, który nagle strasznie pobladł.
- Pan nie odpowiedział jeszcze na wszystkie moje pytania -
wyrzekł w końcu.
- No, jeśli tak, to proszę. - Pożarski usiadł na krześle, założył
nogę na nogę. - Zacznijmy od początku. Oczywiście miał pan słuszność, mówiąc o podwójnym agencie, od razu to zrozumiałem. I podejrzanym dla mnie, tak jak i dla pana, był tylko jeden. Dokładniej mówiąc, jedna -
nasza tajemnicza Diana.
- Dlaczego w-więc...
Pożarski pokazał gestem, że przewidział pytanie i zaraz na nie odpowie.
- Żeby nie obawiał się pan rywalizacji z mojej strony. Kajam się, Eraście Pietrowiczu, jestem człowiekiem zupełnie nieprzestrzegającym konwenansów. Zresztą pan już to dawno sam zauważył. Czy pan myślał, że ja będę jak mopsik biegać od filera do filera, od fiakra do fiakra i zadawać im idiotyczne pytania? Nie, ja niepostrzeżenie poszedłem pańskim śladem i dotarłem do skromnej willi na Arbacie, gdzie kwateruje nasza Meduza Gorgonowna. Nie musi pan z takim niezadowoleniem marszczyć brwi!
Rzeczywiście postąpiłem niepięknie, ale pan także nie zachował się jak kolega. O Dianie pan opowiedział, a adresik kto ukrył? To się nazywa
„wspólna praca”?
Fandorin zdecydował, że obrażać się nie ma sensu. Po pierwsze, ten potomek Waregów nie ma ani krzty poczucia godności. A po drugie, sam jest sobie winien - gdzie jego dar obserwacji?
- Zostawiłem panu prawo pierwszej nocy. - Książę uśmiechnął się łobuzersko. - Co prawda, to nie na długo zatrzymał się pan w przybytku tej piękności. Kiedy pan opuszczał jej pałac, miał pan tak radosną minę, że ja, grzesznik, pozazdrościłem panu. Czyżby Fandorin, pomyślałem, już ją wypatroszył, i to w takim tempie? Ale z zachowania się czarodziejki wywnioskowałem, że odszedł pan z niczym.
- Pan z nią rozmawiał? - zadziwił się radca stanu. Pożarski rozchichotał się, widocznie odczuwając prawdziwą przyjemność z tej konwersacji.
- I nie tylko rozmawiałem... Boże mój, a u niego brwi znowu w kształcie dachu! Słynie pan jako pierwszy moskiewski Don Juan, a zupełnie pan nie rozumie kobiet. Nasza bidulka Diana została sierotką, poczuła się porzucona i nikomu niepotrzebna. Wcześniej wokół niej kręcili się sami znani, wpływowi kawalerowie, a teraz, została zwyczajną współpracownicą, i to w dodatku zbył długo pozostającą w centrum niebezpiecznej intrygi.
Czyżby nie próbowała znaleźć w panu nowego protektora? No właśnie, widzę po pana rumieńcu, że próbowała. Nie jestem tak zarozumiały, żeby wmówić sobie, że niby zakochała się we mnie od pierwszego wejrzenia. Pan odtrącił biedną kobietę, a ja - nie. Za co zostałem wynagrodzony w pełnej mierze. Damy, Eraście Pietrowiczu, są równocześnie bardziej skomplikowane i znacznie bardziej proste, niż sądzimy.
- A więc wydawała jednak Diana? - jęknął Fandorin. - Niemożliwe!
- Ona, ona, gołąbeczka. Mechanizm psychologiczny jest dość banalny, szczególnie teraz, kiedy wyjaśniły się wszystkie okoliczności.
Widziała się w roli Kirke, władczyni mężczyzn. Jej miłości własnej nadzwyczaj silnie pochlebiało to, że steruje losami groźnych organizacji i samego cesarstwa. Przypuszczam, że Diana odczuwała z tego powodu nie mniejszą rozkosz erotyczną niż w wyniku swoich przygód sercowych.
Dokładniej - jedno dopełniało drugie.
- Ale jak pan sprawił, że się p-przyznała? - Erast Pietrowicz ciągle nie mógł oprzytomnieć.
- Mówię panu, że konstrukcja psychiczna kobiety jest znacznie prostsza, niżby to wynikało z zapewnień panów Turgieniewa i Dostojewskiego. Proszę mi wybaczyć płaskie samochwalstwo, ale w hierarchii królestwa amorów jestem nie fligeladiutantem, tylko co najmniej feldmarszałkiem. Wiem, jak wznieść kobietę na szczyty rozkoszy, szczególnie taką, pożądającą upojeń cielesnych. Najpierw natężyłem wszystkie swoje zdolności, aby mademoiselle Diana przeobraziła się w rozpuszczone lody, a potem nagle ze słodkiego jak syrop stałem się żelaznym. Wyliczyłem wszystkie fakty, jakimi dysponowałem, postraszyłem, ale najsilniej podziałało światło słońca. Odsłoniłem story i ona, jak wampir, zupełnie opadła z sił.
- D-dlaczego? Zobaczył pan jej twarz? I kim ona się okazała?
- O, to pana zaciekawi - nie wiadomo dlaczego zaśmiał się książę.
- Od razu pan zrozumie, gdzie pies pogrzebany. Ale o tym później... Tak więc wyjaśniło się, że otrzymując od Burlajewa i Swierczyńskiego tajne wiadomości, Diana przekazywała je terrorystom z GB, przy czym nie kontaktowała się z nimi bezpośrednio, tylko za pomocą przesyłanych notatek. Podpisywała je inicjałami „TG”, co miało oznaczać „Terpsychora (z) Gór (Helikońskich)” - mam nadzieję, że pan pamięta, iż muzy zamieszkują Góry Helikońskie. Oryginalny dowcip, nie sądzi pan? -
Pożarski westchnął. - Dopiero potem zrozumiałem, dlaczego tak łatwo ośmieliła się na szczerość. Wiedziała o naszym spotkaniu w łaźniach i była pewna, że ani ja, ani pan, żywi stamtąd nie wyjdziemy. Odegrała strach i skruchę, żebym jej natychmiast nie aresztował. Liczyła na to, że zechcę ją wykorzystać, aby pojmać terrorystów. I dobrze szacowała.
Podstępna bestia, nie można zaprzeczyć. Pewnie jeszcze potem pośmiała się z mojej triumfalnej miny.
- A więc to pan jej powiedział, że będziemy w szóstej kabinie? -
Twarz Erasta Pietrowicza rozjaśniła się.
Ale promyczek nadziei, który się pojawił, natychmiast zgasł.
- W tym cały dowcip, że nie. Niczego takiego jej nie mówiłem. Ale o naszym spotkaniu wiedziała, co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
Kiedy już nocą, płonąc żądzą zemsty, znowu pojawiłem się u Diany, spojrzała na mnie tak, jakbym wrócił z piekieł. Wtedy zrozumiałem: wiedziała, wiedziała, łajdaczka! Tym razem postąpiłem rozsądniej.
Zostawiłem swojego człowieka, aby ją obserwował. Jeden dyżurował tutaj, przy panu, drugi zajął posterunek przed domem Diany. Ale skąd ona dowiedziała się o szóstej kabinie? - Pożarski wrócił do nieprzyjemnego tematu. - Pan nikomu nie wspomniał, w ochranie albo w dyrekcji? Pewnie oprócz Burlajewa i Swierczyńskiego jeszcze tam kogoś ma.
- Nie, ani w ochranie, ani w żandarmerii o kabinie numer sześć nikomu nie m-mówiłem - wycedził Fandorin, starannie dobierając słowa.
Książę przechylił głowę na bok; ze słomianego koloru włosami i czarnymi jak węgle oczami stał się podobny do tresowanego pudla.
- No, no. A teraz o moim planie, w którym dla pana przeznaczona jest główna rola. Dzięki podstępnej Dianie wiemy, gdzie się ukrywa Grupa Bojowa. Właściwie ich mieszkanie jest własnością Diany, tylko że nasza współpracownica od dawna tam nie kwateruje. Pod państwowym dachem mieszka jej się ciekawiej.
- Pan wie, gdzie skrywa się GB? - Erast Pietrowicz zastygł z ręką nad kieszenią niebieskiego, jakby na jego miarę szytego surduta. - I pan ich dotąd nie pochwycił?
- A co to ja jestem? Idiota Burlajew, niech spoczywa w pokoju? -
Książę z wymówką pokiwał głową. - Jest ich tam siedmiu, uzbrojonych po zęby. Takie Borodino nam zgotują, że potem znowu trzeba będzie Moskwę odbudowywać jak w dwunastym roku. Nie, Eraście Pietrowiczu. Wyłapiemy ich pieczołowicie, w wygodnym dla nas miejscu i o dogodnym czasie.
Fandorin zakończył toaletę i usiadł na łóżku naprzeciw przedsiębiorczego wicedyrektora.
- Dzisiaj wieczorem, jakieś trzy godzinki temu, do mieszkania naszych partyzantów podrzucono kolejną notatkę od TG. Treść ma taką:
„Źle. Pokpiliście sprawę. Ale jest szansa naprawić błąd. Jutro Pożarski i Fandorin znowu mają tajne spotkanie. Na skwerze Briusowskim o dziewiątej rano”. Po tych cudach zwinności, których dokonywaliśmy w łaźniach, pan Grin rzuci przeciw nam wszystkie swoje wojska, co do tego nie ma wątpliwości. Zna pan Briusowski skwer?
- Tak. Doskonałe miejsce na z-zasadzkę - przyznał radca stanu. -
Rano jest tam pusto, nikt z postronnych nie ucierpi. Z trzech stron ślepe ściany. Strzelców można rozmieścić na dachach.
- I na murach skrzydeł monasteru Symeona. Archimandryta już dał
błogosławieństwo tej miłej Bogu sprawie. Kiedy wejdą, zamkniemy szczelnie cały zaułek. Obejdziemy się bez żandarmów. O świcie z Petersburga przybędzie lotna brygada, którą wezwałem. To prawdziwi mamelukowie, kwiat departamentu, najlepsi z najlepszych. Żaden bojowiec nie ucieknie, zlikwidujemy wszystkich, co do jednego.
Erast Pietrowicz zasępił się.
- Nawet nie p-próbując aresztować?
- Pan żartuje? Należy uderzać bez uprzedzenia, salwami.
Wystrzelać jak wściekłe psy. Inaczej stracimy swoich ludzi.
- Nasi ludzie taką mają służbę, że ryzykują życie - nie ustępował
radca stanu. - A bez propozycji kapitulacji, operacja zostanie przeprowadzona niezgodne z regulaminem.
- A niech pana diabli wezmą! Dostaną propozycję. Tylko niech pan rozważy, największe ryzyko poniesie przez to pan. - Pożarski uśmiechnął
się złośliwie i wyjaśnił: -Według opracowanej dyspozycji, najmilszy Eraście Pietrowiczu, przydzielono panu zaszczytną rolę przynęty. Będzie pan siedział na ławeczce, jakby czekał na mnie. Niech GB podejdzie bliżej. Dopóki ja się nie pojawię, zabijać pana nie będą. Mimo wszystko, proszę wybaczyć mi nieskromność, wicedyrektor policji jest dla nich bardziej łakomym kąskiem niż urzędnik, choćby nawet do specjalnych poruczeń. Ja zaś im się nie pokażę, dopóki pułapka się nie zamknie.
Postąpię całkowicie zgodnie z prawem - zaproponuję adwersarzom złożenie broni. Poddać się, rzecz jasna, nawet przez myśl im nie przejdzie, ale moja wypowiedź będzie dla pana sygnałem, że czas się skryć.
- Gdzie się k-kryć? - Fandorin zmrużył błękitne oczy. Wydawało się, że plan Gleba Gieorgijewicza ma tylko jedną wadę: radca stanu wprost z Briusowskiego skweru będzie mógł się udać tylko prosto na cmentarz.
- A pan myślał, że zdecydowałem się pana zostawić pod kulami? -
Pożarski wręcz się obraził. - Wszystko jest przygotowane, w najdrobniejszych szczegółach. Spocznie pan na trzeciej ławce od wejścia.
Po prawej stronie jest zaspa. Pod śniegiem znajduje się wykop. A właściwie zaczyna się pod nią rów, ciągnący się aż do samego zaułka.
Biorą się do układania rur kanalizacyjnych. Poleciłem nakryć wykop płytami i z wierzchu zasypać śniegiem, teraz go nie widać. Ale pod zaspą, która znajduje się obok ławki, leży tylko cieniutka sklejka. Kiedy pojawię się na skwerze, pan natychmiast skacze prosto w śnieg i na oczach wstrząśniętych terrorystów znika, jakby się zapadł pod ziemię. Potem wykopem przedostanie się pan pod polem ostrzału do zaułka, by wyjść tam cały i zdrowy. No, jak znajduje pan mój plan? - chełpliwie spytał książę i nagle się zaniepokoił. - A może pan jeszcze źle się czuje? Albo nie chce pójść na takie ryzyko? Jeśli się pan boi - proszę mówić wprost. Nie potrzeba nam brawury.
- P-plan jest dobry. I ryzyko zupełnie umiarkowane.
Fandorinem miotały teraz uczucia silniejsze od strachu.
Zbliżająca się operacja, ryzyko, palba - wszystko to były drobiazgi w porównaniu z ciężarem, który spadł na niego: wtargnięcie napastników właśnie do szóstej kabiny, mogło mieć tylko jedno wytłumaczenie...
- Mam propozycję - dodał książę, wyciągając z kieszonki kamizelki zegarek na łańcuszku. - Pora już, co prawda, jest dosyć późna, ale pan, jak mniemam, wyspał się, a mnie przed poważną operacją nigdy nie udaje się usnąć. Nerwy. Jedźmy do naszej miłej mniszki. Pokażę ją panu w pełnym świetle. Obiecuję mocne wrażenia.
Radca stanu zacisnął zęby. Dopiero teraz, po tych słowach, wypowiedzianych - jak się wydawało - z udawaną obojętnością, z oczu biednego Erasta Pietrowicza ostatecznie spadła zasłona.
Boże! Czyżbyś był tak okrutny?
Oto dlaczego ciemność i woalka, oto dlaczego szept!
A zachowanie Pożarskiego stawało się całkiem jednoznaczne. Po co, zarozumialec, miałby czekać, aż kolega dojdzie do siebie? Mógłby wymyślić inny plan operacji, bez udziału moskiewskiego urzędnika. Nie trzeba by się dzielić laurami.
Ale okazuje się, że nie ma takiej konieczności. Laury będą nie dla Fandorina.
Pożarski, to nie tylko karierowicz. Jemu nie wystarczy sukces służbowy, potrzebuje poczucia zwycięstwa nad wszystkimi, nad każdym.
Zawsze musi być pierwszy. A teraz pojawiła się doskonała możliwość zniszczenia człowieka, w którym nie mógł nie dostrzec poważnego rywala.
I nic nie można mu zarzucić. Jedynie nadmierne okrucieństwo, ale ono było tylko cechą jego charakteru.
Radca stanu podniósł się jak skazaniec, gotowy wypić puchar goryczy do końca.
- Dobrze, jedźmy.
Drzwi willi na Arbacie same otworzyły się na ich spotkanie. Cichy mężczyzna, bardzo podobny do tego, który dyżurował w hotelu obok łóżka, skłonił się lekko i zameldował:
- Siedzi w gabinecie. Drzwi zamknąłem. Jeden raz odprowadzałem do toalety. Dwa razy prosiła o wodę. Nic więcej się nie działo.
- Dobrze, Korżikow. Możesz wracać do hotelu. Wyśpij się. My tutaj z panem radcą poradzimy sobie sami. - I mrugnął jak spiskowiec do Erasta Pietrowicza, który odczuł chwilową, lecz nadzwyczaj silną pokusę, by złapać szydercę dwiema rękami za kark i złamać kręgi szyjne, łączące ducha z ciałem.
- Teraz poznam pana na nowo z osławioną pożeraczką serc, niedoścignioną aktorką i tajemniczą pięknością.
Pożarski podśmiewał się złośliwie, wchodząc po schodkach.
Otworzył kluczem znajome drzwi, zrobił krok naprzód i przekręcił
gałkę gazowej lampy. Pokój napełnił się drżącym światłem.
- Cóż to, mademoiselle, nawet się pani nie odwróci? - spytał
ironicznie Gleb Gieorgijewicz, zwracając się do tej, której znajdujący się w korytarzu Fandorin wciąż jeszcze nie widział. - Co?! - ryknął nagle książę. - Korżikow, bydlaku, pod sąd ciebie oddam!
Rzucił się z progu do środka i radca stanu zobaczył chudziutką kobiecą figurkę, stojącą bez ruchu twarzą do okna. Głowa kobiety była melancholijnie pochylona na bok, a sylwetka wydawała się nieruchoma tylko na pierwszy rzut oka. Po chwili bowiem można było zauważyć, że kołysze się lekko z boku na bok, a jej stopy nie sięgają podłogi.
- Esfira... - bezsilnie szepnął Erast Pietrowicz. - Boże...
Książę wyciągnął z kieszeni nóż, przeciął sznur, i trup ciężko opadł na podłogę. Z martwą gracją szmacianej lalki, rozpościerając ręce, ciało uderzyło czołem o parkiet i teraz już rzeczywiście stało się całkowicie nieruchome.
- Do diabła! - Pożarski przykucnął, cmokając nerwowo. - Wprawdzie nie mielibyśmy już z niej pożytku, ale mimo wszystko żal. To była niepospolita osoba. A ja chciałem pana rozweselić... Nic już nie da się zrobić, zobaczy pan piękność zwiędłą.
Wziął nieboszczkę za ramiona i odwrócił na plecy.
Erast Pietrowicz nieświadomie przymknął oczy, ale zawstydziwszy się własnej słabości, zmusił się do podniesienia powiek.
Zobaczył coś takiego, że znowu zamknął oczy - z zaskoczenia. A potem zatrzepotał rzęsami.
Leżącą na podłodze kobietę, Fandorin widział po raz pierwszy -
takiej twarzy bowiem nigdy by nie zapomniał. Jedna jej połowa była zupełnie normalna i nawet niepozbawiona urody, za to druga potwornie zdeformowana - rysy były spłaszczone, na wpół zgniecione tak, że wykrój oczodołu był prawie pionowy, a policzek zachodził na ucho.
Pożarski roześmiał się, bardzo zadowolony z uzyskanego efektu.
- Piękna, prawda? Uraz porodowy. Akuszer nieudolnie złapał
szczypcami. Teraz rozumie pan motywy postępowania mademoiselle Diany? Jak miała odnosić się do mężczyzn, którzy w świetle dziennym uciekali od niej w przerażeniu? Tylko z nienawiścią. Oto dlaczego podobało jej się życie w tym zaczarowanym zamku, gdzie królowały mrok i cisza. Tutaj nie była nieszczęśliwym brzydactwem, tylko najprawdziwszą pięknością, taką jaką może sobie wykreować męska wyobraźnia. Brr. - Glebem Gieorgijewiczem wstrząsnął dreszcz, gdy spoglądał na straszną maskę. - Pan to nic, ale ja, jak pomyślę, że wczoraj przez pół dnia dogadzałem takiemu monstrum, to mróz chodzi mi po skórze.
Erast Pietrowicz jeszcze nie otrząsnął się z szoku. Stał jakby wyprany z uczuć, ale już wiedział, że jak tylko serce znowu mu zabije, będzie się straszliwie wstydził.
- Zresztą zupełnie możliwe, że w piekle, dokąd bezwzględnie trafiła niedawno zmarła, właśnie takie uważane są za największe piękności
- zauważył filozoficznie książę. - Mimo to, Eraście Pietrowiczu, nasze ustalenia pozostają w mocy. Zaspa z prawej, niech pan nie zapomni.