Mieszkałam na Manhattanie przez całe życie.
Jadałam dim sum w Chinatown i pizzę z chlebowego piecu w Małej Italii. Byłam na szczycie Empire State Building, na Statuę Wolności też wjechałam. Prześledziłam losy swoich przodków do momentu, kiedy przybyli do tego kraju (z Anglii ze strony taty, z Węgier ze strony mamy) przez Ellis Island, i całe godziny spędzałam, gubiąc się w Strand, największym antykwariacie świata.
Jadłam śniadanie u Tiffaniego (no cóż, bajgla pod sklepem, w czasie wycieczki szkolnej do Muzeum Sztuki Współczesnej), a w galerii Fricka oglądałam obrazy Vermeera (aż trudno uwierzyć, że je mało wał bez pomocy komputera).
Jeździłam podziemną kolejką na Coney Island, pływałam łódką po jeziorze w Central Parku i jeździłam na łyżwach (chociaż kiepsko) w Rockefeller Center. Byłam nawet w World Trade Center, kiedy jeszcze był tam World Trade Center, a nie Strefa Zero.
Ale nigdy, nigdy nie jechałam Czwartą Aleją na skuterze z przystojnym chłopakiem.
I muszę powiedzieć, że taka jazda jest super. Bije na głowę moje pozostałe ulubione sposoby przemieszczania się: metro i spacer. Chociaż od zimnego wiatru łzawiły mi oczy – a Cosabella nie wydawała się zachwycona tym, że tkwi wciśnięta między mój brzuch i plecy Gabriela – super było tak pomykać między samochodami, wymijać gońców na rowerach i prawie ignorować czerwone światła…
…a już najlepiej było czuć ciepło pleców Gabriela przez skórę jego kurtki i widzieć, jak uśmiecha się za każdym razem, kiedy się obracał, żeby sprawdzić, czy u mnie wszystko w porządku.
I chociaż uśmiechał się do Nikki Howard, a nie do mnie, to musiałam przyznać, że mogłabym tak jeździć na tylnym siodełku vespy Gabriela przez cały dzień. Po raz pierwszy od czasu, kiedy obudziłam się w szpitalu, poczułam się naprawdę fajnie.
Nie dlatego, że ktoś wcisnął mój mózg w ciało Nikki Howard, tylko dlatego, że wciąż żyłam i mogłam doświadczyć tej jazdy vespą po Czwartej Alei za plecami przystojnego faceta.
To mi uświadomiło, że mam naprawdę bardzo dużo szczęścia. Ktokolwiek to zrobił – i jak umożliwił mi przeżycie czegoś takiego… I za to czułam się wdzięczna.
Przynajmniej częściowo.
Bo ta afera z dziewczynkami, które chciały dostać mój autograf, ponieważ myślały, że jestem Nikki Howard, niespecjalnie mi się podobała.
Niestety, do szpitala dojechaliśmy aż za szybko. Dwadzieścia przecznic to spory kawałek, jeśli się idzie pieszo, ale naprawdę za mały, jeżeli mknie się ulicą za plecami przystojnego faceta na jasnozielonej vespie. Zaledwie kwadrans później zatrzymaliśmy się na podziemnym parkingu pod Szpitalem Ogólnym na Manhattanie.
Zaczęłam się denerwować na myśl o tym, co mnie czeka w środku No bo, fakt, zostałam porwana. Ale mogłam się uwolnić już znacznie wcześniej. Prawdę mówiąc, byłam mocno wkurzona na rodziców za to, że mi nie powiedzieli o tej całej historii z Nikki Howard. Co oni sobie wyobrażali?
Więc odkładałam powrót do chwili, kiedy już koniecznie musiałam.
A teraz, po tym, co powiedział Gabriel, czułam, że gdy wreszcie wrócę, będę miała kłopoty.
Kiedy więc Gabriel nacisnął przycisk, żeby dostać kwit parkingowy, powiedziałam:
– Nie musisz wjeżdżać ze mną na górę, możesz po prostu mnie tu zostawić.
Nie chciałam, żeby był świadkiem awantury, która mogła się rozpętać. No bo, chociaż podkochuję się w Christopherze, a nie w Gabrielu Lunie, to głupio, żeby jakiś fajny facet patrzył, jak dostaje mi się od rodziców.
– Po tym, co zaszło pod twoim domem? – odparł. – Wykluczone. dopilnuję, żebyś dotarła tam bezpiecznie.
Poczułam, że się rumienię.
– To, co tam zaszło… – wykrztusiłam. – To, co widziałeś, z Justinem… To nie było… On po prostu pojawił się tam dziś rano. Ja nie… – Chodziło mi o dziewczynki – wyjaśnił Gabriel. – Aha. – Cieszyłam się, że kask zakrywa mój rumieniec. No ale i tak nie mogłam tego tak zostawić. – On nie jest… Ja z nim nie chodzę ani nic.
– Nie?
Zdałam sobie sprawę, że teraz to, co zobaczył na Centre Street, będzie w jego oczach wyglądało jeszcze gorzej.
– Nie – brnęłam dzielnie dalej. – Justin jest chłopakiem mojej współlokatorki. On chyba… coś źle zrozumiał.
– Też mi się tak wydaje – zgodził się Gabriel.
O Boże! Zdaje się, że powinnam trzymać gębę na kłódkę. Ale jakoś nie mogłam się powstrzymać. Kiedy stanęliśmy na wolnym miejscu, a Gabriel wyłączył silnik, zapytałam go:
– Skąd wiedziałeś, że skoro nie ma mnie w szpitalu, trzeba mnie poszukać w domu Nik… To znaczy, u mnie?
– Zgadywałem – odparł Gabriel, biorąc ode mnie kask, który ostrożnie zdjęłam. – Jak widać, poszczęściło mi się. Trudno mieć do ciebie pretensje, że się stąd wyrwałaś, skoro nie pozwalali ci na żadne odwiedziny. Ale naprawdę ich wystraszyłaś, uciekając w ten sposób – to znaczy, swoich rodziców. Bo to chyba byli twoi rodzice. Nie przedstawiono mnie im, ale widziałem ich, kiedy rano wjechałem na twoje piętro, zanim mnie wyrzucili. Twoja mama płakała.
Zagryzłam wargę. Chociaż mi się nie podobał – nie w taki sposób – nie chciałam, żeby uważał mnie za dziewczynę, która uciekłaby ze szpitala i doprowadziła do płaczu swoją mamę, tak jak nie chciałam, żeby myślał, że jestem dziewczyną, która spędziłaby całą noc poza domem w towarzystwie takiego pacana jak Justin Bay…
Chciałam wyznać mu prawdę. To znaczy o tym, co mnie spotkało. Czułam, że Gabriel mnie zrozumie. Każdy, kto potrafi tak śpiewać… No cóż, potrafiłby zrozumieć, prawda?
Ale nie mogłam mu powiedzieć. Bo skoro oni nie powiedzieli nawet mnie, nie wolno mi było przyjmować żadnych odwiedzających poza najbliższą rodziną i ciągle wyrzucali z mojego piętra innych ludzi – to wszystko musiało być jakąś tajemnicą. Nie wiedziałam dlaczego, ale miałam zamiar dotrzeć do jej sedna.
Jeszcze dziś.
– Ja… – To było takie dziwne, nas dwoje na podziemnym parkingu… tym samym, na którym ostatniej nocy gryzłam Brandona Starka, kiedy wpychał mnie do limuzyny. – Naprawdę mi miło, że się o mnie troszczysz. Znaczy, biorąc pod uwagę, że prawie się nie znamy.
– No cóż – powiedział Gabriel. – Po tym, co zaszło tamtego dnia w Stark Megastore, mam wrażenie, że cię znam, przynajmniej trochę.
Wszystkich nas nieźle wystraszyłaś. Naprawdę… powinnaś bardziej na siebie uważać, Nikki.
Spojrzałam na niego, zdziwiona. O co mu chodziło?
– Jak to?
Zawahał się, jakby nie był pewien, czy chce powiedzieć to, co potem powiedział. No bo wreszcie wziął mnie za rękę i spoglądając na mnie tymi intensywnie błękitnymi oczami, powiedział;
– Jesteś taka śliczna… I taka słodka. Nie powinnaś się truć alkoholem i narkotykami.
Oczy o mało nie wyskoczyły mi z orbit od wytrzeszczu.
– Co?! – wykrztusiłam, tym razem z niedowierzaniem.
– Wiem, że twoja rzeczniczka prasowa twierdzi, że trafiłaś do szpitala z powodu hipoglikemii i… Co to było? A tak. Wyczerpanie. Ale ja byłem tam tamtego dnia, pamiętasz, Nikki? I naprawdę się bałem, że z tego nie wyjdziesz. Leżałaś kompletnie nieruchomo. Myślałem; że umarłaś.
Chyba nie zdołałabym nic powiedzieć, nawet gdybym próbowała. Więc Gabriel uważa, że Nikki Howard spędziła ten miesiąc na odwyku?! Czy wszyscy tak myślą? O mój Boże, to takie żenujące! Czułam, że ze wstydu zaczynają mnie palić policzki…
Chociaż z drugiej strony, co mnie obchodzi, co on sobie myśli o Nikki Howard? Przecież to nie ma nic wspólnego ze mną…
Zaraz, zaraz. Może jednak ma.
– Ale ja nie… – zaczęłam. Gabriel tylko pokręcił głową.
– Nie musisz się przede mną usprawiedliwiać – powiedział głowom tak łagodnym, jak dotyk jego palców. – Wiem, jak ciężko jest żyć w świetle reflektorów i ciągle słuchać plotek na swój temat. I cieszę się, że otrzymujesz tak potrzebną pomoc…
– Ale…
– Teraz już wszystko będzie dobrze – ciągnął, prowadząc mnie w stronę windy. – To wspaniałe, że zdecydowałaś się wrócić do szpita la Twoi rodzice bardzo się ucieszą na twój widok. Może mi nawet wybaczą, że zakradłem się na twoje piętro, gdzie nie powinno mnie być.
– Hm. – Wsiadłam z nim do windy, kiedy nadjechała. Byłam bardziej ogłupiała niż kiedykolwiek. – Taa. Co do tego…
– Wiesz, że uświadomienie sobie problemu to pierwszy krok do jego pokonania - powiedział Gabriel i uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech, bo nie zdołałam się powstrzymać.
Co okazało się pomyłką, bo uśmiech Nikki najwyraźniej działała na facetów jak jakiś kryptonit. Kompletnie ich paraliżował. Gabriel miał taką minę, jakby całkiem zapomniał, gdzie jesteśmy. Drzwi windy zamknęły się, a my staliśmy w środku przez jakąś minutę. Gabriel gapił się na mnie bez słowa.
Kurczę. Niezręczna sytuacja.
– Nie wiem, na które piętro jedziemy – powiedziałam, żeby rozładować napięcie.
– Och. – Gabriel drgnął, a potem puścił moją rękę i nacisnął guzik czwartego piętra. – Przepraszam.
Zanim zdołałam wymyślić jakąś odpowiedź – coś w rodzaju: „Nie biorę ani nigdy nie brałam narkotyków” – drzwi windy rozsunęły się. Za nimi stał postawny ochroniarz, który powiedział:
– Przepraszam państwa. Wstęp na to piętro jest… – Oczy mu się rozszerzyły, kiedy lepiej mi się przyjrzał. – To pani! – zawołał.
– Owszem – przyznałam. Policzki nadal mi płonęły. Narkotyki! Alkohol! – Czy moi rodzice są w pobliżu?
Za moment mama z tatą rzucili się na mnie z tymi swoimi „Gdzieś ty była?” i „My tu umieramy ze zmartwienia”, jednocześnie ściskając mnie i ochrzaniając. Doktor Holcombe kręcił się koło nas, nerwowo ogryzając końcówki oprawek okularów. Doktor Higgins – lekarka, która czesała się w kok – stała obok niego. Ale teraz włosy miała rozpuszczone i potargane, tak jakby nie zdążyła się uczesać; zapewne dlatego, że zniknęłam i wszyscy się tym martwili.
Wiedziałam, że trudno mi będzie wytłumaczyć to zniknięcie, bo nie chciałam donosić na Lulu i Brandona, którzy uważali, że robią to, co powinni.
Ale z drugiej strony musiałam odpowiedzieć na pytania rodziców.
Gabriel Luna rozwiązał problem, oświadczając:
– Znalazłem ją w jej domu.
Doktor Holcombe założył okulary na nos i spytał:
– Przepraszam, ale kim jest ten młody człowiek?
Wtedy zza rogu wyszła Frida, ze zwieszoną głową i smętną miną. Kiedy usłyszała głos doktora Holcombe'a, podniosła wzrok, zobaczyła mnie i uśmiechnęła się od ucha do ucha…
A potem jej spojrzenie padło na Gabriela i aż sapnęła.
– Gabriel Luna! – zawołała.
– Gabriel Luna? – szepnął tata do mamy. – Ten, który był tu niedawno i dopytywał się o Nikki Howard.
– To jego widziałam przy jej łóżku – powiedziała doktor Higgins. To on przyniósł te róże!
Spojrzenie, jakie rzuciła mi Frida, mogłoby produkować mrożoną kawę.
– On ci przyniósł róże? – syknęła.
– Przyniósł róże Nikki Howard – sprostowałam ją. Bo wyraźnie widziałam, dokąd to wszystko zmierza.
– Zaraz… Gabriel Luna z wielkiego otwarcia Stark Megastore? spytała mama.
– Tak – potwierdził Gabriel, wyciągając prawą rękę. – Bardzo przepraszam, że nie przedstawiłem się wcześniej, ale byli państwo zajęci wyrzucaniem mnie stąd. Bardzo mi miło państwa poznać.
Mama, wyraźnie oszołomiona, uścisnęła dłoń Gabriela i mruknęła:
– Też bardzo mi miło.
A tata, gdy tylko skończyła, ściskając dłoń Gabriela, spytał:
– Gdzie się podziewałeś z moją córką?
– Gabriel właśnie mnie przywiózł – wyjaśniłam. – To długa historia, ale wyszłam stąd niezupełnie sama i… No cóż, on mnie w pewnym sensie wybawił z opresji.
Gabriel rzucił mi uśmiech w podziękowaniu. Który odwzajemniłam. Chociaż najwyraźniej uważał Nikki Howard za ćpunkę, doszłam do wniosku, że należy mu się trochę wdzięczności.
W takim razie – powiedział doktor Holcombe z udawaną serdecznością. – Mamy panu za co dziękować, panie, hm, Luna.
– To nic takiego – odparł Gabriel. – Naprawdę. Ale moim zdaniem…
Doktor Holcombe nie był zainteresowany opinią Gabriela.
– Frida! – przerwał mu. – Może zabierzesz pana Lunę do kafeterii i kupicie sobie coś do jedzenia, a ja porozmawiam chwilę z twoją siostrą i rodzicami. Dobrze?
Zanim Gabriel zdołał cokolwiek powiedzieć, Frida przestała sztyletować mnie wzrokiem i zaczęła wpatrywać się w niego rozkochanymi oczami. Jej źrenice zamieniły się w małe serduszka, jak w komiksach.
– Jasne – mruknęła głębokim głosem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie słyszałam. Wzięła Gabriela pod ramię i zaczęła gruchać – Chodź ze mną. Pokażę ci drogę.
Miałam ochotę jej przywalić za takie durne zachowanie. Dlaczego moja siostra zawsze musi się zachowywać jak – za przeproszeniem, ale to prawda – pudernica?
Chociaż teraz, kiedy już wiem, jak to jest, kiedy człowieka pocałują, nie powinnam się na nią za to gniewać.
– No cóż… dobrze. – Gabriel obejrzał się z na mnie i dodał: To do zobaczenia później…
– Cześć. – Pomachałam mu ręką.
Nie zdążyłam powiedzieć ani słowa więcej, bo Frida wciągnęła go za róg i zniknął mi z oczu. Mogłam się spodziewać, że na zawsze.
Ale miałam na głowie o wiele ważniejsze sprawy niż kompletnie bezsensowna słabość mojej młodszej siostry do brytyjskiego piosenkarza. Mama właśnie zajrzała mi pod połę żakietu i wykrzyknęła:
– O mój Boże. Czy ty tam masz psa?
– To pies Nikki Howard – wyjaśniłam.
– A skąd, na litość boską – spytał tata – masz psa Nikki Howard?
– No cóż – odparłam. – Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy się ocknęłam i zrozumiałam, że ktoś wsadził mój mózg w jej ciało.
Doktor Holcombe z bardzo niewyraźną miną otworzył drzwi najbliższego gabinetu i gestem zaprosił nas do środka.
– Wchodźcie. Siadajcie. Musimy porozmawiać.
– Otóż to – powiedziałam, idąc za nim z wysoko uniesioną głową (może powinnam dodać: głową Nikki Howard). – Musimy porozmawiać.