Obrazy. To było pierwsze, co do mnie dotarło.
Zupełnie jak te, które widzisz pod powiekami, kiedy trzesz je grzbietem dłoni. Dziwaczne kształty unoszące się w przestrzeni.
Obserwowałam je, zastanawiając się, co widzę. Wyglądały jak jakieś ameby… Nie, jak włosy Christophera, w basenie, kiedy na wuefie kazali nam robić nawroty, a ja go obserwowałam spod powierzchni przez okulary do pływania…
Zaraz. Czy mam teraz wuef? I wpadłam do wody? Przecież nie jestem mokra. Przynajmniej tak mi się wydaje… Nie, raczej nie jestem mokra. A może jednak?
Jak to możliwe, że widzę włosy Christophera pod wodą, skoro nawet nie jestem mokra? Może ja mam zamknięte oczy? Czy mam oczy zamknięte, czy otwarte? Dlaczego nie mogę unieść ręki, żeby dotknąć twarzy i sprawdzić? Dłoń mam taką ciężką… Nie mogę nią nawet poruszyć…
Dlaczego jestem taka zmęczona?
Taka zmęczona…
Potem usłyszałam głosy. Te głosy mówiły różne rzeczy. Ale co konkretnie? Nie wiedziałam. Byłam za bardzo zmęczona, żeby je zrozumieć. Kto ciągle coś mówi? Dlaczego nie dadzą mi po prostu spać?
Zaraz. To chyba głos mamy. To mama cały czas coś mówi. Mama i… kto jeszcze? Tata. Tak, to na pewno tata. Mama i tata rozmawiają. Mówią różne rzeczy. Chcą, żebym się obudziła. Po co? Dlaczego nie miałabym spać dalej?
Wiedziałam, że powinnam ich posłuchać – ilekroć mama każe nam coś zrobić, Frida i ja zawsze to robimy. Wcześniej czy później.
Ale czułam, że nie jestem w stanie się poruszyć. Zupełnie jakbym skamieniała. Chciałam tylko tak spać do końca świata. Chociaż słyszałam w głosie mamy naleganie.
– Em! Em, jeśli mnie słyszysz, otwórz oczy! Otwórz oczy, Em. Po prostu otwórz na chwilę oczy.
Znałam tę starą sztuczkę. Kiedy tylko mama upewni się, że nie śpię, każe mi wstać i wyjąć naczynia ze zmywarki albo iść do szkoły, albo robić coś równie niefajnego. Nie miałam zamiaru dać się na to nabrać.
– Em! Proszę, otwórz oczy.
Mówiła tak, jakby się czymś niepokoiła. Może nasze mieszkanie się pali? Może powinnam zrobić, co mi każe. Otworzyć oczy, żeby się przekonać, czego ode mnie chce.
– Proszę, Em…
Właściwie brzmiało to tak, jakby płakała. Nie chciałam, żeby mama przeze mnie płakała. To ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę. Więc próbowałam otworzyć oczy. Naprawdę próbowałam. Ale one… nie chciały się otworzyć. Moje oczy nie chciały się otworzyć. Usłyszałam, że mama płacze, a tata pocieszają szeptem:
– Wszystko będzie dobrze, Karen.
– W takich przypadkach – dobiegł mnie jakiś obcy męski głos często zdarza się, że…
Nie dosłyszałam, co mówił ten facet, bo za bardzo koncentrowałam się na tym, żeby wreszcie otworzyć oczy. Ale nie byłam w stanie unieść powiek. Naprawdę nie mogłam. Zupełnie jakby były z ołowiu.
Więc spróbowałam otworzyć usta i powiedzieć mamie, żeby nie płakała, że nic mi nie jest, tylko jestem strasznie zmęczona. Może dadzą mi jeszcze trochę odpocząć…
Ale okazało się, że ust też nie mogę otworzyć.
To mnie trochę przeraziło. Tylko na chwilę, ale byłam naprawdę okropnie zmęczona. Chciałam znów zapaść w sen. Powiem mamie później… że jestem zbyt zmęczona, by zrobić to, o co mnie prosi. Wyjaśnię jej to wszystko, kiedy już nie będzie mi się chciało tak strasznie spać. Muszę odzyskać siły. Po kilku godzinach snu na pewno dojdę do siebie.
Nareszcie otworzyłam oczy. Nie dlatego, że ktoś wołał mnie po imieniu, nie dlatego że pod powiekami widziałam ameby. Moje oczy po prostu się otworzyły…
Same z siebie.
Ale kiedy już się otworzyły, a ja rozejrzałam się wokół siebie, zorientowałam się, że nie jestem w żadnym basenie ani nawet w domu, tylko leżę na szpitalnym łóżku.
Wiedziałam, że to szpitalne łóżko, bo chociaż było ciemno – musiała być noc – wszystko wyglądało obco. Ściany były beżowe, a nie w odcieniu Bieli Nawaho, na jaki pomalowałam je któregoś dnia w ataku szału, bo już nie mogłam znieść mdłego bladożółtego koloru ścian całej reszty naszego mieszkania.
Wszystkie moje plakaty z filmu Journeyquest - który był beznadziejny, wiem, ale plakaty były świetne – zniknęły. Tak samo jak wszystkie pocztówki z wycieczki do Metropolitan Museum. Widziałam wyłącznie przewody. Przewody te wychodziły ze mnie i były podłączone do jakichś maszyn obok łóżka, na którym leżałam. Maszyny cicho mruczały, a czasem wydawały z siebie jakieś brzęczenie.
Na szczęście nie przeraziłam się ani nic, bo na krześle obok tych maszyn siedział tata. Spał.
Próbowałam zgadnąć, dlaczego jestem w szpitalu podłączona do jakichś przewodów. W sumie cieszę się znakomitym zdrowiem i w szpitalu byłam tylko raz, kiedy złamałam rękę po upadku z huśtawki na placu zabaw pod naszym blokiem, jeszcze w drugiej klasie podstawówki. Czy znów z czegoś spadłam? Nie pamiętam, żebym się na coś wspinała. Więc jak to się stało, że trafiłam do szpitala? Nic mnie przecież nie bolało.
Byłam tylko upiornie zmęczona.
Ale czułam się chyba lepiej niż mój tata, który wyglądał okropnie. Na twarzy miał mnóstwo siwawej szczeciny, jakby się od dawna nie golił (dziwne, bo kiedy go widziałam wczoraj wieczorem przy kolacji, nie miał śladu zarostu. A może miał? Zastanawiałam się nad tym, lecz nie mogłam sobie przypomnieć… Czy jadłam wczoraj kolację z tatą? Wydawało mi się, że to było tak dawno…) Poza tym koszulę miał okropnie wygniecioną i trochę poplamioną.
Tak, tata wyglądał fatalnie. Zastanawiałam się, dlaczego, ale nie chciałam go budzić, żeby o to zapytać. Stwierdziłam, że to byłoby samolubne.
Chociaż z drugiej strony… tak bardzo chciało mi się pić. Serio, miałam wrażenie, że za chwilę umrę z pragnienia.
W pobliżu nie było nikogo innego i wyglądało na to, że cokolwiek mi dolegało, jest to coś poważnego, wziąwszy pod uwagę wszystkie te rurki i przewody…
Gdybym tylko dostała łyk wody, poszłabym znowu spać, niczego więcej bym nie chciała…
Otworzyłam usta i próbowałam zawołać tatę. Nie udało mi się.
Chciałam powiedzieć: „Tato!”, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Musiałam spróbować jeszcze kilka razy, zanim zdołałam wydobyć z siebie głos, a i wtedy przypominało to raczej jakieś chrząknięcie niż mowę.
– Tato?
To słowo zabrzmiało naprawdę dziwnie. Może dlatego, że głos mi zachrypł od nieużywania. Albo z pragnienia.
Ale tata i tak poderwał głowę i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Hm… Em?
– C – cześć – wyjąkałam. – P – przepraszam…
Te słowa również zabrzmiały jakoś dziwnie. Co się stało z moim głosem?
Tata chyba też uznał, że mój głos dziwnie brzmi, bo zerwał się z krzesła i zaczął wrzeszczeć:
– Panie doktorze! Panie doktorze! A potem gdzieś pobiegł.
Pomyślałam, że dolega mi coś naprawdę poważnego.
Ale byłam zbyt zmęczona, żeby czekać, aż się dowiem co. Byłam nawet zmęczona bardziej niż na pierwszej lekcji, czyli naprawdę strasznie zmęczona. Pewnie, gdybym nie siedziała do nocy, grając z Christopherem w Journeyquest, a potem nie musiała siedzieć jeszcze dłużej, żeby skończyć lekcje…
Nie chciałam zasypiać. Naprawdę. Chciałam się dowiedzieć, co mi dolega i dlaczego jestem w szpitalu. Chciałam dostać trochę wody…
Ale nie mogłam dłużej wytrzymać z otwartymi oczami. Zamknęłam je i pomyślałam, że trochę odpocznę, zanim tata wróci.
Oczywiście znów zaczęłam zasypiać. Hm, sen. Smaczny sen.
Miałam nadzieję, że nie zacznę się ślinić, kiedy znów zasnę. A gdyby nawet, w szpitalu na pewno są do takich rzeczy przyzwyczajeni.
Kiedy znów otworzyłam oczy, był dzień, a na krześle, z którego przedtem poderwał się tata, siedziała moja mama. Wołała mnie po imieniu.
– Mamo… – odezwałam się zaspanym głosem. Prawdę mówiąc, ciągle byłam okropnie zmęczona. – Czy mogę dzisiaj nie iść do szkoły?
Nie jestem pewna, czy akurat te słowa usłyszała moja mama, bo to, co wyszło z moich ust, nie bardzo je przypominało.
Ale zamiast się ze mną spierać, zakryła usta dłonią i rozpłakał;) się. Wtedy zauważyłam, że nie jest jedyną osobą w tym pokoju poza mną. Obok niej stał mój tata i dwoje zupełnie nieznanych mi ludzi w białych fartuchach.
Doszłam do wniosku, że rozpłakała się, bo mój głos nadal dziwnie brzmiał. Był jakiś taki… Sama nie wiem. Piskliwy.
Poza tym wcale nie byłam pewna, czy to, co mówię, ma jakiś sens.
– Kotku… – rzucił tata. Trzymał dłonie na ramionach mamy i patrzył na mnie tak jakoś niepewnie. Jak wtedy, kiedy pośliznęłam się i rąbnęłam brodą w obramowanie basenu przy hotelu, w którym się zatrzymaliśmy w Disneyworld, i nie miałam pojęcia, że oderwał mi się spory kawałek skóry i obficie krwawię. Wcale mnie nie bolało, więc nie rozpłakałam się ani nic, nie zauważyłam też, że cała zalałam się krwią, bo już i tak byłam mokra. – Czy ty wiesz, kim jesteśmy?
Rany. Numer, wskutek którego znalazłam się w szpitalu, musiał być niezły.
– Taak – powiedziałam. – Ty się nazywasz Daniel Watts, a ona Karen Rosenthal – Watts.
Słowa wymawiałam niezbyt wyraźnie. Zupełnie jakbym miała problemy z wymową.
Może to dlatego mama zaczęła głośno szlochać. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby płakała w taki sposób. Nawet przy scenie finałowej z filmu To właśnie miłość.
Jestem pewna, że tata też nigdy nie słyszał, żeby mama tak płakała. Wyglądał na kompletnie zaszokowanego jej wybuchem i ciągle powtarzał:
– Wszystko będzie dobrze, Karen, wszystko będzie dobrze.
Na szczęście mężczyzna w białym fartuchu wyminął moich obejmujących się rodziców i odezwał się sympatycznym tonem:
– Emerson, jestem doktor Holcombe.
– Aha – powiedziałam i spróbowałam odchrząknąć, ale mi się nie udało, bo najwyraźniej nie miałam w gardle nic do odchrząkiwania. Dlaczego mój głos tak dziwnie brzmi? – spytałam.
Doktor Holcombe zdążył już wyjąć latareczkę, którą teraz świecił mi w oczy.
– Czy coś się boli? – zapytał.
Nie byłam pewna, czy zignorował moje pytanie, czy po prostu go nie zrozumiał. Mój głos brzmiał tak dziwnie, że sarna siebie ledwie rozumiałam.
Tymczasem druga osoba w białym fartuchu, kobieta z ciemnymi włosami upiętymi w kok, powiedziała:
– Jestem doktor Higgins. Emerson, czy mogłabyś dla mnie poruszyć palcami u nóg?
Nie było to łatwe – nadal czułam się okropnie zmęczona – ale jakoś nimi poruszyłam.
– Co mi jest? – chciałam wiedzieć.
– Czy możesz spróbować wodzić wzrokiem za moim palcem? – poprosił doktor Holcombe. – Nie ruszaj głową. Tylko wódź oczyma.
No więc wodziłam oczyma za tym palcem. Teraz wszystko widziałam całkiem wyraźnie. Nigdzie nie pływały mi żadne ameby.
– To znaczy rozumiem, że jestem w szpitalu – ciągnęłam – ale po co te wszystkie przewody? I dlaczego mam taki dziwny głos?
– Emerson, czy możesz mnie ścisnąć za rękę? – poprosiła doktor Higgins.
Ścisnęłam jej rękę.
– Pytam poważnie – powiedziałam. Mama nadal płakała, a tata próbował pomóc jej wziąć się w garść, więc nie miałam innego wyboru i musiałam ze swoimi wątpliwościami zwracać się do tych dopiero co poznanych lekarzy. – Dużo szkoły opuściłam? – Bo chodzę na same zajęcia rozszerzone i to nie przelewki, kiedy człowiek narobi sobie zaległości. A że ciągle tak dziwnie brzmiałam we własnych uszach, zapytałam jeszcze: – Co się stało z moim głosem?
– Wszystko w swoim czasie, Emerson – odparł doktor Holcombe, wreszcie wyłączając latarkę.
– Em – poprawiłam go. – Wolę Em.
– Oczywiście. – Doktor Holcombe uśmiechnął się i schował latarkę. – Może spróbujesz jeszcze trochę odpocząć? Twoi rodzice, jak widzisz, mają się dobrze… – Zerknął na nich i dotarło do niego, że nadal pochlipują, więc z zażenowaniem odwrócił wzrok. – Wkrótce dojdą do siebie. Bardzo się o ciebie martwili, to wszystko. To była dla nich ogromna ulga zobaczyć, że tak dobrze się czujesz. Jeśli chcesz, możesz teraz znów pospać.
Byłam senna, ale martwiłam się tą cholerną szkołą. Zapewnienia doktora, że wszystkim zajmiemy się w swoim czasie, nijak nie zmieniały faktu, że będę miała mnóstwo materiału do nadrobienia.
I dlaczego nikt nie chce mi odpowiedzieć na pytanie, co się stało z moim głosem?
Doktor Higgins pomajstrowała coś przy moich przewodach i po chwili zrobiłam się jeszcze bardziej senna. Zamknęłam więc oczy, żeby się trochę zdrzemnąć.
Kiedy otworzyłam je ponownie, była noc, a na krześle obok mojego łóżka siedział najprzystojniejszy facet, jakiego widziałam w życiu.