Co do jednego moja siostra miała rację: Gabriel Luna komponuje świetne piosenki.
I rzeczywiście, nie jest jednym z tych ślicznych chłopców z boys bandów, do których wzdychają Frida i jej przyjaciółki.
Nie obnosił się z żadnymi tatuażami ani nie poddał się najnowszemu trendowi wśród piosenkarzy, czyli modzie na eyeliner. O ile mogłam to stwierdzić (co nie było łatwe, bo od sceny, na której występował, dzielił nas spory tłum), makijażem i tatuażami się nie splamił.
Nawet ubrał się jakoś w miarę normalnie, w zapinaną na guziki koszulę i dżinsy. Włosy miał trochę postrzępione, nieco za długie (chociaż to jeszcze nic w porównaniu z Christopherem) i bardzo ciemne w kontraście z tymi dość przenikliwymi błękitnymi oczami (nie, żebym się jakoś gapiła), ale w sumie wyglądały całkiem nieźle. To znaczy, jego włosy.
Ale dopiero jego głos (o Boże, ten brytyjski akcent!) zrobił na mnie wrażenie. Głęboki, mocny i pełen wyrazu – ale i humoru, kiedy utwór tego wymagał – wypełniał Dział Muzyczny Stark Megastore. Ludzie, którzy chodzili alejkami, wypatrując zniżek na kompakty, odruchowo przystawali i zaczynali słuchać, bo głos Gabriela przykuwał uwagę, a jego obecności nie dawało się zignorować.
Zaczął od jakiegoś szybkiego tanecznego kawałka; pierwszego singla ze swojej nowej płyty. Muszę przyznać, że wpadał w ucho. Złapałam się na tym, że zaczynam przytupywać do taktu.
Ale tak, żeby Christopher nie zauważył, bo wiedziałam, że wtedy rzuci jakąś cyniczną uwagę.
Potem Gabriel zamienił elektryczną gitarę na zwykłą i wykonał kolejny numer, tym razem akustyczny, siedząc na stołku.
No cóż, Frida nie była jedyną dziewczyną, której mogło się zakręcić w głowie. Ja też parę razy musiałam sobie przypominać, że już nie jestem małolatą… chociaż właśnie brałam udział w imprezie dla małolat.
Dopiero kiedy stanęłyśmy w kolejce po autograf, rzeczywistość walnęła mnie między oczy, bo znalazłyśmy się w otoczeniu tłumu trzynasto – i czternastolatek, ubranych w takie same, nisko wycięte dżinsy, jakie nosiła Frida, i ściskających w dłoniach karteczki z imionami, którymi Gabriel miał podpisać płyty… I z numerami komórek, w razie gdyby poprosił je o numer telefonu.
– Wcale na ciebie nie patrzy – zapewniłam siostrę, gdy stałyśmy w długiej (wspomniałam już, że była długa?) kolejce.
– Owszem, patrzy – upierała się. – Patrzy prosto na mnie!
– Nie – wtrącił Christopher. Jak przystało na dobrego przyjaciela, Christopher poszedł z nami, żeby mi służyć moralnym wsparciem… no i zajrzeć do działu elektroniki, gdzie sprzedawano nowo wypuszczone na rynek, ręczne urządzenie do gier z wyświetlaczem na tyle dużym, że da się na nim grać w gry strategiczne i przy okazji nie oślepnąć. Co jeszcze lepsze, sprzedawali je w cenie poniżej stu dolców.
Christopher i ja nie popieramy sieci Stark Megastore z powodów etycznych… ale przecież trudno kręcić nosem na promocyjne ceny.
– On patrzy na nią. – Christopher wskazał plazmowy ekran telewizyjny nad naszymi głowami. Widać na nim było Nikki Howard, która wyglądała czadowo w zwiewnej wieczorowej sukience i szpilkach na śmiesznie wysokich obcasach.
W całym sklepie były dziesiątki – jeśli nie setki – podobnych plazmowych ekranów. Zwisały na grubych kablach spod stelażu pod sufitem, a na każdym widać było mniej lub bardziej rozebraną Nikki Howard zachęcającą klientów do obejrzenia nowej linii ubrań i kosmetyków, która będzie dostępna wyłącznie w ogólnoświatowej sieci Stark Megastore od przyszłego roku.
– Pewnie próbuje zgadnąć, czy ma coś pod spodem – zażartował Christopher.
– Gabriel nie traktuje kobiet jak obiektów seksualnych – odparła Frida, nawet nie patrząc w stronę, w którą wskazywał. – Wiem, bo powiedział o tym w wywiadzie dla „CosmoGIRL!” On szanuje myślące kobiety.
O mało nie zakrztusiłam się darmową StarkColą na sugestię, jakoby Nikki Howard miała mózg.
Frida z miejsca przeszła na pozycje obronne.
– Właśnie że tak! – upierała się. – Znasz inną siedemnastolatkę, która podpisałaby tyle kontraktów na pokazy i reklamę różnych produktów, co Nikki? A zaczynała od zera. Od zera! No nie, jak możesz nie wiedzieć nawet tego? Ludzie, czy wy w ogóle robicie coś innego poza graniem w te wasze głupie gry wideo?
Na szczęście wywody Fridy o tym, że Christopher i ja kompletnie nie orientujemy się w zainteresowaniach naszego pokolenia, zagłuszała rockowa muzyka, która leciała na cały regulator (chociaż muzyka była w porządku, bo puszczali kawałki Gabriela)… Nie wspominając już o hordach ludzi przewalających się przez sklep.
Nie wszyscy przyszli posłuchać Gabriela Luny. Wiele osób pojawiło się, żeby narobić zamieszania. Co kilka minut jakiś ochroniarz wyciągał ze sklepu kolejnego protestującego. Podżegaczy łatwo można było odróżnić od normalnych klientów po bojówkach moro i pistoletach do paintballa, które mieli pod płaszczami. Celowali z nich w ekrany plazmowe; kilka (w różnych strategicznych miejscach) już oberwało wielkimi plamami żółtej farby.
Innymi słowy, cały ten sklep przypominał teraz istny cyrk. Frida była w swoim żywiole. Wysyłała esemesy do wszystkich swoich przyjaciółek, informując je, co tracą, i robiła mnóstwo fotek.
– Poza tym – oznajmiła, wymierzając komórkę w stronę Gabriela, chociaż był tak daleko, że ktoś, komu zamierzała to zdjęcie wysłać, zobaczyłby tylko białą plamę koszuli – on jest bardzo uduchowiony… I jest intelektualistą, tak samo jak ja.
Zakrztusiłam się kolejnym łykiem darmowej StarkColi.
– Bo jestem intelektualistką! – stwierdziła Frida. – Chociaż nie mam świra na punkcie matematyki i fizyki, jak co poniektórzy… A Gabriel uważa, że u kobiety liczy się rozmiar mózgu, nie rozmiar stanika.
– Jasne – prychnęłam. – Jestem pewna, że wolałby być z totalnym kaszalotem niż z Nikki Howard.
Christopher nieźle się obśmiał (chociaż mówiąc to, w gruncie rzeczy miałam nadzieję, że to prawda, ale Fridy wcale nie rozśmieszyłam.
– Nie jestem żadnym kaszalotem – powiedziała, rzucając mi gniewne spojrzenie.
– Daj spokój… – Próbowałam ratować sytuację. – Nie chodziło mi o ciebie.
– Może ty myślisz tak o sobie – odparła lodowatym tonem. – Ale mnie nie ściągaj do własnego poziomu. Ja przynajmniej się staram.
– A to co niby ma znaczyć? – żachnęłam się.
– No cóż, spójrz na siebie – burknęła. Spojrzałam.
No dobra, nie wyglądam jak Nikki Howard, nie noszę szpilek, bikini i sztucznej opalenizny, nie przypominam też Whitney Robertson z jej kusymi spódniczkami i seksownymi bluzkami.
Ale czego brak dżinsom, bluzie z kapturem i trampkom Converse?
Frida aż się rwała, żeby mnie oświecić.
– Wyglądasz jak facet – oznajmiła. – Może i masz niezłą figurę, ale nikt tego nie widzi, bo zawsze nosisz te workowate ciuchy. I czy kiedyś spróbowałaś zrobić coś z włosami? Wiążesz je z tyłu frotką, co jest kompletnie niemodne. Ja przynajmniej staram się wyglądać ładnie.
Poczułam, że w niezbyt korzystnym oświetleniu Stark Megastore suma dostaję wypieków. To okropne, kiedy cię zdisuje własna siostra.
Ale jeszcze gorsze, kiedy cię zdisuje przy facecie, w którym się potajemnie kochasz od siódmej klasy.
– O rany, tak mi przykro – burknąłam ze złością. Naprawdę, po to mi to wszystko było? Wcale nie chciałam przychodzić do tego głupiego sklepu, stać w tej głupiej kolejce i spotykać tego faceta, który, no dobra, był fajny, ale do dzisiaj praktycznie nie miałam pojęcia o jego istnieniu. Równie dobrze mogłam spędzić ranek w domu, próbując z Christopherem przejść na sześćdziesiąty poziom Journeyquest. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam w jeden z niewielu dni wolnych od piekła znanego jako Liceum Autorskie Tribeca, było właśnie to.
Nie wiedziałam, że mam się dostosowywać do standardu urody wyznaczonego przez jakąś królującą wśród modelek nastoletnią niunię. Christopher parsknął śmiechem.
– Nastoletnia niunia. Niezłe – powiedział.
Poczułam, że wypieki zamieniają mi się w rumieniec. Przyjemny. Bo Christopherowi spodobało się coś, co powiedziałam. Taa. Aż tak nisko upadłam. To żałosne, naprawdę.
– W każdym razie – ciągnął Christopher – moim zdaniem Em wygląda fajnie…
Fajnie! Christopher uważa, że wyglądam fajnie! Serce zabiło mi szybciej. Co prawda, „fajnie” to niekoniecznie największy komplement na świecie, ale w ustach Christophera zabrzmiało to jak „absolutnie wspaniale”. Byłam prawie pewna, że umarłam i poszłam do nieba.
– …a przynajmniej nie jest taką plastikową lalką jak ona – do dał, wskazując ekran nad naszymi głowami.
– Taa – powiedziałam, rzucając Fridzie triumfalne spojrzenie Fajnie! Christopher powiedział, że wyglądam fajnie!
Ale Frida zupełnie nas nie słuchała.
– Dla twojej informacji – rzuciła – Nikki Howard zdobyła szturmem świat mody i urody. Jest jedną z najmłodszych modelek, które kiedykolwiek odniosły taki sukces. Nikki i jej przyjaciółki…
– Oho, zaczyna się. – Przewróciłam oczami. – Wykład o PeeNach.
– Co to jest PeeN? – zaciekawił się Christopher.
– Przyjaciółka Nikki – wyjaśniłam. – Według „CosmoGIRL!” z zeszłego miesiąca snuje się za nią cały orszak SZTŻSS.
– SZTŻSS? – Christopher zrobił jeszcze bardziej zdezorientowaną minę. Jeśli coś nie dotyczy komputerów albo gier komputerowych, Christopher natychmiast się gubi. Dlatego w tak uroczy sposób odstaje od wszystkich innych facetów z LAT.
– No wiesz. Ludzie, którzy cały czas pojawiają się w mediach, ale są tylko Sławni z Tego, że Są Sławni – wyjaśniłam mu. – Nigdy nie zrobili niczego, żeby na sławę zasłużyć – nie mają w sumie żadnych osiągnięć. Zwykle to bogate z domu dzieciaki, jak ten chłopak, z którym Nikki raz jest, a raz zrywa, Brandon Stark… – Byłam w tak dobrym nastroju po tej uwadze o mojej „fajności”, że zniżyłam głos, naśladując prezenterkę telewizyjnych wiadomości: – Dziewiętnastoletni syn miliardera i właściciela Stark Megastore Roberta Starka. Albo celebrytki takie jak siedemnastoletnia córka Tima Collinsa, Lulu. Tego Tima Collinsa – ciągnęłam – który wyreżyserował film Journeyquest.
Christopherowi szczęka opadła.
– I kompletnie go przy tym spaprał?
– Właśnie o niego chodzi – powiedziałam. – Lulu to PeeN.
– Dlaczego jesteście tacy wredni? – pisnęła Frida. – Jak coś jest przyjemne, to zaraz się na to krzywicie.
– Nieprawda - zaprotestował Christopher, mnąc pustą torebkę po ciasteczkach Stark, której zawartość zdążył już pochłonąć, i wsuwając ją do kieszeni swoich obszernych dżinsów. Namierzył torebki ciasteczek, które w Stark rozdawali za darmo, i wcisnął do kieszeni tyle, ile się tylko dało, żebyśmy mieli co pogryzać później.
Komendant nie pozwala trzymać w domu żadnego śmieciowego jedzenia. – Wcale się nie krzywimy na Journeyquest. Znaczy na grę. Tylko film był beznadziejny.
– A właśnie że gra jest głupia – burknęła Frida, nachmurzona.
– Muzyka – powiedziałam. Głos Gabriela nadal rozlegał się z zawieszonych głośników nad naszymi głowami. – Lubię muzę. No cóż… tę muzę, mówiąc ściśle.
– Akurat – odparła Frida. – To wymień chociaż jednego znanego artystę, którego słuchasz. Ale nie żadne okropne metalowe badziewie, które lubi Christopher.
– Jeden znany artysta? – Uniosłam brew. – Świetnie. No to może… Czajkowski?
– Dobre – roześmiał się Christopher i pokiwał głową z uznaniem. – Mahler też ujdzie.
– Za ponury – powiedziałam. – Beethoven.
– Ten gość ma stajl – przyznał Christopher, unosząc pięści z wystawionymi kciukami i małymi palcami, robiąc salut rockersa dla Beethovena. – Beethoven wymiata!
– O Boże – jęknęła Frida.
– Daj spokój, Free – powiedziałam, szturchając ją przyjacielsko łokciem. – Przecież aż tak bardzo nie musisz się nas wstydzić.
– Niestety muszę – mruknęła. – Jesteście beznadziejni. Nie zdajecie sobie sprawy, że wydziwiacie na wszystko, co się podoba normalnym ludziom? Na przykład na Nikki Howard i jej przyjaciółki…
Trochę zabawne, że właśnie kiedy to powiedziała, pojawiła się przed nami sama Nikki Howard – w otoczeniu kilku przyjaciółek.
Tyle że Frida nie od razu się połapała, że obok niej przechodzi Nikki Howard. No cóż, prawie obok.
A to dlatego, że za bardzo była zajęta bronieniem swojej idolki przed moimi atakami.
– Ciągle gadasz o feminizmie, Em – ciągnęła. – I co, naprawdę uważasz, że Nikki Howard zdobyłaby pozycję Twarzy Starka i jednej z najlepiej w tej chwili zarabiających modelek, gdyby nie była feministką?
– Hm – mruknęłam, bo nie bardzo mieściło mi się w głowie, że osoba, o której właśnie rozmawiałyśmy, idzie prosto w naszą stronę.
– Nie rozumiem, jak w ogóle możesz nazywać siebie feministką ciągnęła Frida, nadal niczego nieświadoma – skoro jesteś tak totalnie wredna wobec kogoś, kto należy do twojej własnej płci. No bo Nikki to przecież zwyczajna dziewczyna, taka jak my.
Tyle że na własne oczy widziałam, że Nikki bardzo się różni od zwykłych dziewczyn – a co dopiero takich dziewczyn jak ja. Po pierwsze, była ode mnie ze trzydzieści centymetrów wyższa (dzięki butom na dziesięciocentymetrowych obcasach, ale nawet bez nich miałaby chyba z metr siedemdziesiąt pięć) i gdzieś tak o połowę szczuplejsza. Poważnie. Dwie takie zmieściłyby się w moje dżinsy.
A po drugie, jej lśniące jasne włosy spływały na plecy idealną falą, chociaż prawie biegła – mimo tych obcasów – przez sklep. Co dziwne, zwiewna sukienka zdołała zakryć wszystko, co powinna była… Chociaż sukienki z większym dekoltem jeszcze nie widziałam – pomijając tę, którą miała na sobie w zeszłym roku Whitney Robertson w dniu robienia zdjęć do szkolnego albumu. Jak Nikki udawało się tymi cienkimi paskami materiału zasłonić sutki? Taśma dwustronnie klejąca? Słyszałam o takich rzeczach, ale jeszcze nigdy nie widziałam ich zastosowania w prawdziwym życiu.
No i bardzo dobrze – to znaczy dobrze, że Nikki pomyślała o zastosowaniu taśmy dwustronnie klejącej, żeby utrzymać biust na swoim miejscu. Wprawdzie ten biust wcale nie był aż tak wielki, żeby potrzebować własnego kodu pocztowego ani nic, ale – w przeciwieństwie do mojego – zdecydowanie rzucał się w oczy, kiedy się na niego spojrzało.
Bo niosła mały kłębuszek sierści, który na pierwszy rzut oka wydawał się pomponem czirliderki, ale na drugi okazał się małym pieskiem, rozpaczliwie usiłującym schować łepek między jej piersiami i schronić się tam przed tymi wszystkimi zwariowanymi światłami i dźwiękami sklepu. Gdyby nie taśma, no cóż, psina zanurkowałaby prosto pod sukienkę Nikki.
Frida wciąż rozwodziła się nad tym, jak fatalnym jestem przykładem feministki (na co mogę powiedzieć tylko: „Halo? Kocioł? Tu garnek. Tak, przyganiasz mi”), kompletnie nieświadoma, co się dzieje za jej plecami – chociaż wszyscy inni z kolejki gapili się z rozdziawionym ustami na zbliżającą się supermodelkę i jej orszak złożony z psa, jakiejś agentki czy sekretarki (rudej kobiety z aktówką, cały czas gadającej coś do zestawu słuchawek z mikrofonem), fryzjera (facecika w jedwabnej koszuli i skórzanych spodniach, który trzymał w ręce lakier do włosów) oraz głównej przedstawicielki PeeNów, samej Lulu Collins, chudej i ładnej siedemnastolatki w portfelowej sukience z imitacji wężowej skóry, która ciągle zerkała na swojego Sidekicka i przez to nawet nie patrzyła, gdzie idzie.
Zupełnie jak w szkole, kiedy Whitney, Lindsey i cała reszta Żywych Trupów zaczynają poranny przemarsz od wejścia do swoich szafek. Każdy, kto stoi w pobliżu, przerywa rozmowę i gapi się jak zaczarowany.
Ale nie dotyczyło to tylko ludzi stojących wkoło nas. Zauważyłam, że Nikki udało się też zwrócić uwagę Gabriela Luny. Chociaż nadal uśmiechał się do stłoczonych przed nim dziewczyn, które wciskały mu do ręki kompakty (oraz swoje numery telefonów), raz po raz zerkał na Nikki.
Podobnie jak, nie sposób zaprzeczyć, Christopher.
W tym momencie Frida wreszcie obejrzała się za siebie, zobaczyła, na co gapi się – również z lekko rozdziawionymi ustami – Christopher…
… I kompletnie odjechała.
– Omójbożeomójbożeomójboże – zawołała, wymachując przed twarzą wolną dłonią (w drugiej ściskała komórkę), jakby chciała odpędzić łzy napływające do oczu. – Omójboże, to ona. To ona, TO ONA!
– Nie wiem, o co ci chodzi, Frida – powiedział Christopher. – len cały Gabriel może i jest wrażliwym gościem, ale totalnie gapi się na jej biust.
– Hm, nie on jeden – mruknęłam, zauważając z przykrością kierunek spojrzenia Christophera.
Zrozumiał, o co mi chodzi, i zaczerwienił się. Ale wzroku nie odwrócił.
Ciekawe, że tak szybko zrobiło mi się mniej „fajnie”.
– Omójboże, ludzie – powiedziała Frida, chwytając mnie kurczowo za ramię. – Lulu Collins z nią jest! Muszę zdobyć ich autografy. Muszę!
Dokładnie w tej chwili kolejka, w której tkwiliśmy od godziny, doszła do stolika, który zaledwie parę minut wcześniej wydawał się daleki i nieosiągalny. Gabriel Luna we własnej osobie znalazł się w zasięgu autografu. Powaga, dotknąć go stąd było można!
Nie żebym zamierzała wyciągać łapę i chwytać go za koszulę, czy coś. Ja tylko mówię, że mogłam. Gdybym chciała.
Z bliska wyglądał jeszcze lepiej niż wtedy, kiedy stał na scenie. Widziałam, że zdecydowanie nie ma żadnych tatuaży ani nie używał eyelinera. A jego oczy naprawdę były aż tak niebieskie. A spojrzenie aż tak przenikliwe.
Tyle że nie kierowało się w moją stronę. Było nadal przyklejone do Nikki.
– Frida. – Przekonałam się, że nie mogę oderwać wzroku od Gabriela Luny tak samo jak on nie mógł go oderwać od Nikki Howard. – Frida?
Kiedy moja siostra nie raczyła odpowiedzieć, a ja wreszcie zdołałam spojrzeć w jej stronę, zobaczyłam, że wyszła z kolejki i kieruje się w stronę Nikki i jej świty – zupełnie, jakby robiła to nieświadomie, jakby po prostu uległa sile przyciągania sławy Nikki… trochę tak, jak Leandra wciągnął do Mrocznego Zamku promień światła Pierścienia Ashanti w filmowej wersji Journeyquest (która była beznadziejna).
– Frida? – zawołałam jeszcze, ale wtedy dotarło do mnie, że Gabriel Luna wreszcie przestał gapić się na Nikki i teraz zerka na mnie, więc obróciłam się do niego i mruknęłam: – Hm. Cześć.
– Cześć – odpowiedział. A potem się uśmiechnął.
I – wcale nie żartuję – to było tak, jakby człowiek przeszedł na następny poziom Journeyquest. Nie, to było jeszcze lepsze… Zupełnie jakby człowiek obudził się rano i usłyszał, jak jego mama mówi: „Właśnie odwołali lekcje w szkole. Śnieg wszystko zasypał”. Poważnie, właśnie tak na mnie podziałał ten uśmiech.
Dziwne, bo coś bardzo podobnego poczułam zaledwie parę minut wcześniej, kiedy Christopher stwierdził, że fajnie wyglądam. Przy chłopakach można się pogubić.
Oczywiście, nic nie powiedziałam. Mogłam tylko sterczeć tam i gapić się na niego, zachodząc w głowę, jak ktoś tak piękny może być prawdziwy, a nie stanowić produkt programu do obróbki zdjęć albo animacji komputerowej.
– Jak masz na imię? – zapytał Gabriel z tym swoim pięknym brytyjskim akcentem.
– Hm. – O Boże. On do mnie mówił. Co mam odpowiedzieć? Dlaczego to się w ogóle dzieje? Gdzie Frida? Gdzie, do diabła, jest Frida? – Em.
– Em? – Gabriel uśmiechnął się szerzej. – To skrót od Emily?
– Hm. – O Boże. Co się ze mną działo? Zwykle nie miewam problemów gadając z atrakcyjnymi facetami. Bo zwykle wszyscy atrakcyjni faceci, jakich spotykam – z wyjątkiem Christophera, oczywiście – to seksistowskie gady, którym trzeba co nieco utrzeć zadartego nosa. Żaden z nich nie był takim słodkim przystojniakiem z An – Anglii, z głosem anioła i niebieskimi oczami, które mogły mi zajrzeć w głąb duszy. – Nie…
– Masz kompakt, na którym chcesz autograf? – spytał Gabriel, spoglądając na moje puste ręce.
O, nie!
– Zaczekaj – powiedziałam z walącym sercem. – Moja siostra…
Obróciłam się na pięcie, żeby znaleźć Fridę, i wpadłam prosto na Christophera, który nadal gapił się na Nikki. Tylko że teraz miał zaniepokojoną minę.
– Em – odezwał się. – Popatrz…
Wszystko, co stało się potem, działo się jakby we śnie. Czy, mówiąc ściślej, w sennym koszmarze. Zobaczyłam, że moja siostra podchodzi do Nikki Howard i jej świty.
W tym samym momencie zauważyłam, że facet stojący w pobliżu nagle rozsunął poły płaszcza, pod którym miał koszulkę FWŚN… i pistolet na farbę. Ochroniarz z Megastore ze słuchawką w uchu zobaczył to w tej samej chwili co ja, złapał Nikki za nadgarstek i szarpnął ją do tyłu. Tymczasem Facet z Pistoletem na Farbę ze złowrogim uśmiechem wymierzył tę swoją broń i strzelił do plazmowego ekranu który wisiał dokładnie nad głową Nikki – zostawiając na nim wielką żółtą plamę tam, gdzie widniał biust Nikki. W sumie wyglądało to, jakby jadła hot doga z musztardą i poplamiła sobie przód bluzki… Coś, co mnie samej zdarza się całkiem często.
Tyle że plazmowy ekran zaczął się zrywać z kabli, na których podwieszono go pod sufitem. Najpierw pękł jeden. Potem drugi.
A dokładnie pod ekranem stała moja siostra, nadał wyciągając w stronę Nikki pisak, żeby dostać od niej autograf.
– Frida! Uważaj! – wrzasnęłam.
Rzuciłam się naprzód, żeby ją zepchnąć z drogi, a wtedy ostatni kabel podtrzymujący ekran pękł z brzękiem, który był wyraźnie słyszalny, nawet mimo muzyki lecącej z głośników na cały regulator.
I cały ten nabój zleciał.
Na mnie.
Zupełnie jak w Journeyquest, kiedy popełnię błąd i moja postać traci jedno życie, wszystko pociemniało.