Dopiero jakieś dwie godziny później Raoul miał wystarczająco dużo zdjęć, które uznał za dobre. Musiałam jeszcze przybrać kilka innych póz. Niektóre wymagały, żebym gryzła wielkie czerwone jabłko. Sztuczne. I paskudne w smaku.
W jednej oplatałam się wokół Brandona, jakbym była maleńką małpką – rezusem tulącą się do małpki – matki. Powiedziałam, że moim zdaniem ta poza jest nieco mizoginiczna, bo sugeruje, że kobiety są słabe i potrzebują dużego, silnego mężczyzny, żeby się na nim oprzeć.
Powiedziałam to w sumie dlatego, że to owijanie się wokół Brandona przypomniało mi, jak przyjemnie było się z nim całować, i sprawiło, że znów nabrałam na to ochoty, co, wziąwszy pod uwagę, jak się na mnie wkurzał za Gabriela, no i fakt, że się podkochuję w kimś zupełnie innym – raczej nie było najlepszym pomysłem.
Niestety Raoul nie skorzystał z mojej rady, a Rebecca wzięła mnie na bok i zapytała, czy mam gorączkę.
– Bo zwykle masz na tyle rozumu, żeby nie krytykować wizji dyrektora artystycznego – dodała.
Tłumaczyłam jej, że media notorycznie infantylizują kobiety, i spytałam, czy jako feministce nie przeszkadza jej, że w jakiś sposób przyczynia się do podobnego ich przedstawiania.
Popatrzyła na mnie badawczo i odparła:
– Czy ty bierzesz jakieś leki w związku z tym urazem głowy? Bo chyba powinni ci zwiększyć dawkę.
W pewnym sensie ją rozumiałam. Znaczy, gdybym nie pozowała, po prostu zatrudniliby na moje miejsce inną modelkę.
No ale i tak byłam totalnie zażenowana, że muszę ocierać się biustem o Brandona. Nie żeby jemu to jakoś bardzo przeszkadzało…
I na tym polegał problem. Pomijając zażenowanie, mnie też nie bardzo to przeszkadzało.
Brandon chyba przestał się na mnie boczyć za tę całą przejażdżkę skuterem Gabriela Luny, bo jakieś pół godziny po tym, jak zaczęłam się ocierać biustem o jego plecy, szepnął:
– Co robisz potem?
Totalnie mnie tym zaskoczył, więc powiedziałam:
– Kto? Ja?
– Nie – odparł ironicznie. – Mówiłem do Pete'a, oświetleniowca. Oczywiście, że ty.
– Och, nie wiem. Chyba po prostu wrócę na poddasze. A dlaczego pytasz?
– Super – ucieszył się Brandon. – To może wpadnę.
Poczułam, że się rumienię. Nie miałam zbyt dużego pojęcia o facetach, ale wiedziałam, co znaczy takie: „To może wpadnę”. A przynajmniej wydawało mi się, że wiem. Biorąc pod uwagę, gdzie właśnie był mój biust.
Domyślałam się też, co ten mój biust będzie robił później. I znając Nikki, a przynajmniej wiedząc, co się z nią działo, kiedy faceci zaczynali ją całować, byłam pewna, że nie zdołam mojego biustu przed tym powstrzymać – W tych romansach Fridy, które lubiłam pod czytywać – no dobra, przyznaję się – bardzo często powtarzało się słowo „rozpustny”.
No cóż, to słowo całkiem nieźle oddaje uczucia Nikki, kiedy jakiś facet wsadza jej – no dobra, mnie – język do ust.
Ale co z Christopherem? No bo przecież to jego naprawdę kochałam, a nigdy nie udało mi się przy nim znaleźć w zasięgu pocałunku…
Kurczę. Strasznie to było wszystko skomplikowane.
Próbowałam wymyślić jakąś wymówkę, żeby powstrzymać Brandona przed wpadnięciem do mnie później na poddasze, i znalazłam idealną.
– Widzisz – szepnęłam – chcę się wcześnie położyć. Rano idę do szkoły.
Brandon skrzywił się – aż Gwen, fotografka, poprosiła go, żeby przestał.
– Do szkoły? W konia mnie robisz, prawda?
– Nie – odparłam. – Idę do Liceum Autorskiego Tribeca. To mój pierwszy dzień. Chcę być przytomna i wypoczęta. A poza tym, no wiesz… Po tym wypadku i tak dalej…
– Myślałem, że z tą szkołą to tylko taki pic dla prasy – powiedział Brandon.
Zaszokowana odsunęłam od niego biust. – Pic dla prasy? A kto tak powiedział?
– Nikki! – zawołała Gwen. – Nie ruszaj się, proszę! Pete dopiero co ustawił światło…
– No cóż – rzekł Brandon. – Różni ludzie tak mówią…
– Wykształcenie jest bardzo potrzebne, jeśli ktoś chce się rozwijać jako jednostka – stwierdziłam. – Wybieram się do szkoły, żeby potem móc iść na studia, a nie dla picu. – I wcale nie po to, żeby sprawdzić, czy mój najbliższy przyjaciel, w którym się przy okazji podkochuję, nie znalazł sobie jakiejś innej przyjaciółki.
– Kelly! – wrzasnęła Gwen.
– Nikki! – wrzasnęła Kelly. – Wracaj na miejsce!
Wróciłam na miejsce i znów się owinęłam wokół pleców Brandona. Ale nie bardzo mi się to wszystko podobało. Ludzie mówią, że Nikki Howard wraca do szkoły tylko dla rozgłosu? To okropne! I zupełnie nieprawdziwe! Naprawdę chciałam porozmawiać z ojcem Brandona, teraz jeszcze bardziej niż przedtem. Nie może dłużej zatajać prawdy o tym, co spotkało Nikki. Po prostu nie może. To jest zwyczajnie nie w porządku.
Ale naprawdę trudno było zwrócić uwagę pana Starka, bo kiedy nie pozował do zdjęć, rozmawiał przez komórkę (niewyprodukowaną przez Starka) albo kazał któremuś z ludzi w gabinecie, żeby mu przyniósł czyjś numer telefonu i espresso. Wreszcie, po jakichś pięciu godzinach – stopy mnie bolały, a mięśnie twarzy zaczęły drżeć od łych ciągłych uśmiechów – Raoul powiedział:
– No, kończymy! Możecie wracać do domu!
– Dzięki Bogu! – rzucił pan Stark i zaczął zdejmować te spinki do mankietów.
Siedziałam na biurku tuż przed nim, więc powiedziałam po prostu:
– Czy może mi pan poświęcić minutę?
– Nie – odparł. Serio! Jakby nigdy nic.
Ale ja nie bez powodu mam same szóstki – i nieprzypadkowo doszłam na czterdziesty piąty poziom w Journeyquest. Znaczy, łatwo się nie poddaję.
– Czy nie wydaje się panu – spytałam cicho, kiedy wszyscy dokoła nas zwijali kable i zdejmowali ciemne zasłony – że to, co pan robi, jest niewłaściwe? To znaczy, w sprawie Nikki.
Spojrzał na mnie. Zauważyłam, że oczy ma brązowe, z takimi małymi rubinowymi refleksami. A może tylko tak to wyglądało w światłach reflektorów, które teraz, jeden po drugim, wyłączano.
– Proszę mnie źle nie zrozumieć – dodałam szybko. – Jestem totalnie wdzięczna za to, co dla mnie zrobił doktor Holcombe. I jestem gotowa dotrzymać swojej części urnowy. Ale czy nie uważa pan, że przyjaciele Nikki – jej rodzina – zasługują na to, by znać prawdę? Żeby mogli ją opłakać jak należy? No bo są nawet ludzie, którym się wydaje, że ona ostatni miesiąc spędziła na odwyku. Przecież to strasznie niesprawiedliwe! Jestem pewna, że kiedy spojrzą na sytuację z pana punktu widzenia, zrozumieją wszystko. Ale wie pan, nie można w taki sposób wymieniać jednego człowieka na drugiego, jakby nigdy nic. To nie w porządku. Wiem, że Nikki była modelką, i tale dalej, ale to nie znaczy, że nie miała własnej, niepowtarzalnej osobowości, i że nie otaczali jej ludzie, którzy ją kochali. Nie jestem pewna, czy pan sobie zdaje z tego sprawę, ale ktoś wyposażył komputer, który jej pan podarował, w szpiegowskie oprogramowanie…
– Jessica! – wrzasnął pan Stark. Aż się wystraszyłam. Jedna z dziewczyn uczesanych w kucyk podeszła szybko.
– Tak, proszę pana?
– Jessica, mój płaszcz. Rezerwacja w Per Se załatwiona?
– Tak, proszę pana. – Jessica podreptała za swoim szefem, który już był przy drzwiach. – Na dole czeka samochód…
Dopiero wtedy do mnie dotarło: Robert Stark po prostu sobie po szedł! Jakbym w ogóle nic do niego nie powiedziała! Jakby mnie tam w ogóle nie było! Jakbym była tylko… tylko…
Głupią modelką.
– Proszę pana! – zawołałam za nim.
Robert Stark wyszedł z gabinetu i nawet się za siebie nie obejrzał. W głowie mi się nie mieściło, że tak mnie tam zostawił. Jedyna osoba, na której pomoc liczyłam – nawet nie tyle dla siebie, ile dla Nikki – kompletnie mnie zignorowała, jakbym była natrętną muchą. Albo posługaczem hotelowym.
Albo dziewczyną.
– Daruj sobie – doradził mi zza pleców głęboki głos. Obróciłam się i spojrzałam na Brandona. A Brandon patrzył za odchodzącym ojcem z miną, którą mogę określić wyłącznie jako… no cóż, mało przyjazną.
– On nigdy nie rozmawia z towarami. Popatrzyłam na niego, osłupiała.
– Z towarami? Chcesz powiedzieć…
– Ani ze mną – dodał gorzko Brandon. – O ile może tego uniknąć. Jest zbyt zajęty i zbyt ważny.
Pokręciłam głową niepewna, czy go zrozumiałam.
– Przecież to twój ojciec. Nie może być zbyt zajęty dla ciebie. Brandon spojrzał na mnie dziwnie.
– Ty naprawdę masz amnezję, prawda? – powiedział, po czyni odwrócił się i poszedł, zanim zdążyłam cokolwiek dodać.
Wracając do garderoby, żeby się przebrać we własne ciuchy, natknęłam się na Rebeccę i Raoula.
– Kochanie, byłaś fantastyczna! – zawołała Rebecca.
– Nieprawda – powiedziałam do niej. Szyja nadal mnie bolała po całym wyginaniu. – Nie wiedziałam, co robię. A pan Stark mnie nie cierpi. – Chociaż, prawdę mówiąc, nie wiem, czy to źle…
– No, może to i owo zapomniałaś – przyznała Rebecca, wzruszając ramionami. – Ale przecież uderzyłaś się w głowę! Każdy chciałby tak dobrze wyglądać po wstrząsie mózgu. A Bob Stark nikogo nie lubi. O, masz telefon. – Podała mi komórkę, którą dostałam od rodziców. Wyświetlał się nasz domowy numer. Pewnie mama dzwoniła w sprawie obiadu. Dotarło do mnie, że nie zadzwoniłam do niej zaraz po przyjeździe na sesję zdjęciową.
Nie odebrałam, bo czułam, że w tej chwili nie dam rady rozmawiać z mamą i odpowiadać na wszystkie jej pytania.
– Oddzwonię później – powiedziałam.
– Świetnie – skwitowała Rebecca. – A teraz zabieramy cię z Kelly na obiad, żeby uczcić to zlecenie dla „SI”. Zarezerwowałyśmy twój ulubiony stolik w Nobu. Zrobimy sobie babski wieczór… Chyba że Brandon chce z nami iść?
Zerknęłam przez ramię na Brandona, który już szedł w stronę wind.
– Nie, on ma inne plany – powiedziałam. – A ja jestem w sumie naprawdę zmęczona. Chyba pojadę od razu na poddasze i pójdę spać, jeśli się nie pogniewacie. No wiecie, dopiero dziś rano wyszłam ze szpitala, a jutro rano mam szkołę i…
– Nic więcej nie mów – przerwała mi Rebecca z uśmiechem. – Wybierzemy się kiedy indziej. Może jutro po południu, po zdjęciach dla „Elle”.
– Jutro? – Wytrzeszczyłam na nią oczy. – Jutro mam sesję?
– Kochanie, jesteś kompletnie zabukowana na cały ten tydzień powiedziała Kelly, wciskając mi w ramiona Cosabellę. – Wszyscy dosłownie zwariowali na twoim punkcie. Na pewno nie chcesz zmienić zdania w sprawie szkoły? Bo to naprawdę ogranicza twoją dyspozycyjność…
– Tak – odparłam. – To znaczy nie. To znaczy muszę wrócić do szkoły. – Bo chciałam. Jak inaczej miałam sprawdzić, czy Christopher w ogóle się mną przejmował? Aha, i zdobyć wykształcenie.
Kelly pokręciła głową.
– Ta twoja szkoła mnie dobije – mruknęła, a chwilę później zaczęła warczeć do tych swoich słuchawek: – Nie! Mówiłam wam!
Będzie dostępna dopiero po piętnastej! Którego słowa z „po piętnastej” pani nie rozumie?
– No cóż, moim zdaniem to świetnie – powiedziała do mnie Rebecca. – Christy Turlington studiowała religioznawstwo porównawcze i filozofie Wschodu na Uniwersytecie Nowojorskim Jeśli jej się udało, to tobie tym bardziej się uda. Bo czy Christy rzeczywiście jest taka bystra, skoro sądziła, że Fashion Café będzie hitem?
– Hm – mruknęłam, bo nie miałam pojęcia, o czym ona mówi – Muszę już iść…
– Oczywiście, że musisz. – Rebecca wzięła mnie pod ramię i zaczęła prowadzić w stronę przebieralni. – Dziewczyny! Nikki musi już iść!
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kilka sekund później zdjęto ze mnie przezroczystą sukienkę i szpilki i znalazłam się znów w swoich zwykłych ciuchach, w limuzynie jadącej do śródmieścia tym razem sama. A na kolanach – oprócz Cosabelli – miałam coś, co mi podała Rebecca, kiedy wychodziłam.
– Trzymaj – powiedziała. – Miałam ci to dać wcześniej. Wręczyła mi brązową skórzaną torbę na ramię z napisem PRADA, pod ciężarem której aż mi się ramię ugięło.
– Co to jest? – spytałam.
– To twoja torba! – roześmiała się Rebecca. – Upuściłaś ją w dniu wypadku. Przechowałam ją dla ciebie. Masz tam całe swoje życie. Sidekicka, komórkę, karty kredytowe… Tym razem jej pilnuj, dobrze, kotku?
Teraz wysypałam sobie na kolana zawartość torby Nikki Howard i przyglądałam jej się ze zdumieniem.
Już to podejrzewałam, ale pewności nabrałam dopiero teraz.
Byłam bogata.
Nikki miała platynową kartę American Express, dwie złote Visa, złotą Master Card, platynową bankomatową kartę Chase Manhattan, żeby mieć szybki dostęp do gotówki, tony banknotów (czterysta dwadzieścia siedem dolarów, tak konkretnie) i książeczkę czekową, która opiewała na trzysta sześćdziesiąt sześć tysięcy trzysta dwa dolary i jedenaście centów na rachunku oszczędnościowym, oraz dwadzieścia dwa tysiące dolarów na rachunku bieżącym.
A to było tylko to, co miała w banku. Kto wie, ile miała w inwestycjach? Bo znalazłam też wizytówkę doradcy inwestycyjnego z Salomon Brothers, dość zmiętą, więc chyba często używaną.
Byłam nadziana. Nie na tyle, żeby wykupić kontrakt ze Starkiem, ale mogłam wspomóc rodziców, gdyby wpadli w tarapaty. To było niesamowite.
Kiedy już się napatrzyłam na saldo książeczki czekowej, sprawdziłam komórkę Nikki. Była marki Stark. To samo z sidekickiem. W obu baterie już dawno zdążyły się wyładować, więc nie mogłam ich włączyć i sprawdzić (zresztą nawet gdybym mogła, nie umiałabym się zorientować, czy są w nich pluskwy; tylko Komendant wiedział zwykle takie rzeczy na pewno). Podejrzewałam jednak, że tak jak laptop Nikki, sana podsłuchu.
Może po prostu miałam paranoję. To się zdarza dziewczynie, jeśli się obudzi w cudzym ciele.
Resztę zawartości torby Nikki stanowiły kosmetyki i kilka częściowo opróżnionych opakowań leków na zgagę. Ale dobrze było wiedzieć, że miałam trochę forsy. Po dotarciu na poddasze zamierzałam zamówić jakieś jedzenie na wynos (za które teraz miałam czym zapłacić; i nie będę czuła się winna, że korzystam z pieniędzy Nikki, ho po tej sesji zdjęciowej uważałam, że na nie zarobiłam), zrzucić ciuchy, wziąć długą gorącą kąpiel, może trochę pooglądać telewizję i iść spać.
Niestety pięć minut później mój plan spokojnej kolacji i miłej kąpieli z bąbelkami w jacuzzi Nikki legł w gruzach… Bo kiedy wjechałam na górę i drzwi windy się otworzyły, kilkanaście osób – w tym Lulu i Brandon – ryknęło:
– Witaj w domu, Nikki!
Zaczęli rzucać serpentyny, otwierać butelki szampana i podbiegać, żeby mnie uściskać.
Taa, nieźle się zdziwiłam. Zwłaszcza że osobą ściskającą mnie najgorliwiej okazał się Justin Bay.